Rozdział dwudziesty piąty


Witam w kolejnym rozdziale. Mam nadzieję, że jeszcze nie znudziła się wam ta historia i nadal czekacie na to co się wydarzy. Patrząc na ilość stron, wydaje mi się, że jesteśmy w połowie tej historii. Dajcie znać, jak wrażenia, komu jak na razie kibicujecie, czy waszym ulubieńcem jest Harry, czy też Lou, a może macie już jakieś pomysły na to jak skończy się ta opowieść? Miłego czytania :) 

Historia nagle nie uległa zmianie. Louis nie stał się księciem z bajki, który traktował go z szacunkiem i sympatią, Ale coś się jednak zmieniło. Potrafili spędzać ze sobą czas i te cztery dni, które pozostały im w zamku jesiennym, były całkiem udane. Zwiedzali okolicę, wybrali się na pieszą wędrówkę, podziwiali widoki, przypadkiem spotkali się z ludźmi, którzy zamieszkiwali te okolice. Uścisnęli kilka rąk. Harry zrobił sobie nawet zdjęcia z nielicznymi mieszkańcami. Louis oczywiście przewracał na to oczami i był bardzo niezadowolony. A później wygłosił całkiem długą pogadankę na temat tego, że Harry jest księciem i nie powinien teraz robić sobie zdjęć jak jakaś gwiazda telewizji z dawnych lat. Jednak poza tym było między nimi dobrze odnaleźli jakąś bardzo delikatną i cienką nić porozumienia, która mogła zostać zerwana w każdym momencie, ale jakoś trwała przez te wszystkie dni. Nie stał się nagle fanem Louisa, nie zapałał do niego żadnymi wielkimi uczuciami, ale może potrafił przez chwilę pomyśleć o tym, że mogliby się zaprzyjaźnić, a ich wspólne życie nie musiało być niekończącym się koszmarem. Z dala od swoich przyjaciół, rodziny i pałacu, Louis wydawał się inny, Harry usłyszał nawet jego śmiech. Sytuacja może nie była zabawna, ponieważ poślizgnął się na mokrej trawie i spadł prosto na swój tyłek, a Louis tak naprawdę śmiał się z niego, a nie z nim, ale to jednak był śmiech. Głośny, dźwięczny śmiech króla, którego Harry nigdy wcześniej nie słyszał.

Nie było między nimi nic romantycznego, nadal nienawidził rodziny królewskiej i tego całego systemu, który dzielił ludzi na lepszych i gorszych, ale w pojedynczych momentach przyłapywał się na tym, że obserwuje Louisa i nie czuje w stosunku do niego żadnej złości, co gorsza zaczynał się do niego przyzwyczajać, martwić się o jego bóle głowy. Nie chciał do tego dopuścić, nie chciał się troszczyć o kogoś, kogo przecież zupełnie nie znał. Najgorsze było przyzwyczajenie się, zaakceptowanie czyjejś stałej obecności u swojego boku, poszukiwanie drugiego ciała pod ciepłą kołdrą i nagłe zorientowanie się, że ten człowiek nigdy do nas nie należał, a my nigdy nie byliśmy dla niego kimś istotnym.

Harry wiedział, że powrót do pałacu zmieni dużo, ale nie spodziewał się, że aż tyle. Za każdym razem okazywało się, że te zimne mury potrafią odebrać całą radość i zmienić naturę człowieka. Nie widział Louisa od tygodnia. Wrócili z ich miesiąca miodowego, podczas którego zbliżyli się do siebie, a przynajmniej tak mu się wydawało, chociaż teraz wydawało mu się, że był w błędzie. Gdyby Louis polubił go, chociaż trochę to pewnie znalazłby chwilę na spotkanie z nim, ale odkąd przekroczyli pałacową bramę przestał się do niego odzywać, pospiesznie wyszedł z samochodu nawet na niego nie spoglądając, a później słuch o nim zaginął. Ich sypianie łączył wspólny salon, ale Harry nie chciał tam wchodzić w obawie, że spotka tam swojego męża i będzie musiał udawać, że nic się przecież nie stało, a dla niego stało się bardzo dużo. To był tylko tydzień, a już czuł się w tym miejscu samotnie. Miał wrażenie, że straci rozum, jeśli jego życie będzie wyglądało teraz w ten sposób.

