Rozdział 14 (Nowa praca)
Obudziłam się w nowym łóżku i z niedowierzaniem spostrzegłam, że wybiła już godzina trzynasta. Zrzuciłam z siebie kołdrę, wskoczyłam w kapcie i pobiegłam do salonu. Nina siedziała przy stole z krzesłami, które złożyłyśmy wspólnie zeszłej nocy, i beztrosko przeglądała swoją komórkę.
– Jejku, bardzo cię przepraszam – wysapałam, ze ściśniętym ze wstydu gardłem. – Jeszcze nigdy tak długo nie spałam. Zrobię ci coś do jedzenia.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
– Fajnie, że sobie pospałaś. Ja już jadłam. Kupiłam kilka zestawów śniadaniowych. – Wskazała na blat kuchenny. – Wybierz sobie.
– O, dziękuję.
Na osobności przebrałam się z piżamy w dres, a potem wróciłam do salonu, wyłożyłam na talerz kanapki z hummusem i warzywami, po czym usiadłam naprzeciw Niny.
– O której wstałaś? – zapytałam.
– Po ósmej. Musiałam trochę popisać z ludźmi z uczelni.
– Jeśli masz jakieś zajęcia, to cię nie zatrzymuję. Pomogłaś mi więcej niż oczekiwałam.
– Nie mam żadnych zajęć. Zaraz pójdziemy zamówić lodówkę i kuchenkę, zjemy gdzieś obiad i w ramach rewanżu pomożesz mi wybrać sukienkę na ślub kuzynki mojego chłopaka. Pasuje?
– Jasne – odparłam z wahaniem, bo czułam, jakbym zbyt mocno wykorzystywała Ninę.
– Pogadałam trochę z ludźmi na samczacie i...
– „Samczacie"?
Posłała mi uważne spojrzenie.
– Na czacie założonym przez Samarę, na www.youhoochat.com. Nie wysłała ci jeszcze linka?
– Aha. – Machnęłam ręką. – Wysłała, wysłała. Jeszcze nie wchodziłam. No, i co?
– Grant pisał, że zajmuje się wykończeniem wnętrz. Może zatrudnisz go do pomalowania ścian?
Przeszły mi zimne ciarki po plecach i zapytałam drżącym głosem:
– Powiedziałaś im, że zamieszkałam w San Antonio?
– Nie, nikomu nie powiedziałam. Ale możemy wtajemniczyć Granta. Wydaje się być porządnym, godnym zaufania malarzem.
– Nie, nie. Zbyt duże ryzyko, że mój adres wycieknie. I tak już za dużo osób go zna, a ja podpadłam paru osobom z czatu.
– Co? Jak?
– Pomaganiem Zoe. Niektórzy nie mogą tego zdzierżyć.
Pochyliła się nad stołem i zmarszczyła brwi.
– Kto?
– Nieważne. – Ugryzłam kanapkę, by wymigać się od kontynuowania niewygodnego tematu, ale Nina spoglądała na mnie natrętnie, czekając, aż powiem coś więcej. Przełknęłam kęs i wymamrotałam smętnie: – Nie chcę wywołać zadymy. Po prostu muszę się trzymać z daleka od tych ludzi.
– Czy Samara wie, o kim mówisz? Napisała mi, żebym była dyskretna, czyli wie, że chcesz przed kimś ukrywać swój adres. Skoro ona jest wtajemniczona, to zapytam ją o szczegóły.
– Nina! – uniosłam się.
Zrobiła przebiegłą minę i poruszyła żartobliwie brwiami.
– No, to ty mi powiedz. Nie rozpętam afery.
– Nie musisz wiedzieć – wyjęczałam.
– Ok, spytam Samarę – stwierdziła kategorycznie, a potem napiła się oranżady z puszki.
Popatrzyłam na Ninę z wyrzutem, licząc, że zda sobie sprawę ze swojego nietaktu, ale sprawiła wrażenie, jakby nic jej nie mogło odwieść od przyjętego postanowienia.
