Rozdział szósty
Przechadzał się po sali audiencyjnej, zastanawiając się, ile czasu zajmuje dotarcie do tego pomieszczenia komuś w dość sędziwym wieku. Minęło już dziesięć minut, odkąd samochód z przewodniczącym rady królewskiej pojawił się na podjeździe przed pałacem. To było ich cotygodniowe spotkanie, ale gdyby mógł wprowadzić jakąś istotną zmianę, to pozbyłby się tych częstych wizyt. Oczywiście, że był zainteresowany tym, co działo się w królestwie, ale wysłuchiwanie tak często przemądrzałych, zadufanych starszych panów, którzy traktowali go, jak dzieciaka, który nie ma pojęcia o życiu, było irytujące. Owszem w ich przemyśleniach było pewnie bardzo dużo racji, ale z pewnością nie był dzieckiem i to już od dawna. Zresztą jego dzieciństwo również nie należało do najłatwiejszych i najmilszych. Nie miał zamiaru narzekać, już dawno zrozumiał, że niczego tym nie zyska i to nie przystoi władcy. Narzekać można było na pracę, rodzinę, pogodę, ale nie na to do czego zostało się powołanym. Mógł być jedynie wdzięczny za to, co otrzymał, a jeśli wiązała się z tym ciężka praca, to najwidoczniej tak musiało być. Nic co piękne i wartościowe, nie przychodzi łatwo i bezboleśnie.
Odsunął się od okna, gdy usłyszał jakiś dźwięk od strony drzwi. Spojrzał na swojego sekretarza, który wydawał się z czegoś niezadowolony, ale jak zwykle panował nad swoją twarzą i emocjami.
– Przewodniczący Rady Królewskiej Lord Goodwin – zapowiedział i dał Louisowi chwilę, by zajął swoje standardowe miejsce na fotelu dokładnie naprzeciw drzwi, przez które po dłużej chwili przeszedł przewodniczący. Wstał, gdy starszy mężczyzna podszedł bliżej i ukłonił się. Wyciągnął w jego stronę dłoń, która szybko została uściśnięta.
– Lordzie Goodwin – skinął głową i wskazał ręką miejsce, które mężczyzna po chwili zajął.
– Wasza Wysokość, ufam, że cieszysz się dobrym zdrowiem, a wybory małżonka przebiegają pomyślnie – to były uprzejme słowa, ale Louis doskonale zdawał sobie sprawę, że przecież Lord doskonale wie, kto zostanie jego mężem. A to tylko fałszywa uprzejmość, którą karmili się podczas każdego z takich spotkań.
– Dziękuję, nie mogę narzekać, wszystko idzie jak najbardziej po mojej myśli – uśmiechnął się w stronę mężczyzny, który obserwował go czujnie. – O czym powinniśmy dziś porozmawiać? Czy wydarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć? – udawanie osoby, która nie bardzo interesuje się sprawami politycznymi, było czymś, co wziął sobie za zadanie od samego początku panowanie. W ten sposób wiedział, gdy ktoś go oszukuje, kiedy nie mówią mu całej prawdy, traktując go, jak naiwnego chłopca z koroną na głowie.
– Panie, Lordowie niecierpliwią się i czekają na podpis pod nową ustawą lotniczą, która pozwoli osobom uprzywilejowanym na częstsze loty.
– Domyślam się, że tak właśnie jest – mruknął, ignorując zdziwione spojrzenie Goodwina. – Dokładnie zapoznaję się z ustawą i podpiszę ją w stosownym momencie, gdy uznam, że jest niezbędna dla królestwa. Nie chciałbym być królem, który pierwszy podpis złoży pod dokumentem, dającym więcej praw osobom z wyższym statusem. Myślę, że powinien Pan przedstawić moją opinię całej radzie i wszystkim Lordom – Philip ciągle mu powtarzał, że to udawanie króla kretyna nie za dobrze mu wychodzi i chyba miał rację. Za każdym razem, gdy powinien ugryźć się w język, wyskakiwał z czymś takim. Był wdzięczny za Nialla i Philipa, tylko oni wiedzieli, jakim tak naprawdę jest człowiekiem i to oni pomagali mu we wszystkich sprawach, w których nie ufał radzie i własnej rodzinie.