Spacerował po pałacu w towarzystwie swojego asystenta. Henry opowiadał o spotkaniu z organizacją proekologiczną, które miało odbyć się jutro. On i Louis mieli wybrać się tam razem, więc po tak długim czasie mieli spotkać się jutro.

- Spotkanie ma się odbyć jutro o jedenastej, królewskie wysokości opuszczą pałac po dziesiątej.

- Henry, wiesz może gdzie podziewa się Jego Wysokość? – zapytał lekko, tak, by nie brzmieć na zdesperowanego.

- Odbywa kolejne spotkanie ze specjalistą od dzieł sztuki – wyjaśnił i chciał dodać coś jeszcze, ale wpadł na plecy Harry'ego, który zatrzymał się nagle i nie ruszył z miejsca. – Wasza Wysokość, co się stało?

Harry wpatrywał się z rosnącym przerażeniem w swojego męża, który stał przy jednym z ogromnych obrazów, wiszących na pałacowym korytarzu. Louis uśmiechał się w sposób, którego wcześniej nie widział, był zrelaksowany i wyraźnie zadowolony. Oczywiście nie był sam. U jego boku stał drobny brunet, który mówił coś przyciszonym głosem, niemal opierając się o szatyna. To był Andrew, minęło zbyt mało czasu, by Harry zapomniał tę twarz. Mężczyzna miał wyciągniętą rękę i obejmował swoją dłonią wyciągnięte palce Louisa, pokazując mu coś wolnym ruchem. Szeptali do siebie, uśmiechali się, a po chwili zaśmiali cicho, tak jakby dzielili jakąś zabawną opowieść.

To nie powinno go zaboleć. Nic ich nie łączyło, nie byli sobie bliscy, ale stojąc w tym miejscu Harry czuł, że za chwilę rozpłacze się lub zacznie krzyczeć. Nie wiedział, dlaczego czuł tak wiele, to nie były jego uczucia, były dla niego obce, ale sprawiały, że był o krok od katastrofy. Przed ślubem zastanawiał się, jakim mężczyzną jest Louis, czy jest typem, który zdradza. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, pewnie był zdradzany jeszcze przed ślubem, a ta cała ich wspólna podróż, spędzany wspólnie czas nie znaczyły dla Louisa nic. Pewnie męczył się z nim, udawał, że daje im jakąkolwiek szansę, a w swojej głowie już planował spotkania z Andrew. Nie wiedział czy to co czuje to zazdrość, nie powinien być zazdrosny, nie byli zakochani, ale coś kuło go boleśnie w piersi.

Kłócili się, byli swoimi przeciwieństwami, każdego dnia coś doprowadzało ich szału, ale w tych krótkich momentach, gdy potrafili się porozumieć było dobrze, naprawdę dobrze i to pozwalało Harry'emu myśleć, że może jest dla nich szansa. Nie był naiwnym romantykiem, ale chciał wierzyć, że może im się udać. Teraz wiedział już, że nie ma takiej możliwości, Louis nigdy nie chciał dać im szansy, więc Harry też postanowił sobie odpuścić.

- Panie – głos Henry'ego zabrzmiał nieśmiało, tak jakby mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z emocji, które targały Harrym. – Jeśli interesujesz się sztuką, jestem pewny, że Jego Wysokość będzie zadowolony, jeżeli dołączysz do tego spotkania.

Popatrzył na asystenta starając się stłumić wszystkie emocje, nie chciał, by ktoś widział, jak się teraz poczuł. Wiedział, że może ufać Henry'emu, w ostatniej rozmowie z siostrą usłyszał, że Henry jest po jego stronie i nie musi się go obawiać. Problemem było to, że w tej chwili nie chciał ufać już nikomu. To była sytuacja, której się tak bardzo obawiał, ale nie spodziewał się, że nadejdzie tak szybko. Został zupełnie sam, nie miał się do kogo zwrócić.

