Rozdział dwudziesty szósty

Niebo przysłonięte ciemnymi chmurami nie pozwoliło, by promienie słońca przedarły się przez nie choć na chwilę. Poranek nie różnił się niczym od wieczora, zarówno pierwszy, jak i drugi był ponury, chłodny i deszczowy. Krople uderzały o dach samochodu, w którym samotna postać siedziała w ciszy, oczekując na swojego towarzysza, który maszerował szybko w stronę samochodu, osłaniając głowę ciemną aktówką. Zapukał cicho w szybę i otworzył drzwi, wsuwając się na siedzenie obok kobiety, która popatrzyła na niego z pogardą graniczącą obrzydzeniem, gdy woda z przemoczonego ubrania zaczęła spływać na wycieraczkę i skórzany fotel.

- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie, nie mogłem wyjść wcześniej – przeprosił, spoglądając na drobną brunetkę, która obserwowała go w ciszy. – Nie mam za dużo czasu.

- Świetnie, ja również, więc przejdźmy do rzeczy – powiedziała, niedbałym gestem poprawiając niewidoczną zmarszczkę na swojej kremowej spódnicy. – Jak mają się sprawy? Powinniśmy się niepokoić czy wszystko idzie po naszej myśli?

- Wszystko jest pod naszą kontrolą, zapewniam, że nie musisz się obawiać – stwierdził, a uśmiech zadowolenia pojawił się na jego przystojnej twarzy.

- Pozwól, że to ja ocenię, czy powinnam się niepokoić czy też nie. Czy król ma romans?

- Nie, zapewniam, że nie. Król jest nieczułym, pozbawionym emocji gburem, który przeważnie zajmuje się pracą i spędza czas w swoim gabinecie. Nie przepada za publicznymi wystąpieniami, spotkaniami towarzyskimi i prowadzeniem rozmów na błahe tematy. Dość często jest zirytowany, chyba nie czuje się za dobrze, ale nie odkryłem jeszcze co dokładnie mu dolega. W istocie spędzał czas z Andrew, jednym z kandydatów. Myślę, że mężczyzna chciałby zbliżyć się do króla, ale ten albo nie dostrzega flirtu albo po prostu nie jest zainteresowany.

- Czy to oznacza, że zbliżył się do księcia? – teraz uwaga kobiety była w pełni skierowana na rozmówcę.

- Nie do końca, pomiędzy nimi nadal panuje chłód i oziębłość. Nie spędzają ze sobą czasu, a jeśli już to kłócą się i obrzucają inwektywami. W pałacu wszyscy plotkują, a książę wydaje się obcy i nieprzystępny nawet bardziej niż sam król.

- To brzmi niemal idealnie, ale zapewniałeś, że nie muszę się obawiać – wytknęła oschle, odwracając od niego swój wzrok. – Więc mam jeszcze jedno pytanie, na które mam nadzieję usłyszeć odpowiedź.

- Tak?

-Czy doszło do pierwszej nocy? – kobieta wpatrywała się w krople spływające po szybie, niemal odwracając się do rozmówcy plecami.

-Z tego, co wiem, niestety nie – szatyn spuścił wzrok, wpatrując się w małą kałużę u swoich stóp. Zapewne prezentował dość żałosny, pełen pożałowania widok.

- Chyba nie muszę mówić, co masz robić prawda?

- Oczywiście, nie musisz się martwić, wszystko pójdzie po twojej myśli ciociu – ostatnie słowo wymsknęło się niepostrzeżenie, chociaż absolutnie nie powinno.

-Daruj sobie i nie nazywaj mnie tak, masz określone zadanie do wykonania i tego się trzymajmy, a kiedy zatriumfujemy wtedy ponownie będę twoją ciotką. A teraz wyjdź, nie powinniśmy być razem widywani i na miłość boską, kup sobie jakiś parasol – zganiła go i niedbałym ruchem dłoni wyprosiła z samochodu.

Deszcz nie osłabł, zimne krople nadal spadały z nieba prosto na ciemny garnitur mężczyzny. Biegł w stronę pałacu, starając się ominąć kałuże, ale co kilka kroków jego stopa trafiała prosto w wodę, która rozbryzgiwała się na wszystkie strony, plamiąc ciemne nogawki już przemoczonych spodni. Przemierzał doskonale sobie znaną drogę, przeklinając w duchu miejsce, w którym zdecydowali się spotkać. Wiedział, że wróci kompletnie przemoczony i krótki prysznic, na który będzie skazany, nie zdoła go odpowiednio rozgrzać. Myślał o przeprowadzonej rozmowie, miał tak wiele do zrobienia i nie wiedział, jak zdoła zrealizować ich plan. Usłyszał grzmot, a po chwili w oddali niebo rozbłysło.

- Przeklęta burza – mruknął ze złością, a zimny dreszcz przeszył jego ciało. Był przekonany, że to skończy się chorobą, ale czego nie robiło się dla korony.

***

Louis biegł w stronę pałacu, ślizgając się na mokrej trawie. Tego dnia nic nie wskazywało na ulewę, ale ta przyszła nieoczekiwanie w towarzystwie burzy. Jego psy, które uwielbiały biegać w deszczu, teraz pędziły przed nim chcąc jak najszybciej dostać do swojego domu. Luna i Solei przeraźliwie bały się burzy, a coraz głośniejsze grzmoty sprawiały, że Moon i Sol też nie miały ochoty na dalszy spacer po królewskich ogrodach. Widział służbę, która trzymała dla nich otwarte drzwi, więc przyspieszył i wbiegł do środka, wzdrygając się, gdy ciepłe powietrze otuliło go natychmiast.

Zaśmiał się, gdy psy otrząsnęły się i woda rozprysła się, mocząc dywan.

- Zabierzcie je do moich apartamentów, osuszcie i dajcie jeść – powiedział i ruszył w stronę schodów chcąc przebrać się z mokrych ubrań, które nieprzyjemnie przykleiły się do jego skóry.

- Panie, ktoś chciałby się z tobą zobaczyć – Matthiew pojawił się przed nim nagle. To z pewnością nie mogła być jego matka, ponieważ sekretarz uśmiechał się z zadowoleniem.

- Czyżby mój mąż? – zapytał, ponieważ nie spodziewał się dziś nikogo i pewnie tylko Harry mógłby poprosić o spotkanie w ten sposób, wysyłając do niego Matta.

- Zapewniam, że to nie ja – powiedział rozbawiony głos ze szczytu schodów. Obrócił się w tamtą stronę i dostrzegł bruneta, który opierał się o poręcz i obserwował go z góry, a jego wierny pies Henry, stał u jego boku.

- Kto w takim razie? – nie chciał być widziany z takim stroju, przemoczony, z wodą spływającą z mokrych włosów. Kimkolwiek był człowiek, który chciał go zobaczyć, mógł poczekać. W końcu był królem, to on decydował, kiedy i z kim chciał rozmawiać.

- Ja, Wasza Królewska Mość – tak dobrze znany głos rozbrzmiał nieopodal drzwi, więc oderwał wzrok od Harry'ego i odnalazł wzrokiem postać, której nie widział od dawna i niema zapomniał o nim w natłoku tych wszystkich wydarzeń.

- Matthew, powiedz, że wzrok mnie nie myli i dobrze widzę – powiedział ze śmiechem, idąc w stronę mężczyzny.

- Dobrze widzisz, Pani – zapewnił Matt, uśmiechając się przez cały czas. – Major Sebastian Jennings we własnej osobie.

- Wasza Wysokość – blondyn ukłonił się, gdy Louis zatrzymał się przed nim, a po chwili ramiona króla obejmowały go w przyjaznym geście, na który rzadko sobie pozwalał, szczególnie przy świadkach.