Napiłam się wody, by zwilżyć gardło zaschnięte od pogaduch do późnej nocy. Zamierzałam ostro skarcić przyjaciółkę za naruszanie moich granic, jednak ostatecznie to ja skapitulowałam pod jej ciekawskim, proszącym o odpowiedzi wzrokiem.
– Kiara, Spencer i Eunwoo – wyznałam niechętnie.
Nina zmarszczyła czoło w namyśle.
– Nie widziałam ich na czacie. Kim oni są?
– Wolę o nich nie rozmawiać. Upokarzali mnie, szczególnie ten ostatni. Mam wrażenie, że nie przepuści okazji, żeby mnie gnębić.
– Jak on ma na imię? Nie zrozumiałam – zainteresowała się.
– Eunwoo. Pochodzi z Korei Południowej. Trafił do Rajskiego Azylu po śmierci rodziców, razem z bratem, który niedługo później zginął przez Zoe.
– O, cholera.
– Nienawidzi mnie.
– Rozumiem – odparła przejęta i zasmucona. – Nikomu nie wspomnę, że mieszkasz w San Antonio. Ale jeśli Eunwoo lub tamci dwoje gdzieś cię wypatrzą i w jakiś sposób będą ci się naprzykrzać, daj mi znać. Jesteś moją przyjaciółką. Obronię cię.
– Nie musisz.
– Muszę. Chcę. Miałam szczęście, że zostałam adoptowana i otrzymałam wsparcie cudownej rodziny. Podzielę się nim z tobą. – Położyła swoją dłoń na mojej, po czym dodała troskliwie: – Obiecaj, że mi powiesz, jeśli ktoś sprawi ci przykrość. Nie mierz się sama z trudnościami. Obiecaj, Vivi.
– Obiecuję.
– Zuch dziewczyna.
Poczułam, jakby mnie ktoś otulił ciepłym kocem. Spojrzałam wzruszona na Ninę. Nie odważyłam się jednak przyznać, że Eunwoo napisał do mnie bezsensowne, natrętne wiadomości. Rozważałam, czy zablokować jego numer, ale bałam się, że jeśli się zorientuje, że to zrobiłam, to zapcha mi telefon połączeniami z dziesiątek różnych kont. Postanowiłam, że po prostu wezmę nowy numer gdy znajdę pracę i na razie zmieniłam tylko kod pin.
Późnym wieczorem Nina pojechała do Arizony. Jednak odwiedziła jeszcze mnie kilka razy w kolejnych tygodniach, gdy przyjmowałam dostawców sprzętów kuchennych, malarza ścian czy hydraulika. Pomagała mi również rozsyłać podania o pracę, bo nie dostałam zatrudnienia po odbyciu umówionych rozmów kwalifikacyjnych.
Niestety, mimo naszych starań, nikt nie dostrzegł we mnie materiału na dobrego pracownika. Znaczy, nikt spoza patobranży gastronomicznej, której chciałam uniknąć za wszelką cenę. Zrezygnowana zarejestrowałam się na stronie poleconej mi przez Eunwoo. Uzupełniłam swój profil, złożyłam parę aplikacji na oferty pracy i wyszłam z portalu, nie robiąc sobie nadziei na pomyślny wynik.
Wkrótce jednak odezwało się do mnie parę interesujących firm i pierwszy raz w życiu mogłam wybierać z naprawdę korzystnych ofert. Przez to targały mną mieszane uczucia. Cieszyłam się, że dostanę pracę, ale żałowałam, że nie zdołałam jej znaleźć bez pomocy Eunwoo.
Wybrałam posadę, która wydawała się zbyt piękna, by była prawdziwa – agentka public relations w firmie zwanej The Park Vision. Przeszłam kilkudniowe szkolenie, a później zostałam posadzona przed komputerem w open space. Musiałam przeglądać serwisy społecznościowe i plotkarskie w poszukiwaniu artykułów czy komentarzy o gwiazdach i celebrytach wspieranych przez agencję, by zgłaszać lub wyśmiewać negatywne opinie na ich temat oraz popierać i tworzyć pozytywne. Krótko ujmując, miałam za zadanie dbać o dobry wizerunek klientów agencji.
