Rozdział trzydziesty czwarty
Witajcie w ostatnim rozdziale tej historii. Na razie nie będę sentymentalna, zostawię to na moment, kiedy opublikuję epilog. Teraz życzę wam tylko miłego czytania, mam nadzieję, że będziecie czuć to, co czułam podczas pisania tego rozdziału. I oczywiście podzielcie się ze mną swoimi emocjami :)
Rozdział trzydziesty czwarty (ostatni)
Siedział w gabinecie wpatrując się w białą kartkę leżącą na drewnianym blacie biurka. Minęła godzina odkąd wszedł do pomieszczenia i nadal nie podjął decyzji, czy napisać coś czy może lepiej było nie zostawiać tu po sobie niczego. Dłoń drżała, gdy chwycił pióro i przyłożył je ostrożnie do papieru. Chyba wiedział, co zrobić, zawsze lepiej radził sobie z pisaniem niż mówieniem. To Harry był tym, który lubił rozmawiać, on sam wolał milczenie, lakoniczne odpowiedzi i chyba tylko przy brunecie otwierał się na tyle, by wyznać szczerze, co myśli i czuje. To zawsze Harry był tym, który potrafił zburzyć jego mury i zmienić dla niego świat. Żałował, że dostrzegł to tak późno. Napisał imię męża, gdy drzwi gabinetu otworzyły się nagle i do środka szybko wszedł królewski sekretarz.
- Panie, przepraszam, że przeszkadzam, ale dotarły do mnie informacje, że kolejni członkowie królewskiej rady przygotowują swoje rezygnacje – Matthew wyglądał jakby nie spał od tygodnia i pewnie tak właśnie było. W tym legowisku węży mógł ufać tylko temu mężczyźnie i zrzucił na niego cały ciężar podejmowanych decyzji.
- Chcą zmusić mnie do abdykacji przed jutrzejszym polowaniem, tak jakby wiedzieli, co się wydarzy – wiedział, że do tego dojdzie, ale do samego końca nie sądził, że odważą się na taki krok. – Jak to jest, Matt, że jestem królem, a nie mogę zrobić zupełnie nic? – ukrył twarz w dłoniach, starając się zebrać myśli i zignorować plamę atramentu, która powstała tuż przy imieniu, jakie zdążył napisać na kartce.
- Panie, możesz jeszcze rozważyć abdykacje, wiesz, że nie jest za późno i to może wszystko zmienić. Jestem pewny, że gdybyś porozmawiał z mężem, on powiedziałby to samo. Czy nie lepiej byłoby żyć z nim gdzieś w spokoju? – Matt powtórzył to, co mówił mu od dawna, starając się nakłonić go do zmiany decyzji.
Przez kilka egoistycznych sekund pomyślał, że ma rację, że powinien rzucić to wszystko i zacząć w końcu żyć dla siebie. Znał przeszłość, wiedział, że po raz kolejny straci wszystko i że los znowu nie da im szczęśliwego zakończenia, jeżeli będzie uparcie realizował to, co sobie zaplanował. Niestety nie potrafił oddać tego, co należało do jego rodziny od lat, przez całe życie czuł to poczucie obowiązku, które zostało na niego nałożone i nie mógł z tego zrezygnować w chwili próby. Nie sądził, że to wszystko skończy się w ten sposób, ale jakiś czas temu zrozumiał, że przyszłość jest dla nich zapisana nie w gwiazdach, ale w opadających płatkach róż, które z każdym podmuchem wiatru niosły się coraz dalej.
Podniósł głowę, patrząc na miejsce, w którym przebywał, stary gabinet zajmowany wcześniej przez jego ojca, dziadka i pradziadka. Widział ich portrety wiszące na ścianach, znajome twarze, dumne spojrzenia, osoby, które ukształtowały jego życie i charakter. Siedząc za tym masywnym, starym biurkiem czuł ich obecność, wiedział, że decyzja, którą musi podjąć nie może być egoistyczna, nie powinien myśleć tylko o sobie. Spojrzał na Matthew, mężczyzna stał naprzeciw niego, ściskając w dłoniach jakieś dokumenty. Był spięty i zmartwiony.
- Nie mogę Matthew – zaczął cicho, ostrożnie przesuwając dłońmi po chłodnym blacie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym, ale nie mogę. Abdykacja nie wchodzi w grę, żaden z moich przodków nie zrobił tego i ja również nie mam zamiaru. Tu nie chodzi o to, czego chcę, to nie jest moja osobista decyzja. To wszystko, kim byłem, kim jestem, co posiadam, to nie jest tylko tytuł króla, to spuścizna tak wielu pokoleń, to nasza historia i jeśli ma się skończyć na mnie, niech tak będzie, ale nie pozwolę, by mówiono o mnie król, który oddał koronę, ten, który abdykował.
- Rozumiem Panie, nie zgadzam się, ale rozumiem – sekretarz przytaknął, a przez jego twarz przemknął grymas.
- Spójrz na nich – wskazał na portrety, którym przyglądał się wcześniej – mam w sobie cząstkę każdego z nich. Jestem każdą decyzją, którą postanowili podjąć, jestem ich wszystkimi poświęceniami, każdą walką, do której byli zmuszeni, by odbudować świat, który dziś znamy. To, kim dziś jestem, moja tożsamość, jest związana z nimi i nie mogę tak po prostu oddać tego wszystkiego – czuł, jak emocje biorą nad nim górę, jak w każdym słowie pobrzmiewała coraz większa determinacja i siła. Bał się, oczywiście, że się bał, ale podjął słuszną decyzję i mógł tylko wierzyć, że historia jego i Harry'ego nie skończy się tu i teraz, że gdzieś, kiedyś będzie istniało dla nich szczęśliwe zakończenie. – To nie tylko władza, którą posiadam, to mój obowiązek, moja odpowiedzialność. Nie mogę zdradzić swoich przodków i wszystkich pokoleń, które nadejdą po mnie.
- Mam nadzieję, że ktoś w przyszłości opowie o tym, jakim byłeś władcą, jak zostałeś zdradzony przez własną radę, jak do samego końca pozostałeś odważny, honorowy i jak bardzo kochałeś księcia Harry'ego i swoją rodzinę – Matthew patrzył na niego z szacunkiem i zrozumieniem, ale już nie jak na swojego króla, a jak na kogoś bliskiego, jak na przyjaciela.
- Nie jestem jakimś bohaterem, o którym będą głosić legendy, Matt, ale dziękuję, twoje słowa znaczą więcej niż opinie jakiś obcych ludzi w przyszłości – posłał mu ciepły uśmiech, czując że są teraz po tej samej stronie i nie muszą już toczyć bezcelowej walki. – Postaraj się trzymać jutro Harry'ego z dala od miejsca polowania, dobrze? Nie chcę, by się tam zbliżał, nie mam pojęcia, co może przyjść do głowy Goodwinowi i reszcie. Mamy jakieś informacje od moich przyjaciół? Ktoś się odzywał?
- Nie panie, wszyscy wykonali polecenie, wyjechali i zgodnie z planem zaniechali kontaktu z pałacem, by nie zwracać na siebie uwagi.
- Świetnie, chociaż nadal trudno mi uwierzyć, że Niall i Philip, tak po prostu mnie posłuchali – zamilkł na chwilę, zastanawiając się, czy przekazał już wszystko, co uważał za najważniejsze.
- Czy reagujemy jakoś na rezygnacje Rady Królewskiej?
- Nie, teraz to i tak bez znaczenia. Cała rada i tak jest poza moją kontrolą, rezygnują, by pokazać swoją lojalność Stylesom i niech tak będzie. To wszystko Matt, myślę, że możesz zająć się swoimi sprawami, muszę jeszcze napisać kilka listów i pewnie położę się spać. Jutro wcześnie zacznę dzień – wstał i obszedł biurko, zatrzymując się naprzeciw sekretarza. – Dziękuję za dziś – zaczął, po raz ostatni przełamując ciszę. – I za te wszystkie lata, kiedy byłeś u mojego boku, wspierając mnie, doradzając i mówiąc prawdę wtedy, kiedy wszyscy dookoła kłamali.
- To był zaszczyt, Wasza Wysokość – Matthew skinął głową, uśmiechając się w jego stronę z ciepłem. Obaj wiedzieli, że ten moment musiał nadejść, Louis pożegnał się już ze wszystkimi osobami, które coś dla niego znaczyły. – Praca dla ciebie była dla mnie czymś wyjątkowym.
Louis wyciągnął dłoń w jego stronę, obserwując zaskoczone spojrzenie mężczyzny.
- Byłeś lojalnym i wiernym przyjacielem, Matt. Jestem szczęściarzem i naprawdę żegnam się z tobą z trudem – poczuł, jak sekretarz, ściska mocno jego dłoń. – Mam nadzieję, że czeka cię wspaniała przyszłość Matt, z dala od pałacu i polityki.
- Dziękuję, Louis – to był jeden z nielicznych momentów, gdy zwrócił się do niego po imieniu i mimo smutnego momentu, jego twarz rozświetlił jasny uśmiech. – Pójdę już.
Obserwował jak Matthew wychodzi z gabinetu, zostawiając go samego. Teraz musiał napisać najważniejszy list, a później pożegnać się z czworonożnymi przyjaciółmi. Na samą myśl o tym spotkaniu czuł przejmujący ból. Ludzie mogli spróbować zrozumieć jego zachowanie, ale jak miał porzucić swoje psy, przyjaciół, którzy byli z nim zawsze w najtrudniejszych momentach, sprawiając, że nigdy nie czuł się do końca samotny.
Westchnął ciężko, ponownie siadając za biurkiem, biorąc do ręki pióro i czystą kartkę. Musiał zebrać swoje uczucia i ubrać je w słowa, a to wyglądało niemal jak misja niewykonalna. Może mógł jednak poprosić Matthew o pomoc.
- Miejmy nadzieję, że ktoś bardziej utalentowany stworzy jakąś elegię o moim życiu – mruknął sam do siebie, zaczynając pisać słowa, które uciekały wprost z jego serca.
***
Nie zdołał zbliżyć się do Louisa i dowiedzieć, co planuje. Mężczyzna unikał go jak ognia i gdy tylko pojawiał się na horyzoncie, jak najszybciej zmieniał kierunek, w którym zmierzał. Błękitny Pałac opustoszał, a on tkwił w tym miejscu, ale czuł jakby był tylko obok i obserwował z daleka, co działo się każdego dnia. Teraz w przeddzień królewskiego polowania czuł, że nie ma już nic, co mógłby zrobić. Gdyby tylko Louis otworzył się przed nim, podzielił swoimi obawami i przemyśleniami, może mogliby coś zaplanować, spróbować naprawić całą sytuację, ale teraz chyba było już za późno.
Nie wiedział, czego się spodziewać, ale czuł, że wydarzy się coś złego. Chyba wszyscy mieli takie przeczucia, a Matthew, który oczywiście musiał znać prawdę, chodził najbardziej przygaszony i przygnębiony. Nie wiedział, jak dotarli do tego miejsca, gdzie nagle wszystko, co zdołali poukładać, rozsypywało się. Nie mógł nawet skontaktować się z Gemmą, nie, dlatego że nie odebrałaby telefonu, gdyby zadzwonił, z pewnością zrobiłaby to, ale sam postanowił, że w tej chwili lepiej nie kontaktować się z nikim. Louis z jakiegoś powodu odesłał ich wszystkich, nie chciał, by byli blisko pałacu, więc on również postanowił trzymać siostrę jak najdalej od problemów.
