Szwajcarsko-polskie przypadki sylwestrowej nocy cz.1
Notka pod rozdziałem !!!
Oczywiście nie musiałam długo czekać na reakcję Tośki. Zadzwoniła koło pierwszej nocy i głośnym szeptem (zapewne znowu jakaś kuzynka nocowała u niej w pokoju) syknęła:
-Nie zapomniałaś mi o czymś powiedzieć?
Uśmiechnęłam się do siebie.
-No cóż, chciałam tego nie mówić, ale co cię kuźwa podkusiło, żeby dzwonić o tej porze?
-Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. Doskonale wiesz o czym mówię, Kornelio Mario Winc – w tle słychać było jakieś mamrotania. - Och, cicho bądź Ola, to w końcu mój pokój! To nie do ciebie – zaznaczyła szybko.
-Domyśliłam się – mruknęłam, bo byłam strasznie zmęczona i nie miałam siły na żadne rozmowy. - Tośka, nie mogę ci tego wszystkiego opowiedzieć rano? Jestem padnięta.
-Rano idziemy całą rodziną do kościoła, a potem obiad i rodzinny spacer. Jak widzisz, cały dzień mam zajęty. I tak dla twojej wiadomości, ja też przeżyłam rodzinną wigilię, więc też jestem padnięta – zaznaczyła.
Westchnęłam.
-Nie ma nic do opowiadania. Ten cały partner matki przyprowadził syna. Synem okazał się Artur... Tyle.
Zrelacjonowałam jej w skrócie wydarzenia dzisiejszego... Czy może raczej już wczorajszego wieczoru.
-Uuu bomba, w pierwszy dzień świąt też będziesz się z nim widzieć? - jak to możliwe, że ona o tak późnej porze jest aż tak podekscytowana i pełna energii?
-Chyba tak. Greta mówiła coś o lodowisku czy coś...
Tośka zachichotała.
-Przecież ty nie umiesz jeździć na łyżwach, Kora. Totalna łamaga z ciebie pod tym względem.
-Myślisz, że nie wiem? - przewróciłam oczami. - Mam nadzieję, że się nie skompromituję.
-Ty? Zawsze! - zaśmiała się szatynka.
Już miałam coś jej odpowiedzieć, gdy nagle usłyszałam w słuchawce dźwięk otwieranych drzwi i donośny głos Crissy.
-Antoinette! Skończ wreszcie tą rozmowę, słychać się na całym korytarzu! - to prawda, śmiech Tośki był donośny. - Święta to czas rodzinny, a to oznacza, że rodzina chce się wyspać. Już!
Pod naciskiem niezaprzeczalnej logiki Cristiny, Antonina odłożyła słuchawkę. Ale i tak smsowałyśmy jeszcze przez następną godzinę.
31.12.2015
-Jak tam? - zapytała Greta, wchodząc do pokoju. - Gotowa?
Wygładziłam w talii śliczną granatową sukienkę w typie princessy, którą wybrałam razem z nią. Była to jedna z niewielu rzeczy, które od niej dostałam, a które mi się podobały. Greta kupiła sobie identyczną, tylko czerwoną. No cóż, figurę ma. Długie nogi też. Kto jej zabroni? Nie wyglądała na swoje czterdzieści lat i zdawała sobie z tego sprawę.
-Już zaraz – uśmiechnęłam się do niej i spryskałam nadgarstki perfumami, które wpakowałam do kopertówki razem ze szminką.
Na dworze było okropnie chłodno, dlatego matka pożyczyła mi jedno ze swoich futer. Kiedy stałam w nim przed lustrem, z włosami zakręconymi lokówką i w czarnych pantofelkach z kokardkami na szpilce, czułam się jak prawdziwa księżniczka.
Wysłałam zdjęcie Tośce, która w odpowiedzi (oprócz tysiąca emotikonek wyrażających zachwyt) przesłała mi zdjęcie swojej sukienki i reszty dodatków. I mimo iż nie wiedziałam jej ubranej w te cuda, to wiedziałam, że będzie wyglądać zabójczo.
Biała zwiewna sukienka z rozcięciami na biodrach, szpilki w cielistym kolorze i wysadzana sztucznymi brylancikami kopertówka.
Pomimo że w Polsce nie ma takiego mrozu jak tutaj, to i tak ona i Crissy zamierzają ubrać futra.
Tośka była z tego zadowolona i okropnie się tym chwaliła. Dopóki nie weszła do garderoby swojej macochy i nie odkryła, że ma ona futra tylko i wyłącznie w ... dość ciekawych kolorach. Wysłała mi zdjęcia całego wieszaka, żebym mogła sama ocenić „tą modową katastrofę". Faktycznie, ja nigdy bym się tak nie ubrała. Ale do Cristiny to pasowało.
