11. same sad girl

    — Więc — zaczął Harley, siadając naprzeciw Novy z kubkiem parującej kawy. — Co się stało?

        Nastolatka podniosła niemrawe spojrzenie na chłopaka, miętoląc w palcach jednowarstwową chusteczkę, której użycia nie skusiłaby się nigdy w życiu. Być może reprezentowała ją – bezużyteczna, odtrącona przez to, jaka jest, zabita przez myśli o byciu kimś, kim nigdy nie będzie i być najprawdopodobniej nie miała.

        Ale to były tylko domysły, które wydawały się być tak samo bezsensowne, jak idea chusteczki o jednej warstwie.

    — Musiało się coś stać, żebym chciała wyjść do kawiarni? — odbiła Nova, przekrzywiając lekko głowę w bok. Harley uniósł brew ku górze, zaraz potem marszcząc obie. Miała wrażenie, że tym jednym, krótkim spojrzeniem przejrzał ją na wskroś.

    — Zacytuję ci teraz twoją wiadomość, dobrze? — powiedział i nie czekając na jej zgodę, odchrząknął, wyciągając telefon z kieszeni. — „Cześć Harkey” kimkolwiek jest Harkey, „nue chesz może mi w czymś pomóc?”

    — To tylko drobne literówki, nie wiem, dlaczego się czepiasz — stwierdziła szatynka, przewracając oczami.

    — Czepiam się, bo kiedy piszesz normalnie jesteś bardzo poprawna — powiedział, odkładając telefon nieco dalej od kubka gorącej kawy. — Mam na myśli, stawiasz cholerną kropkę na końcu zdania. 

    — Skoro jest na klawiaturze, to z jakiegoś powodu — przypomniała Nova, wzruszając ot tak ramionami.

    — Ale nikt jej nie używa! — oznajmił nieco głośniej, niż planował. — Emotka kupy też jest w klawiaturze i też jakoś nikt jej nie używa.

    — No bo to kupa, dlaczego ktoś chciałby jej używać? 

    — Ty się teraz zgrywasz czy po prostu próbujesz wytrącić mnie z równowagi? — zapytał Harley, mrużąc lekko oczy. — Wbrew pozorom niewiele mi brakuje, żeby się zdenerwować.

    — Pierwsze słyszę — rzuciła Bartonówna, wzruszając ramionami. — Być może odrobinę sprawdzam na ile jesteś wytrzymały.

    — Być może za chwilę stąd sobie pójdę — oznajmił Keener, wskazując na drzwi niewielkiej kawiarni. — Poważnie, co się stało?

        No właśnie, co się stało? Jak Nova mogła ubrać to wszystko w normalne zdania i przedstawić chłopakowi tak, by w to uwierzył? Bo wątpiła, by uwierzył w historię z Norwegią, organizacją i Avengersami, chociażby przez fakt, że pewnie mnóstwo takowych naczytał się w internecie. Miała mętlik w głowie – nie przygotowała się na takie pytania, choć zdecydowanie mogła je przewidzieć.

    — Będziemy tak siedzieć i patrzeć sobie w oczy? — zapytał z wahaniem Harley, leniwie wykonując łyżeczką okrągłe ruchy w czarnym napoju. 

    — Po prostu potrzebuję pomocy z jedną pierdołą — powiedziała w końcu, wzdychając cicho. — Coś mi nie działa.

    — Na pewno ta pierdoła jest tą pierdołą, z którą do mnie pisałaś? — Upewnił się i dopiero teraz zauważyła, że głupkowaty charakter Harleya po prostu… zniknął. Jakby stał się zupełnie innym człowiekiem.

    — Tak, jedna i ta sama — odpowiedziała, skubiąc policzek od środka. — I jest to ona — dodała, wyświetlając na telefonie kilka rządków liczb.

    — Co to do cholery jest? — zapytał, nachylając się nad stolikiem, by móc lepiej przyjrzeć się cyfrom. — Co ty robisz?

    — Nic nie robię, trzymam telefon.

    — Nie aktualnie, z tymi liczbami — sprostował. — Zachowujesz się jakoś inaczej. 

    — Nie wykluczam takiej opcji — stwierdziła Barton, podając mu telefon do ręki.

    — To jakiś program? Bawisz się w programowanie? — Przekrzywił lekko głowę, jakby chciał lepiej zrozumieć to, co widział właśnie w telefonie.

    — Nie i nie. To… klucz dostępu — odpowiedziała z wahaniem, znowu zaczynając miętolić chusteczkę w palcach.