– Oczywiście Wasza Wysokość, przekaże – Lord był niezadowolony, ale ukrywał to doskonale pod fasadą uprzejmości. – Panie, nie chciałbym również przyspieszać tak ważnej decyzji, ale powinieneś jak najszybciej wybrać małżonka. Koronacja zbliża się wielkimi krokami, a prasa podgrzewa tylko atmosferę i zachęca społeczeństwo do spekulacji. Nie chcielibyśmy, by Wasza Wysokość w oczach poddanych stał się osobą, która bawi się uczuciami innych. Wasza Wysokość powinien rozważyć też innych kandydatów, nie tylko jednego, którego wskazała królowa.
Wpatrywał się w Lorda, nie mogąc uwierzyć, że odważył się na taki krok. Postawił się i sprzeciwił decyzji królowej, co więcej nakłaniał go do zbuntowania się i podjęcia samodzielnej decyzji. Nie mógł tego zrobić, nie wiedział w zasadzie, co wtedy by się wydarzyło, ale obawiał się. Najwidoczniej Lord Goodwin sądził, że jest w stanie podjąć własną, samodzielną decyzję, sprzeciwiając się w ten sposób królewskiej radzie i matce. Nie mógł uwierzyć w jego impertynencje i zuchwałość. W pewien sposób to było z jego strony szaleństwo. Odchrząknął i starał się, by jego głos nie zabrzmiał zbyt ostro.
– Oczywiście Lordzie, nie chcielibyśmy, by poddani mieli nas za kalkulujących, nieczułych i zimnych prawda? – a przecież tacy właśnie byli, cała jego rodzina, dwór, on sam. – I muszę przyznać, że dość dużo razy pojawiło się w twoich ustach słowo powinieneś. Zastanawiam się, czy mówienie królowi, co powinien zrobić, należy od teraz do zadań przewodniczącego rady, czy może do moich doradców i sekretarzy. Jeżeli coś się zmieniło w tej kwestii, powinienem zostać poinformowany czyż nie? – dotknął dzwonka, który leżał na stoliku obok jego dłoni i przesunął po nim opuszkiem palca. – Zapewniam pana i całą radę, że wybór mojego małżonka należy tylko do mnie, nikt inny nie będzie decydował – nacisnął mały przycisk na dzwonku, bo przecież minęły już czasy, gdy służbę wzywało się dzwoniąc dzwoneczkami. Podniósł się, gdy drzwi otworzyły się na oścież. – Myślę, że to koniec spotkania. Do widzenia Lordzie Goodwin.
– Dziękuję za rozmowę Wasza Wysokość – tym razem nie uścisnął jego dłoni, pozwolił, by mężczyzna odszedł powoli, stawiając ostrożnie krok za krokiem tak, by nie przewrócić się, idąc tyłem. Obserwował z rosnącą złością, jak zatrzymuje się, składa ukłon i wychodzi, odprowadzony przez jednego z lokajów.
– Co za bezczelny, arogancki starzec – warknął, podchodząc szybko do okna, odsłaniając gwałtownie zasłonę. Zauważył, że Lord wsiadał już do samochodu. – Więc potrafił iść szybko, a nie wlec się jak staruszek.
– Panie – Matthew wszedł do pomieszczenia i w ciszy obserwował, jak miota się i rzuca obelgami na wszystkie strony. – Czeka cię kolejne spotkanie.
– Nie ma mnie dla nikogo.
– Przykro mi Wasza Wysokość, ale ma Pan kolejne spotkanie z kandydatem i nie można tego przełożyć – sekretarz, unikał jego wzroku, wpatrując się w granatowy dywan, ozdobiony srebrnymi wzorami.
– Dobry Boże, byleby nie ze Stylesem – powiedział z chłodem w głosie, gdy wyminął mężczyznę i wyszedł z sali audiencyjnej.
– Nie Panie, Adam Stone oczekuje na spotkanie w bibliotece – wyjaśnił Matthew, idąc za nim pospiesznie.
– W bibliotece? Kto wpadł na ten pomysł? – spojrzał przez ramię, czekając na odpowiedź, która nadeszła po chwili i brzmiała tak, jak tego oczekiwał.
– Królowa.
– Oczywiście, że tak – skinął głową, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego matka ciągnęła za wszystkie sznurki, przynajmniej w sprawie ślubu. – Poproś do mnie księcia Philipa i Lorda Horana, niech przyjdą do biblioteki. Powiedz, że to pilne.
– A co ze spotkaniem z Panem Stone? – Matthew odprowadził go pod drzwi biblioteki, które od razu zostały dla niego otwarte. Najwyraźniej wolał upewnić się, że dotarł we wskazane miejsce.
– Spotkanie oczywiście odbędzie się, ale nie sądzę, by trwało długo – wszedł do biblioteki i pozwolił, by drzwi zamknęły się za nim cicho.