- Bastian, myślałem, że odrzuciłeś moją propozycję – powiedział, gdy odsunął się od wysokiego, błękitnookiego mężczyzny, którego twarz rozjaśniła się, gdy zaczął się uśmiechać.

- Panie, nie odrzuca się propozycji od samego Króla – zapewnił ochoczo. – Przepraszam, że moja nieobecność przedłużyła się tak bardzo. Nie mogłem przerwać służby, ale teraz jestem i będę zaszczycony mogąc przyjąć moje nowe stanowisko Panie.

- Nie przepraszaj, cieszę się, że już jesteś. Wiem, że nie marzyłeś o tym, by zostać królewskim koniuszym, ale nie wiedziałem, komu innemu mógłbym zaufać tak bardzo. Znamy się od dzieciństwa i wiem, że mogę powierzyć ci własne życie.

- Nie marzyłem, by być koniuszym twego ojca i brata, ale wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, więc z dumą zostaną koniuszym króla Louisa I – blondyn rozejrzał się i jego bystry wzrok spoczął na Harrym, który nadal stał na schodach, obserwując ich uważnie. – Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że ominęło mnie twoje wesele. Słyszałem, że królewski ślub, był wydarzeniem tego stulecia, a twój małżonek olśnił wszystkim swoim blaskiem.

- Zachowaj te pochlebstwa dla kogoś, na kogo działają – Louis przewrócił oczami słysząc, głupoty, które wydobywały się z ust przyjaciela z dzieciństwa.

- Czy dobrze widzę, że obserwuje nas twój małżonek? – zapytał zaczepnie, wskazując na bruneta, który słuchał czegoś, co mówił jego sekretarz, po czym zaczął kierować się w ich stronę.

- Tak, to on – chciał mruknąć, ale uświadomił sobie, że Bastian nie zna prawdy, więc powinien odgrywać swoją rolę i miał przecież uwieść Harry'ego. Powinien być miły i czarujący, dokładnie taki jak mężczyzna, obok którego teraz stał. Musieli wyglądać komicznie, król ociekający wodą i książę w ciepłym swetrze i starych spodniach. Prezentowali się iście królewsko.

- Wasza Królewska Wysokość – Sebastian ukłonił się przed Harrym, który wyciągnął w jego stronę dłoń.

- Jestem Harry – powiedział uśmiechając się ciepło. – Miło mi poznać, panie...

- Jak mogłem się nie przedstawić – ujął wyciągniętą dłoń i uścisnął ją krótko. – Major Sebastian Jennings, ale przyjaciele mówią do mnie Bastian.

- Jak mniemam jesteś przyjacielem mojego męża – zauważył młodszy mężczyzna, przysuwając się bliżej Louisa, więc może on również planował kłamać na temat łączącej ich więzi.

- Tak, uczyliśmy się razem w szkole, a później odbywaliśmy służbę wojskową. Znamy się od wielu lat i król w swej łaskawości zdecydował, powierzyć mi stanowisko królewskiego koniuszego, więc z pewnością będziemy często się widywać, Panie.

- Cieszę się, że Louis ma u swojego boku przyjaciół – powiedział, spoglądając na szatyna przelotnie.

- Żałuję, że nie mogłem uczestniczyć w ślubie, słyszałem od Nialla, że ceremonia była piękna i wzruszająca.

- Och znasz również Nialla, czy teraz masz u swego boku wszystkich bliskich? – słodkie słowa sączyły się z ust Harry'ego niczym jad, a uroczy uśmiech mógł zmylić każdego poza Louisem.

- Tak, teraz są tu wszyscy – przyznał z trudem. – Dobrze, więc pozwól, że spędzę trochę czasu z Harrym, nie widzieliśmy się dziś od samego rana, a jutro porozmawiamy o twoich obowiązkach dobrze? – Nie czekał na odpowiedź Bastiana, ułożył dłoń na plecach Harry'ego i pokierował go w stronę prywatnej części pałacu.

- Wydaje się miły – zauważył Styles, gdy wchodzili po schodach, a ich dłonie ocierały się o siebie z każdym krokiem.

-Jest miły i ufam mu, więc zachowuj się w jego obecności i nie sprawiaj problemów – ostrzegł, nie chcąc, by kolejny bliski mu człowiek zraził się do Harry'ego i oceniał jego wybory.

- Nie strofuj mnie, nie jestem dzieckiem – odburknął, wchodząc do salonu za Louisem. – Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale naprawdę moim celem nie jest kompromitowanie cię na każdym kroku.

- Jak dobrze to słyszeć – parsknął, kucając przy kominku, starając ogrzać się choć trochę. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo zmarzł na deszczu. Pogoda nie rozpieszczała ich od jakiegoś czasu, ale nie mieli prawa narzekać. Deszcz był błogosławieństwem.

- Ściągnij te ubrania, rozchorujesz się – podszedł do szatyna, który uniósł brew i obserwował czujnie, gdy zbliżył się i zatrzymał swoją dłoń na przedzie jego koszuli.

- Jesteś dziś wyjątkowo czarujący. Czego chcesz? – odsunął jego dłoń i samodzielnie rozpiął koszulę, zsuwając ją z ramion. Wyminął męża i ruszył w stronę sypialni, szukając czegoś ciepłego, co mógłby na siebie nałożyć.

- A może po prostu jestem czarujący z natury, a ty nie dostrzegłeś tego w porę – Harry opierał się o ścianę z założonymi rękami, przyglądając mu się psotliwym spojrzeniem. – I może tylko troszczę się o swojego męża, nie chciałbym żebyś się rozchorował.

- Oczywiście, czarujący i troskliwy. Słowa idealnie opisujące mojego męża – przebierał się wiedząc, że jest obserwowany. Nie przeszkadzał mu wzrok Harry'ego, który przesuwał się po jego ciele. Może nawet mu to schlebiało. Nie wierzył tylko w czyste zamiary mężczyzny, był przekonany, że ten czegoś od niego chciał i właśnie stąd pojawiło się to nagłe zainteresowanie jego osobą.

- Lubisz otaczać się czarującymi ludźmi – Harry odepchnął się od ściany i wolnym, wręcz spacerowym krokiem ruszył w stronę drzwi prowadzących do swojej sypialni. – Niall jest czarujący, Philip jest czarujący – wyliczał gawędziarskim tonem. - Bastian jest czarujący, cóż nawet Matthew jest czarujący – zatrzymał się z dłonią na klamce, odwrócony plecami do Louisa, który wpatrywał się w niego z niepokojem. – Jak mogłem zapomnieć, Andrew również jest bardzo czarujący, więc może dlatego nie dostrzegłeś w porę, jak czarujący jest twój mąż.

Wiedział, że to nie były tylko słowa rzucone na wiatr. Harry'ego już nie było, ale Louis nadal stał w tym samym miejscu i wpatrywał się w zamknięte drzwi, za którymi brunet pewne szykował się do snu. Nie powinien czuć tego niepokoju, ale czuł, jak zimne macki lęku pełzały po jego ciele i obejmowały go w ciasnym uścisku, z którego nie mógł się wydostać. Harry był tego dnia kimś innym, nie przypominał dawnego, pyskatego siebie. Wiedział, że to musiał coś znaczyć, ale jeszcze nie rozszyfrował jego motywów, a ta niepewność go wykańczała. Musiał w końcu się z nim przespać, załatwić tą ostatnią sprawę, a później będzie mógł już odpuścić i unikać go do końca jego życia, niezależnie od tego, jak długo będzie trwało.