    — To to samo, co robiłaś na informatyce, tak? — Z wahaniem odłożył telefon na stolik, wbijając spojrzenie prosto w oczy rówieśniczki.

    — Yhym — mruknęła, sięgając po swoją herbatę. — Znasz się na tym?

    — Trochę. — Wzruszył ramionami, ponownie zerkając na gasnący ekran telefonu. — Mam na myśli, też gdzieś kiedyś się włamałem, ale to było już dawno.

    — Nigdzie się nie włamuję — zaprzeczyła zaraz, marszcząc lekko brwi.

    — Nova, przecież widzę, co mam przed sobą — przypomniał Harley, przewracając oczami.

    — A może tylko myślisz, że wiesz co masz przed sobą, bo tak naprawdę nie wiesz, ale masz wrażenie, że wiesz, bo tak…

    — Nova — przerwał jej, ciężko wzdychając. 

    — Możesz po prostu to zrobić? — zapytała niebieskooka, opierając się o blat stolika.

    — Ale po co ci to? — Harley zmarszczył brwi, przekrzywiając lekko głowę w bok. 

    — A czy to ważne?

    — Tak — odpowiedział twardo. — Chcę wiedzieć o co z tym chodzi, jeśli mam do tego przyłożyć swoje cztery grosze.

        Nova zacisnęła usta w wąską linię. Nie było mowy, by rówieśnik ot tak dał sobie spokój, bo już zdążyła zauważyć, że był on osobą upartą. Cholernie upartą, jeśli ktoś pytałbym ją o zdanie.

    — Dobra, po prostu… zabierzmy się za to i miejmy to z głowy — rzucił wreszcie Keener, być może nieco dziwiąc tym szatynkę. 

        Ale nie narzekała. Właściwie takie wyjście z sytuacji było jej całkiem na rękę.

        To nie tak, że nie chciała o niczym powiedzieć Harleyowi – czuła, że mimo krótkiej znajomości mogła mu zaufać. Po prostu… nie potrafiła już być tak otwarta na ludzi jak w organizacji. Poza tym, brak umiejętności socjalnych dawał się we znaki coraz częściej, co z jakiegoś powodu blokowało jej dostęp do zwyczajnego zachowania się wśród rówieśników i nauczycieli. A przecież wcześniej nie miała problemu, by podejść do nowej osoby i zacząć z nią tak po prostu rozmawiać.

         Czasami zapominała, że nastolatkowie w tej szkole byli zwykłymi nastolatkami, a nie osobami, które za szybko dorosły, by móc służyć swojemu państwu. 

    — Boże — sapnął Harley, uderzając się otwartą dłonią w czoło. — Jacy my jesteśmy głupi, przysięgam.

    — Dlaczego?

    — Dlatego — zaczął, odwracając telefon w jej stronę — że walnęłaś się w tym dokładnie miejscu i żadno z nas tego nie zauważyło.

        Nova obrzuciła kod wzrokiem jeszcze raz, skubiąc nieco dolną wargę. Miał rację – faktycznie wstawiła źle jedną liczbę.

    — Moja robota jest tu skończona — oznajmił blondyn, wygodnie odchylając się do tyłu.

    — Dziękuję Harley — powiedziała. — Naprawdę dziękuję.

    — Nie ma za co, serio. To drobnostka — stwierdził, kończąc swój dawno ostygły napój. Temperatura w tym Novy również nie była najlepsza. — Ale jeśli chcesz się odwdzięczyć, możemy zawsze wyskoczyć na jakąś kawę czy coś takiego. Jeśli tylko będziesz chciała, oczywiście.

    — Z przyjemnością — odpowiedziała, uśmiechając się lekko w stronę rówieśnika. 

    — Świetnie. — Keener uniósł kąciki ust, wstając energicznie ze swojego miejsca i wyciągając dłoń w stronę rówieśniczki. — Odprowadzić cię do domu?

    — Tak, pewnie. Jeśli tak bardzo chcesz.

    — Czy to próba wpojenia mi, że za tobą latam jak głupi? — zapytał chłopak, mrużąc lekko oczy. Wyglądał… jakby próbował zrozumieć, co się dzieje. 

    — Nie — zaprzeczyła zaraz, przekrzywiając głowę. — Skąd taka myśl?

    — Nie wiem. — Wzruszył ramionami. Wciąż jednak zdawał się o tym myśleć.

        W ciszy zostawili na stoliku odpowiednią sumę pieniędzy i po zabraniu swoich rzeczy, wyszli z lokalu.

    — Więc… — zaczął Keener, splatając ręce za sobą. — Jak ci się podoba w Stanach?