Wydawało mu się, że nagle pałac stał się bardziej ponury. Pamiętał swoje pierwsze dni w tym miejscu, był przytłoczony bogactwem i ogromem swojego nowego domu, jednak potrafił dostrzec piękno w jasnych ścianach, które były przyozdobione starymi działami sztuki, z jakąś nutą nostalgii i nadziei każdego dnia odsłaniał ciemne zasłony, wpatrując się w ogród i kwitnący różany labirynt, w którym dzielił z Louisem niejeden pocałunek. Teraz zasłony wydawały mu się ciężkie, odcinające od świata zewnętrznego, a obrazy, które mijał podczas swoich wędrówek, przedstawiały coraz bardziej przygnębiające sceny. Był niespokojny, coraz częściej krążył po swoim pokoju, myśląc o jutrzejszym dniu. Wielkie polowanie, które budziło tyle emocji zbliżało się z godziny na godzinę, a on nadal nie rozumiał, co w rzeczywistości miało się wydarzyć następnego dnia. Słyszał plotki o rezygnacji rady królewskiej, domyślał się, że to jego matka stała za tym wszystkim, ale nadal nie mógł jej przechytrzyć i przejrzeć jej kolejnego ruchu. Starał się uzyskać odpowiedzi od innych pracowników pałacu, ignorował ich spojrzenia pełne żalu, doszukując się odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania, ale wszyscy milczeli i może nie znali prawdy, a może przeciwnie, znali ją od dawna i wiedzieli, jak przerażająca jest. Wszyscy szeptali, a ich przyciszone głosy rozbrzmiewały w pałacowych korytarzach niczym szum wiatru niosący za sobą przenikliwy chłód. Niewypowiedziane uczucie zagrożenia wisiało w powietrzu niczym katowski miecz.
- Co się wydarzy? – wyszeptał, siadając na skraju łóżku, wpatrując się w niebo, na którym na próżno można było szukać gwiazd. Niebo rozciągało się nad pałacem niczym ciemny całun, pochłaniający każdą radość i nadzieję tlącą się jeszcze w jego sercu. Gdziekolwiek by nie spojrzał, widział tylko mrok, nawet cienie drzew zdawały się tonąć w tej nocnej czerni. Jedna gwiazda mogłaby dać mu trochę nadziei, pokrzepić jego serce, które biło coraz szybciej z ogarniającego go niepokoju. Niestety ciemność była nieskazitelna bez najmniejszego złotego blasku. Wszystko spowijała cisza, jakby nagle wszystko dookoła wtrzymało oddech w oczekiwaniu na nadejście czegoś strasznego. Podniósł się szybko i podszedł do okna, otwierając je natychmiast. Chciał zaczerpnąć świeżego powietrza, czując, że dusi się własnym przygnębieniem i lękiem. Niestety powietrze było ciężkie, przesiąknięte zapachem mokrej trawy, najwyraźniej musiał przegapić deszcz. Odetchnął mocno i w tej ciszy usłyszał jak drżący był to oddech, pierwszy raz naprawdę czuł strach i nie wiedział nawet, czego tak bardzo się bał. Chciał być teraz obok Louisa, chciał, by mąż przytulił go i powiedział, że wszystko z nimi w porządku, że po polowaniu pojadą gdzieś tylko we dwoje i odetchną się od tego wrogiego im miejsca. Chciał, by byli teraz razem, może wtedy nie czułby tej nachodzącej katastrofy, może ta ciemność nie wydawałaby się tak przepełniona dodatkowym, pełnym mroku znaczeniem, może wtedy czekałby na pierwsze promienie słońca, które zbudziłyby go o świcie i cieszyłby się z nachodzącego nowego dnia. Niestety tej nocy był tutaj zupełnie sam, a niebo pozostawało ciemne i pozbawione gwiazd. Zamknął okno i zasunął zasłony, odgradzając się od tego świata na zewnątrz, który tego wieczora był równie straszny jak ten w pałacu.
***
To było miejsce, które lubił najbardziej zaraz po ogrodzie, w którym ostatnio spędzał coraz więcej czasu. Na tyłach pałacu znajdowały się apartamenty, w których mieszkali jego czworonożni przyjaciele i teraz siedząc w tym przytulnym pokoju czuł, że chce zostać tutaj na zawsze. Z tym miejsce wiązało się tyle dobrych wspomnień, tyle radości i głośnego śmiechu.
Zanim tutaj przyszedł postanowił przebrać się w wygodniejsze ubrania i teraz siedział na podłodze w miękkich spodniach i lekkim swetrze, których chyba należał do Harry'ego. Psy otaczały go, siedząc i leżąc obok niego, a on czuł, jak jego gardło zaciska się coraz bardziej. Głaskał je powoli, starając się zapamiętać uczucie ich sierści pod swoimi palcami. Uśmiechał się widząc, jak Moon wpatruje się w niego uważnie, tak jakby przejrzała go od chwili, gdy przekroczył próg tego pokoju.
To byli jego towarzysze, spędzał z nimi więcej czasu niż z ludzkimi przyjaciółmi. To oni znali jego najbardziej skrywane sekrety i myśli. I teraz chyba też czuli, że nie przyszedł się z nimi pobawić, a ich oczy patrzyły na niego ze smutkiem.
- Nie patrzcie tak na mnie – wyszeptał, bojąc się jak zabrzmi, gdy odważy się powiedzieć coś głośniej. – Moon, wiem, że jak zwykle wiesz więcej niż inni, ale mógłbyś chociaż przez chwilę udawać – zaśmiał się cicho, gdy Solei szturchnęła nosem jego dłoń, prosząc w ten sposób o pogłaskanie. Przesunął się i objął ją ramieniem, wtulając swoją dłoń w jej miękką sierść. – Cześć dziewczyno, zawsze byłaś obok, kiedy potrzebowałem takiego uścisku, znałaś mnie lepiej niż inni i zawsze będę wam wszystkim wdzięczny za to, że byliście ze mną, że nie ocenialiście mnie i przy was mogłem być tylko Louisem, a nie księciem czy królem. Tak bardzo was kocham – wyszeptał, a łzy pojawiły się w jego oczach niczym nieproszeni goście. Luna przysunęła się i położyła swoją jasną mordkę na jego wyciągniętych nogach, starając się go pocieszyć. – To nie miało się nigdy wydarzyć, chociaż kiedyś pewnie musiałoby, ale nie tak szybko, nie teraz, kiedy moglibyśmy być wszyscy szczęśliwi – mówił, ignorując łzy, które spływały po jego twarzy. – Nie żegnamy się na zawsze, dobrze? Nie powiem żegnam, jasne? I wy też nie myślcie, że znikam i już nie wrócę, ponieważ to się nie wydarzy. Jesteśmy najlepszą drużyną do samego końca – starał się uśmiechać, ale z każdą chwilą to było coraz trudniejsze. – Tylko, że jutro muszę gdzieś iść i obawiam się, że nie będzie mnie przez bardzo długi czas i dlatego chciałem dziś wam powiedzieć, że byliście najlepszymi przyjaciółmi, o jakich mogłem prosić i jesteście dla mnie tak ważni – poczuł jak drży i z trudem wypowiada kolejne słowa, które były szczere, ale równie bolesne. – Gdybym mógł zostać, przysięgam, że zostałbym z wami, ale wiecie, że mam obowiązki i po prostu muszę iść.
Psy czuły jego smutek, żal, słyszały jego płacz, ponieważ teraz nie ukrywał już, że płacze, przy nich nie musiał. Przysunęły się jeszcze bliżej niego, chcąc pokrzepić go swoim ciepłem i obecnością. Głaskał je wszystkie, przytulał, szepcząc jak bardzo je kocha i nie chce iść, ale czas płynął nieubłaganie nawet w takich chwili.
- Zostawię was w dobrych rękach, Harry się wami zaopiekuje -wyznał, patrząc każdemu z nich w ufne, pełne miłości oczy. – On was kocha, będzie dla was dobry, przysięgam. A wy bądźcie dobrzy dla niego, stwórzcie z nim takie wspomnienia jak ze mną. Muszę iść – wstał ostrożnie, z trudem odsuwając od siebie Solei, która nie chciała pozwolić mu odejść nawet na krok. – Przykro mi dziewczyno, ale muszę już iść – pochylił się nad każdym z psów, całując ich głowy z bólem rozdzierającym serce. Czuł na sobie ich tęskne spojrzenia i wiedział, że oni rozumieją, że to jednak jest pożegnanie i więcej się nie zobaczą. – Bądźcie szczęśliwi i radośni dobrze? Dbajcie o siebie i o Harry'ego. Obiecuję, że jeżeli tylko los da nam szansę, spotkamy się jeszcze – szedł w stronę drzwi i zatrzymał się, gdy głośne szczekanie rozległo się w pokoju. Raz jeszcze obrócił się i spojrzał na nich po raz ostatni – Do zobaczenia.
Wyszedł, starając się nie słuchać wycia Moon i zawodzenia Sol. Szczekanie Solei było głośne i pełne bólu, ale wycie Luny łamało mu serce i sprawiło, że nie był w stanie przestać płakać nawet, gdy szedł korytarzem w stronę swojego pokoju. Wiedział, że to było pożegnanie, że nie zobaczy ich więcej i że oni nie zobaczą już jego i świadomość, że pomyślą, że ich porzucił, łamała mu serce. One będą na niego wiernie czekać, wierząc, że do nich wróci, ponieważ takie właśnie były zwierzęta pełne ufności i miłości do swojego opiekuna, ale Louis wiedział, że to nie będzie możliwe.
***
W tym domu powinna czuć się bezpieczna. Należał do jej męża jeszcze przed ich ślubem, więc nie był w żaden sposób związany z koroną. Wiedziała, że Louis zadbał o wszystkich, ona na własną rękę odesłała jeszcze Alice, nie ufała nikomu, a kiedy okazało się, że wpuściła do swojego domu węża i okazała się tak głupia, straciła wiarę nawet w siebie. To była nieprzespana noc, nie mogła zmrużyć oka, cały czas myśląc o tym co miało się wydarzyć wraz z nadejściem poranka. W jej sypialni było jeszcze ciemno, ale wiedziała, że to nie potrwa długo. Stała przy oknie obserwując niebo, czekając na świt.
Nie czuła się sobą, dawniej ufała swoim decyzją, wiedziała, że ma władzę i siłę, by pokonać wszystkich. Teraz czuła się słaba i bezwartościowa i nic już nie zależało od niej. Cały czas myślała, jak mogła dać się tak przechytrzyć, jak mogła wepchnąć swojego syna prosto w paszczę lwa. Nie była głupia, teraz wiedziała już, że z pewnością za wszystkim stoi Alison Styles i jej obsesyjne pragnienie władzy. Nie winiła Harry'ego, nadal utrzymywała, że był dobrym wyborem, niestety pochodził ze złej rodziny.
- Louis - wyszeptała imię syna, czując rozdzierający ból w piersi.
Wiedziała, co zrobi, znała go, chociaż myślał, że nie miała o nim pojęcia. Jej młodszy syn, żyjący w przekonaniu, że zawsze będzie drugim wyborem, że nikt nie zwraca na niego uwagi, że jest tylko nic nieznaczącym tłem dla swojego wspaniałego brata. Obserwowała go przez te wszystkie lata i chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego przed nikim, zawsze czuła, że to Louis byłby idealnym królem. Jej młodszy syn był poważny, obowiązkowy, dumny i tak podobny do niej. Kochała Arthura, ale on był za dobry na te czasy, zbyt otwarty jak na przyszłego króla, nie nadawał się, chociaż wszyscy, a szczególnie królewska rada, uważali, że będzie wspaniałym władcą. Ona wiedziała swoje, Arthurem można było manipulować i pewnie gdyby żył, dziś nie byłoby żadnej walki o władzę. Louis nie miał pojęcia, jak wysoko go ceniła, jak bardzo go kochała na tyle na ile potrafiła.