***

Bastian okazał się miłym mężczyzną. Był towarzyski, uśmiechnięty i snuł opowieści, które potrafiły zainteresować nawet najbardziej opornego rozmówcę. Nic więc dziwnego, że Louis go uwielbiał i wybrał na swoja prawą rękę. Od dnia, gdy mężczyzna pojawił się w pałacu, król zawsze był widziany z Matthew i Bastianem u swojego boku. Byli nierozłączni, a do ich cudownego trio czasami dołączał Niall i Philip. Obserwował ich z daleka. Patrzył na ich relację oceniając, który z nich mógłby stać się też jego przyjacielem, nie potrzebował zbyt wiele czasu, by uświadomić sobie, że byli w stu procentach wierni Louisowi, a on mógł być co najwyżej ich wrogiem numer jeden. Nietrudno było też zauważyć, że Bastian nie był do końca zorientowany w sytuacji, która miała miejsce w Pałacu. Mężczyzna był przekonany, że Harry i Louis byli szczęśliwym zakochanym małżeństwem, które jakimś cudem odnalazło miłość w swoich ramionach. Nikt nie miał zamiaru wyprowadzać go z tego przekonania, więc za każdym razem, gdy Harry pojawiał się gdzieś niedaleko, Lou odgrywał swoją rolę. Był cudownym mężem, który kochał całym swoim serce. Może Harry nabrałby się na to, gdyby nie zimne spojrzenie, którym był obdarowywany za każdym razem, gdy tylko Sebastian odwrócił swój wzrok.

Planował zaprosić swoją siostrę i przyjaciół. W końcu to był teraz jego dom, mógł robić to, na co tylko miał ochotę bez pytania o zgodę, jak małe dziecko, które chce zaprosić kogoś do swojego pokoju po szkole. Stał przy oknie i przyglądał się Louisowi, który od jakiejś godziny spacerował z Andrew po królewskich ogrodach. Nie powinien ich obserwować, ale nie potrafił odwrócić wzroku, więc stał w tym miejscu czując się jak ostatni idiota i z rosnącą złością, której nie rozumiał, śledził ich swoim czujnym wzorkiem. Usłyszał ciche chrząknięcie, które zmusiło go do odwrócenia swoich oczu od pary w chwili, gdy dłoń Andrew powędrowała na ramie szatyna.

- Tak? – zauważył Henry'ego, który stał niedaleko biurka i obserwował go uważnie.

- Wasza Wysokość, Harry – dodał natychmiast, uśmiechając się w jego stronę. – Jutro w pałacu odbędzie się coroczne spotkanie z wybranymi mieszkańcami, który swoją działalnością charytatywną wspierają funkcjonowanie królestwa. Odbędzie się lunch w ogrodzie.

- Dziękuję, już nie mogę się doczekać – westchnął, ponownie odwracając się w stronę okna.

- Jeżeli mogę zapytać, co jest takiego ciekawego, że patrzysz przez to okno od godziny?

- Czy byłem naiwny myśląc, że Andrew przestał pojawiać się w pałacu? – zapytał, licząc na szczerą odpowiedzieć.

- Panie, to nic nie znaczy, Jego Wysokość na pewno nie...

- Przestań – przerwał mu natychmiast. – Myślisz, że już ze sobą spali? – zapytał i zarumienił się wściekle, gdy dotarło do niego, o co zapytał. Powinien zostawić dla siebie wszystkie swoje myśli i wątpliwości. – Nie odpowiadaj, to nie powinno mnie w ogóle obchodzić. Nie wiem, dlaczego o to zapytałem.

- Harry, myślę, że nie powinieneś się tym przejmować. Andrew to tylko niewielki element całej historii. On nic nie znaczy.

- Wiesz, wydaję mi się, że jednak coś znaczy, jeżeli mój mąż spędza z nim ponad godzinę, a ze mną nie rozmawia dłużej niż kilka minut i to tylko wtedy, kiedy jest do tego zmuszony – warknął ze złością, odpychając się od okna, przemierzając pokój nerwowym krokiem. – Nie wiem, jak w ogóle mogłem mieć wątpliwości, oczywiście, że ze sobą sypiają, widać, że są sobie bliscy. A ja do końca życia będę tkwił w tej sypialni zupełnie sam, ponieważ nikt o zdrowych zmysłach nie dotknie kogoś, kto należy do króla tego pieprzonego królestwa! – Nie wiedział nawet, że krzyczy dopóki nie poczuł, jak boli go gardło. – Przepraszam, przepraszam, Boże – wplótł dłonie w ciemne włosy, szarpiąc je nerwowym ruchem – nie wiem, co dziś we mnie wstąpiło, czuję się, jakbym nie był sobą. Panikuję i histeryzuję z powodu osoby, której nawet nie lubię i wyżywam się na kimś, kto zawsze mi pomaga. Przepraszam Henry.

- Nic nie szkodzi. Jesteś zestresowany i zmęczony. Nie miej do siebie żalu – powiedział uspokajająco, notując coś w swoim notesie, który miał zawsze przy sobie.

- Nie powinienem czuć się źle z tym, że on tak bardzo interesuje się Andrew, a na mnie nawet nie patrzy prawda? Nawet nasza noc poślubna była farsą. Kto się tak zachowuje? Co z nim jest nie tak? Jestem przystojny prawda? Oczywiście nie będę w typie każdego, ale nie jestem jakąś poczwarą żeby trzeba było odgradzać się ode mnie poduszkami – czuł, że ponownie zaczyna histeryzować. Nie mógł przestać mówić, wpadł w jakiś słowotok, który nie miał końca. – Co się ze mną dziś dzieje?

- Harry, musisz się uspokoić – Henry położył mu ostrożnie dłoń na ramieniu i pokierował go w stronę kanapy, na której posadził go delikatnie. – Nie możesz obwiniać się o to, że Louis traktuje cię tak ozięble. Problemem nie jesteś ty, jestem o tym przekonany, więc musisz przestać się zadręczać – mówił powoli, spokojnym głosem, ostrożnie dobierając słowa. – Jesteś przystojny, nie widziałeś tego, co wypisują gazety? Uważają, że król ma szczęście, że trafił mu się najprzystojniejszy mężczyzna w królestwie. Nie wiem, dlaczego traktuje cię w ten sposób, ale nie wie, co traci.

- Dziękuję – pociągnął nosem w mało elegancki sposób. – Nie jestem dziś sobą, odbija mi, a ty widzisz mnie w najgorszym momencie. Nawet nie chciałbym pójść z nim do łóżka, a robię z tego powodu aferę.

- Harry, obawiam się, że powinieneś spędzić z nim chociaż jedną noc – głos Henry'ego był cichy i widać było, że asystent jest spięty i nie podoba mu się ta rozmowa.

- Słucham? – brunet spojrzał na niego zaskoczony tym, co właśnie usłyszał. – Dlaczego mówisz coś takiego?

- Kiedy mówiłeś, jak bardzo Louis nie chciał spędzić z tobą nocy, coś przyszło mi do głowy. Oczywiście mogę się mylić, nie znam króla, ale jeśli mam rację, powinieneś zrobić wszystko, by ta jedna noc miała miejsce.

- Irytujesz mnie teraz, więc mów szybko, o co chodzi, bo nie jestem w nastroju na pogawędkę o moim nieistniejącym życiu seksualnym – warknął na Henry'ego po raz kolejny.