    — Jest w porządku — stwierdziła Nova, strzelając palcami. — Tutaj są lepsze batoniki.

        Nie, żeby była znawcą, bo nie miała nawet garści batoników w swojej dłoni – nie dostawali takich na prezent, a także nie wydawali na nie pieniędzy, bo nie mieli takiej potrzeby. Nie wiedziała więc, dlaczego powiedziała akurat o tym, skoro było od cholery rzeczy, którymi Norwegia różniła się od Stanów.

    — Nie wiem, czy to zaleta, ale tutaj znajdziesz najróżniejsze słodycze. O jakich tylko sobie zamarzysz — oznajmił Harley, poprawiając jeansową kurtkę. 

    — Dla mnie to zdecydowanie zaleta. 

        Rozmowa o niczym ciągnęła się w najlepsze, owocując w coraz to nowsze informacje o każdym z nich. Głośniejszy śmiech czasami zwracał uwagę osób, które mijali, ale większość po prostu przechodziła obok, nie zwracając na nich uwagi. W zasadzie, oni również robili to samo, nawet nie próbując rozglądać się wokół, bo zwyczajnie nie mieli ku temu potrzeby. Jedynie podczas wymijania przechodnia zerkali na osobę, by przypadkiem w nią nie wpaść.

        Nova musiała przyznać, że lubiła takie spacery. W organizacji rzadko kiedy mogli swobodnie wyjść z budynku i po prostu się przejść, bo grafik był zbyt napięty, by młodzież mogła ot tak wyjść sobie na spacer. Owszem, czasami ona i Cris wychodzili z budynku, ale to były kilkuminutowe wyjścia po to, by powiedzieć pod ścianą. Prawie za każdym razem truła chłopakowi życie, bo nie mogła znieść smrodu palącej się kartki, a on celowo podsuwał ją pod jej nos, nie zawsze uważając, by płomień nie sięgnął jej włosów.

        Chyba brakowało jej czegoś takiego.

    — To co… do zobaczenia w szkole? — zapytał, kiedy stanęli przed wjazdem na farmę Bartona.

    — Do zobaczenia w szkole — potwierdziła, uśmiechając się do niego lekko.

    — Przytulas na pożegnanie? — Przekrzywił głowę, unosząc kąciki w tak niewinnym uśmiechu, że nie potrafiła odmówić mu tej czynności. 

        Zabawnie było doświadczyć coś takiego od osoby, z którą spędziła zaledwie kilka tygodni. 

        Idąc tyłem w stronę domu jeszcze kilka razy wymieniła się pożegnaniami z nastolatkiem, wypowiadając słowa coraz głośniej aż do finalnego „dobra, to już ostatnie papa”. Chłopak odwrócił się, żwawym krokiem idąc w dół ulicy i być może, być może odprowadziła go spojrzeniem do momentu, w którym przestała go widzieć zza wysokich krzewów. Dopiero wtedy mogła odwrócić się w stronę budynku i w końcu do niego wejść.

    — Wróciłam! — oznajmiła głośno, ściągając ze stóp czarne buty. 

        Ktoś zaczął kierować się w jej stronie; po sposobie, w jaki stawiał kroki, mogła stwierdzić, że był to nie kto inny, jak Clint. Dla pewności jednak została w miejscu, uśmiechając się do mężczyzny, gdy ten wyłonił się zza ściany.

    — A gdzie to się było? — zapytał, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    — W kawiarni — odpowiedziała zgodnie z prawdą, odwieszając na wieszak bluzę. — Mówiłam ci przecież, że wychodzę z Harleyem.

    — Kto to Harley? — Zmarszczył lekko brwi, podążając wzrokiem za nastolatką, która skierowała się do kuchni.

    — Kolega z klasy. — Wzruszyła ramionami, podchodząc do puszki z ciastkami, by wyciągnąć z niej dwa. — Oprowadzał mnie po szkole, pamiętasz?

    — Powiedzmy, że pamiętam — mruknął, odsuwając się od framugi, o którą się opierał, i ruszając za córką do jasnego pomieszczenia. — Więc jak było?

    — Dobrze. Trochę pogadaliśmy. A gdzie dzieciaki? — zapytała, podając ojcu jedno z wypieków, które bez wahania przyjął.

    — Powoli ogarniają się do snu — odpowiedział blondyn. — I mówiąc powoli…

    — Masz na myśli bardzo powoli — dokończyła szybko, wpychając ciastko do ust. — W czymś pomóc?