Miał doskonałą pamięć, więc gdy tylko usłyszał nazwisko, miał przed oczami irytującą twarz tego mężczyzny. Nie miał ochoty na to spotkanie, ale wiedział, że nie miał wyboru. Dziś odrzuci kolejnego z kandydatów i zostanie ich już naprawdę coraz mniej. Zauważył go, siedzącego na fotelu przy oknie, przeglądającego jakąś książkę. Podszedł bliżej i usiadł na fotelu naprzeciw. Zgodnie z oczekiwaniami mężczyzna nie zareagował zbyt gwałtownie, gdy zorientował się, kto przysiadł się do niego. Po upływie kilkunastu sekund podniósł się i ukłonił.
– Wasza Wysokość.
– Dzień dobry, proszę niech Pan usiądzie – wskazał wolne miejsce i spojrzał na książkę leżącą na stoliku. – Co Pan czytał?
–Teoria wszystkiego: powstanie i losy Wszechświata – głos blondyna był pretensjonalny i mało przyjazny. Nie wyobrażał sobie, by mógł mieć kogoś takiego u swego boku do końca życia.
– Interesuje się Pan nauką? – zapytał z grzeczności, chociaż niespecjalnie był tego ciekawy.
– Jestem fizykiem – odparł z zadowoleniem Adam. – Wasza Wysokość ma czas na studiowanie książek?
– Niespecjalnie, jeśli mam być szczery. Mój czas wolny jest raczej dość mocno ograniczony, a jeśli już mogę zrobić coś tylko dla siebie, wolę spędzać czas na świeżym powietrzu – nie lubił mówić o sobie, im mniej wiedzieli o nim ludzie, tym lepiej, ale mógł podzielić się taką drobnostką.
– Domyślam się, że bycie królem zajmuje dużo czasu – Adam uśmiechnął się, tak jakby opowiedział jakiś naprawdę zabawny żart, który najwidoczniej rozśmieszył tylko jedną osobę. – To praca na cały etat prawda?
– Cóż, bycie królem, jak to Pan ujął, z pewnością zajmuje dużo czasu, w zasadzie to zajmuje cały czas od dnia narodzin do samej śmierci. To jest naprawdę dużo czasu – utkwił swój wzrok w widoku za oknem. Obserwował, jak wiatr wprawia w ruch gałęzie drzew, które uginały się pod wpływem siły każdego podmuchu. Jego początkowa złość ulotniła się, nie miał nawet ochoty denerwować się i patrzeć na kolejnego nic nieznaczącego mężczyznę, który nie zmieni jego życia, nie będzie miał na nie żadnego wpływu. – Pomylił się Pan, Panie Stone tylko w jednym drobnym szczególe, bycie królem – uśmiechnął się, mówiąc te słowa – nie jest pracą. A jeśli Pan właśnie tak uważa, to chyba możemy się zgodzić, że z pewnością nie może Pan zostać moim mężem. Nie chciałbym, żeby musiał Pan pracować każdego dnia, przez dwadzieścia cztery godziny. Taka praca musiałaby być utrapieniem.
– Słucham? – Adam patrzył na niego z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
– Mam powtórzyć? Wydawało mi się, że to jest prostsze niż fizyka kwantowa i powstawanie Wszechświata – może był odrobinę uszczypliwy, ale z pewnością temu typowi należało odrobinę utrzeć nosa.
– Wszystko zrozumiałem Wasza Wysokość.
– Myślę, że spotkanie dobiegło końca, prawda? Ktoś odprowadzi Pana do wyjścia, Panie Stone. Liczę, że rozstajemy się w zgodzie – wstał i wyciągnął w jego stronę dłoń. Odrobina kultury jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Oczywiście Panie i tak nie chciałbym być z kimś, kto woli sadzić kwiatki w ogródku, zamiast czytać – blondyn nawet się nie ukłonił, wyszedł z biblioteki i pewnie tylko lokaj stojący przy wejściu powstrzymał go i zapobiegł trzaśnięciu drzwiami.
Opadł na fotel i pokręcił głową rozbawiony. Nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa. Już na pewno nie oczekiwał, że ktoś oskarży go o sadzenie kwiatów. Nigdy w całym swoim życiu nie zasadził żadnej roślinki, pomijając oczywiście te wszystkie sytuacje, gdy publicznie sadził drzewa w szczytnym celu. Miał tylko nadzieję, że Adam nie zacznie rozpowiadać, że król jest ignorantem i głupkiem, który nie czyta żadnych książek. To nie byłaby przecież prawda. Nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek mówił takim tonem do jego ojca, ale najwidoczniej nie był jeszcze wystarczająco królewski, by traktowano go właściwie. Drzwi otworzyły się po raz kolejny, naprawdę liczył, że to nie Adam, który chciał dodać jeszcze kilka miłych słów i wrócił właśnie w tym celu.