W połowie lipca, jak co dzień, skończyłam pracę o szesnastej, pożegnałam się z koleżankami wchodzącymi do windy i ruszyłam w stronę klatki schodowej. Dogoniła mnie Sun Hee, moja kierowniczka i poprosiła, żebym podążyła za nią do peryferyjnego pokoju socjalnego. Posłuchałam, myśląc, że potrzebuje mojej pomocy w nastawieniu nowej zmywarki, bo skarżyła się wcześniej na niezrozumiałą instrukcję obsługi.
Tymczasem kierowniczka wręczyła mi zadrukowaną kartkę i oznajmiła:
– Skoro jeszcze nie wyszłaś, to zrób obiad szefowi. Masz tu przepis na makaron w sosie pomidorowo-marchewkowym z kotletami sojowymi. Produkty są w lodówce i w tamtej szafie.
Spojrzałam na nią z zakłopotaniem. Wydawało mi się, że pomyliła mnie z kimś innym, więc wybąkałam:
– Jestem Viviana Shallow. Agentka od wizerunku, nie kucharka.
Wzruszyła ramionami i prychnęła lekceważąco.
– Pomijając, że powinnaś w podskokach spełniać polecenia, bo jesteś tu tak jakby na okresie próbnym, to podejrzewam, że w kontrakcie zobowiązałaś się do spełniania zachcianek szefostwa, o ile nie wykraczają poza ramy życia biurowego.
– Zakładałam, że chodzi o chodzenie na pocztę czy spotkania służbowe poza biurem.
– Chodzi o wszystko – ucięła stanowczo, a potem wskazała ręką łukowe przejście do korytarza. – Na samym końcu jest gabinet szefa. Postaraj się wyrobić w trzydzieści minut. W tamtej szufladzie znajdziesz fartuch, czepek, maseczkę i rękawiczki. Powodzenia.
Zatkało mnie z zaskoczenia i oburzenia. Sun Hee odeszła, naprawdę przekonana, że wykonam powierzony mi obowiązek. Ujrzałam przebłyski brudnej knajpy i ciemnych alejek, i ogarnęły mnie złe przeczucia. Czyżbym znowu wpakowała się w szemrane warunki pracy?
Rozejrzałam się niepewnie po kąciku kuchennym. Zdecydowałam, że ten jeden raz ulegnę, lecz przy najbliższej okazji ostrzegę kierowniczkę, że jeśli znów spróbuje mi przydzielić jakieś absurdalne zadanie, to jej odmówię. Mogłam sobie pozwolić na szukanie nowej pracy, choć wolałam zachować obecną, bo brak stałego zarobku odwodził mnie od nieśmiałych planów zdobycia prawa jazdy i kupienia samochodu.
Przejrzałam przepis, westchnęłam z ulgi, że okazał się dziecinnie prosty, a potem odłożyłam kartkę na bok i założyłam fartuch. Zignorowałam rękawiczki, czepek i maseczkę, skoro nie aspirowałam do bycia profesjonalną kucharką. Udawałam, że nie widzę kamer w rogach pomieszczenia.
Obrałam warzywa, pokroiłam, wrzuciłam na patelnię, doprawiłam. Gdy kawałki marchewki trochę zmiękły, pogniotłam je widelcem, wymieszałam z pomidorami i pogniotłam warzywa razem, a potem nalałam wody do garnka i ją posoliłam. Kiedy się zagotowała, wrzuciłam porcję makaronu tagliatelle i otworzyłam paczkę z klopsami sojowymi. Wrzuciłam je na patelnię i przykryłam pokrywką. Kilka minut później ułożyłam makaron w głębokim talerzu i polałam sosem.