- Myślę, że Jego Wysokość lepiej radzi sobie ze sztuką niż ja, nie będę przeszkadzał – nie chciał, by ich obecność została zauważona, dlatego wycofał się cicho, mając dość patrzenia na szczęśliwą parę. - Do zobaczenia jutro – pożegnał się i wszedł do swojego pokoju, szybko zamykając za sobą drzwi. – Co za cholerny koszmar – wyszeptał, przymykając powieki. Nie miał siły, by ruszyć się z miejsca. Chciał uciec, ale nie miał miejsca, w którym mógłby się ukryć.

Poranek przyszedł zbyt szybko po nieprzespanej nocy. Przez chwilę, gdy otworzył oczy próbował udawać, wmawiać sobie, że obudził się w życiu, w którym obok niego leży jego ukochany. Ktoś, kogo wybrał, pokochał i chciał być z nim już zawsze. Z drugim mrugnięciem zrozumiał, w jakim kłamstwie tkwił. Przesunął dłonią po chłodnej pościeli, ignorując obecność pokojówki, która rozsunęła zasłony wpuszczając odrobinę światła do ciemnego pokoju. O obecności Louisa przypominała tylko zimna obrączka na palcu. Nie miał zamiaru płakać nad swoim losem, nie płakał wczoraj, gdy dotarła do niego prawda i nie miał zamiaru robić tego teraz. To było jego życie i tylko on troszczył się o samego siebie. Uświadomienie sobie tego było najważniejszą rzeczą w jego życiu.

Pozwolił się ubrać, żartując przez chwilę z garderobianym. Nadal był sobą, a pracownicy pałacu byli jedynymi osobami, z którymi mógł rozmawiać, dlatego chciał ich widzieć, nie mógł udawać, że są jak duchy, których nie widzi. Zjadł śniadanie w swoim pokoju i równo o dziesiątej wyszedł ze swoich apartamentów. Uniósł podbródek, wypuszczając z ust jeden drżący oddech, zanim ruszył musiał otoczyć się stalą, by nikt nie mógł go zranić. Nie mógł pozwolić Louisowi dostać się do jego głowy, nie mógł zbudować swojego życia dookoła tego mężczyzny.

Zszedł na dół witając się z każdą mijaną osobą. Wiedział, że nie powinien, ale w tej chwili postanowił ignorować każdą narzucaną zasadę. Dostrzegał zaskoczone spojrzenia, które rzucali mu pracownicy, ale nie przejmował się tym, przeciwnie nadal posyłał im ciepłe uśmiechy. Nie był członkiem tej zimnej rodziny, lubił ludzi, szanował ich i okazywał im życzliwość. Słyszał za sobą ciche kroki, więc nie czekając wyszedł przed pałac. Z ulgą zauważył ciemny samochód i szofera, który trzymał przed nim otwarte drzwi.

- Wasza Wysokość – mężczyzna pokłonił się, czekając aż Harry wsiądzie do środka.

- Dzień dobry – uśmiechnął się nim wsunął na skórzane siedzenie, przesuwając się jak najdalej od miejsca gdzie za chwilę miał pojawić się Louis.

Nie musiał czekać długo, gdy usłyszał, jak mężczyzna wsuwa się na miejsce obok. Nie spojrzał na niego, przytulił się do zimnej szyby, chcąc zapomnieć, że nie jest w tym samochodzie zupełnie sam.

Spotkanie w fundacji mija szybko. Harry był starym, dobrym sobą. Uśmiechał się, rozmawiał z każdą napotkaną osobą, ściskał zbyt wiele dłoni. Ze szczerym zainteresowaniem przysłuchiwał się problemom fundacji, brakom funduszy i chociaż nie mógł i tak obiecał wsparcie i pomoc. Otrzymał kolejne kwiaty i chyba królestwo obiegła już informacja, mówiąca o tym, że książę Harry kocha kwiaty. Dziękował za nie i przez moment czuł się szczęśliwy, zadowolony z miejsca, w którym był. Nie patrzy na Louisa, udaje, że nie widzi jego natarczywego spojrzenia. Obejmuje się ramionami, przyciskając kwiaty do piersi, starając poradzić sobie z samotnością, którą odczuwa. Kiedy wsiedli do samochodu, patrzył na mijany krajobraz, zastanawiając się, jak długo nie będzie widział teraz Louisa. Ostatnio był to tydzień i pewnie gdyby nie to spotkanie, nie widywaliby się jeszcze dłużej.