– Wasza Wysokość – usłyszał radosny głos Nialla i obrócił się z uśmiechem w stronę przyjaciela, za którym oczywiście szedł jego kuzyn. – Jesteśmy na twoje wezwanie – mężczyzna ukłonił się teatralnie, drwiąc sobie z etykiety. Nie skomentował tego zachowania, wiedział, że w towarzystwie nigdy go zawstydzi i będzie zachowywał się właściwie i to mu wystarczało.
– Trochę wam to zajęło – zauważył, gdy zajęli miejsca przy stoliku i popatrzyli na niego wyczekująco, zapewne bardzo zaciekawieni tym, dlaczego ich wezwał.
– Wybacz, królowa wdowa, zatrzymała nas, gdy zmierzaliśmy do biblioteki. Była niezadowolona i prosiła, żeby przekazać ci kilka słów – powiedział książę Philip, uśmiechając się do niego pocieszająco.
– Domyślam się, że nie była zadowolona, wnioskuję to po twojej minie Phil – był przekonany, że matka miała coś do powiedzenia w każdej sprawie, która dotyczyła królestwa.
– Cóż, jak zawsze Panie twoja spostrzegawczość cię nie myli – kuzyn nadal uśmiechał się i mówił z lekką drwiną w głosie.
– Porzućmy na chwilę te tytuły dobrze? Powiedzcie mi, co mówiła matka, a później ja wyjaśnię, jakie macie zadanie – ścisnął w dłoni małą karteczkę, na której widniały dwa słowa. Nie ufał wszystkim pracownikom w pałacu, nie wiedział, kto mógł słyszeć ich rozmowy, dlatego wolał nie wymawiać pewnych słów głośno, a już szczególnie pewnych nazwisk.
– Królowa powiedziała, że masz przestać zadręczać mężczyzn, którzy przychodzą do pałacu. Mówiła, że Lord Goodwin wyglądał na wściekłego i przerażonego w tej samej chwili i obawiała się, że królewski lekarz będzie musiał udzielić mu pierwszej pomocy – Philip wydawał się wyraźnie zadowolony, gdy powtarzał słowa królowej. Cóż sam Louis niespecjalnie był zdziwiony tym, co powiedziała matka, chociaż naprawdę nie zgadzał się ze stwierdzeniem, że zadręcza ludzi. Prowadził tylko kulturalne rozmowy, które może nie podobały się jego gościom. – Królowa wspomniała też o tym, że kolejny kandydat opuścił pałac wściekły, masz się pohamować, albo to twoja matka będzie z nimi rozmawiała i staniesz przed ołtarzem, nie wiedząc zupełnie nic o swoim małżonku – teraz jego kuzyn nie był tak szczęśliwy, zresztą Louis wiedział, że jeśli ktoś go wspiera, to z pewnością był to Phil i Niall. Ufał tylko im. – Przykro mi Lou, to nie powinno tak wyglądać.
– Cóż, chyba rozwścieczyłem dziś matkę, będę musiał jakoś jej to wynagrodzić – uśmiechnął się do przyjaciół, którzy obserwowali go uważnie, nie wierząc w uśmiech, którym ich obdarował. – Nie bądźcie tacy nachmurzeni, zostały mi tylko dwie rozmowy z kandydatami, teraz już chyba nic nie może pójść źle. Dzięki za przekazanie słów królowej, wezmę je sobie do serca. Teraz przejdźmy do poważniejszych spraw – przybliżył się i oparł łokcie na stole, który oddziel ich od siebie. – Mam dla was zadanie, tylko wy możecie mi pomóc.
– O co chodzi? Brzmisz bardzo poważnie. Co się dzieje? – Niall porzucił swoje rozbawienie i wyglądał tak, jak powinien wyglądać jeden z członków królewskiej marynarki wojennej.