- Jeżeli nie spędzicie ze sobą nawet jednej nocy, Louis będzie mógł zakwestionować wasze małżeństwo i pozbyć się ciebie. Unieważnią wasze małżeństwo i on będzie mógł ułożyć sobie życie od nowa, z kim tylko będzie chciał, może nawet z Andrew, ale ty będziesz zhańbiony i nikt nie będzie chciał mieć z tobą do czynienia. Nie wydaje mi się, żeby Jego Wysokość był takim człowiekiem, ale jeśli mylę się, co do niego to może świadomie cię unikać i czeka na odpowiedni moment, by wyciągnąć tę sprawę na światło dzienne.

W pokoju zapanowała cisza. Harry wpatrywał się we własne dłonie, splecione ciasno na kolanach. Przetwarzał powoli to, co powiedział Henry i nagle wszystko zaczynało wskakiwać na odpowiednie miejsca. Całość wyglądała całkiem jasno i klarownie.

- O mój Boże! – wykrzyknął i poderwał się z miejsca. – Wiedziałem, że jest dupkiem, ale nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego. Co mam teraz zrobić? Nie mogę go zmusić, a nie mam zamiaru prosić. Jak mam sprawić, by mój mąż chciał uprawiać ze mną seks?

- Może na początek warto zacząć ze sobą rozmawiać? – Henry zaczął wycofywać się w stronę drzwi. Było widać, że ta rozmowa jest dla mężczyzny niekomfortowa. Nawet, jeśli był prywatnym sekretarzem księcia z pewnością nie chciał słuchać o czymś tak prywatnym.

- Nieważne, coś wymyślę, nie możesz doradzać mi w takich sprawach – Harry po raz kolejny odwrócił się w stronę okna, ignorując doradcę, który opuścił pokój w kompletnej ciszy.

Louis i Andrew zniknęli. Przeklął w duchu, obserwował ich przez taki długi czas i nie widział momentu ich rozstania. A może wcale się nie rozstali, tylko wrócili razem do sypialni, która była niemal na wyciągniecie dłoni Harry'ego. Musiał wziąć się w garść, od kilku dnie nie poznawał samego siebie. Zachowywał się jakby coś go opętało. Powinien znaleźć sobie jakieś zajęcie, poznać ten pałac i ludzi, którzy w nim pracowali, a nie zachowywać się, jak rozhisteryzowany mąż, któremu ukochany wymyka się z rąk. Na razie starał się odsunąć myśl o nocy, którą powinien spędzić z Louisem, chciał przez jeden wieczór udawać, że jego życie jest całkiem normalne.

***

Spacer po pałacu zaczął od piętra, na którym spędzał najwięcej czasu. Maszerował krętymi korytarzami podziwiając obrazy wiszące na ścianach. Nie znał się na sztuce, nie wiedział jak interpretować część z tych dzieł, które inni uznawali za coś bardzo cennego. Nie był Andrew, który potrafił z pewnością docenić każdy z tych bohomazów. Dłużej zatrzymywał się przy portretach, które porażały swoim rozmachem. W surowych, poważnych twarzach z łatwością mógł dostrzec podobieństwo do Louisa. To byli jego przodkowie, tego był pewien i czuł, że patrzą na niego z pogardą i naganą.

Nikt go nie zaczepiał, wydawało mu się, że jest tutaj zupełnie sam, ale przy drzwiach zazwyczaj spotykał lokai, którzy na jego widok stawali na baczność. Chciał poprosić, by go ignorowali, ale obawiał się odezwać. Po drodze odwiedził kilka pokoi, które zaskoczyły go swoim przepychem i rozmachem. Nie wiedział, że w pałacu znajdują się takie sale, które cały błyszczą się od złota i kosztownych zdobień. Trafił do sali, w której wszędzie znajdowały się lustra, uciekł z niej szybko, zaczynając czuć się schizofrenicznie w pomieszczeniu, w którym wszędzie widział swoje odbicie. Nie chciał przebywać tam ani chwili dłużej, dlatego opuszczał pospiesznie wszystkie sale nie oglądając się za siebie.

Dotarł na sam koniec korytarza i zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami. Był już wyczerpany, nie spodziewał się, że pałac jest tak ogromny. Nie zobaczył nawet połowy pomieszczeń, ale tego dnia nie chciał oglądać niczego więcej. Nie zwrócił uwagi, że tym razem na swojej drodze spotkał pałacowego strażnika. Gdy chciał dotknąć klamki, mężczyzna zagrodził mu drogę.

- Chciałbym tu wejść – powiedział, zaskoczony, cofając się o krok. To było nieoczekiwane, że ktoś postanowił go zatrzymać.

- Przykro mi, ale to prywatna biblioteka królowej wdowy. Nikt nie może tutaj wchodzić – powiedział mężczyzna, nie patrząc na niego nawet przez chwilę. Harry nie był upierdliwy, chociaż jego matka z pewnością miałaby na ten temat coś innego do powiedzenia, ale w tym momencie poczuł, że coś tu nie gra. Jeśli to była tylko biblioteka, dlaczego nie mógł tutaj wejść? Za tymi drzwiami musiał kryć się coś więcej.

- Nie jestem nikim – odparł, unosząc brodę w sposób, który dostrzegł wcześniej u Louisa.

- Tylko członkowie rodziny królewskiej mogą tutaj wejść – strażnik nadal nie opuszczał swojego miejsca, zasłaniając swoim ciałem drzwi.

- Chyba nie wiesz, z kim masz do czynienia – Harry zrobił krok w jego stronę, czując jak wstępuje w niego duch walki. Teraz nie mógł odpuścić, musiał dowiedzieć się, co jest ukrywane w tym pomieszczeniu. - Jestem członkiem rodziny królewskiej, a ty pozwalasz sobie na zbyt wiele.

- Panie, wypełniam tylko swoje obowiązki – ton mężczyzny stał się nieco bardziej uprzejmy, ale jego wzrok nadal był wbity w ścianę za plecami Harry'ego.

- Jestem mężem króla, rozmawiasz z księciem i okazujesz mi brak szacunku. Po raz ostatni proszę żebyś odsunął się od drzwi, jeśli tego nie zrobisz możesz być pewny, że pilnowanie tych drzwi będzie twoim ostatnim zajęciem dla rodziny królewskiej – nie wiedział, że jest w stanie potraktować w ten sposób drugiego człowieka, ale teraz nie mógł już cofnąć swoich słów. Patrzył z chłodem na strażnika, który przełknął głośno ślinę i widać było, jak toczy wewnętrzną walkę z samym sobą. – Czy mogę? – wskazał na drzwi i po chwili milczenia, strażnik odsunął się, przepuszczając go. – Dziękuję i mam nadzieję, że ta sytuacja zostanie między nami. Nie chciałbym żeby król musiał przejmować się swoimi niezdyscyplinowanymi strażnikami.

- Oczywiście Panie, przepraszam za kłopot – mężczyzna, otworzył przed nim drzwi i nie powiedział już słowa.

Harry wszedł do środka i poczekał aż zostanie w pomieszczeniu zupełnie sam. Gdy usłyszał ciche kliknięcie, oparł się o drewno i wypuścił drżąco powietrze. Czuł jak serce bije mu mocno w piersi. Nie lubił takich sytuacji, czuł, że poniżył tego mężczyznę, który chciał tylko wykonywać swoje obowiązki. A do tego skłamał, bo Louis nigdy w życiu nie stanąłby po jego stronie, przeciwnie pewnie pochwaliłby strażnika za dobre wykonywanie swojej pracy. Teraz, kiedy się tu dostał musiał wykorzystać okazję i dowiedzieć się, co ukrywa ta rodzina. Odepchnął się od drzwi i rozejrzał po pokoju. Faktycznie to była biblioteka, dookoła znajdowały się regały wypełnione książkami. Zasłony były zasunięte, nie wpuszczając światła z zewnątrz, więc w środku panował półmrok. Przesunął dłonią po ścianie i wcisnął przycisk, a stłumione, ciepłe światło rozjaśniło pomieszczenie. Teraz widział dokładniej, że biblioteka była niewielkich rozmiarów, tuż przy oknie znajdował się stolik i dwa fotele, ale poza tym nie było tu niczego poza książkami. Szedł wzdłuż regałów, przesuwając opuszkami po starych tomiszczach, które pewnie nie były czytane od dawna. Na wszystkich było tak wiele kurzu, który musiał wytrzeć w swoje ciemne spodnie.