        Wieczory w domu Bartonów wyglądały… podobnie. Nie robili czegoś nadzwyczajnego zwłaszcza, że Laury wciąż nie było. Dzieciaki szły się kąpać, następnie kierowały się do swoich łóżek i po prostu zasypiały, czasami marudząc, że przeszkadza im oświetlony korytarz, że drzwi nie są zamknięte tak, jak powinny być zamknięte, że okno musi być uchylone (choć Clint próbował im powiedzieć, że otworzone okno nie było najlepszym pomysłem przy takich temperaturach). To wszystko jednak wydawało się być Novie… inne. Codziennie działo się coś innego i codziennie wykonywali różne rzeczy inaczej, przez co wszystko to różniło się od wieczorów w organizacji. 

        Czasami, kiedy już wchodziła do swojego pokoju po szybkim prysznicu, czuła coś w rodzaju… odcięcia od świata teraźniejszego. Jakby jej ciało wcale nie chciało już działać jak każde normalne ciało, zmuszając do położenia się na łóżko i patrzenia w sufit lub ścianę. I wtedy Nova myślała. Długo, pogłębiając swój stan beznadziejności, w którym nawet płacz nie chciał już przychodzić, zostawiając ją samej sobie. Czuła się tak, jakby nikt nie był w stanie jej zrozumieć, jakby pojęcie straty było wszystkim wokół obce, burzące ich idealny tryb życia, do którego chciała się wpasować, ale nie potrafiła, bo… bo straciła zbyt wiele w swoim życiu, żeby o tym ciągle nie myśleć.

        Bo prawda była taka, że obrazy z tamtej nocy wciąż ją prześladowały. Najgorsze było to, że nie przychodziły tylko w snach.

    — O czym myślisz? — zapytał cicho Clint, siadając po przeciwległej stronie kanapy, na której zatrzymała się z ciepłą herbatą.

    — O… wszystkim. Chyba — odpowiedziała Nova podobnym tonem, wbijając wzrok w bursztynowy napój. 

    — A tak konkretniej? — ciągnął dalej, przekrzywiając nieco głowę w bok.

        Nova stuknęła palcem w kubek raz, potem drugi. Finalnie skończyła na obserwacji wszystkiego wzrokiem, byleby nie spojrzeć ojcu w oczy.

    — Chyba głównie o szkole — powiedziała w końcu, nadając temu tak prawdziwe wybrzmienie, że sama była w stanie w to uwierzyć. — Jest tak… głośno i… uczą tam nieprzydatnych rzeczy.

    — Cóż, tak wygląda niestety szkoła. — Blondyn uśmiechnął się lekko, kiwając raz w zamyśleniu głową. — Nie uczyłaś się takich rzeczy w organizacji?

    — Uczyłam, ale większość lekcji, jakie mieliśmy, były o tym, jak przetrwać w lesie czy coś w tym stylu, a nie… co autor miał na myśli pisząc ten czy tamten wiersz — oznajmiła, przewracając oczami. — No i być może nie przywiązywałam do tych mniej ważnych rzeczy uwagi.

    — I teraz pewnie masz z nimi problem — stwierdził mężczyzna, wychylając się nieco, by móc spojrzeć córce w oczy.

    — Czasami. Nauczycielka pomaga mi nadgonić materiał na zajęciach wyrównawczych, więc nie jest aż tak źle — powiedziała, przystawiając kubek do ust.

    — A ten Harley?

    — Harley żyje we własnym świecie — stwierdziła z lekkim uśmiechem, wzruszając ramionami. — Jest okropnym nauczycielem.

    — Tyle dobrego — mruknął Clint, przewracając oczami. 

    — Pójdę już do siebie — powiedziała Nova po krótkim zaśmianiu się i wstała z kanapy, zakładając za ucho mokry kosmyk włosów. — Nie chcesz może dokończyć za mnie herbaty?

    — Jeśli naprawdę nie jesteś w stanie jej dokończyć, to możesz mi dać. — Westchnął. Zachował się tak, jakby robił jej łaskę przejęcia kubka, dlatego rozbawiło to ją nieco bardziej, niż powinno. — Dobranoc młoda.

    — Dobranoc.

        Kolejne stopnie, które pokonywała bez krótkiego zawahania, zdawały się skrzypieć coraz bardziej, dlatego na ostatnich kroki stawiała szybciej, zaciskając przy tym z jakiegoś powodu zęby. Przecież nic się nie stało, że wydały one dźwięk. Clint i tak wie, że po nich wchodziła, a dzieciaki śpią snem zbyt głębokim, by zastanawiać się nad jej osobą.

        W podobnym nastawieniu przeszła przez korytarz i w końcu trafiła do swojego pokoju. W nim zamknęła od razu drzwi, nie przejmując się niczym i nikim, i zgasiła wreszcie światło, uprzednio zostawiając aparat słuchowy na szafce nocnej obok łóżka.