W szybie widziała swoje odbicie. Nie wyglądała tak jak dawniej, jej twarz była szara i zmęczona, pełna zmartwień. Poczucie bezsilności wyczerpało ją i postarzało. Zastanawiała się, co planuję rada i Alison, co chcieli zrobić, gdy osiągną już swój cel i zniszczą ich rodzinę. Wiedziała, że Louis nie wróci z polowania, że ich pożegnanie było ostateczne. Takie było ich przeznaczenie i musieli je zaakceptować. Był moment, gdy chciała podjąć walkę, ale uświadomiła sobie, że wszystkie znaczące osoby są przeciwko nim, ktoś skutecznie przekonał wszystkich członków rady do przeciwstawienia się królowi i rodzinie Tomlinson.
Chciałaby chronić syna, ale nie mogła. Był dorosłym mężczyzną i musiał przyjąć to co los dla niego przygotował, chociaż w jej wspomnieniach nadal widziała tego małego chłopca, który biegał z psami po ogrodzie ignorując protesty guwernantek i niań. Takim chciała go zapamiętać, jako szczęśliwego człowieka, pełnego energii i życia.
Spojrzała na zegar stojący na komodzie. Czas płynął wolniej, gdy zbliżało się nieuchronne. Gdyby była wierząca mogłaby modlić się o siłę i spokój dla Louisa i ich rodziny, ale już dawno przestała wierzyć w pomoc jakichkolwiek bogów. Byli bezużyteczni, tak jak ona teraz.
Gdy pierwsze promienie słońca przedarły się przez ciemna zasłonę nieba, w jej oczach zamajaczyły łzy. Nie wiedziała, kogo opłakiwała, Louisa, siebie, całą ich rodzinę czy ten nowy świat, który po raz kolejny nie udźwignął ciężaru władzy. Wiedziała, że ten dzień przyniesie wiele bólu, ale miała nadzieję, że niezależnie od tego co się wydarzy, pozostanie ktoś kto zapamięta Louisa i to kim był naprawdę. Wpatrując się w poranne niebo czekała na to co miała przynieść im przyszłość.
***
To była chwila przed świtem. Ten jeden moment, gdy świat był jeszcze w zawieszeniu, jedną nogą w spokojnej nocy, drugą w budzącym się dniu. Wiedział, że to już ten moment, ale słońce nadal było ukryte za ciemnym niebem. Tego dnia miała być pochmurna i deszczowa pogoda. Idealna, taka jak tego dnia, gdy spotkali się po raz pierwszy. Życie zawsze zataczało krąg, wracaliśmy do punktu, w którym byliśmy nie mając świadomości, że nasz początek jest też końcem, a koniec nowym początkiem.
Nie spał tej nocy. Siedział na swoim łóżku, z daleka wpatrując się w śpiącą postać Harry'ego. Wiedział, że mężczyzna też był niespokojny, kręcił się w łóżku, nie mogąc znaleźć ukojenia i relaksu w śnie. Zastanawiał się, dlaczego Harry uparcie nie zamykał drzwi do swojej sypialni i zachowywał się w stosunku do niego tak miło. Po tym, jak traktował go Louis, nie powinien nawet patrzeć w jego stronę, w zasadzie mógłby dołączyć do knujących i spiskujących, to byłoby zrozumiałe, ale wtedy nie byłby Harrym.
Zbliżył się do łóżka, chcąc jeszcze przez chwilę napawać się kojącą obecnością męża. Żałował, że w tych ostatnich dniach nie było im dane spędzać czasu razem, ale wiedział, że tak było lepiej. Cały pałac widział, jak się kłócą, jak źle go traktował, bez szacunku i miłości. Plotki rozchodziły się i docierały do uszu tych najważniejszych, a to właśnie oni mieli wiedzieć, co ich łączy. Musiał ochronić Harry'ego, nawet za cenę jego złamanego serca.
Nie mogli się pożegnać tak naprawdę. Mógł teraz w ciszy, obserwować jego śpiącą twarz, dotknąć go na tyle delikatnie, by nie przerwać tego niespokojnego snu, może wyszeptać kilka słów, które i tak nie zostaną usłyszane i to tyle. Nie mogli dostać prawdziwego pożegnania, najwidoczniej to było im przeznaczone po raz kolejny. Wyciągnął dłoń, delikatnie przesuwając palcem po policzki męża, tak by zapamiętać dotyk jego chłodnej skóry. Uśmiechnął się na wspomnienie ich pierwszego dotyku, tego jak wyrwał swoją dłoń z tego chłodnego uścisku. Wtedy nie miał pojęcia, że chciałby trzymać tę rękę już do końca swoich dni.
- Harry – wyszeptał, klękając przy łóżku, w którym spał. – Chciałbym żeby to nie kończyło się w ten sposób, życzyłbym sobie żyć u twojego boku do późnej starości, ale to nie będzie nam dane, nie tym razem. Wiem, że cię zawiodłem i zraniłem, ale mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz. Nie wiem czy kiedykolwiek to powiedziałem, ale kocham cię, kocham cię, dlatego muszę odejść – czuł łzy napływające do oczu, ale starał się je powstrzymać. To nie był czas na płacz, chociaż rozpadał się na drobne kawałki. Pochylił się i ostrożnie złożył pocałunek na czole Harry'ego, który jęknął przez sen, a jego powieki zatrzepotały. Wyglądał jakby za chwilę miał się obudzić, więc nie miał już zbyt wiele czasu. – Poradzisz sobie, jesteś silniejszy niż myślałem i proszę nie zapomnij o mnie, o nas. Nasze wspólne dni były dla mnie najcenniejszym darem – podniósł się i po raz ostatni popatrzył na Harry'ego, starając się zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. – Kocham cię i zawsze będę.
Uśmiechnął się widząc jak mężczyzna budzi się z niezadowoleniem i wymknął się szybko, zamykając za sobą drzwi, czując, że część jego duszy została w tamtym pokoju. Właśnie rozpoczynał się nowy dzień, a jego życie miało dobiec końca.
Przemierzając po raz ostatni pałacowe korytarze, postanowił zrobić to z dumą na twarzy i niekończącą się miłością w sercu. Nie bał się, wierzył, że gdzieś, kiedyś będzie czekało na nich coś jeszcze.
***
Jasne niebo rozciągało się nad pałacem zapowiadając nadchodzący nowy dzień. Patrząc w górę można było się spodziewać deszczu, chmury gromadziły się powoli, ale coraz bardziej przysłaniały światło wschodzącego słońca. Schodził po schodach, kierując się w stronę bramy gdzie zgromadzili się i oczekiwali już zaproszeni goście. Miał rację, deszcz siąpił powoli, a wilgoć i kwietniowy chłód przedzierały się przez ciepłe ubrania, które miał na sobie. Spojrzał na swój stój, dziękując w duchu za odpowiednie przygotowanie. Biała koszula z miękkiej bawełny przyjemnie otulała jego ciało, a brązowa kamizelka zapewniała dodatkowe ciepło. Zauważył ozdobne, złote guziki, które swoim blaskiem pewnie raziły w oczy szczególnie lordów z królewskiej rady. Uśmiechnął się złośliwie na tą myśl. Marynarka, którą narzucił na plecy z zielonego tweedu, ogrzewała go i nie pozwalał wiatrowi przeniknąć głębiej. Idąc w stronę gości, którzy radośnie o czymś dyskutowali, potarł nerwowo swoje uda, okryte spodniami w ciemnym kolorze. Wszyscy zadbali, by tego dnia wyglądał jak najlepiej, by w swoim ostatnim dniu prezentował się jak prawdziwy król. Poprawił skórzane rękawiczki na swoich dłoniach, czując jak nerwowa energia przenika przez niego gwałtownie.
Zatrzymał się na moment, obracając się w stronę pałacu, patrząc po raz ostatni na jedyne miejsce, które w całym swoim życiu nazywał domem. Każdy kamień, każdy pokój, korytarz były świadkiem ważnych momentów dla całej jego rodziny. Błękitny Pałac był najpiękniejszy w dni takie ten, gdy wyłaniał się z mlecznobiałej mgły, niczym senne marzenie. Każdy zakątek tego miejsca był dla niego magiczny, pamiętał chwile, jakie spędzał tu z Arthurem, jak razem żartowali sobie z Alice ukrywając się w lesie nieopodal, wymykając się niańkom, które szukały ich z krzykiem. Pamiętał, jak Niall przechwalał się przed nowopoznanymi dziewczynami, że jest najlepszym przyjacielem księcia Louisa, a później Lou i Philip wypominali mu to przez kolejne miesiące. Odetchnął głęboko czując zapach róż, który teraz niezmiennie kojarzył mu się z Harrym. Wiedział, że jego czas tutaj kończy się i patrzy na swój dom po raz ostatni. Odwrócił się, a każdy kolejny krok wydawał się coraz trudniejszy, jakby oddalanie się od domu, przybliżało go do ostatecznego końca.
Widział las ciągnący się tuż za bramą, tam miał rozegrać się ostatni akt. Mijał gości, uśmiechając się w ich stronę uprzejmie, skinieniem głowy zauważając ich drobne ukłony. Wiedział, że nie każdy z nich miał go dziś zdradzić, część osób była całkowicie nieświadoma tego co miało się wydarzyć. Wszyscy mieli już przygotowaną broń i czekali tylko na sygnał, by ruszyć w stronę lasu.
- Dziękuję za przybycie – przywitał się, obserwując twarze przybyłych osób. – Niech ten dzień będzie wyjątkowym upamiętnieniem roku mojego panowania. Ruszajmy na polowanie. Powodzenia.
Mężczyźni ruszyli energicznie, a ujadanie psów, które zostały wypuszczone na tę okazję rozległo się dookoła głośnym echem. Czuł, jak krew szybko płynie w jego żyłach, gdy ciemny las pochłaniał go coraz mocniej z każdym pokonanym krokiem.
***
Obudził się czując, że ktoś był przy nim, ale gdy otworzył oczy nadal był w swojej sypialni zupełnie sam. Obserwował przez okno jak obcy mu ludzie zbierają się i przygotowują do kolejnego barbarzyńskiego polowania, które miało odbyć się niedługo. Cieszył się, że tym razem nikt nie oczekiwał jego obecności na tych hucznym wydarzeniu. Widział, jak wszyscy zniknęli za bramą prowadzącą do lasu ciągnącego się tuż obok pałacu. Sylwetka Lou zniknęła mu z oczu jako pierwsza, gdy mężczyzna przekroczył granicę porośniętą drzewami jako pierwszy.
To był długi poranek, a dzień z pewnością miał dłużyć się jeszcze bardziej. Podziękował za przyniesienie śniadania, ale z trudem przełknął najmniejszy kęs. Wypił zaparzoną herbatę czując niepokój, który narastał z każdą minutą. Nie rozumiał, dlaczego w pałacu panowało takie poruszenie, czy coś miało wydarzyć się po polowaniu. Od wczoraj nie widział Matthew, nie miał nawet, z kim porozmawiać i zapytać co się dzieje.