- Dlaczego tak strzegli tego miejsca, są tu tylko książki – mruczał sam do siebie, śledząc wzrokiem kolejne zakurzone tytuły.

Coś tutaj nie grało. Był świadomy obecności strażnika, który na pewno nie ruszył się spod drzwi i pilnował go przez cały czas. Jedyna pocieszającą myślą było to, że matka Louisa nie mieszkała już w tym miejscu i nie mogą wpaść tu nagle bez zapowiedzi. Tak przynajmniej mu się wydawało. Zatrzymał się i po raz kolejny rozejrzał po tym miejscu. Było przytulnie, ale czuł coś nieprzyjemnego stąpając po tym miejscu. Dużo bardziej podobała mu się główna królewska biblioteka, która była jasna i przestronna.

- Chyba nic tu po mnie – wzruszył ramionami po raz ostatni patrząc na książki. Nie wiedział, na co liczył, może chciał znaleźć coś do czytania na kolejny nudny wieczór. – Wszyscy są tu tacy przewrażliwieni – mruknął i chciał wyjść, gdy coś rzuciło mu się w oczy.

Nie zauważyłby tego, gdyby wcześniej nie dotykał książek. Tam pomiędzy wszystkimi zakurzonymi książkami była jedna, który wydawała się dość często używana, nie było na niej nawet grama kurzu. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej chwytając ją, ale nie mógł jej wyciągnąć, tak jakby była przyklejona do półki. Szarpnął mocniej i w tej chwili wydarzyło się coś niespodziewanego. Półka z książkami otworzyła się jak drzwi o istnieniu, których nie miał pojęcia. Rozejrzał się dookoła, ale nadal był tutaj sam i nie było siły, która powstrzymałaby go przed wejściem do środka.

- Co, do cholery? – westchnął, gdy znalazł się w środku. To było niewielkie pomieszczenie, które wyglądało jak gabinet. Biurko, krzesło, duża szafa. Nie było tu niczego więcej, ale dlaczego ktoś krył biuro? Jeszcze raz zerknął przez ramię czy nikt go nie obserwuje i szybko podszedł do biurka patrząc na dokumenty, które leżały na blacie. Widział, że na wszystkich znajdują się podpisy matki Louisa, więc to musiało być jej biuro. To były jakieś umowy, które kobieta podpisywała zanim Louis został królem. Spojrzał na dużą szafę i podszedł do niej szybko otwierając ją jednym ruchem. W środku były półki, dużo półek wypełnionych dokumentami poukładanymi chronologicznie. Nie mógł przejrzeć wszystkich, musiał stąd wyjść zanim ktoś nabierze podejrzeń i zacznie go szukać. Rzucił okiem na daty i otworzył tą z tego roku. Wyciągnął pierwszy dokument, prześledził wzrokiem i zamarł widząc swoje imię i nazwisko. To była jakaś umowa przedślubna, mówiła o wyborze męża. Przerzucił strony i spojrzał na sam koniec. Zamarł widząc podpis swojej matki i królowej. Dlaczego matka podpisywała się na dokumencie związanym z jego ślubem. I to nie wyglądało jak coś związanego z Dniem Wielkiego Wyboru, tylko jak zwykła umowa, w której jego mama zgodziła się na to, by został mężem króla. Odłożył dokument na swoje miejsce tak, by nikt nie zorientował się, że ktoś tu myszkował. Nie wiedział, co jeszcze sprawdzić, chciałby przeczytać wszystko, ponieważ teraz zaczynał już wątpić w to małżeństwo i wszystko, co się ostatnio wydarzyło, ale to wyjaśniałoby niechęć Louisa, który wcale go nie wybrał, a został do tego zmuszony.

Popatrzył raz jeszcze na daty i otworzył pierwszą szafkę. Wyciągnął pierwszy dokument, który był aktem urodzenia księcia Arthura. Odłożył go szybko i wyciągnął kolejny. Wpatrywał się w kartki nie wiedząc, co o tym myśleć. Usłyszał hałas na zewnątrz i zaklął w myślach, odkładając szybko dokumenty, zamykając szafkę i wychodząc z ukrytego pomieszczenia. Zamknął drzwi, przesunął książkę tak, by nikt nie wiedział o jego wizycie. I ruszył w stronę wyjścia. Minął strażnika bez słowa i gdy zniknął za zakrętem ruszył biegiem w stronę swojego pokoju, chcąc ukryć się jak najszybciej i poukładać sobie w głowie wszystko to co się wydarzyło. Sekretów było coraz więcej, miał wrażenie, że to dopiero początek, ale obiecał sobie, że odkryje je wszystkie. Cały czas miał przed oczami to, co zobaczył, ale musiał znaleźć odpowiedź na jedno pytanie, dlaczego w ukrytym gabinecie obok aktu urodzenia księcia, znajdował się akt urodzenia Gemmy.

***

Siedział naprzeciwko przyjaciół w swoim starym mieszkaniu, udając, że nadal pasuje do tego miejsca tak, jak wcześniej. Nie widział ich od dnia ślubu i teraz czuł wyrzutu sumienia, odciął się od nich niecelowo, ale dla nich musiało tak to wyglądać. Czuł na sobie wściekłe spojrzenie Jonathana. Niegdyś jego najlepszego przyjaciela, ale teraz wydawało mu się, że chłopak czuł do niego tylko nienawiść. Cały czas myślał o tajnym pokoju, podpisach matki i informacjach o Gemmie. Nie wiedział, komu może teraz ufać. Nie chciał rozmawiać z siostrą przez telefon, który na pewno był na podsłuchu. Zaczynał mieć paranoje, ale jego życie komplikowało się coraz bardziej.

- Harry - Lauren, szturchnęła go lekko w ramię, sprowadzając brutalnie na ziemię.

-Tak? – spojrzał na nią z wymuszonym uśmiechem, chociaż nie miał pojęcia o czym przed chwilą rozmawiali. Może nie powinien tu przychodzić.

- Jo pytała, czy masz jakieś zajęcie w pałacu i nie nudzisz się bez pracy.

Spojrzał na przyjaciółkę z pracy, która przyglądała mu się z napiętym wyrazem twarzy. Wiedział, że jest doskonałym obserwatorem i teraz czyta z niego jak z otwartej księgi. Musiał zacząć zachowywać się naturalnie.

- Cóż, tęsknie za pracą i za wami wszystkimi. Wtedy czułem, że mam misję do wykonania, ale teraz też mam trochę zajęć i rzadko kiedy zdarza mi się dzień tylko dla mnie – wyjaśnił pokrętnie, nie chcąc, by wiedzieli zbyt wiele o jego obecnym życiu.

- Najwidoczniej jesteś bardzo zapracowany, bo nie znalazłeś nawet czasu żeby spotkać się ze swoimi przyjaciółmi, chyba, że wymieniłeś nas już na lepiej pasujące osoby – w głosie Jonathana była ostrość, której nie słyszał nigdy wcześniej. Patrzył na mężczyznę, którego znał tak dobrze i nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Johnny – Lauren zganiła go natychmiast, ale to nie sprawiło, że Harry poczuł się lepiej.