        W pomieszczeniu zrobiło się natychmiast ciemno. Nova położyła się na materacu, otulając się kołdrą z nadzieją, że jakimś cudem będzie w stanie ogrzać jej nieco wychłodzone ciało. Przyciągnęła nawet nogi do klatki piersiowej, ale na nic się to nie zdało. 

        Więc po prostu leżała. Temperatura ciała chyba zatrzymała się w miejscu, nie spadając, ani nie wzrastając. Wzrok Novy tępo wbity był w ścianę naprzeciw łóżka, mimo iż przez ciemność wcale nie widziała czegoś szczególnego. Ledwo była w stanie opisać choćby kontury rzeczy, na której teraz zawiesiła spojrzenie. Rzeczy? 

        Zamknęła oczy. Miała nadzieję, że mieszanie czegoś w ten sposób, jest uznawane jako chęć pójścia już spać. Mimo tego nie była w stanie do końca wyłączyć myślenia, co niesamowicie utrudniało jej zaśnięcie i burzyło opcję spokojnego pogrążenia się we śnie.

×××

        Clint Barton spojrzał w milczeniu na zegarek w telefonie, orientując się, że już od dwudziestu minut powinien siedzieć w sali z Laurą, trzymając ją za rękę, mówiąc jakieś zupełnie bezsensowne rzeczy, lub zwyczajnie głaskać po włosach, próbując utulić ją do snu. Westchnął więc, zdając sobie sprawę, że w przeciągu kolejnych dwudziestu minut również się tam nie znajdzie, bo mimo iż na farmie zostało zrobione już wszystko, wciąż miał złe przeczucia co do opuszczenia domu.

        To nie tak, że bał się zostawić maluchy z Novą. Wiedział, że nie wstawały w nocy, więc nie sprawiałyby nastolatce problemów. A nawet gdyby tak było, najprawdopodobniej nie powiedziałaby o tym na głos. Nie martwił się też o zrobienie imprezy w jego domu, bo był środek tygodnia, a Nova… cóż, nie posiadała zbyt wielu przyjaciół, by takową zrobić. Clint po prostu czuł, że coś jest nie tak. Że dzieje się coś, czemu powinien poświęcić uwagę.

        Dlatego zamiast jechać do żony, będącej obecnie w szpitalu, zaczął cicho i ostrożnie sprawdzać, czy wszystko u dzieciaków w porządku. 

        Robił to już wiele razy w swoim życiu, szczególnie, gdy Lila i Cooper byli młodsi, więc ich dziwne pozy podczas snu nie robiły na nim wrażenia. Poprawiał po prostu kołdrę, by zakrywała całe ciałko dziecka i wychodził, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. U Novy czegoś takiego nie robił, oczywiście – uchylał drzwi, wpychał głowę i sprawdzał, czy nastolatka śpi. Raczej nie czułaby się komfortowo z myślą, że bezczelnie wchodził jej do pokoju i poprawiał kołdrę, bo nie była małym dzieckiem jak jej rodzeństwo. Ale tym razem…

        Stojąc pod drzwiami nie słyszał, żeby w pomieszczeniu działo się coś złego. Minęła już ponad godzina, odkąd opuściła salon i poszła do swojego pokoju, więc zakładał, że już spała. Z taką też myślą uchylił drzwi na szerokość zaledwie paru centymetrów, by móc spojrzeć na łóżko i utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Tak jednak nie było.

    — Nova — powiedział cicho, słysząc, jak nastolatka dusi w sobie płacz. — Nova — powtórzył nieco głośniej, wślizgują się do pomieszczenia, zaraz po tym zamykając drzwi.

        Zerknął szybko na stoliczek nocny, od razu zauważając na nim aparat słuchowy. Znaczyło to, iż szykowała się do snu, toteż zacisnął usta i położył dłoń na ramieniu córki tak, by jej nie przestraszyć. Nastolatka jednak zdawała się nie zwracać uwagi na ten fakt, jakby wcale nie była w stanie go zarejestrować w tym momencie. Clint zrozumiał, że nie był to też normalny płacz. 

        Ponowił próbę obudzenia jej, mając nadzieję, że faktycznie uda mu się to zrobić bez wystraszenia nastolatki.

    — Clint? — powiedziała po kilku chwilach, kiedy pomógł jej usiąść na łóżku, budząc ją z paskudnego snu. — To się nigdy nie skończy — wyszeptała drżącym głosem, ocierając przegubem łzy.