Podszedł do dużego lustra w złotej, bogato zdobionej ramie, wpatrując się uważnie w swoje odbicie. Starał skupić się na tym, co tu i teraz, ale jego myśli niebezpiecznie uciekały do przeszłości, do dnia ślubu z Louisem. Pamiętał wszystko jakby wydarzyło się wczoraj i chciałby przeżyć to raz jeszcze, by cieszyć się tym we właściwy sposób, pełen miłości i szczęścia. Żałował złości, którą wtedy odczuwał, tego żalu i strachu przed tym co miało go spotkać. Tym, co najmocniej utkwiło w pamięci i nie mogło opuścić jego myśli o tylu miesiącach była słowa, które usłyszał podczas przygotowań, gdy tak jak teraz stał przed tym lustrem i patrzył na swoją twarz.
- Korona z róż była ci przeznaczona, tak jak blizna i pierwsze światło wschodzącego i kończącego się dnia – powiedział głośno, skupiając się na wypowiadanych słowach. Brzmiały jak przepowiednia lub klątwa, mogły być jednym i drugim, ale on nadal nie rozumiał i to doprowadzało go do szaleństwa.
Zrzucił koszulę, obserwując skórę, na której nadal widniała blizna. Może nie myślał we właściwy sposób, może nadal błądził i nie kierował się w dobrą stronę, dlatego nie potrafił zrozumieć tych słów. Potarł dłonią bliznę, czując ją wyraźniej pod opuszkami palców. Ona nie należała do tego świata, nie zdobył jej w tym życiu.
- Korona z róż – wyszeptał, przypominając sobie oświadczyny w ten nieznośnie upalny dzień, gdy wspinali się tak długo i miał ochotę rzucić się na trawę i nie wstawać już nigdy, a nagle jego oczami ukazały się róże i tam Louis upadł przed nim na jedno kolana. Pamiętał też ozdobę założoną na jego głowę w dzień ślubu, misternie zdobioną, przypominającą płatki róż opadające łagodnie na jego ciemne włosy. – Była mi przeznaczona, tak jak blizna – położył dłoń, czując pod palcami szybkie bicie swojego serca. Pamiętał, wiedział, jak znak pojawił się na jego skórze. Został potrącony, uderzony przez samochód z siłą, która odebrała mu życie. Jego oczy zaszły łzami, gdy wpatrywał się w swoje odbicie. Wszystko nabierało więcej sensu i nagle miało jakieś znaczenie. – Pierwsze światło wschodzącego i kończącego się dnia – zakończył, myśląc o ostatnich słowach, które usłyszał tamtego dnia. – Wschodzącego i kończącego się dnia – powtórzył, szukając zrozumienia tych słów. Jego życie, pamiętał to wyraźnie, dobiegło końca, kiedy zapadł zmierzch, nadal miał przed oczami blask lamp odbijając się w kałużach. Oczywiście wtedy padał deszcz. Spojrzał szybko w stronę okna, teraz również krople uderzały równym rytmem w szybę, przypominając o tamtym dniu. -Wschodzącego dnia – wyszeptał i zamarł, uświadamiając obie, że niedawno świtała. Rozpoczął się nowy dzień. – Louis – szybko narzucił na siebie koszulę i wybiegł z pokoju, pędząc przed siebie, nie wiedząc nawet gdzie dokładnie. Louis wiedział, on zrozumiał szybciej, chociaż nigdy nie słyszał tych słów, które z pewnością były klątwą. Lou wiedział, co jest im przeznaczone, co jest nieuniknione, dlatego go odepchnął, dlatego zachowywał się w ten sposób, ponieważ zmierzch odebrał życie Harry'emu, a świt miał być końcem Louisa. Poczuł ból w klace piersiowej i chciał przyspieszyć, gdy zderzył się z kimś wychodzącym zza rogu.
- Matthew! – wykrzyknął, widząc królewskiego sekretarza. – Musimy coś zrobić, Lou jest w niebezpieczeństwie.
- Wasza Wysokość – Matt zagrodził mu drogę. – Nie powinieneś się wtrącać, Król wie, co robi, chciałby żebyś trzymał się z daleka od zagrożenia.
- Wiedziałeś o tym? Wiedziałeś, co mu grozi i pozwoliłeś iść na polowanie zupełnie samemu?! – poczuł przypływ adrenaliny i wściekłości. Bał się, że jest już za późno, nawet, jeśli nie mógł odmienić losu, chciał tam być.
- Król robi to dla naszego dobra, dla twojego dobra, Panie. Musisz mu zaufać i pozwolić, by wszystko wydarzyło się tak jak zaplanował. Jeśli nie poświęciłby się, wiesz, że doszłoby do wojny domowej i zginęłoby dużo osób, ty z pewnością również, twoja siostra, Lord Niall, księżniczka Alice, książę Philip, twoi przyjaciele. Król się nie poddał, po prostu postanowił walczyć w inny sposób.
- Nie powinien tego robić, nie bez rozmowy ze mną, nie w ten sposób – chciał płakać, ale nie mógł, nie powinien akceptować słabości w tej chwili, gdy Louis był sam w tym przeklętym lesie.
- Zostawił dla ciebie list – Matthew wyciągnął w jego stronę kopertę. – Nie czytaj tego teraz dobrze? Będziesz wiedział, kiedy nadejdzie właściwy czas. Nie idź tam, to niczego nie zmieni, nie pomożesz mu.
- Może i nie pomogę, ale będę przy nim, tak jak on był przy mnie.
Bez namysłu, przepchnął się obok mężczyzny i biegł dalej. Wybiegł na dziedziniec przed pałacem i pozwolił, by chłodne powietrze otuliło jego twarz i w zimnym uścisku. Musiał odnaleźć Louisa, nie mógł pozwolić, by był sam, nikt w takiej chwili nie powinien być sam. Dzielili razem los, dzielili przeszłość i teraźniejszość, najbardziej bał się, że nie będzie im dane żyć razem w przyszłości. Biegł przed siebie chcąc walczyć z każdym, kogo napotka na swojej drodze, obawiał się jedynie tego, że nie zdoła walczyć z przeznaczeniem.
***
Alison Styles wiedziała, że jest o krok od osiągnięcia sukcesu. Nikt nie pragnął zwycięstwa tak jak ona. Pracowała latami, by znaleźć się w tym miejscu, w pałacu, który należał się jej od zawsze. Żaden Lord, Hrabia, Książę, członek królewskiej rady, nikt nie pragnął tej władzy tak jak ona.
Weszła do Błękitnego Pałacu, czując, że nareszcie jest u siebie. Każdy jej krok wyrażał pewność i dumę. Uniosła głowę wyżej, tak by nikt nie odważył się spojrzeć na nią z góry. Nie uśmiechała się, przeciwnie była poważna i czuła satysfakcję. Teraz pragnęła jeszcze jednego – zemsty. Jej kroki roznosiły się echem po marmurowej podłodze, gdy wchodziła po schodach, ignorując wpatrującą się w nią służbę. Ci ludzie jej nie interesowali, nie mieli własnego zdania, by sprzedajni, dziś służyli Tomlinsonom, jutro Stylesom. Tak samo jak rada królewska.
Przechadzała się po salach, przyglądając się obrazom zawieszonym na ścianach. Miała zamiar wyrzucić je wszystkie, a najlepiej spalić, by nic nie zostało po rodzinie Tomlinson, ani jeden wizerunek władców z tego rodu. Może zmieniłaby również nazwę Błękitny Pałac, błękitny tak jak oczy wszystkich jego władców. Tak, nazwa powinna ulec zmianie. Czekała tylko na sygnał od Lorda Goodwina, że ich plan powiódł się i został doprowadzony do ostateczności. Nie mogła się doczekać tej jednej, jedynej informacji. Uśmiechnęła się na myśl o wszystkich intrygach i spiskach, które doprowadziły ją do tego miejsca. Tyle ofiar, tyle poświęceń, by nareszcie przywrócono jej rodzinie właściwe i należne miejsce i tytuły. Zatrzymała się przy portrecie ślubnym Harry'ego i Louisa. Prychnęła z pogardą i satysfakcją.
- Twój czas się kończy, młody królu – powiedziała zadowolona, śmiejąc się cicho. Obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, kierując się w stronę wyjścia. – Przygotujcie samochód, czas odwiedzić królową matkę.
Służba chyba czuła, że nie warto się jej sprzeciwiać. Każdy mieszkaniec tego miejsca wiedział, że dzieje się coś złego, nadchodzą zmiany. Wychodząc przed pałac, obejrzała się raz jeszcze patrząc na budynek, który niedługo stanie się jej domem. Śmierć Louisa była kwestią czasu, nie mogła się już doczekać.
Był jeszcze Harry. Syn, który stał się jej kluczem i drogą do przyszłości, ale najpierw musiał zniknąć balast, który trzymał ich wszystkich w miejscu. Wsiadając do samochodu, czekała na wieści, które miały zmienić wszystko.
***
Krążąc po lesie mógł myśleć tylko o jednym – kto odbierze mu życie. Dopiero teraz dotarł do niego paradoks tej chwili, to było polowanie i on był zwierzyną. Trudno było dostrzec niebo przez ciemne konary drzew. Dookoła panowała przerażająca cisza. Ludzie rozeszli się w różne strony, a ci, którzy knuli razem z pewnością właśnie wcielali swój plan w życie. Słyszał szelest liści pod swoim butami i wiedział, że robił za dużo hałasu, ale ukrywanie się nie miało sensu, nie po to tutaj przyszedł. Każdy kolejny krok, droga, którą pokonywał, miała doprowadzić go do finału i końca tej opowieści. Miał tylko nadzieję, że to będzie szybkie, że nie będą przeciągać tego dla własnej zabawy i satysfakcji.
Dostrzegł jakiś ruch między drzewami, a po chwili z cienia wyłoniła się postać, której na pewno nie spodziewał się zobaczyć przed śmiercią, ale gdy ich oczy się spotkały dotarło do niego, kto miał być jego katem.
- Andrew – skinął głową na przywitanie, obserwując mężczyznę, z którym kiedyś niemal połączyło go uczucie, chociaż teraz sądził, że to była raczej gra i chęć ucieczki przed Harrym. Uśmiechnął się na myśl o brunecie, który teraz może budził się ze snu. – Wyjdź z cienia, nie ma potrzeby się ukrywać.
- Louis – jak na zawołanie wyszedł zza drzew i podszedł bliżej, ukazując swoją twarz w pełni. Był poważny i skupiony, wyglądał jak ktoś, kto ma do wykonania zadanie, a broń w jego dłoni jasno wskazywała, co musi zrobić. Był pełen sprzeczności, wyglądał jak ktoś, kto wiele przeszedł w ostatnich dniach i niemal mu współczuł, ale ostatecznie nie potrafił. – Na twoim miejscu nie byłbym tak pyskaty.
- Pyskaty? Wybacz, ale chyba źle mnie zrozumiałeś. Jestem sobą, takim, jakim mnie poznałeś i niemal pokochałeś prawda? – zrozumienie wszystkiego zajęło mu chwilę. Andrew musiał współpracować ze Stylesami od początku, udawał zainteresowanie chcąc zbliżyć się do Louisa, pozyskać jego względy, a kiedy ta część planu się nie powiodła, uznali, że to on będzie mordercą króla, to on odbierze mu życie. Zimny dreszcz przebieg mu po plecach, na myśl zbliżającej się chwili.