Nie znalazłam tacy, więc wzięłam talerz w ręce i ruszyłam w stronę gabinetu, zastanawiając się, czy zdążę na autobus o 16:50, jeśli wyjdę od razu po podaniu jedzenia szefowi. Jednocześnie zaczęłam odczuwać dziwne zdenerwowanie, którego nie umiałam sobie wyjaśnić. Niby irytację z powodu zmarnowanego czasu, ale nie do końca. To było coś bliższego lękowi, choć przecież nie miałam czego się bać.
Mijałam szklane ściany za którymi mieściły się różne pomieszczenia biurowe, w których wciąż przebywało dużo ludzi, aż doszłam do gabinetu szefa. Jeszcze go nie widziałam, więc z ciekawości od razu spojrzałam przez szybę, odnalazłam wzrokiem biurko i momentalnie zamarłam na widok osoby siedzącej w fotelu.
Eunwoo.
Ty?! Jak to?!
Nie zauważył mnie, bo patrzył w komórkę. Wycofałam się rakiem i w popłochu pobiegłam do kuchni. Z trzaskiem postawiłam talerz na blacie i nerwowo potarłam się dłońmi po policzkach. Nie mogłam uwierzyć, że to Eunwoo jest moim przełożonym w The Park Vision.
Stało się oczywiste, że chwilę temu zignorowałam stare, dobre złe przeczucie.
To było zbyt dziwne, że szef czekał na obiad przyrządzony przez szeregową pracownicę biurową, zamiast zamówić potrawę z restauracji. Może podświadomie spodziewałam się bezczelnego amatora nastolatek i nie wiązałam już z tą pracą długiej przyszłości, ale rzeczywistość okazała się dużo gorsza. Wpadłam w sidła nienawidzącego mnie mordercy.
Instynkt kazał mi zarazem uciekać, jak i zostać, ponieważ nie miałam pewności, czy Eunwoo wiedział, że pracowałam w jego agencji, czy jeszcze nie.
Co, jeśli nie zaprzątał sobie głowy zatrudnianiem ludzi i zainteresuje się moimi personaliami dopiero wtedy, gdy nie doczeka się obiadu? Odkryje, gdzie mieszkam i znowu zrobi sobie użytek z jakiegoś noża.
Albo już wszystko o mnie wie, poznęca się nade mną i... cóż - nóż.
Jęknęłam cicho, rozdarta wewnętrznie.
Zebrałam myśli i stwierdziłam, że powinnam postąpić w taki sposób, by jak najmniej wkurzyć Eunwoo. Ucieczka z kuchni nie wchodziła w grę. To rozzłościłoby go najbardziej. Musiałam mu zanieść ten obiad. Mój wzrok padł na szufladę z akcesoriami ochronnymi i zapaliła się żarówka w głowie.
Schowałam upięte w kok włosy pod białym, foliowym czepkiem, a potem zakryłam usta i nos maseczką, i założyłam troki na uszy. Obejrzałam uważnie swoje odbicie w lustrze. Uznałam, że dobrze się zakamuflowałam i Eunwoo mnie nie rozpozna.
A jeśli zastawił na mnie sidła...
Nie, nie mógł tego zrobić. Kierowniczka brzmiała, jakby samodzielnie zdecydowała, że to ja mam ugotować obiad dla szefa. Wzięłam głęboki wdech, podniosłam talerz i ruszyłam w stronę gabinetu na końcu korytarza. Zapukałam w uchylone drzwi i powiedziałam zmienionym głosem:
– Dzień dobry. Przyniosłam panu obiad.
Eunwoo nie zareagował, wciąż wpatrzony w telefon. Czyżby rzeczywiście o mnie nie wiedział? Przekroczyłam próg i szłam ku biurku zadyszana i rozedrgana, jakbym odbywała długą, ciężką wyprawę. Postawiłam talerz na blacie, uważając, by nie trącić nim stosów papierów ani laptopa, zerknęłam płochliwie na obojętną twarz Eunwoo, a potem ostrożnie się odwróciłam i truchtałam w kierunku wyjścia. Już prawie byłam na korytarzu, gdy usłyszałam brzdęk.