        Barton zaświecił lampkę nocną, łapiąc przy okazji za aparat słuchowy, by móc założyć go nastolatce. Wciąż nie była zbytnio rozbudzona, więc pewnie nawet nie zauważyła, że to zrobił.

    — Spokojnie Nova, już jest w porządku — powiedział blondyn, wyciągając z kieszeni paczkę chusteczek.

    — Nie jest w porządku! — oznajmiła głośno, uderzając dłońmi w kołdrę. — Oni wszyscy tam zginęli! Ja też powinnam!

        Załkała nieco głośniej, zaraz zatkała usta dłonią. Zalewała się gorzkimi łzami, pozwalając im spływać wzdłuż policzków, które blondyn z wahaniem ocierał.

    — Nova, spójrz na mnie — poprosił ostrożnie, palcem wskazującym prawej ręki naciskając na podbródek szatynki. — To, że przeżyłaś, daje ci możliwość uczczenia ich pamięci. Na pewno chcieliby, żeby ktoś to pielęgnował.

    — Nie wiem nawet kto ich zabił. Jak mam ich pomścić?

    — Zemsta nigdy nie jest rozwiązaniem, skarbie. — Clint przysunął się nieco bliżej, obejmując młodszą ramieniem.

    — Więc mam im wybaczyć? Mam wybaczyć im zabicie setki niewinnych osób, które zostawiły za sobą swoje rodziny? — zapytała gorzko, zaciskając palce na bluzie Bartona.

    — Oczywiście, że nie. Wiem, że nigdy im tego nie wybaczysz — oznajmił, głaszcząc uspokajająco plecy nastolatki. — Znajdziemy osoby, które to zrobiły. Odpowiedzą za to.

        Kołysał ostrożnie nastolatką na boki do momentu, w którym dziewczynie zaczęło się robić niewygodnie. Wtedy dał jej przestrzeń, rozluźniając ramiona i pozwalając się odsunąć, by sama do końca mogła się uspokoić, ocierając łzy. Potem już była tylko cisza, przerywana szelestem chusteczek.

    — Co ci się śniło? — zapytał cicho Barton, przekrzywiając nieco głowę w bok.

        Nova przejechała po ustach koniuszkiem języka, nie próbując nawet spojrzeć na bruneta.

    — Organizacja — wyszeptała, patrząc w swoje palce. — Dzień wybuchu.

    — Chcesz o tym porozmawiać? — Przekrzywił nieco głowę, przyglądając się uważnie nastolatce.

        Milczała, więc nie popędzał jej z odpowiedzią. To było najgorsze, co w tym momencie mógł zrobić, toteż również siedział cicho, czekając, aż nastolatka zbierze się w sobie. Odezwał się właściwie raz, mówiąc, że napisze szybko SMS-a do Laury, i z powrotem skupił się tylko na niej, choć wciąż usta Novy były zaciśnięte. 

    — Widziałam, jak mój przyjaciel umiera — powiedziała cicho, zaciskając zęby, by nie rozpłakać się ponownie. — Był taki młody, tato. Mógł zrobić tak wiele dla wszystkich wokół. A ja nawet nie próbowałam mu pomóc.

    — Nie miałaś jak, młoda — przypomniał uspokajającym głosem, przysuwając się bliżej i rozszerzając lekko ramiona, by wiedziała, że może się przytulić. O dziwo, skorzystała z tego bardzo chętnie.

    — Był dla mnie jak brat — wyszeptała, ocierając nie przyciśnięty do Clinta policzek z łez. — Cały czas mi pomagał, bo był lepszy w większości rzeczy i… kiedy przyszedł moment, kiedy to wreszcie ja mogłam mu pomóc, kazał mi uciekać. On po prostu… leżał i czekał tam na śmierć, kiedy ja uciekałam. Jak tchórz.

    — On prawdopodobnie wiedział, że nie mogłabyś mu pomóc.

    — Nie mógł ruszać nogami — oznajmiła drżącym głosem. — Ale byłam pewna, że mogę go przenieść gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Żebym mogła sprowadzić pomoc.

    — Wydaje mi się, że Cris jednak wiedział, że nie byłabyś w stanie tego zrobić. Dlatego kazał ci uciekać — powiedział cicho, uspokajającym ruchem dłoni głaszcząc plecy nastolatki.

    — Czy on… Czy jego rodzice wiedzą, że nie wróci? — zapytała, wypuszczając z siebie kolejną falę zduszonego płaczu.

    — Wiedzą. — Clint westchnął cicho, ostrożnie kołysząc ich dwójką na boki. — Natasha poprosiła Rhodesa, żeby przekazał komu trzeba zlecenie poszukiwań w Gursken. 