Czasem zapominał, jak szybko płynął czas, jak zmienili się od tego dnia, gdy się poznali. Po tych radosnych, pełnych żądzy przygód chłopakach nie pozostało chyba nic. Każdy z nich miał obowiązki, które stały na pierwszym miejscu niezależnie od tego, co by się wydarzyło. Niall uwielbiał żartować, że Louis wziął ślub z monarchią i to ona zawsze będzie dla niego najważniejsza. Louis przez jakiś czas śmiał się z tego, ale w pewnym momencie zrozumiał, że w tym żarcie kryła się sama prawda dotycząca jego życia i tego, kim się stał. Nieoczekiwanie dotarło do niego, że monarchia była najważniejszym elementem jego życia i dla niej poświeciłby wszystko inne. Niezależnie od tego, ile razy podczas spotkań krzywił się w swoich myślach, na jego twarzy zawsze widniał uśmiech. Monarchia była wszystkim, co miał, uświadomienie sobie tego, było oczyszczające i przygniatające równocześnie.
– Chciałbym, żebyście sprawdzili dla mnie pewną osobę. Ja osobiście nie mogę tego zrobić, ponieważ obiecałem coś matce, a wiecie, że jej doradcy dowiedzą się o każdym moim kroku, zanim zdołałbym go zrobić – wyjaśnił i położył na blacie białą karteczkę, która była odrobinę pognieciona od tego, jak mocno ściskał ją w swojej dłoni.
– O kogo chodzi? – Philip chwycił karteczkę i rzucił na nią okiem, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie. – Dlaczego mamy go sprawdzić? Jest kimś istotnym? – Niall przeczytał nazwisko i wydawało się, że zrozumiał wszystko w jednej chwili.
– To on zostanie twoim mężem prawda? – Horan błyskawicznie podarł kartkę, wiedząc, że nikt nie może się dowiedzieć i poznać tego nazwiska wcześniej. Domyślał się, że Louis nie ma wyboru, ale nie spodziewał się, że wszystko jest już od dawna ustalone.
– A co z wyborem? Co z pozostałymi kandydatami? – Philip wydawał się zszokowany i Lou znał go zbyt dobrze, wiedział, jak dobre jest jego serce, jak bardzo nie pasuje do tej rodziny, która była pełna sekretów.
– On nie miał żadnego wyboru – warknął Niall, podnosząc się gwałtownie z miejsca. – Nienawidzę tego, powtarzam to za każdym razem, gdy stajemy się marionetkami tych starców, ale powiem raz jeszcze, nienawidzę tego, co zrobili z nami i z twoim życiem.
– Czyli to jest twój mąż? To jest przyszły król? – Philip wstał powoli i wydawać by się mogło, że zrozumiał wszystko właśnie teraz, że nagle wszystkie przypadkowe elementy poskładały się w całość. Okropną, brutalną całość, która w żaden sposób nie zapowiadała niczego dobrego.
– Mąż tak, król nie – wyciągnął dłoń, na której Niall położył skrawki kartki, z której nie dało się już niczego odczytać, wsunął zaciśniętą dłoń do kieszeni, jak zawsze udając, że wszystko jest w porządku.
– Co masz na myśli? – Philip chciał do niego podejść, ale dłoń Nialla na jego ramieniu zatrzymała go w miejscu.
– Dowiemy się wszystkiego na jego temat, dostaniesz raport w ciągu dwóch dni. Będziemy dyskretni i nikt nie dowie się, że wiemy coś na temat wielkiego wyboru.
Skinął głową i wyszedł z biblioteki, nie oglądając się za siebie. Szedł pustym korytarzem, a ze ścian spoglądały na niego wizerunki wielkich władców i mędrców, którzy z pewnością lepiej nadawali się do roli, którą otrzymał. Ignorował kolejne osoby, które zamierały, widząc go na korytarzu. W pewnym momencie swojego życia przyzwyczaił się do samotności i ciągłej ciszy, a to ogromne, zimne miejsce stało się jego prawdziwym domem. Wspomnienia tych lat, gdy razem z przyjaciółmi zastanawiali się, jak to będzie żyć z dala od błękitnego pałacu, w zupełnie innym miejscu, majaczyły w jego głowie, jak coś, co mogło mieć miejsce. Chociaż teraz nie miał już pewności, że to nie był tylko dziecinny sen, wyśniony pewnej nocy, tak ciemnej, jak ta z koszmaru, gdy na niebie nie świeci żadna z gwiazd, a ciszę przerywa tylko wiatr uderzający o okna, chcący wedrzeć się do środka i swoim cichym, mrocznym śpiewem wyśpiewać prostą prawdę tego świata.
Sny pozostają tylko snami nawet wtedy, gdy pojawiają się w królewskich umysłach.
Nawet wtedy, gdy dotyczą tylko małego domu, ciepłych promieni wschodzącego słońca i dłoni, które były tak blisko, a zarazem tak daleko, jakby dzielił je cały świat, całe lata, całe życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top