– Niedobre – odezwał się Eunwoo. – Zrób nowe.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem. Niedobre? Dlaczego?
Pomyślałam, że zbyt długo zwlekałam z przyniesieniem jedzenia i wystygło. Korciło mnie, żeby olać marudzenie Eunwoo i zwiewać z agencji, ale skoro wyglądało na to, że mnie nie rozpoznał, wolałam nie kusić losu i nie przyciągać uwagi tego człowieka. Dostanie gorący obiad i zajmie się swoimi sprawami, a ja po cichu rzucę tę robotę, licząc, że szybko zatrudnią kogoś, kto zatrze moje ślady w agencji.
Zabrałam talerz i poszłam do kuchni. Kiedy szykowałam nowe danie, rzuciło mi się w oczy, że w kuchni były spore zapasy warzyw i makaronu. Przypadek?
Tym razem przy przyrządzaniu potrawy śledziłam przepis linijka po linijce. Odmierzałam składniki co do grama na elektronicznej wadze, wielokrotnie sprawdzałam, czy nic nie pomyliłam. Wreszcie z namaszczeniem wyłożyłam jedzenie na talerz i pognałam z nim do gabinetu.
Postawiłam talerz na biurku. Eunwoo chwycił za widelec, nabrał makaronu z sosem i włożył go do ust, a potem nagle wypluł i rzucił widelec na krawędź talerza.
– Niedobre. Zrób nowe – wyburczał, nie zaszczycając mnie najmniejszym spojrzeniem.
– Dlaczego? – wydusiłam zdumiona. Kiedy nie odpowiedział, zapytałam grubszym, przymilnym głosem: – Za słone? Za ostre? Coś nie tak z makaronem?
– Niedobre. Zrób nowe – powtórzył obcesowo.
Niewiarygodne. Trudno mi było ocenić, czy wyżywał się na mnie jako sługusce Zoe, czy po prostu nie szanował ludzi.
Kiedy jeszcze dwukrotnie zmarnowałam czas na podanie mu makaronu z sosem, dałam się ponieść irytacji i zapytałam z udawaną wyrozumiałością:
– Może przyrządzę szefowi ryż?
Ta propozycja mu się nie spodobała. Obrzucił mnie pogardliwym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
– Ryż? – wysyczał niby zdziwiony. – Dlaczego?
– Szef chyba nie lubi makaronu. Niestety, nie ma ziemniaków, ale jest kilka opakowań ryżu.
– Chcę dostać smaczny makaron z sosem pomidorowo-marchewkowym. Zrób nową porcję.
Sprawił wrażenie, jakby był skłonny czekać do nocy na poprawnie przyrządzone danie. Postanowiłam mu pokazać, że nie warto. Doprawiłam sos bardzo dużą ilością pieprzu, soli, papryki, a także cynamonu, anyżu i imbiru. Zdrowy rozsądek nakazywał mi wyrzucić to danie do kosza, z niemalejącej obawy, że Eunwoo się wścieknie i zechce poznać moje nazwisko, ale zmęczenie i zniecierpliwienie poradziło, żebym zgrywała niepozorną i nieporadną w kuchni podwładną, którą nie warto się przejmować.
Kiedy nawinął makaron na widelec, byłam gotowa zasypać go solennymi przeprosinami. Jednak on bez problemu połknął jedzenie i nabrał kolejny kęs. Skrzywiłam się z niesmakiem, po czym niemal na palcach ruszyłam do drzwi. Już miałam je pod swoim nosem, gdy nagle się zamknęły pod naciskiem wyprostowanej ręki Eunwoo. Poczułam uścisk palców pod żebrami. Obrócił mnie, jakbym była marionetką.
Zerwał maseczkę z mojej twarzy. To samo zrobił z czepkiem i rzucił na podłogę. Nie zdjął jednak dłoni z mojej talii. Ten dotyk palił mnie niczym płomień.
– Myślisz, że jestem głupi? – zapytał potępiająco.