    — Miałam tam też przyjaciółkę — oznajmiła nagle, nie próbując już ocierać mokrych policzków z łez. — Miała na imię Inger i… i była najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam mieć.

        Długo mówiła o przyjaciołach, kolegach i pracownikach organizacji, w której przyszło spędzić jej kilka lat swojego życia. Clint słuchał, zadawał czasami pytania i wciąż nie przestawał tulić do siebie szatynki. To było miłe – poczucie, że gdzieś należała, że wciąż mogła sobie pozwolić na płacz w czyjejś obecności lub zwyczajnie czuć bezpieczeństwo, śpiąc w miejscu innym, niż organizacja. Mimo iż minęło dużo czasu odkąd przestała być jej częścią, niektóre rzeczy wciąż tłoczyły się w tyle jej umysłu, nie dając spokojnie przeżyć dnia.

    — Tato? — powiedziała nieco zachrypniętym tonem, gdy zamilkła na nieco dłuższą chwilę.

    — Myślałem, że już zasnęłaś — wyznał z wyraźną nutą lekkiego zaskoczenia, któremu właściwie wcale się nie dziwiła. Przecież myślałaby tak samo.

    — Włamałam się do bazy wojskowej — powiedziała.

        Poczuła, że blondyn przestał nimi kojąco kołysać, że mięśnie na przedramionach spięły się nieco bardziej, a serce Clinta, którego wysłuchiwała od kilku minut zabiło szybciej, niż w ogóle powinno.

    — Nova…

    — Znalazłam nagranie siebie. Z tamtego dnia — powiedziała szybko, przerywając mu. Odsunęła się nawet od blondyna, mając zamiar sięgnąć po telefon, oddalony około metr od niej.

    — Na litość boską, miałaś się w to nie mieszać — przypomniał. Był zły, czuła to. Tak samo zresztą słyszała.

    — Wiem, wiem, ale…

    — Nie ma żadnego „ale”, Nova — powiedział, starając się nie podnieść niepotrzebnie głosu. — Mówiłem ci, jak bardzo to jest niebezpieczne. Dlaczego mnie w ogóle nie słuchasz?

    — Uciekałam wtedy przed agentami Hydry — powiedziała głośniej, by blondyn przypadkiem nie chciał zacząć czegoś mówić. Razem z tym, odwróciła telefon w stronę starszego. — To ja sprowadziłam ich tutaj. To jest moja wina.

    — Nie, Nova. To nie jest twoja wina — powiedział blondyn, wyłączając komórkę młodszej. — Nie mogłaś tego przewidzieć, nie mogłaś temu zapobiec. To nigdy nie była twoja wina.

    — Przeze mnie Peter teraz siedzi nie wiadomo gdzie, czekając na śmierć. Tak samo, jak Cris.

    — To są dwie różne sytuacje, nie możesz…

    — Powinnam była zostać tam z Crisem i dać się zabić — powiedziała. Nie podniosła tonu, wręcz przeciwnie, wypowiedziała to zdanie ciszej, niż zamierzała, mimo to i tak przerwała Clintowi. 

        Blondyn wstrzymał powietrze. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie, że zacznie krzyczeć i zrobi się cholernie nieprzyjemnie. Złapała więc tylko kołdrę w palce, próbując powstrzymać ciało od drżenia, spowodowane stresem. 

    — Wiem, że… że strata kogoś bliskiego jest trudna — zaczął Barton, ostrożnie dobierając słowa. — Myślisz, że mogłaś coś zrobić, ale w rzeczywistości… w rzeczywistości nie było takiej opcji. To trudne do zrozumienia. Że to nie była twoja wina, że to wszystko tak się potoczyło, ale…

    — Oni dosłownie biegli parę metrów za mną, tato — powiedziała cicho, przerywając mu. — Widzieli, gdzie wchodziłam. Szukali mnie w Nowym Jorku, a Peter pewnie wydawał się im być bardziej… wartościowy.

    — Dlaczego myślisz, że to akurat przez ciebie go znaleźli? — zapytał więc, nie próbując podejmować wcześniej zaczętego monologu.

    — Nie wiem — odpowiedziała, wzdychając dość żałośnie. Jak osoba, która przeżyła za wiele, jak na swój wiek. — Po prostu… takie mam wrażenie.

    — No właśnie. — Kiwnął głową, unosząc zaraz po tym brwi. — Nie masz pewności, więc nie możesz twierdzić, że faktycznie to jest twoja wina. 