Atmosfera w lesie była gęsta i napięta. Korony drzew wydawały się kołysać w ciszy, jak jedyni obserwatorzy rozgrywających się scen. Louis stał w miejscu obserwując zbliżającego się Andrew. Czuł jak serce zaczyna bić coraz szybciej, gdy wszystkie karty miały zostać nagle wyłożone na stół. Twarz mężczyzny wydawała się obca, nie wyrażała żadnych emocji, które przecież musiał odczuwać. Każdy jego krok był precyzyjny i doskonale zaplanowany. Otaczający ich las zdawał się coraz cichszy, gdy dzieliło ich coraz mniej kroków.
- Nie bądź śmieszny, nigdy cię nie kochałem. To była tylko gra Louis, a ty naiwnie dałeś się omotać Stylesowi i teraz pożałujesz – mężczyzna był poważny i spięty, nie wyglądał jak ktoś, kto chce się zemścić, kto cieszy się z tego, co ma się wydarzyć. – Mogłeś wybrać mnie, wtedy to wszystko nie skończyłoby się w ten sposób.
- Czyli jednak miałem wybór? Chciałeś być księciem prawda Andrew? Chciałeś zaszczytów i władzy, a kiedy tego nie dostałeś, postanowiłeś dołączyć do Stylesów i dokonać aktu zemsty czyż nie? A oni cię wykorzystali, wiedzieli, że złamane serce i odrzucenie doprowadzą cię do tego miejsca – zbliżył się, chociaż nie czuł się pewnie, jego krok był chwiejny, a ciało spięte. Jednak dobrze było wiedzieć, kto za chwilę miał stać się królewskim mordercą. Poczuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, zdając sobie sprawię, że każde wypowiedziane słowo przybliża go do końca. Chciał dostrzec w twarzy Andrew coś znajomego, przecież spędzili ze sobą tyle czasu, ale teraz ten człowiek był zupełnie obcy.
- Byłbym lepszy niż Harry, nie pozwoliłbym ci umrzeć, ale ty wolałeś wybrać swojego wroga, jak ostatni głupiec – prychnął, a jego dłoń zadrżała na broni, którą mocno trzymał w prawej ręce. Ich spojrzenia spotkały się na moment, a ich oczy wyraziły wszystko, czego nie zdołały powiedzieć usta. To był smutek i głęboki żal, ale również bolesna świadomość tego, co miało nieuchronnie nadejść.
- Harry nigdy nie był wrogiem, Andrew, był wszystkim, ale nie wrogiem. Był snem, blizną, przeznaczeniem, miłością, wszystkim, ale nie wrogiem. Zrozumiałem to bardzo późno, ale nie żałuję ani jednej chwili w jego obecności – spojrzał w górę, zauważając przebłysk jaśniejącego nieba, wiedział, że nie poczuje już ciepła słonecznych promieni na swoje twarzy, ale krople deszczu zawsze były bardziej ich. – Mam nadzieję, że kiedyś też to poczujesz Andrew, bo to uczucie nie równa się z niczym innym – przymknął powieki i odetchnął głęboko, czując tylko spokój, niemal tak jakby Harry był obok niego i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Myślał o ich wspólnym życiu, o spokojnych porankach, o wpatrywaniu się w ciemne niebo, o spacerach w ogrodzie, o różanym zapachu, o zabawach z psami, o miłości, o bezkresnej miłości, której doświadczył i z którą nie chciał rozstać się do samego końca.
- Dlaczego się uśmiechasz? Nie rozumiesz, że za chwilę umrzesz? – Andrew uniósł broń i wymierzył w jego stronę, wahając się, tak jakby czekał na odpowiedź, której Louis nie miał zamiaru udzielać.
Czas zdawał się zatrzymać w tej jednej chwili, gdy świt rozpraszał mrok, a oni stali naprzeciw siebie. Cichy szum liści przypominał pełen bólu szept, opowieść o tragedii, która miała się za chwilę rozegrać. Jeden strzał miał zakończyć wiele historii, które mogły trwać jeszcze przez lata. Poranna mgła unosiła się nad trawą niczym biały szal otaczający szyję kochanka. Louis wstrzymał oddech, czekając na to, co miało się wydarzyć, a drzewa dookoła nich stały niczym strażnicy obserwujący całe zdarzenie w milczeniu. Powietrze było chłodne, przesiąknięte wilgocią od porannej rosy i deszczu, który padał coraz mocniej. Zapach mokrej ziemi połączony z aromatem liści, otaczał ich coraz intensywniej i był wyraźnym przypomnieniem – nawet, jeśli wy przestaniecie istnieć, my nadal tu będziemy.
Każdy pojedynczy ruch, każdy oddech był wyczuwalny, Louis czuł serce bijące coraz szybciej w piersi, wpatrując się w wymierzoną w swoją stronę broń. Świadomość końca bolała, chociaż był z nią pogodzony. Cisza lasu była jak niemy krzyk, pełen bólu i żalu, jak niewypowiedziane pożegnanie.
***
Przedzierał się przez gęstwinę drzew i roślin, biegnąc tylko w sobie znanym kierunku. Serce biło jak oszalałe, a on z trudem łapał oddech, ale nie zatrzymywał się nawet na kilka sekund. Wydawało mu się, że słyszy, jakeś rozmowy, więc ruszył w tamtą stronę, musiał odnaleźć Louisa.
Dookoła było dość ciemno, wiedział, że tam poza lasem było już jasno, ale tutaj nadal panował półmrok. Drzewa przesuwały się obok niego niczym smugi, były rozmazane. Nagle las przeszył okropny dźwięk wystrzału. Ptaki, które dotąd ukrywały się w ciszy, zerwały się do lotu, tworząc hałaśliwy chór, który rozbrzmiewał echem w głębi lasu. Zamarł w pół kroku, nie mogąc nawet drgnąć. Ktoś strzelił i ten jeden raz mógł tylko mieć nadzieję, że po prostu ktoś dostrzegł jakieś dzikie zwierzę. Otrząsnął się z szoku i biegł jeszcze szybciej w stronę, z której dobiegł strzał. W myślach odmawiał modlitwy, chociaż słowa, które rozbrzmiewały w jego myślach, trudno byłoby nazwać modlitwami, jeśli powtarzał przez cały czas tylko nie Louis, błagam tylko nie Louis.
Niestety z prośbami kierowanymi w stronę nieba było już tak, że najczęściej nie były wysłuchiwane. Tak okazało się również teraz. Wpadł między drzewa i dostrzegł postać leżącą na trawie. Nawet z takiej odległości rozpoznał Louisa, wiedział, że zawsze go rozpozna. Ciało było niemal bezwładne, a obok pojawiała się coraz większa kałuża krwi. Tuż przy Lou, klęczał Andrew z bolesnym wyrazem twarzy i ten widok rozwścieczył go. Podbiegł i opadł na kolana obok męża, bez namysłu odpychając mordercę Louisa, co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
- Louis – wyszeptał głosem pełnym desperacji i strachu, widząc krew, która wsiąkała w trawę i ziemię, było jej coraz więcej. – Lou... – Spojrzał na zrozpaczonego Andrew i krzyknął w jego stronę z całą wściekłością jaką mógł wykrzesać w tej chwili. – Wynoś się, powiedziałem żebyś się wynosił! – nie chciał marnować na niego ani jednej sekundy, dlatego nie patrząc na to czy mężczyzna posłuchał go czy też nie, obrócił się w stronę umierającego Louisa.
- Nie miałeś przychodzić – szatyn zganił go słabym głosem, wyciągając w jego stronę drżącą, zakrwawioną dłoń. – Ale wiedziałem, że tu będziesz.
- A gdzie miałbym być, jeśli ty jesteś tutaj? – chwycił jego dłoń, ściskając ją mocno, starając się nie myśleć o tym, jak zimny i słaby był chwyt Louisa. – Muszę iść po pomoc Lou, zostawię cię na chwilę i pobiegnę po kogoś dobrze? – wpatrywał się w niego, a serce biło mu coraz szybciej, gdy gorączkowo myślał, co zrobić. Chciał pobiec po pomoc, krzyczeć jak najgłośniej, by ktoś go usłyszał, najlepiej ktoś, kto mógłby uratować jego ukochanego. Był gotowy do biegu, ale w głębi serca wiedział, że to nie ma sensu, było już za późno. Spojrzał na ranę Louisa, na płynąca krew, na wolno unoszącą się klatkę piersiową. Czas uciekał i gdyby teraz pobiegł nie zobaczyłby już żywego męża. – Muszę biec – wyszeptał pełnym wątpliwości głosem.
- Harry, możesz mnie objąć? – szatyn uśmiechał się słabo, ale Harry czuł, jak traci siły, jak niemal wyślizguje mu się z dłoni. Czuł łzy napływające do oczu, chciał krzyczeć, biec, ratować Louisa, ale było już za późno. Wiedział to. Wszystko w jego ciele mówiło, by działał, robił coś, ale serce znało prawdę i mówiło mu, by był obok Louisa i trzymał go w ramionach tak długo, jak tylko będzie mu to dane.
- Zawsze – ostrożnie uniósł mężczyznę, słysząc jak syknął z bólu, usiadł na trawie opierając się o pień drzewa, przytulając do siebie kruche ciało Louisa. – Powinienem cię ratować, szukać pomocy Lou – objął go mocniej, tak jakby mógł ochronić go przed tym, co miało nadejść.
- Wiesz, zanim cię poznałem, nie wiedziałem nawet, że można czuć się tak kochanym, nie wiedziałem, że życie może wyglądać inaczej, może być tak dobre, że nie będę chciał odejść – wydusił kaszląc, a krew wypłynęła wąską stróżką z jego ust. Leżał na ziemi, czuł że każdy oddech sprawia mu ból, który promieniuje przez całe ciało. Wiedział, że to koniec, ale i tak potrafił myśleć tylko o Harrym, który trzymał go teraz mocno w swoich ramionach. – Tak bardzo to lubiłem. – Chciał mieć jeszcze tyle sił, by spojrzeć na ukochanego, by przed śmiercią widzieć tylko jego twarz. Czuł teraz tak wiele, był smutny i tak bardzo bał się końca, nie chciał zostawiać Harry'ego, nie chciał odchodzić, ale czuł też spokój i wdzięczność za to, że nie jest tutaj sam, że ma kogoś obok siebie.
- Co takiego? – starał się nie płakać, ale drżenie głosu zdradzało wszystko, co czuł.
- Bycie obok ciebie, opiekowanie się twoim serce, kłócenie się z tobą, nawet bycie tak głupio zazdrosnym o wszystkich – wyznał z trudem, starając się, by każde z wypowiedzianych słów, było wyraźne, mimo tego jak się czuł.
- Jesteś taki głupi – zaśmiał się płaczliwie, ocierając dłonią krew z twarzy mężczyzny. Czuł, jak serce rozpada się na tysiące kawałków, gdy widział Louisa w takim stanie. Każdy oddech, każdy drobny ruch przypominał mu o tym, że to nie jest zwykła rozmowa, że po tym nie będzie już dla nich zupełnie nic. Chciał zatrzymać czas, zrobić wszystko, by mogli być razem dłużej, ale nie miał takiej możliwości.
- Nie miałem pojęcia, jak samotny byłem, nie wiedziałem nawet, że czekałem na ciebie przez całą wieczność – próbował się uśmiechnąć, ale to było chyba zbyt wiele. Nie panował już nad swoim ciałem.