Ledwie łapałam oddech, przerażona tak bardzo, że przeszywał mnie lodowaty chłód. Wwierciłam wzrok w dopasowaną, czarną koszulkę Eunwoo. Miała dość głęboki, wąski kołnierz w kształcie litery V i odsłaniała część klatki piersiowej. Poczułam, jakbym robiła coś nielegalnego. Odruchowo zamknęłam oczy, marząc, by zapaść się pod ziemię.
– Pytam, czy myślisz, że jestem głupi.
Zaczerpnęłam powietrza i poczułam miły zapach wody kolońskiej. To mnie natychmiast otrzeźwiło. Kto normalny doświadczyłby w takiej sytuacji czegoś przyjemnego? Zmusiłam się do walki o siebie.
– Nie – wydusiłam, by udobruchać Eunwoo. – Nie myślę, że jesteś głupi.
– A więc, ty jesteś głupia?
Spojrzałam z niezrozumieniem na jego zirytowaną twarz. Po chwili wywnioskowałam, że wziął moje uniki za oszukiwanie i potraktował jako straszliwą zniewagę.
– Jestem przeziębiona – skłamałam przepraszającym tonem. – Założyłam maseczkę, żeby cię nie zarazić.
– Aha.
Zdjął rękę z drzwi, zrobił krok w bok, po czym przesunął dłoń na moje plecy i pchnął mnie w stronę biurka.
– Siadaj.
Posłałam mu zdziwione, niepewne spojrzenie. Założył ręce na piersi i ruchem głowy wskazał krzesło pod biurkiem. Przez moment mierzyliśmy się wzrokiem, a potem zrezygnowana podeszłam do siedziska i powoli na nim usiadłam.
Rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Zauważyłam, że zostałam sama. W mig przytłoczyły mnie czarne myśli, orbitujące wokół noża w ręce Eunwoo, ale z uwagi na obecność innych pracowników pocieszałam się, że pewnie poszedł po moje papiery i wręczy mi wypowiedzenie. Czekałam na to, jak na zbawienie.
W końcu wrócił. Nie widziałam jego wejścia, bo utkwiłam wzrok w blacie biurka, ale poczułam delikatną woń nut drzewnych. Czy Eunwoo właśnie ukradkiem odświeżył swój zapach, czy moje zmysły wyostrzyły się jak u zebry, do której zbliża się lew?
Nagle postawił przede mną pusty talerz z widelcem i przeciął powietrze nożem kuchennym. Drgnęłam z przestrachu, a on sięgnął do drugiego talerza i podzielił porcję makaronu na pół. Następnie wziął czysty widelec, przełożył nim część potrawy do pustego talerza i powiedział życzliwie:
– Musisz być bardzo zmęczona i głodna. Jedz.
Położył nóż na swój talerz, a ja nie mogłam się ruszyć, sparaliżowana z nerwów. W końcu zniecierpliwiony Eunwoo podniósł moją dłoń i włożył mi pod palce uchwyt widelca.
– Bon appetit – wymruczał.
Odszedł i usiadł w fotelu bokiem do biurka, jakby chciał mieć dobrą pozycję startową w pościgu za mną. Oparł rękę na blacie i wskazał palcem talerz przede mną.
– Nie brzydź się. Nie ma tam kropelki mojej śliny.
Spoglądałam spięta to na Eunwoo, to na talerz, i zastanawiałam się, jak wybrnąć z sytuacji. Nie musiałam próbować dania, by wiedzieć, że smakowało obrzydliwie i zwyczajnie chciał mnie ukarać za nadmiar przypraw.
Puściłam widelec, odsunęłam od siebie talerz i powiedziałam błagalnie:
– Zwolnij mnie. Nie będę robić problemów.
– Dlaczego miałbym cię zwolnić. Wiesz, ile czasu zmarnowałem na cajobsome.com, szukając tam twojego imienia i nazwiska? Długo zwlekałaś z rejestracją – zacmokał z niezadowoleniem.
Popatrzyłam na niego.
– A więc, to była pułapka – skwitowałam cicho i nieśmiało.