- Wiem, że trudno to zrozumieć, ale moje życie nie wygląda teraz tak jak wcześniej i nie należy w pełni do mnie – nie mógł powiedzieć im całej prawdy, ale chciał, by wiedzieli chociaż coś. – Nie mogę wychodzić z pałacu, kiedy tylko chcę, nawet teraz zostałem tutaj przywieziony, a ochrona czeka na mnie w samochodzie. Tęskniłem za wami każdego dnia i nie mam przyjaciół w pałacu, ale musiałem się tam odnaleźć i spróbować ułożyć swoje życie od nowa. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi i czuję się okropnie, że tak was zaniedbywałem, ale teraz jestem tutaj i nie chcę się kłócić, bo nie wiem, kiedy znowu będę mógł was wszystkich zobaczyć.

- Nie musisz się nam tłumaczyć – głos zabrał Mark, który dotychczas nie odzywał się za często. – Wiemy, że teraz żyjemy w dwóch światach i nie mamy do ciebie żalu. Nie robisz nic złego starając się żyć po swojemu – przyjaciel posłał mu ciepły uśmiech, który postarał się odwzajemnić tak szczerze, jak tylko mógł.

- Wesele było piękne – wtrąciła Lauren, uśmiechając się promiennie. – Nigdy nie widziałam tam wielu wystrojonych ludzi.

- Ja też - roześmiali się razem, wspominając wszystkich gości, którzy ewidentnie przesadzili ze strojem. – Przykro mi, że nie mogłem spędzić z wami więcej czasu.

-Pyszne jedzenie rekompensowało nam brak twojej obecności – zażartowała Jo. – Poważnie, nigdy nie jadłam czegoś tak dobrego. Jeśli jesz to na co dzień, naprawdę zaczynam ci zazdrościć.

- Wybierasz się na protest? – Jonathan odezwał się nagle przerywając rozmowę dziewczyn na temat uroku Louisa. Harry starał się wtedy nie odzywać szczególnie, gdy temat niebezpiecznie schodził w stronę nocy poślubnej. Nadal nie wymyślił, co z tym zrobić.

- Jaki protest? – spojrzał na przyjaciela, który teraz przyglądał mu się czujnie. W pokoju zapanowała cisza, więc ten temat z pewnością miał mu się nie spodobać.

- Protest przeciwko monarchii i Tomlinsonom, więc bierzesz udział? Planowaliśmy to od kilku miesięcy.

- Johnny – zaczął ostrożnie, nie wiedząc, jak przyjaciel zareaguje na to, co miał zamiar powiedzieć. – Nie mogę wziąć udziału w proteście.

-Dlaczego? Czyżbyś nagle stał się miłośnikiem monarchii? – oskarżenie w tonie głosu szatyna było wystarczającym impulsem do rozbudzenia złości, którą Harry odczuwał odkąd zobaczył tą pełną pogardy twarz Jonathana.

- Nie, Johnny, nie stałem się miłośnikiem monarchii, ale gdybyś jeszcze nie zauważył to teraz pracuje dla monarchii, jestem członkiem rodziny królewskiej, jestem Tomlinsonem i nie mam zamiaru brać udziału w proteście przeciwko mojemu mężowi – powiedział zimnym głosem, wpatrując się Joanthana ze złością. – Jak to sobie wyobrażałeś? Że wyjdę, będę wykrzykiwał hasła nienawiści wobec króla, a później wrócę do pałacu i co? To pozostanie niezauważone? Nie mogę tak narażać mojej rodziny rozumiesz? Niezależnie od tego, co sądzę o tym systemie, teraz jestem jego częścią. Nie mógłbym zdradzić w ten sposób Louisa.

- Och, teraz tak bardzo kochasz Louisa? Kilka miesięcy temu płakałeś na tej podłodze i byłeś nieszczęśliwy, a teraz jesteś mu posłuszny i robisz wszystko, czego zapragnie?

- Nie jestem mu posłuszny! Czy ty się w ogóle słyszysz?! – nie wiedział, czy kiedykolwiek czuł taką złość. Głowa zaczęła pulsować od mocnego bólu, tak jakby ktoś uderzył go nagle. Przymknął powieki, gdy świat zaczął wirować mu przed oczami. – On nie jest królem, jest moim mężem, z którym przysięgałem być na dobre i złe! - Miał wrażenie, że to już kiedyś się wydarzyło, że już krzyczał te słowa i czuł podobne emocje, ale przecież to było niemożliwe. Nigdy nie bronił Louisa przed nikim.

- Nie mogę na ciebie patrzeć bez obrzydzenia – Jonathan skrzywił się z niechęcią, patrząc na jego rozgorączkowana twarz. – Jesteś kimś, kogo już nie znam i nie chcę znać. Najwidoczniej wskoczenie do łóżka króla sprawiło, że wszystkie twoje zasady zniknęły w jednej chwili. Nie wiedziałem, że jesteś takim człowiekiem.

- Jak śmiesz! – Harry poderwał się z miejsca w tej samej chwili, w której zrobił to Johnny. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale teraz raczej muszę powiedzieć, że nim byłeś. Nikomu, nawet tobie nie pozwolę mówić o siebie w ten sposób. Myślałem, że mnie znasz, że wiesz, kim jestem i co czuję, ale najwidoczniej byłem w błędzie. Nie mogę wiecznie tego czuć, tych wyrzutów sumienia, które wywołujesz za każdym razem, ponieważ okazuje się, że kocham swojego męża. Nie jestem głupi, wiem, co starasz się zrobić i jeżeli muszę wybierać, to wybiorę Louisa, zawsze go wybiorę. I jakoś poradzę sobie ze stratą ciebie, ale nie zniósłbym straty Louisa, więc najwidoczniej tak kończy się nasza przyjaźń.

- Chłopaki, przestańcie – Jo starała się powiedzieć coś jeszcze, ale Harry przerwał jej natychmiast.

- Nie, ja już skończyłem Jo. Myślę, że będę się już zbierał. Obiecuje, że spotkamy się niedługo, może tym razem u mnie? Byłoby mi bardzo miło gdybyście wpadli – uśmiechnął się w ich stronę i wyszedł pospiesznie nie patrząc na Jonathana, który nie odezwał się ani słowem.

Szedł szybko po schodach, nie mogąc złapać tchu. Mógł nie przychodzić, mógł zostać w pałacu, odpuścić sobie to wszystko.

- Co mnie opętało? Co mnie do cholery opętało? – powtarzał, jak zaklęty, szarpiąc swoje włosy z bezsilności. – Dlaczego to wszystko powiedziałem? Co mnie opętało?

Wszedł do samochodu milcząc. Głowa pulsowała ostrym bólem, który rozdzierał mu czaszkę. To się wcześniej nie zdarzało.

- Zawieźcie mnie do domu – wyszeptał, nie dodając nic więcej. Nie wiedział gdzie znajduje się dom, ale dziś zdał sobie sprawę gdzie na pewno nie ma już dla niego miejsca.

***

Zebrani goście spacerowali po ogrodzie w swoich szykownych strojach wpasowując się klimat tego wydarzenia. Zbyt wiele pastelowych sukni, jasnych garniturów i uśmiechów. Czuł, że oczy bolą go od tych radosnych kolorów i nieszczerych uśmiechów. Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi i zadowoleni. Korzystali z tej chwili, która została im dana, a on zastanawiał się tylko, jak długo będzie musiał jeszcze snuć się po tych ogrodach, prowadząc krótkie, niezobowiązujące rozmowy na temat pogody, kwiatów czy działalności, która kompletnie go nie interesowała. Nie był złym człowiekiem, a przynajmniej wmawiał to sobie od czasu do czasu. Rozumiał, że ci ludzie robią tak wiele dobrego, o wiele więcej niż on sam przez całe swoje życie, ale teraz naprawdę nie miał ochoty być tu z nimi i udawać, że to wszystko jest dla niego ważne.