Futra (oczywiście sztuczne, bo mulatka była za prawami zwierząt) miały kolory: butelkowej zieleni, bordo, wściekłego różu... Było nawet jaskrawożółte w którym jak znam życie, wyglądałabym jak kurczak. Czy znalazłby się tam jakiś normalny kolor? Tak, jedno było jasnobeżowe. Ale niestety Crissy zaanektowała je dla siebie, więc Tośce pozostało wzięcie tego bordowego.
Właściwie chyba sama bym je wybrała.
Antonina wybierała się na tzw. „Sylwestra w Pałacu", organizowanego w hotelu Królewskim na obrzeżach Genowefii. Ekskluzywny, czterogwiazdkowy hotel. Niestety, w ciągu roku świecący pustkami.
Przy ich stoliku ma siedzieć także znajoma Crissy wraz z mężem i ich dwudziestoletni syn, student prawa, którym Tośka ma się zająć. Znając jej ojca, pewnie chce go z nią wyswatać. Przynajmniej tak mówi mi intuicja.
Na Sylwestra w Pałacu schodzi się zwykle cała śmietanka powiatu. Koszt bowiem jest dość drogi i średniacy zwykle się na to nie decydują.
Ja nigdy tam nie byłam. Tośka natomiast jest tam co roku i jak sama mówi, zna ten budynek na pamięć. Nigdy jednak nie miała odpowiedniego towarzystwa, jak sama to określała. Zwykle byli to synowie lub córki kolegów jej ojca z urzędu. Niezbyt interesujący i często rozpieszczeni. Jednak znając życiowego pecha, ten studencik też okaże się nudziarzem. Dojrzałym, ale nudziarzem.
Ja, razem z Arturem, Franciszkiem i Gretą spędzamy sylwestra w oddalonym o kilka kilometrów hotelu na przedmieściach, a nasza impreza nazywa się bardzo podobnie - „Kaiser Silvester" czyli cesarski sylwester. Mam nadzieję, że będzie miało trochę więcej smaku niż to „w Pałacu".
Mają być też jacyś znajomi matki i Franza. Greta, która jak zwykle nic o mnie nie wie oznajmiła mi, iż będzie to świetna okazja, by wyszlifować niemiecki. No super, tylko że od trzech lat się go nie uczę. Artur tak, nawet startował w olimpiadzie. Ale ja? Która na złość matce przestała się uczyć tego języka? Na szczęście do kopertówki zmieściła się miniaturowa książeczka z rozmówkami.
Marysia p.o.v
Nie wiem, dlaczego dałam namówić się mojemu bratu na tą imprezę. Doprawdy, nie wiem. Ale ta nazwa - „Sylwester w Pałacu" była naprawdę bardzo obiecująca. Poza tym, to nasz pierwszy wspólny sylwester w Genowefii. Mój i Oliviera. Mój i Konrada. No i w końcu mój i Ewy, z którą łączą mnie coraz bliższe stosunki.
Nie wiem jak to się stało, że tak szybko stałyśmy się przyjaciółkami i też nigdy nie spodziewałam się, że tak bliskie relacje będę miała z kobietą... No nie ukrywajmy, osiem lat starszą. Czasami mnie irytowała, ale w gruncie rzeczy pasowała do mnie idealnie. Ja gadatliwa i ona uwielbiająca słuchać.
Przy naszym ośmioosobowym stoliku oprócz mnie i Oliviera mają usiąść Konrad z Dorotą, Ewa z Andrzejem i Karolina z Darkiem, czyli moja kuzynka z Berlina i jej narzeczony. Dawno się nie widziałyśmy, a nasze relacje były raczej chłodne. Z żoną mojego brata też nie miałyśmy zbyt dobrych kontaktów, jednak z Karoliną dogadam się prędzej niż z Dorotą. Była mniej... irytująca.
Tak, czy inaczej zapowiada się ciekawa noc.
Kornelia p.o.v
Liczyłam, że sala będzie pięknie ustrojona, ale w życiu nie spodziewałam się czegoś tak pięknego. Być może przesadzam, bo nigdy nie byłam na tak eleganckiej imprezie, ale naprawdę niesamowicie mi się tu podobało.
Pod sufitem wisiał ogromny kryształowy żyrandol, wszystkie obrusy były śnieżnobiałe, obrębione złotymi paskami a zastawa była całkowicie złota. Oczywiście oprócz talerzy i kryształowych kieliszków.
Stoły były ustawione przy ścianach, a pośrodku sali wydzielono średniej wielkości miejsce na parkiet. Nad nim górowała oczywiście scena. Przynajmniej raz mam pewność, że nie będzie tu żadnego durnego disco polo.
Oczywiście lubię tą muzykę, ale na mniej eleganckich imprezach. Tutaj to tylko zepsułoby atmosferę.
Sala w Hotelu Królewskim w Genowefii również jest ślicznie udekorowana (wiem, bo Tośka która już zaczęła się nudzić wysłała mi zdjęcie), jednak wiem że ten dworski czar szybko pryśnie, gdy do głosu dojdzie zespół disco polo i rozbrzmią pierwsze dźwięki „Zróbmy sobie fotę" czy innego popularnego kawałka.