– Naprawdę nie dostrzegłaś nic dziwnego w tym, że dostałaś ciepłą posadkę przy komputerze? Piszesz dwadzieścia słów na minutę i ponoć ciągle zapominasz o skrótach klawiszowych.
– Przepraszam. Nie powinnam jej przyjmować. Ja zerwę kontrakt – zaproponowałam z wahaniem, wyobrażając sobie, jak z mojego konta bankowego znika trzysta dolarów za przedwczesne zerwanie kontraktu.
– To nie będzie takie proste. Opłaciliśmy twoje szkolenie. Jeśli tego nie odpracujesz przynajmniej miesiąca, musisz nam oddać dwadzieścia tysięcy dolarów.
Zamrugałam z niedowierzaniem.
– Co?
– Nie czytałaś małego druczku w kontrakcie?
– Kadry poganiały mnie przy podpisywaniu. Pewnie po twoim rozkazie – dodałam ponuro.
Oparł brodę na dłoni i z satysfakcją spojrzał mi w oczy. Spuściłam wzrok.
– W bibliotece mówiłeś, że „między nami spoko" – przypomniałam mu. – Dlaczego znowu tracisz na mnie czas?
– Chcę cię nauczyć, na czym polega uczciwa praca.
– Miałam już wiele nadgodzin z obowiązkami wykraczającymi poza moje stanowisko – wypaliłam kąśliwym głosem i od razu tego pożałowałam. Nie chciałam drażnić mordercy.
– Przyrządzanie jedzenia dla szefa mieści się w twoich obowiązkach – stwierdził. – I dostaniesz za to dodatkową kasę.
– Marnowanie jedzenia jest niemoralne.
– Lubisz robić niemoralne rzeczy, jeśli ci się za to zapłaci – rzekł pogardliwie.
Długo milczałam, dotknięta jego słowami, aż wreszcie odparłam ugodowym tonem:
– Są gorsze czyny, niż opiekowanie się kimś takim jak Zoe.
– Na przykład? – zapytał zaczepnie.
Żeby nic nie wyczytał z mojej nerwowości, podniosłam wzrok i stwierdziłam rzeczowo:
– Zabijanie ludzi.
Nie zareagował na tę uwagę. Nie drgnęła mu nawet powieka.
– Nie każde – odparł spokojnie po krótkim namyśle i ułożył dłoń w taki sposób, jakby wykładał coś na tablicy. – Opiekowanie się morderczynią jest znacznie gorsze niż zabicie morderczyni.
– Nie sądzę.
Teraz moje słowa go poruszyły. Ściągnął brwi i objął mnie tak zimnym spojrzeniem, że poczułam dreszcze na całym ciele.
– Wytłumacz swój punkt widzenia – polecił z szyderą w głosie.
Wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie, ale odpowiedziałam nieśmiało:
– Opiekowanie się kimś jest z natury szlachetne i cnotliwe, zabijanie nie. Jeśli ktoś jest zdolny do zabójstwa, to musi z tego czerpać przyjemność. Czytałam, że zabójcy z biegiem czasu zabijają z coraz bardziej błahych powodów. Mogą również przejawiać obsesję, zapędy stalkerskie i niestabilność emocjonalną. Ponadto, pierwszymi ofiarami zabójców są zwierzęta. Na nich ćwiczą torturowanie i zabijanie. To czyste zło.
Zacisnęłam usta i czekałam spięta na odzew Eunwoo. Liczyłam, że zechce sobie udowodnić, że w niczym nie przypominał zabójcy z mojej teorii i w końcu spróbuje o mnie zapomnieć. Jednak on swobodnie położył rękę na biurku i wyjawił z ironicznym półuśmieszkiem:
– Ja nigdy nie krzywdziłem zwierząt.
.
Dziękuję za przeczytanie ❤️ Jeśli chcesz wesprzeć rozwój opka, zostaw gwiazdkę, obsa, kom 🤗 Będzie mi mega miło. Pozdrawiam ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top