    — Nie powinnam powiedzieć o tym Starkowi? — zapytała, leniwie strzelając palcami.

    — Nie — odpowiedział stanowczo Clint. — Nie jest teraz w najlepszym stanie, a powiedzenie mu tego byłoby… trochę aktem samobójczym. Boję się, że zrobiłby coś głupiego, robiąc ci przy tym krzywdę. 

        To wydawało się… mieć sens. Nawet jeśli bardzo nie chciała się do tego przyznać, musiała, bo… bo blondyn, poniekąd, miał cholerną rację.

    — Często masz takie sny? — zapytał po kilkunastu minutach ciszy, jaka między nimi zapadła. Nova westchnęła.

    — Prawie za każdym razem, jak idę spać — oznajmiła nastolatka, unosząc wreszcie spojrzenie na ojca. — Jakby tamten dzień został zapętlony.

    — Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? — Clint przekrzywił lekko głowę w bok, uważnie przyglądając się młodszej.

    — Nie wiem. Stwierdziłam, że skoro nie budzę się z płaczem, to jest w porządku. — Wzruszyła z wahaniem ramionami i, choć prawdopodobnie starała się pokazać obojętność, Clint widział w tym wszystkim tylko… smutek. 

    — Jeśli chcesz, możemy poszukać ci terapii. Wydaje mi się, że pomoże ci bardziej, niż ja — stwierdził Barton, drapiąc się po tyle głowy, gdzie jego blond włosy były najkrótsze.

    — Możemy porozmawiać o tym rano? — zapytała z wahaniem Nova.

    — Jasne, nie ma problemu — odpowiedział Clint, uśmiechając się lekko. — Może spróbujesz pójść spać? Jeśli coś będzie się działo, możesz do mnie zadzwonić lub po prostu przyjść.

    — Będę o tym pamiętać — oznajmiła, unosząc lekko kąciki ust. — Dobranoc tato.

    — Dobranoc młoda.

       Wstał z łóżka, poczochrał jej włosy i cicho wyszedł, zostawiając ją z zaświeconą lampką nocną. Nova patrzyła, jak dociska drzwi do framugi i kiedy wreszcie zostały zamknięte, położyła się z powrotem na łóżku, wbijając wzrok w jasny klosz. O dziwo wcale nie przeszkadzał jej oświetlony pokój, jak miał zazwyczaj. Jedynie odwróciła się plecami do lampki.

        Zaraz jednak odwróciła się z powrotem, łapiąc za komórkę, leżącą na blacie szafki nocnej. Odblokowała ją i przez moment, bardzo krótki moment, wahała się co do wybrania numeru, na który chciała zadzwonić, ostatecznie i tak kończąc z telefonem przy ustach.

    — Mam się martwić o twoją chęć utrzymywania ze mną kontaktu o każdej porze? — zapytał na wstępie Harley Keener, nie pozwalając rówieśnicze nawet się przywitać.

    — Tak, zacznij. Będzie zabawnie — stwierdziła, przewracając oczami. — Obudziłam cię?

    — Nie — odpowiedział szatyn, zapewne wzruszając teraz ramionami. — Grzebię w silniku kosiarki. To w zasadzie trochę inspirujące. Ale tylko trochę.

    — Wow, jestem pod wrażeniem. Podziwiam.

    — Okej, zadzwoniłaś, żeby ze mnie szydzić? Bo trochę to nie miłe. Będą mi się śniły potem nieprzyjemne rzeczy.

    — Nie, nie — powiedziała szybko, zaciskając palce na telefonie. — Właściwie zadzwoniłam spytać o… radę.

    — O radę? Mnie? — dopytał, pozwalając sobie na krótki śmiech. — W porządku. Może faktycznie rzucę jakąś złotą radą.

        Nova zagryzła dolną wargę. Miała w głowie wszystko, co chciała powiedzieć, cały monolog tak właściwie, ale… teraz brzmiał on zwyczajnie nieodpowiednio.

    — Gdybyś był w takiej sytuacji, że… wiesz, że to jest twoja wina i musisz o tym powiedzieć, ale twoi rodzice boją się, że coś ci się stanie… Co byś zrobił?

        Harley musiał w tamtym momencie zmarszczyć brwi, czuła to.

    — Nova, nie rozumiem. Co się stało? — zapytał mocno zmieszany.

        Teraz nie miała wątpliwości, że to zrobił.

    — Zrobiłam coś złego, Harley.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

4270 słów

and that's the tea, tutaj nigdy nie mam nic do powiedzenia w sumie XD więc do zobaczenia... kiedyś, i guess

koszyk na opinie: \_____/

miłego dnia wszystkim!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top