Oj, chyba po raz pierwszy nie muszę zazdrościć Tośce sposobu spędzania sylwestra.
Minęła dopiero pierwsza godzina, a ja już mam dość. Greta, Franz i ich dwoje znajomych, którzy przedstawili się jako Hans i Inge wciąż szczebioczą po niemiecku w zawrotnym tempie i co chwila wybuchają śmiechem, a ja i Artur grzecznie się uśmiechamy.
Chłopak, jak sam mi powiedział rozumie tylko co drugie słowo. Jest dość dobry z niemieckiego, ale tu dochodzi jeszcze specyficzny dla Szwajcarii akcent.
Po jakiejś godzinie zmyliśmy się stamtąd. Trochę potańczyliśmy, a następnie wyszliśmy na balkon. Artur wygląda obłędnie w szarym garniturze i muszce. Do schrupania, zdecydowanie.
Wyjęłam komórkę, żeby sprawdzić godzinę (20:48) i przy okazji odkryłam, że mam kilka powiadomień ze snapchata – no tak, każdy jakoś obchodzi sylwestra.
Marcel i Karol urządzili sobie małą alkoholową libację razem z Kamilem i Bartkiem, Melania jest na studenckiej imprezie w warszawskim akademiku swojej siostry, Klaudia nocuje u Sylwii, Beata jest z rodzicami w Zakopanem, a Julka, Marta i Hania są na jakiejś dyskotece. Zbyt ciemno, by oszacować miejsce.
Przeglądaliśmy to z Marcelem, komentując na głos co jakiś czas. Odpowiedziałam na niektóre snapy, żeby nie wyjść na niemiłą. W końcu ja doczekałam się reakcji na moje zdjęcia.
Był też snap od Tośki, ale wiedząc, że to jego była dziewczyna postanowiłam go przy nim nie otwierać. Zrobiłam to dopiero pół godziny później, kiedy wyszedł do ubikacji.
Ja zostałam na balkonie i włączyłam to, co dostałam od szatynki.
Przyznam, że oddech na chwilę mi stanął, bo nie spodziewałam się widoku tej właśnie osoby. Zdjęcie Marii Ford z dopiskiem „zobacz kogo my tu mamy" i emotikoną z językiem.
Ciemnobrązowe włosy upięte były w ślicznego warkocza, okrążającego całą głową. Ubrana była w kobaltową sukienkę, odsłaniającą ramiona i ślicznie dopasowaną w okolicach dekoltu. Chyba z czegoś się śmiała, bo na zdjęciu widać było jej piękny uśmiech.
Żeby dostrzec dalsze szczegóły, musiałam odtwarzać snapa po kilka razy. Obok brunetki siedział oczywiście ten cały Olivier, ubrany w szary garnitur a zaraz obok niego Konrad Ford razem z żoną – chudą jak tyczka blondynką, nauczycielką historii w gimnazjum. To o nią byłam kiedyś zazdrosna. Mój Boże, jak mogłam martwić się takimi rzeczami?
Po drugiej stronie stolika (ośmioosobowego) siedziały dwie osoby, których niestety nie potrafiłam zidentyfikować, bo te dwie przed nimi całkowicie je zasłaniały. Mężczyzna siedzący z przodu był bardzo wysoki i...
Chwila, czy to nie Ken? Przyjrzałam się bliżej. O kurczę, tak! Andrzej Krasowski, okropnie przystojny szatyn i mój wuefista z gimnazjum, w którym podkochiwała się większość uczennic (w tym oczywiście ja). A skoro jest Ken to musi być i Ewcia... Nigdy nie rozumiem (właściwie każdy uważa to za cud) , co on zobaczył w tej wstrętnej, chamskiej i paskudnej osobie.
O kurczę, jak mogłam wcześniej nie poznać? Przecież to ona siedzi z samego brzegu, centralnie naprzeciwko Marysi. Ten makijaż i fryzura mnie zmyliła. Bardzo ładnie wygląda w koku. Powinna częściej go robić.
Na jej widok ręka sama zacisnęła mi się w pięść. Co za szmata.
-Wszystko w porządku? - zapytał Artur, który właśnie wrócił z toalety. - Idziemy tańczyć?
-Tak, tak jasne – uśmiechnęłam się blado, chowając komórkę do torebki.
Zaczynamy sylwestrową zabawę :P (Pomińmy fakt, że mamy lipiec)
Niedługo postaram dodać się drugą część tego rozdziału :S
Mam też dla was przykrą wiadomość - w sobotę 27.07 wyjeżdżam na dwa tygodnie do Kołobrzegu i na ten czas zawieszam to opowiadanie ;)
Jednak zanim to nastąpi postaram się wstawić jeszcze jeden rozdział :D
Narazie piszcie jak wam się podoba ten :P Uwielbiam czytać wasze komentarze :p
buziaki
Karo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top