Uścisnął dziś tak wiele dłoni, nie pamiętał nawet, kogo poznał. Widział Philipa, który spacerował między ludźmi prowadząc z każdym krótkie pogawędki. Przyjaciel był bardzo podobny do Arthura, potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji, nie to, co on. Czasem wydawało mu się, że gdyby nie został królem, ludzie odsuwaliby się od niego i trzymali z daleka. Jako książę nigdy nie przyciągał do siebie tłumów. Chciałby umieć zrelaksować się tak, jak kuzyn i reszta rodziny, nieoczekiwanie pocieszający był widok Harry'ego, który chodził z nachmurzoną miną i tylko czasem, gdy zauważył, że jest obserwowany, starał się wymusić na twarzy nienaturalny uśmiech.

- Wasza Wysokość – jakaś kobieta, niska brunetka z błyszczącymi ciemnymi oczami, zatrzymała się przed nim i dygnęła. – To zaszczyt być tu dzisiaj.

- Pani – zawiesił głos, chcąc dowiedzieć się, z kim ma do czynienia. To zawsze było tak samo niekomfortowe. Wszyscy wiedzieli, kim jest, ale on nie miał pojęcia, kim są jego rozmówcy.

- Jennifer Turner, Panie – kobieta przedstawiła się szybko, cały czas uśmiechając się w ten radosny sposób. Wydawało mu się, że on nigdy nie potrafił uśmiechać się w ten sposób.

- Miło Panią poznać – wyciągnął w jej stronę dłoń, którą uścisnęła delikatnie, jakby bojąc się, że może chwycić go w niewłaściwy sposób. – Jakim rodzajem działalności się pani zajmuje?

- Prowadzę fundację pomagającą dzieciom i młodzieży, które straciły kogoś bliskiego w wyniku zmian klimatu – wyjaśniła, patrząc na niego uważnie.

- Teraz chyba coraz mniej osób choruje prawda? Powietrze jest dużo czystsze odkąd wprowadzono ograniczenia, szpitale nie są już przepełnione, nie musimy nosić maseczek na świeżym powietrzu. Jest dużo lepiej, czy się mylę? – wiedział, że ma rację. Codziennie dostawał raporty mówiące o stanie klimatu w Królestwie. Wszystko wracało do normy. Powietrze było czyste odkąd ograniczono loty, ilość samochodów, które wyjeżdżały na ulice czy produkcję ubrań w fabrykach. Świat stał się czystszym miejscem, a odkąd padało coraz częściej, ilość wody w zbiornikach stale rosła zapewniając im bezpieczne rezerwy. Nie był optymistą, ale wydawało się, że wszystko zmierza w dobrą stronę.

- Tak, panie, nie mylisz się – kobieta zgodziła się z nim pospiesznie. – Faktem jest, że choroby układu oddechowego stają się coraz rzadsze i cieszy nas to. Nasza fundacja stopniowo zaczyna zajmować się innymi kwestiami. Ostatnio nawiązaliśmy współpracę z psychologami pracującymi z młodzieżą. Książę Harry z pewnością wie dość dużo na ten temat.

- To prawda, sercu księcia bliskie są tematy związane z pomocą dzieciom i młodzieży. Na pewno były zainteresowany rozmową z panią – przytaknął, uśmiechając się pogodnie. Oczywiście, z nieznanych powodów wszyscy uwielbiali Harry'ego, może powinien dowiedzieć się, dlaczego.

- Nie udało mi się jeszcze porozmawiać z Jego Wysokością, ale bardzo na to liczę – kobieta zarumieniła się, wyglądając na zachwyconą samą myślą o spotkaniu z Harrym.

- Cóż naprawdę miło było z panią porozmawiać, mam nadzieję, że fundacja nadal będzie prężnie działać, a ja mogę zapewnić, że wesprzemy ją z księciem na tyle na ile będziemy mogli.

- Dziękuję Panie, to był zaszczyt.

Posłał Jennifer ostatni uśmiech nim odsunął się i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Zwyczajna rozmowa z przypadkową kobietą zmusiła go do myślenia o Harrym, który zachowywał się dziś niepokojąco. Nie wiedział nawet, kiedy minął swojego asystenta, Philipa, Nialla i zatrzymał się tuż obok Harry'ego, który wyjątkowo stał samotnie. Ich ramiona dotknęły się i wtedy brunet obrócił głowę, patrząc wprost na niego.

- Dawno się nie widzieliśmy – powiedział na przywitanie, na tyle cicho, by nie usłyszała ich żadna osoba stojąca w pobliżu.

- Stęskniłeś się? - na twarzy mężczyzny nie było złośliwości, do której się przyzwyczaił. Wydawał się smutny i przybity, nie często spotykał takiego Harry'ego i nie do końca wiedział, czy ta wersja mu odpowiada.

- Oczywiście, myślę o tobie każdego dnia – zażartował, ale tym razem również nie udało mu się wywołać uśmiechu na twarzy swojego rozmówcy.

- Oczywiście, chyba, że akurat spędzasz czas z Andrew. Wtedy z pewnością nie myślisz o mnie – głos Harry'ego był odległy, tak jakby mężczyzna stojący tuż obok, swoimi myślami znajdował się bardzo daleko stąd.

- Posłuchaj Harry, to naprawdę nie jest tak jak myślisz. Wiem, że to częsta wymówka, ale mówię prawdę. Nie będę ukrywał, lubię Andrew, lubię z nim rozmawiać i spędzać czas, ale wszystko, o co mnie posądzasz nie jest prawdą. Nic się między nami nie dzieje, mogę cię o tym zapewnić – ten dzień był dziwny. Harry zachowywał się obco, gorzej niż zwykle. Czuł, że coś się stało, ale nie miał pojęcia, co takiego. Byli pod obstrzałem wielu spojrzeń tych przychylnych, jak i tych wrogich. Nie chciał, by ktoś zaczął plotkować na ich temat, ale wyjątkowo, ten jeden raz zapragnął też, by wszystko było tak normalne jak tylko mogło być, nie dla innych, obcych ludzi, ale tylko dla ich dwójki.

- Dlaczego nie mogę ci uwierzyć? Naprawdę chciałbym, ale nie potrafię – spojrzenie zielonych tęczówek przewiercało teraz Louisa, która nie potrafił oderwać od nich swojego wzroku.

- Nie wiem, co miałbym powiedzieć, ale jestem szczery, chociaż naturalne jest to, że mi nie ufasz. Wybacz, że zapytam, ale czy coś się stało?

- Czy możemy sobie darować te grzecznościowe formułki? Mam tego dość – Harry rozejrzał się nerwowym wzrokiem dookoła, tak jakby starał się znaleźć jakieś miejsce do schronienia się lub ucieczki.

- Chodźmy się przejść – zaproponował, kładąc dłoń na plecach męża, popychając go lekko do przodu. – Nie musimy być w stosunku do siebie uprzejmi - kontynuował, gdy oddalali się powoli od tłumu zaproszonych gości. – Ale wydawało mi się, że może nadszedł czas, by przestać się kłócić.