- Nie mów już nic, dobrze? Męczysz się niepotrzebnie – nie chciał słyszeć już nic więcej, nie chciał słyszeć tych słów wiedząc, że to ich pożegnanie, wiedział, co robił Louis. Widział ten niewielki grymas na twarzy męża, który miał być uśmiechem i chciał zapamiętać to na zawsze, tą miłość, którą czuł, nawet w takiej chwili.
- Nawet nie zorientowałem się, jak bardzo zacząłem być pewny naszej wspólnej przyszłości, chciałem zestarzeć się z tobą, chciałem by nasze dłonie trzymały się, kiedy będziemy pomarszczeni i starzy, chciałem naszego życia Harry – samotna łza spłynęła po policzku Louisa, mieszając się z krwią na jego twarzy. Czuł, że to jest koniec, ten moment, który miał dziś nadejść był już o krok od niego. Tak dobrze było być w ramionach Harry'ego, okazał się głupcem myśląc, że samotna śmierć będzie łatwiejsza. Nigdy nie była. – Byłem okropnym królem, teraz to dostrzegam.
- Byłeś wspaniałym królem, byłeś jedynym, który sprawił, że zaufałem monarchii. Twój tata i brat, byliby z ciebie dumni. Ja jestem z ciebie dumny – zapewnił gorączkowo, bojąc się, że Louis odejdzie za chwilę i nie zdąży powiedzieć mu wszystkiego, co czuł. Jeśli to było wszystko, co dał im los, to chciał wykorzystać ten moment jak najmocniej.
- Musisz tak mówić, jesteś moim mężem – zażartował, ale cichy śmiech sprawił, że piorunujący ból rozszedł się po jego ciele, sprawiając, że głośny krzyk wydobył się jego ust.
- Przestań, jestem twoim mężem i mogę mówić, co chcę. Jesteś wspaniałym królem i jeszcze lepszym człowiekiem, ale miałeś naprawdę ciężkie życie, wiesz? Teraz po prostu zamknij oczy dobrze? Zamknij oczy i zaśnij spokojnie, będę obok ciebie przez cały czas, a kiedy otworzysz je ponownie, obiecuję, że się spotkamy, Lou. Tak, jak zawsze - pochylił się, delikatnie całując mężczyznę w czoło, czując po ustami chłód jego skóry. To było ich pożegnanie. Jego głos był pełen miłości, a łzy płynęły po jego twarzy.
- Czy zawsze musimy się tak rozstawać? W swoich ramionach, umierając? – oddech Louisa stawał się chrapliwy i coraz głośniejszy, tak jakby każdy wzięty oddech sprawiał mu dużo bólu.
- Co? -zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o czym on mówi. Spojrzał w oczy Louisa, dostrzegając tam coś, czego wcześniej nie zauważył. Pewne zrozumienie i świadomość, które przekraczały wszystko, co znali dotychczas. On wiedział, Louis wiedział i to zmieniało wszystko.
- Przepraszam, Harry – chłodna dłoń, ścisnęła mocniej palce bruneta, a przecież to zawsze dłoń Louisa ogrzewała go i chroniła przed chłodem.
- Przepraszasz? Za co?
- Za to, że nie rozpoznałem cię pierwszego dnia naszego wspólnego życia – słowa, które wypowiedział były jednoznaczne i dały Harry'emu odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie ośmielił się zadać. Słowa, które wypowiedział przeniknęły go do głębi. Teraz jego serce pękało ze smutku i rozświetlało się z rosnącej miłości. Byli połączeni, ale musieli się rozstać.
- Rozpoznasz mnie następnym razem, jestem tego pewien mój królu – przyciągnął dłoń Louisa do swoich ust, całując ją z czułością, przekazując tym gestem wszystko, co czuł i czego nie umiał wypowiedzieć. – Tak bardzo cię kocham Lou, kocham cię, kocham cię - szeptał jak mantrę, chcąc by te słowa wyryły się w pamięci Louisa, by zostały z nim na zawsze, gdy już odejdzie i nie będzie go obok. – Jesteś moim przeznaczeniem, Lou i będę za tobą tęsknił tak bardzo.
- Nie płacz, Harry - las był nienaturalnie cichy, niemal martwy. Tak jakby wszystko, co żyło wstrzymało oddech, nie chcąc przeszkodzić tej scenie, która rozgrywała się w tej chwili. Louis wiedział, że to nie potrwa długo, za chwilę ktoś tu przyjdzie i tak dali im zbyt dużo czasu, a on czuł coraz większy chłód, było mu tak przeraźliwie zimno. Jego życie powoli gasło. – Rozpoznałeś mnie od razu?
- Nie – zaprzeczył, kręcąc głową, chociaż Louis nie mógł tego widzieć, jego oczy zamknęły się powoli. – Nie zorientowałem się przez bardzo długi czas.
- Jesteśmy tutaj, tak jak wtedy, prawda? Jak w Dawnych Czasach – dotyk Louisa stawał się coraz słabszy, tak jak jego oddech teraz niemal nie było go słychać. – Cieszę się, że jestem tutaj z tobą, że jestem w domu.
Głośne kroki rozległy się nagle i jacyś ludzie, którzy pewnie przysłuchiwali się ich rozmowie od jakiegoś czasu, wyszli zza drzew ujawniając swoją obecność. Harry słyszał jakieś pełne dramatyzmu okrzyki panie, panie, nasz król, trzeba wezwać pomoc, ale ignorował je wszystkie, nie zwracał na nich uwagi. Patrzył tylko na Louisa, na ledwie unoszącą się klatkę piersiową, a pod palcami czuł coraz wolniej bijące serce, gdy puls mężczyzny zwalniał. Wydawało się, że cały las zanurzył się w ich głębokim smutku. Zbliżało się nieuchronne zakończenie tej historii. Napięcie wisiało w powietrzu, a Harry czuł, że chciałby stąd uciec, być jak najdalej stąd, ale nie mógł opuścić Louisa, to było niedopuszczane. Chciał być z nim do samego końca, ale wiedział, że ta chwila zapisze się w jego sercu na zawsze, pozostawiając na nim piętno.
- Ty jesteś moim domem, wiesz to, Lou, stałeś się dla mnie domem tamtego dnia, gdy zobaczyłem cię w restauracji i byłeś dla mnie taki okropny, ignorowałeś mnie i odpychałeś. Już wtedy wiedziałem, że stworzymy razem historię, chociaż przysięgam, że cię nienawidziłem – czuł na sobie spojrzenia obcych osób, które nie miały prawa tu być, ale to nie było ważne, oni nie byli ważni. Serce łamało się na kawałki, gdy patrzył na umierającą miłość swojego życia. Nie obchodziło go, gdzie teraz podziewa się Andrew, był niema pewien, że spiskował z jego matką i dlatego w ogóle pojawił się w pałacu w dniu wielkiego wyboru. Nie musiał się nawet zastanawiać, wiedział, że morderca Louisa nie poniesie kary.
- Widzę ten wschód słońca, kiedy uśmiechałeś się tak pięknie, bałem się dotknąć twojej dłoni, a przecież ona była mi przeznaczona, tak jak słońcu przeznaczony jest dzień, a księżyc nocy – cały czas uśmiechał się, nawet, gdy ból odbierał mu dech i paraliżował. - Pewnego dnia znów się spotkamy, Harry, to będzie piękny dzień, pojawię się nagle jak pierwsze krople deszczu w letni wieczór – otworzył oczy i po raz ostatni spojrzał na Harry'ego. W tych tęczówkach było coś więcej niż ból i pożegnanie, w jasnym spojrzeniu ukryty był spokój i zaskakująca pewność, że ich koniec nie jest ostateczny. – Nawet w kolejnym życiu gdziekolwiek będziesz, odnajdę cię i nie rozstaniemy się już nigdy więcej Harry. Nigdy więcej.
Zamknął oczy, czując łzy spływające po twarzy i coraz słabsze ciało Louisa w swoich ramionach. Trzymał jego dłoń, nie chcąc go puścić, nie chcąc pozwolić mu odejść, ale śmierć trzymała Lou w swoich objęciach i zaciskała na nim swoje ręce znacznie mocniej niż Harry. Czuł, jak życie powoli opuszcza ciało Louisa, a on miał zostać tutaj zupełnie sam przepełniony gniewem, smutkiem i poczuciem, że mógł zrobić więcej, ale był bezsilny. Był przerażony samą myślą o przyszłości bez Louisa, o samotności, która miała go teraz czekać. Nie miał przyjaciół, sam odsunął się od swoich bliskich i teraz nie miał już nikogo. Miał zostać sam ze wspomnieniami, które przez długi czas miały przynosić jedynie ból.
- Pamiętaj mnie, pamiętaj mnie, pamiętaj mnie – szeptał, wtulając swa twarz w kark Louisa, starając się zapamiętać jego zapach, dotyk jego skóry, smak pod swoimi ustami. Trzymał go w ramionach, kołysząc delikatnie tak jakby próbował ukołysać go do snu. – Pamiętaj mnie Lou – to była jedyna i ostatnia prośba, jaką skierował w stronę swojego męża, gdy poczuł, jak jego dłoń staje się bezwładna, a oddech ustał.
Czas stanął w miejscu. Las wydawał się milczeć, oddając hołd swojemu królowi, którego życie zostało brutalnie wyrwane z piersi. Miłość i śmierć spotkały się w tej jednej pełnej bólu chwili. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć z rozpaczy tak by usłyszeli go wszyscy, ale brakowało mu sił.
Louis odszedł od niego w tym życiu, pozostawiając mu miłość i cierpienie dwóch rozstań, które dzielili. Tulił go mocno, gdy las ponownie pogrążył cię w ciszy, przerywanej głośnym szlochem Harry'ego.
***
Siedziała w salonie, wpatrując się pustą przestrzeń. Wiedziała, że za oknem rozciągał się piękny krajobraz, ale dziś nie chciała oglądać nic pięknego. Ignorowała służbę przynoszącą jej filiżanki herbaty i jedzenie. Mogła myśleć tylko o swoim dziecku i czekać na wiadomość o jego śmierci. Dookoła panowała cisza, żałowała, że tego dnia nie wybrała się do Błękitnego Pałacu, że nie była obok syna, zostawiała go zupełnie samego, by zmierzył się z najtrudniejszym zadaniem, jakie przed nim postawiono.
Wiedziała, że Alison nie pozwoliłaby Louisowi przeżyć, nawet ślub z jej jedynym synem Harrym, nie był dla niej wystarczający. Ta kobieta nie chciała być matką króla, chciała zostać królową i pozbywała się wszystkich, którzy stanęli jej na drodze.
Dźwięk cicho otwieranych drzwi, sprawił, że drgnęła niespokojnie. Wiedziała, kto nadchodzi.
- List do Pani – służący wyciągnął w jej stronę srebrną tacę na której spoczywała jedna czarna koperta. Wzięła ją bez słowa, wiedząc już, co jest tam napisane. Skinęła głową i poczekał aż zostanie ponownie sama.
Jej palce drżały, gdy rozerwała kopertę i wysunęła kartkę.
Królowa Matko,
Ponownie przywdziej czerń. Twój syn, Król Louis I, nie żyje. Jego życie skończyło się nagle, śmierć jest wynikiem zdarzeń, które musiały mieć miejsce. Wiesz o tym doskonale. Ród Tomlinsonów wymiera. Panowanie rodziny Tomlinson kończy się. Nie ma dla was miejsca w nowym świecie, w którym rządzić będą prawowici władcy. Rodzina Styles, której władza została niesłusznie odebrana wiele lat temu.. Przyjmij to z pokorą.