- Masz zamiar dziś na mnie spojrzeć? Złożyłeś śluby milczenia? – Louis odezwał się niespodziewanie, brzmienie jego głosu świadczyło o tym, że mężczyzna był rozbawiony.

- Chcesz o czymś porozmawiać czy po prostu cisza nagle zaczęła ci przeszkadzać? – brzmiał wrogo, zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił i nie chciał udawać zadowolonego, jeżeli jedyne, co czuł, to złość i zawód.

- Nie odezwałeś się do mnie słowem, nie spojrzałeś na mnie nawet jeden raz, chociaż staliśmy obok siebie. Masz kiepski dzień czy po prostu dąsasz się bez powodu? – czuł, jak Louis obraca się w jego stronę, ale nadal wbijał swój wzrok w okno. Szatyn chciał go sprowokować i zmusić do mówienia, może nawet do kłótni, ale tym razem miał zamiar odpuścić. Jeżeli Louis chciał atrakcji, mógł je znaleźć gdzie indziej. Najwyraźniej król nie lubił być ignorowany, nie musiał nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, jak rośnie jego irytacja. – Oczywiście, nie masz zamiaru się odezwać – stwierdził z chłodem w głosie – daj znać, kiedy dorośniesz i zaczniesz zachowywać się poważnie.

Reszta podroży minęła w martwej ciszy, która sprawiała, że skóra Harry'ego cierpła. Nie chciał karać Louisa milczeniem, ale myślał o tygodniu ciszy i samotności, pustki, w której tkwił zupełnie sam. To też nie było sprawiedliwe, a jednak ktoś skazał go właśnie na taki los. Wyszedł z samochodu, gdy tylko lokaj otworzył przed nim drzwi. Pospiesznym krokiem wyminął Louisa, który nie próbował go zatrzymać. Tym razem zignorował służbę, chciał tylko zamknąć się w swoim pokoju, może zadzwonić do siostry lub Johnny'ego. Zatrzymał się nagle, gdy imię przyjaciela pojawiło się w jego myślach. Ostatni raz widzieli się podczas ślubu, ale nawet wtedy nie miał czasu, by porozmawiać z przyjaciółmi. Tkwił u boku Louisa, jak posłuszna żona, która nie odstępuje męża na krok. Pamiętał tylko jedno spojrzenie, które posłał mu Johnny, kiedy wychodzili z Louisem z wesela, pozostawiając gości zupełnie samych. Nigdy nie widział takiego obrzydzenia na twarzy żadnego człowieka. Johnny się go brzydził, więc dzwonienie do niego nie miało żadnego sensu. Poczuł na sobie czyjeś spojrzenia, podniósł głowę i zauważył kuzyna i przyjaciela Louisa, którzy stali na schodach i obserwowali go uważnie. Tak więc jego mały dramat rozegrał się n czyiś oczach. Chciał wyminąć ich bez słowa, ale oczywiście nie mógł.

- Wasza Wysokość – mężczyźni ukłonili się z szacunkiem, chociaż pewnie nie szanowali go nawet w najmniejszym stopniu. Odegrali swoja rolę doskonale. Skinął im głową i wyminął nie mówiąc nawet słowa. Nie powinni widzieć go w takim stanie, nikt nie powinien.

Nie zdążył zamknąć drzwi, gdy pojawił się Henry, jak zwykle uśmiechający się do niego ciepło. Nie mógł zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, nie miał zamiaru posuwać się do czegoś takiego, chociaż czuł się na granicy ataku paniki.

- Słyszałem, że spotkanie przebiegło bardzo dobrze – powiedział asystent, pomagając Harry'emu, gdy chciał zrzucić z ramion marynarkę.

- Tak, było miło – mruknął, unikając spojrzenia na mężczyznę.