- Nie chcę się z tobą kłócić, uwierz mi mam już dość kłótni i złości – dłoń zsunęła się z ciała Harry'ego, ale po chwili brunet poczuł go ponownie, gdy ich dłonie złączyły się. – Wiem, że wolisz Andrew, że łączy was więcej, wspólne pochodzenie, zainteresowania, charakter, a ja reprezentuje wszystko, czego nienawidzisz, ale chciałbym, naprawdę chciałbym, chociaż na krótką chwilę, przestać walczyć, przestać złościć się przez cały czas, doszukiwać się złośliwości, zdrady, spisków.

Louis patrzył na Harry'ego, który mówił rozgorączkowany, ściskając jego dłoń coraz mocniej. Nie był sobą, coś musiało się stać, ale nie wiedział, co doprowadziło do takiego stanu. Może dobrze byłoby się pogodzić i spróbować dogadać, w końcu obaj bardzo by na tym zyskali. Tym razem ufał temu chłopakowi, wierzył, że nie udaje i mówi prawdę. Uczucia sprawiały mu problem, nie był tak otwarty, jak Harry, ale może mógł spróbować wpuścić go chociaż trochę do swojego życia.

- To nie tak, ja i Andrew wcale nie jesteśmy do siebie aż tak podobni, a ty nie budzisz mojej nienawiści. Nie oceniaj się tak negatywnie, po prostu dużo nas dzieli i nie zaczęliśmy dobrze. Widzę, że coś się stało Harry. Jesteś przygnębiony, możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Może będę mógł pomóc?

- Jesteś dziś miły, to do ciebie niepodobne – zauważył, a na jego twarzy pierwszy raz tego dnia pojawił się niewielki uśmiech.

- Staram się – wzruszył lekko ramionami, uśmiechając się pod nosem. Jedną dłoń wcisnął do kieszeni spodni, a drugą mocniej ścisnął chłodne palce Harry'ego.

- Nie możesz mi pomóc Louis, po prostu pokłóciłem się z przyjacielem i raczej straciłem go na zawsze. Znaliśmy się od wielu lat, mieszkaliśmy razem, a teraz wszystko przepadło. To, dlatego nie jestem dziś sobą, ale rozmawiałem z kilkoma osobami i chyba nie popełniłem żadnej gafy, więc nie musisz się obawiać.

Harry, nie o to mi chodziło, szczerze mówiąc ci ludzie cię uwielbiają i każdy z nich będzie bardziej niż szczęśliwy, jeśli zamienisz z nimi chociaż dwa zdania, więc nie przejmuj się tym, czy powiedziałeś coś właściwego czy nie – puścił jego dłoń i zamiast tego objął bladą twarz swoimi dłońmi. – Przykro mi, że pokłóciłeś się z przyjacielem, ale jeśli znacie się od dawna, to na pewno się pogodzicie, nawet nie wiesz, jak wiele razy spierałem się z Niallem i Philipem Jestem pewny, że wszystko będzie dobrze.

- Nie rozumiesz, pokłóciliśmy się, ponieważ broniłem ciebie, stanąłem po twojej stronie, wygadywałem takie okropne głupoty, a teraz cały czas zastanawiam się, dlaczego to powiedziałem. Nie byłem wtedy sobą, a teraz jesteś miły i nie wiem, co mam zrobić.

Louis zamarł, gdy pierwsze łzy spłynęły po jego szczupłych dłoniach, obejmujących policzki Harry'ego. Poczuł, jak jego palce drżą, jak miał poradzić sobie z płaczącym mężem? Stali tu, ukryci za małym zagajnikiem, z dala od wścibskich spojrzeń i starali się poskładać, ale teraz okazało się, że nie tylko Louis jest bałaganem tłumionych emocji i skrywanego smutku. I może byli bardziej podobni niż wcześniej się im wydawało. Otarł spływające łzy, chociaż w ich miejscu pojawiły się kolejne.

- Nie płacz, Harry – wyszeptał, wpatrując się w zaczerwienione oczy, które szukały czegoś na jego twarzy. – Nie chcę żebyś płakał – odsunął zbłąkanego loka, który opadł na czoło chłopaka, nie poznając tej delikatności, którą teraz go obdarzał, ale naprawdę nie chciał być zdystansowany i oschły, nie tym razem.

-Nie mogę tego powstrzymać, a ty nie pomagasz zachowując się w ten sposób.

-Mam się odsunąć? – zapytał, ostrożnie palec po palcu osuwając się od twarzy Harry'ego, ale wtedy silne dłonie zatrzymały go, przenosząc jego palce na wcześniejsze miejsce, tam gdzie pasowały idealnie.

- Nie, nie proszę, nie – wyszeptał gorączkowo – nie rozumiem tego co się dzieje.

- Przykro mi – nie zdawał sobie sprawy, że są tak blisko siebie, ale czubki ich eleganckich, ciemnych butów stykały się, a ich ciała były przyciśnięte do siebie. To było jakieś szaleństwo, które ich ogarnęło, nie byli sobą. Zachowywali się jak bliscy sobie ludzie, których łączy silne uczucie, a przecież w ciągu ostatnich miesięcy unikali się jak ognia. – Przykro mi – powtórzył, nie wiedząc dokładnie, za co przeprasza za swoje ostatnie zachowanie, spędzanie czasu z Andrew czy za bycie powodem kłótni Harry'ego z przyjaciółmi. Chciał dodać coś jeszcze, ale wtedy ciepłe wargi przycisnęły się do jego ust i zdziwiony zamarł na kilka sekund, to było ostatnie, czego mógł się spodziewać, ale otrząsnął się szybko i oddał pocałunek, przesuwając swoją dłoń na kark młodszego mężczyzny, muskając jego krótkie ciemne włosy, które kręciły się delikatnie na samych końcach. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciał ich dotknąć, przesunąć po nich opuszkami palców. To wydawało się tak znajome, tak bezpieczne i czułe. To nie było przypadkowe, było znaczące.

- Wasza Wysokość – głos Matthew brzmiał niebezpiecznie blisko, oderwał się od ust Harry'ego i z trudem odwrócił swój wzrok od chłopaka. Słyszał dźwięk zbliżających się kroków, więc sekretarz szukał go i za chwilę miał zostać znaleziony.

- Muszę iść – wyszeptał do Harry'ego zanim złożył delikatny pocałunek w kąciku jego ust – musimy porozmawiać – dodał zanim odsunął się i ruszył w stronę Matthew.

Nie odwrócił się by spojrzeć na męża, szedł przed siebie, wciskając dłonie do kieszeni, chcąc ukryć ich drżenie. Nie wiedział, co się stało, dlaczego zachowali się w ten sposób. Nie mogli się znieść, kłócili się od miesięcy, prawie pocałował Andrew podczas ich ostatniego spaceru, ale teraz to wszystko stało się nieważne. Mógł myśleć tylko o Harrym, który był niewyobrażalnie smutny, a on chciał zrobić wszystko, by tak nie było. Nie był sobą, Harry również i zdarzyło się coś, co okazało się najcudowniejszym pocałunkiem jaki kiedykolwiek dzielił. Czuł, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi i nie wiedział, czy było to spowodowane paraliżującym strachem czy tym, co nagle poczuł.

- Panie, spotkanie dobiega końca, goście powoli opuszczają ogrody – Matthew pojawił się w polu widzenia. – Czy wszystko w porządku?

- Tak, tak wszystko w jak najlepszym porządku – wyminął go pospiesznie, kierując się w stronę pałacu. – Muszę odpocząć, niech nikt mi dziś nie przeszkadza.

To był szalony dzień, musiał pomyśleć o tym, co się stało i porozmawiać z Harrym. Koniecznie musiał porozmawiać z Harrym, ponieważ świat chyba zaczynał stawać na głowie, a on nie wiedział, czy mu to odpowiada. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top