Aby uniknąć niepotrzebnych upokorzeń, proponuję ci jedno rozwiązanie, jedyne honorowe wyjście z tej sytuacji – odejdź tak jak twój syn, a obiecam ci, że twoja córka będzie mogła żyć tam, gdzie zapobiegawczo odesłał ją Louis. Nie będziemy jej szukać.
Sama zdecyduj jak to zrobisz, niech będzie to szybkie i bezbolesne. Moja nienawiść do twojej rodziny nie jest aż tak silna. A świat dowie się, że odeszłaś z żalu za ukochanym synem. Twoje odejście będzie końcem pewnego rozdziału w historii tego królestwa.
Ile żalu mogłabyś znieść, prawda? Twój syn Arthur, twój mąż i teraz Louis.
Bolesny koniec, tak wyjątkowych mężczyzn. A wszystko za sprawą jednej kobiety.
Żegnaj, obyśmy już nigdy się nie spotkały.
Alison Styles
Przeczytała list kilkukrotnie, tak by wiadomość dotarła do niej z pełną siłą. Czuła jak świat rozpada się i chociaż wiedziała, co się stanie, to chyba nie można przygotować się na taką informację dotyczącą śmierci kolejnego dziecka. Bała się o Alice, o Philipa, wszystkie osoby, które były blisko ich rodziny, ale musiała wierzyć, że Louis zadbał o nich i zapewnił im bezpieczne miejsce, gdzieś gdzie nie sięgały pełne nienawiści dłonie Alison Styles. Wierzyła, że Harry nie jest taki jak matka, że nie zdradzi nikogo i do końca będzie wierny Louisowi nawet teraz, kiedy już go z nimi nie było.
Wiedziała, co musi zrobić, była pewna, że matka Harry'ego nie kłamie i spełni swoje groźby, jeśli jej nie posłucha i nie zrobi tego, czego chciała. Nie chciała już widzieć tego świata, nie chciała być świadkiem zmiany władzy i tego, co z jej domem zrobi osoba pokroju Alison. Wolała odejść i zniknąć bez świadomości tego, co miało nadejść. Miała już wszystko przygotowane, musiała tylko się odważyć i zrobić ten krok, który będzie ostatnim aktem jej rodzinnej tragedii.
***
Odejście z Błękitnego Pałacu nie było trudne. To miejsce stało się domem dopiero wtedy, gdy razem z Louisem otworzyli swoje serca i zaufali sobie. Teraz bez Lou to był tylko pałac, budynek bez duszy. Matka nawet nie próbowała go zatrzymać, nie interesowała się tym gdzie jest Gemma, gdzie chce wyjechać. Była zajęta przejmowaniem władzy, a ojciec najwidoczniej nie miał zamiaru jej w tym pomagać i odciął się od niej, zostając w ich rodzinnym domu z dala od stolicy. Ich mała rodzina rozpadła się, ale Alison Styles, kobieta, którą kiedyś nazywał mamą, nie dostrzegała tego, omamiona rządzą władzy.
Ostatni dzień w tym miejscu był bolesny i trudny. Ich pokoje, korytarze, które przemierzali każdego dnia, wszystko przypominało mu o Lou, o tym, co mieli i co zostało m brutalnie odebrane. Nie chciał mieć nic wspólnego ze swoją rodziną i z nowymi rządami, które miały zapanować. Nie chciał wiedzieć czy za śmiercią Lou stała jego mama, czy to ona nacisnęła spust. Nie miał już matki, tego był pewien. Musiał znaleźć nowe miejsce, gdzieś gdzie będzie mógł leczyć swoje złamane serce, tak ciężkie od bólu i żalu, miejsce, gdzie będzie mógł spróbować zacząć od nowa z dala od pałacu, polityki i całego świata.
Matka próbowała przeprowadzić z nim jedną cywilizowaną rozmowę, ale nie mieli już na to czasu, było za późno, powiedział tylko, czego od niej chciał i z całą swoją dumą i siłą, której nauczył się od Louis, zażądał Avolire i prawa do podjęcia decyzji gdzie zostanie pochowany Louis. Nie chciał od niej niczego więcej, ale wiedział, gdzie chce spędzić resztę swojego życia, gdzie razem spędzą resztę życia. Okazało się, że nawet nie musiał prosić, to miejsce należało od pokoleń do rodziny ojca Louisa, więc nie miało nic wspólnego z rodziną królewską, a Lou zapisał jesienny pałac i wszystkie swoje prywatne dobra mężowi.
Nie czekał ani chwili, spakował swoje prywatne rzeczy, zabrał tylko to, co wiązało się bezpośrednio z Louisem i ich życiem. Wiedział, że matka pozbędzie się wszystkiego, co wiązało się z Tomlinsonami, dlatego rozkazał spakować portrety rodzinne i stare księgi należące do nich od lat. Zostawił pierścionek zaręczynowy na swoim palcu, ten, który rozpoznał tamtego dnia, chociaż wtedy jeszcze nieświadomie. Na szyi nadal czuł łańcuszek, który otrzymał od Louisa po ich pamiętnej nocy poślubnej, a w szkatułce przy łóżku postanowił trzymać różaną tiarę, którą miał na głowie w dniu ślubu. Niczego więcej nie potrzebował. Zostawił za sobą Błękitny Pałac, odchodząc z tego miejsca z Luną, Solei, Moon i Sol u boku. Ciesząc się, że ma je ze sobą i może opiekować się kimś, kogo Louis kochał tak mocno.
Bycie w tym miejscu nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, ale kiedy myślał, gdzie mógłby osiąść szukając ukojenia i spokoju, przypomniał sobie Avolire. Jesienny pałac, który tak uwielbiał Louis. I tak znalazł się w tym miejscu, gdzieś z dala od ludzi, wśród przyrody i zwierząt, zupełnie sam.
Zagwizdał cicho, przywołując do siebie psy, które przybiegły i nie czekając na niego popędziły przed siebie. Maszerował równym krokiem, nadal po tylu miesiącach podziwiając te miejsce położone na wzgórzach. Kamienne mury, porośnięte bluszczem budziły jego niepokój, gdy zobaczył pałac po raz pierwszy, ale teraz czuł tylko spokój i bezpieczeństwo. Każdego dnia, gdy budził się i otwierał oczy widział rozciągające się wrzosowiska i był wdzięczny za wszystko, co miał, chociaż brakowało mu tego najważniejszego. Czasami wydawało mu się, że to miejsce jest magiczne, zaklęte gdzieś poza czasem. Gdy widział stada jeleni, które dość często pojawiały się na porośniętych zielenią pagórkach, czuł, że podjął słuszną decyzję i znalazł się we właściwym miejscu.
Jego dni wyglądały bardzo podobnie, ale uwielbiał rutynę i poczucie stałości, więc odnalazł się w swoim nowym życiu dużo lepiej niż mógł się tego spodziewać. Codziennie spacerował, spędzał długie godziny podziwiając wrzosowiska, wdychając chłodne, świeże powietrze, wyciszając się i lecząc. Zawsze towarzyszyły mu psy, które były najlepszymi kompanami w jego małych wyprawach. Często siadał gdzieś na chwilę i pozwalał, by zimny, ostry wiatr uderzał go prosto w twarz, osuszając płynące po twarzy łzy. Ludzie mówili, że czas leczy rany, ale nie zgadzał się z tym powiedzeniem. Mijający czas sprawiał, że ból stawał się bardziej znośny, a człowiek przyzwyczajał się do życia z ciągłym poczuciem straty. Jednak rany pozostawały, tak samo świeże i bolesne, jak wcześniej. Gdyby nie Moon, Sol, Solei i Luna, byłoby mu dużo trudniej. Psy pocieszały go, gdy był przygnębiony, to one słuchały jego opowieści, gdy w końcu zaczął mówić głośno o Louisie, o tym jak rozpoczęła się ich długa historia. Patrząc na ich radość ze zwykłego spaceru, na ekscytację, gdy zauważyły motyla i chciały go złapać, przypominał sobie, że życie toczyło się dalej, a cierpienie i radość mogły iść ze sobą w parze.
- Chodźcie, odwiedzimy Louisa! – zawołał za psami, które oddaliły się od niego, goniąc jakąś biedną wiewiórkę.
Wiedział, że Luna posłucha go i przyprowadzi całą gromadę, więc był spokojny i nie oglądał się za siebie. Dotarł na małe wzgórze niedaleko pałacu i uśmiechnął się widząc znajome miejsce, z którego rozciągał się przepiękny widok zarówno na pałac, jak i na ciągnące się o horyzont wrzosowiska. Zauważył prostą, kamienną tablicę ukochanym imieniem, ale nie na niej się skupił. Spojrzał na piękny różany krzew, który zasadził w miejscu, gdzie pochował prochy Louisa. Kwiat rozkwitł i teraz delikatne, żółte płatki mieniły się w promieniach słońca. Usiadł przed różą, dotykając jeden z płatków, który opadał na trawę. Psy położyły się obok niego, zmęczone po popołudniowych gonitwach, a może po prostu wiedziały, że potrzebował ich wsparcia i towarzystwa.
Żółta róża przypominała mu o Louisie, jej jasne kwiaty były wspomnieniem ich wspólnych słonecznych dni, uśmiechu szatyna, jego ciepła i dobroci. Była symbolem ich wspólnego życia, ich miłości.
- Cześć, Lou – przywitał się tak jak co dzień, uśmiechając się smutno. Nie nadszedł jeszcze czas, gdy mógłby uśmiechać się z radością i szczęściem, wspominając ich życie. Odczuwał wdzięczność za to, co mieli, ale pogodzenie się ze stratą, miało zabrać mu znacznie więcej czasu, może całe życie. – Dziwnie jest być tutaj bez ciebie, ale nasze psy ciągle przypominają mi, że przecież jesteś z nami przez cały czas. - Położył się wygodniej na trawie, wpatrując się z nostalgią w ciemniejące niebo. Był przekonany, że będzie padać i zmokną. – Twoja siostra ma się dobrze, Matthew odwiedził mnie kilka dni temu i powiedział, że skontaktowała się z nim. Wszystko z nią w porządku, ale nie wróci tutaj, bezpieczniej czuje się tam gdzie ją wysłałeś. Zadbałeś o wszystkich tylko nie o siebie. Niall i Gemma już wrócili, nie widzieliśmy się jeszcze, ale wiem, że wkrótce tu przyjadą. Sam nie wiem, czy mnie to cieszy, czy może wolałbym pobyć jeszcze w samotności z dala od nich wszystkich. Wiem, że za Niallem przyjedzie Philip, później pewnie Sebastian. Oni wszyscy... wiem, że oni wszyscy mają prawo tu być, mają prawo być tu z tobą, ale chyba nadal czuję, że dopóki ich tu nie będzie, dopóty to wszystko może okazać się złym snem. Oni cię kochają, dlatego przywitam ich z radością – pierwsze krople spadły na jego twarz, gdy zaczął opowiadać o mamie Louisa. Czuł, jak łzy mieszały się z deszczem, kojąc jego żal i smutek, wywołany poczuciem niesprawiedliwości i żalu. – Muszę iść, jeśli się przeziębię, nie będę mógł odwiedzać cię przez kilka dni. – Przycisnął palce do swoich ust, po czym dotknął jednego z kwiatów. – Do jutra Lou. Kocham cię.
Powolny spacer w stronę pałacu, zmienił się w szaleńczy bieg, gdy rozpętała się prawdziwa ulewa. Śmiał się widząc, jak psy wyprzedzają go i wpadają do bezpiecznego, ciepłego wnętrza. Z trudem łapał oddech, gdy drzwi zamknęły się za nim z donośnym trzaskiem. Śmiech przez chwilę zamarł mu na ustach, gdy uświadomił sobie, że pierwszy raz od dawna śmiał się beztrosko i czysto.