- Chciałem poinformować, że jutro jest zaplanowana uroczystość rodzinna, urodziny księżniczki Alice. Odbędzie się tutaj w Błękitnym Pałacu. Pojawi się większość rodziny królewskiej i osoby z bliskiego otoczeni korony.

- Dobrze – czyli zobaczy Louisa jutro i to przy całej upiornej rodzince. Czuł, że nie może oddychać. Musiał coś wiedzieć, teraz, gdy przed chwilą widział przyjaciół Louisa chodzących swobodnie po pałacu podczas ich nieobecności, musiał się upewnić, że jest bezpieczny. – Henry, mam do ciebie pytanie.

- Tak?

- Czy jeśli powiedziałbym ci coś w sekrecie, mówiąc, że nikt inny nie powinien o tym wiedzieć, a później asystent mojego męża, książę Philip lub lord Horan zapytaliby cię o coś związanego ze mną, powiedziałbyś im to? Zastanów się dobrze nad odpowiedzią i bądź szczery, proszę – odważył się spojrzeć na swojego asystenta, który patrzył na niego ze skupieniem i spokojem, którego Harry nie czuł od dawna.

-Nie powiedziałbym niczego, co nie było przeznaczone dla ich uszu – odparł powoli z ostrożnością dobierając słowa.

- A jeśli zapytałby cię sam król? Co wtedy? – wiedział, że przekracza granicę, wiedział, że Henry powinien być przede wszystkim lojalny wobec władcy, wszystko inne było zdradą.

- Powiedziałbym tylko to, co mógłbym ujawnić, niczego na twój temat Panie.

- Mogę ci zaufać Henry? To bardzo ważne, czy mogę ufać, że zawsze wybierzesz moją stronę? – musiał to wiedzieć, czy w tym pałacu będzie chociaż jedna osoba, która osłoni jego plecy przed ciosem, który mógł nadejść w każdej chwili. Musiał mieć jakiegoś przyjaciela w tym wrogim miejscu. Kogoś, kto wybierze Harry'ego, a nie Louisa.

- Tak, jestem pana asystentem, już wybrałem, wobec kogo będę lojalny – zapewnił Henry, uśmiechając się z zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze.

-Dobrze, naprawdę to doceniam. Wierzę, że od teraz każde wypowiedziane słowo zostaje tylko między nami – wyciągnął dłoń, która po chwili została mocno uściśnięta.

Obaj wiedzieli, że to, co robią jest nielegalne, że ta mała umowa między nimi jest zdradą korony, ale to Louis zdradził go pierwszy i przekreślił całe ich małżeństwo zanim tak naprawdę się rozpoczęło.

***

Powrót do domu był niczym chłodny prysznic. Nagle wrócił do swoich codziennych obowiązków, a to, co wydarzyło się w minionym tygodniu przeszło do historii. Nie widywał już Harry'ego, bo nie było ku temu istotnego powodu. Każdy z nich zajął się własnym życiem i pracą. Czasami myślał, by nie przejść przez ich wspólny salon i zapukać do drzwi sypialni Harry'ego, ale wtedy zastanawiał się co mieliby razem robić. Nie łączyło ich przecież zupełnie nic, więc może lepiej, by żyli na odległość, razem, ale jednak osobno.

Jego uwaga była miło rozproszona przez Andrew. Zgodnie z jego poleceniem, mężczyzna pojawił się w pałacu, by stworzyć katalog dzieł sztuki należących do korony. Zdawał sobie sprawę, że to tylko wymówka, by spotkać tego, który zainteresował go podczas pierwszego spotkania w pałacowym ogrodzie. Widywali się codziennie od tygodnia i każdego dnia czuł się spokojniejszy i bardziej zrelaksowany.

Andrew był tak odświeżający i zarazem znajomy. Był wszystkim tym, czym nie był nieokrzesany i buntowniczy Harry. Miło było spędzać czas z kimś, kto był dobrze wychowany, znał zasady obowiązujące w rodzinie królewskiej i miał coś ciekawego do powiedzenia. Nigdy nie interesował się sztuką, ale kiedy spacerował pałacowymi korytarzami u boku Andrew, zaczynał dostrzegać to, czego wcześniej nie zauważał.