Podbiegł do otwartego okna i zatrzasnął je szybko, nie chcąc, by deszcz zmoczył drewnianą podłogę. Pojawię się nagle, jak pierwsze krople deszczu. Uśmiechnął się, kręcąc głową na szaleństwo własnych myśli. Wiedział, że jeszcze nie ten moment, ale poczucie obecności Louisa od dawna nie było tak silne.
***
Królestwo pogrążone w smutku i żałobie: Król Louis I nie żyje
Wczorajszego popołudnia do publicznej informacji została podana tragiczna wiadomość. Król Louis I zginął w trakcie polowania, zorganizowanego na cześć pierwszego roku królewskiego panowania. Władca został znaleziony martwy. Okoliczności nie są znane, jednak wstępne doniesienia wskazują na nieszczęśliwy wypadek.
Król Louis I pozyskał sympatię narodu swoją otwartością i wrażliwością. Został następcą tronu po nagłej śmierci swojego brata księcia Arthura. Objął tron po śmierci swojego ojca. Zostanie zapamiętany, jako władca, który rozpoczął wprowadzenie reform, mających na celu poprawę jakości życia poddanych.
Królestwo ogarnęła głęboka żałoba. Flagi zostały opuszczono do połowy masztu, a poddani zbierają się przed pałacem, wspominając swojego władcę. Śmierć tak młodego króla jest stratą nie tylko dla królestwa, ale również dla najbliższych. Król Louis I był kochającym synem, bratem, przyjacielem oraz mężem.
Błękitny Pałac przekazał, że ceremonia pogrzebowa króla Louisa I odbędzie się w najbliższą sobotę i zgodnie z życzeniem samego króla, będzie miała charakter prywatny.
Tak nagłe odejście króla Louisa I pozostawia wiele pytań dotyczących przyszłości królestwa. W ciągu najbliższych dni okaże się, co dalej z sukcesją tronu, kto zostanie nowym królem i ustabilizuje sytuację. Rada królewska zwołała nadzwyczajne spotkanie, by obradować.
***
Tragedia w Królewskiej Rodzinie: Królowa Matka nie żyje
Rodzina królewska przeżywa tragedię za tragedią. Wydaje się, że pech nie opuszcza rodu Tomlinson. Wczoraj wieczorem, w swoim pałacu, zmarła królowa matka. Jej śmierć, stała się kolejnym ciosem dla wiernych poddanych, którzy musieli poradzić sobie ze śmiercią umiłowanego Króla Louisa I. Informacje o jej śmierci potwierdził rzecznik pałacu, który poinformował, że królowa zmarła nagle, a powodem miał być atak serca. W całym królestwie rozbrzmiewają dzwony żałobne, a poddani wyrażają swoje kondolencje i żal.
***
Królestwo w Nowej Erze: Monarchia Zniesiona, Demokracja Wprowadzona
Po długich obradach prowadzonych przez radę królewską, podjęto zaskakującą decyzję, która odmieni losy całego królestwa. Rada ogłosiła zniesienie monarchii po tragicznej śmierci króla Louisa I. Po rozmowach trwających wiele dni, rada ogłosiła, że nikt nie jest na tyle, godny by zasiąść na tronie i przejąć władzę, którą sprawowała rodzina Tomlinson. Nowym premierem został dotychczasowy członek Rady Królewskiej, lord Goodwin, którym dobrym słowem i radą, zawsze wiernie służył zmarłemu władcy.
Monarchia dobiegła końca, czas powrócić do korzeni. Król Louis nie pozostawił żadnego dziedzica, a jego ukochany małżonek z powodu żałoby, całkowicie wycofał się z życia publicznego. W obliczu nadchodzących przemian, rada zadecydowała, że czas na unowocześnienie i wprowadzenie rządów demokratycznych. W najbliższych miesiącach rząd będzie pracować nad wprowadzeniem najistotniejszych reform. Planowane są wybory parlamentarne oraz prezydenckie, które umożliwią obywatelom wybór swoich przedstawicieli.
Czas monarchii dobiegł końca, jednak dziedzictwo króla Louisa I będzie żyło w pamięci narodu na wieki. Nowa republika będzie kontynuować jego wizję świata, dążąc do tworzenia lepszego i sprawiedliwszego społeczeństwa obywatelskiego.
***
Stał na wzgórzu, tam gdzie można go było najczęściej spotkać, obok grobu Louisa, gdy cichy warkot silnika oderwał go od swoich myśli. Spojrzał w dół i zauważył ciemny samochód zatrzymujący się przed pałacem. Kilka osób wysiadło z auta rozglądając się dookoła. Chyba go szukali, więc zamachał mocno ręką, a psy wyczuwając przyjaciół z głośnym szczekaniem ruszyły w ich stronę. Już wiedział, kto zmierza w jego kierunku. Jedyna kobieta w tym towarzystwie biegła coraz szybciej, zmniejszając dzieląca ich odległość. Wyszedł jej naprzeciw i sapnął, gdy wpadła w jego ramiona, przytulając go mocno do siebie.
- Gemma – wyszeptał, czując jak jej ramiona drżą od płaczu.
- Tak bardzo się o ciebie bałam – odsunęła się na tyle, by objąć jego twarz swoimi dłońmi, przyglądając mu się uważnie. – Nie mieliśmy pojęcia, co się tu dzieje. Mama wszystko straciła Harry, nic nie wyszło z jej planów, jest nikim.
- Dobrze, że jesteś cała – przytulił ją raz jeszcze i wypuścił z ramion, obserwując idących w ich stronę czterech mężczyzn. Zignorował słowa dotyczące matki, nie chciał o niej słyszeć, nie interesowało go jak nisko upadła.
Niall, Philip, Sebastian i Matthew. Byli tu wszyscy, którzy kochali Louisa i których on kochał najbardziej. Skinął głową w ich stronę, czując, że to nie z nim chcą się w tej chwili spotkać, a na wylewniejsze przywitanie przyjdzie pora później. Całą grupą ruszyli w stronę różanego krzewu, który każdego dnia wyglądał piękniej. Każdy z nich czuł w tej chwili coś zupełnie innego, każdy z nich musiał pożegnać się z Louisem na swój sposób, każdy miał inną historię do opowiedzenia.
Stali w milczeniu, przyglądając się kwitnącym kwiatom, których było tu coraz więcej. Harry nie potrafił się powstrzymać i co miesiąc sadził tutaj nowy krzak róż. Chciał chyba stworzyć ich własny różany labirynt, miejsce, w którym delikatna woń płatków będzie unosiła się bez końca. Widział łzy płynące po twarzy Nialla, jego trzęsące się ramiona, gdy starał nie rozpaść się na kawałki. Harry czuł jego ból, Niall stracił kogoś, kogo znał od najmłodszych lat, stracił najlepszego przyjaciela, swojego kompana i powiernika, towarzysza broni, kogoś komu powierzyłby własne życie. Chociaż nigdy nie byli blisko, podszedł do niego i w ciszy chwycił jego dłoń, widząc, jak Gemma obejmuje go po drugiej stronie.
- Śmiałby się teraz z nas, mówiąc, że jesteśmy tak dramatyczni – powiedział cicho Niall, starając się dojść do siebie. – Powiedziałby żebym wziął się w garść i przestał nad sobą użalać.
- A później kazałbym nam iść się napić, tej najlepszej whisky, którą piliśmy zawsze w tym pałacu – dodał Philip, wpatrując się z tęsknotą w kamienną tablicę. Litery, wyryte w zimnym kamieniu, zdawały się być jedynym namacalnym dowodem na istnienie Louisa, ale to nie była prawda, dopóki oni żyli mieli zamiar przypominać wszystkim o Lou. Nie wiedział, co bolało go najbardziej, to, że już nigdy nie usłyszy głosu kuzyna, tego jak komentuje coś z tylko sobie znaną uszczypliwością czy może to, że już brakowało mu jego obecności. Każde ich wspólne wspomnienie teraz było zarówno skarbem jak i cierniem. Żałował, że ich ostatnie dni nie wyglądały inaczej, żałował, że zadłużył się jak dzieciak i pozwolił, by zauroczenie stanęło pomiędzy nimi.
- Pamiętam nasze rozmowy przy kominku, był najlepszym mówcą, jednym słowem potrafił nas zganić i przywrócić do pionu. Był niezwykłym człowiekiem, ale chyba nigdy w to nie wierzył – Sebastian, uśmiechnął się wspominając Louisa, którego znał od tylu lat. – Zawsze wiedział więcej od nas, ale nigdy nie dawał nam odczuć, że jest ponad nami. Jego serce było większe niż jego korona.
- Byłby szczęśliwy, że jesteśmy tu wszyscy razem, że żyjemy, przetrwaliśmy i nic się nam nie stało. Dbał o nas wszystkich, opiekował się nami, nawet wtedy, gdy wydawało się nam, że odpycha nas od siebie – powiedział Harry, uśmiechając się w stronę milczącego Matthew, który wpatrywał się w zachodzące powoli słonce. Chyba nikt nie poznał Louisa lepiej niż jego sekretarz.
- Kochał to miejsce, to był jego dom – odezwał się nagle były sekretarz króla, ten, który wiedział o nim najwięcej. – Kochał róże – skinął głową w stronę kwitnących kwiatów. – I kochał ciebie Harry.
Poczuli ciepło tych słów, swojej obecności i Louisa, który z pewnością był teraz obok nich, tak jak zawsze, gdy go potrzebowali. Wiatr wzmagał się coraz mocniej, zapowiadając chłodną noc i jeszcze zimniejszy poranek.
- Pewnie jesteście zmęczeni po podróży, zjemy coś i wypijemy, pobawicie się z psami, one też się za wami stęskniły i porozmawiamy o tym, co nas ominęło – Harry obrócił się jako pierwszy i wolnym krokiem ruszył w stronę pałacu. Wiedział, że wrócą do Louisa jeszcze wiele razy, ale teraz nadszedł czas na coś innego – chodźcie do domu.
Szli wśród łąk, po łagodnie opadających wzgórzach. Mijali wrzosowiska i kwitnące polne kwiaty. Słyszeli szum wiatru i dźwięk płynącego nieopodal potoku. Ptaki wznosiły się coraz wyżej kierując się w stronę wysokich drzew rosnących nieopodal. Byli w miejscu, w którym lata temu Louis stawiał swoje pierwsze kroki, w miejscu, w którym zaczynały się jego prawdziwe przyjaźnie, gdzie śmiał się szczerze i był naprawdę szczęśliwy. W miejscu w którym mógł być sobą, a teraz Harry odnalazł tutaj swój dom.
Promienie zachodzącego słońca wpadały do wnętrza pałacu, oświetlając kamienne mury swoim blaskiem. Na szafce przy łóżku Harry'ego leżał list. Jeszcze nie otwarty. Jego imię było nakreślone na kopercie tak znajomym, starannym pismem. Dotykał jej co noc, tuż przed snem z uczuciem lęku i tęsknoty. Przesuwał palcem po krawędziach koperty, myśląc o ich wspólnych chwilach, śmiechu, płaczu, miłości.
- Jeszcze nie teraz – szepnął, wiedząc, że list będzie czekał na niego również jutro i każdej kolejnej nocy. Tak, jak oni czekali na siebie w tym i każdym kolejnym życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top