- Panie, spójrz na ten obraz, widzisz niezwykłą barwę morza i te naturalne przejście do żółtych odcieni piasku? Artysta pięknie łączył barwy delikatnymi pociągnięciami pędzla, ale dzieli cały widok na dwie części, morską i piaszczystą – Andrew spojrzał przez ramię na Louisa, który stał dość blisko, ich ramiona dotykały.

- Naprawdę chciałbym znać się lepiej na sztuce, ale chyba nigdy nie zainteresowałem się tym tematem dostatecznie mocno – Andrew niespodziewanie chwycił jego dłoń, wskazując powolnym ruchem jakiś kształt, niemal dotykając ich złączonymi palcami delikatne płótno. Nie powinien był tego robić, Louis natychmiast przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Harrym i dotyk jego chłodnej skóry. Nie powinien o tym teraz myśleć, a już na pewno nie powinien porównywać ich dłoni. Nie wyrwał się z uścisku, ale nie był do końca pewien, jak się z tym czuje.

- Można dostrzec wszystko, nawet najdrobniejszy szczegół, jeżeli tylko dostatecznie dobrze się przyjrzymy – brunet uśmiechał się, delikatnie unosząc kąciki ust. Ich twarze znajdowały się blisko siebie, mógł dotrzeć ciemne, długie rzęsy Andrew i małego pieprzyka tuż pod prawym okiem.

- Z pewnością, chyba że jest się takim ignorantem jak ja – zażartował i cofnął się o krok, wysuwając dłoń z lekkiego uścisku. Jego towarzysz zaśmiał się i zignorował to raczej mało subtelne zerwanie kontaktu.

- Wasza Wysokość, nie mogę uwierzyć, w co mówisz. Jeszcze kilka takich spacerów i będziesz znawcą tematu, a ja będę tutaj niepotrzebny – Andrew spuścił wzrok na swoje splecione dłonie, uśmiechając się przez cały czas.

- Schlebiasz mi, ale nie obawiaj się, twoja obecność będzie pożądana w pałacu jeszcze przez długi czas – zapewnił, obserwując z zadowoleniem rumieńce na policzkach mężczyzny. – A teraz, musisz mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają.

- Oczywiście, dziękuję za poświęcony czas – Andrew skłonił się, nie patrząc w oczy Louisa.

- To była przyjemność.

Zostawił go samego idąc w stronę swojego gabinetu. Musiał przygotować się do jutrzejszego wyjścia z Harrym. Miał przemowę do przeczytania, był wdzięczny, że nie musiał pisać jej samodzielnie. Pod tym względem jego doradcy nigdy go nie zawodzili i dobierali właściwe słowa. Zamknął za sobą drzwi, czując głupi uśmiech na swojej twarzy. Pokręcił głową, starając się przybrać poważną minę, ale wiedział, że nadal się uśmiecha.

- Dlaczego to nie mógł być on?

***

Zatrzasnął drzwi, krzywiąc się, gdy usłyszał huk. Czuł wściekłość, której do końca nie rozumiał. Podczas spotkania w fundacji Harry zachowywał się poprawnie, rozmawiał z przedstawicielami, ściskał wyciągnięte dłonie, po raz kolejny przyjął te cholerne kwiaty uśmiechając się cały czas, ale coś było nie w porządku. W drodze nie odezwał się ani słowem, nie spojrzał na Louisa nawet jeden raz. Gdy tylko usiadł w samochodzie poczuł bijący od niego chłód i agresję ukrytą pod milczeniem. Nie widzieli się przez ponad tydzień, nie mogli się nawet pokłócić, nie było ku temu okazji, ale nadal coś było nie tak. Zastanawiał się co mu umknęło ale nie było niczego takiego, kiedy widzieli się ostatni raz, rozmawiali w drodze powrotnej do pałacu, pamiętał że nawet śmiał się z czegoś co powiedział Harry.

Nigdy nie zabiegał o uwagę, to zawsze inny ludzie chcieli przyciągnąć jego wzrok. Teraz też nie miał zamiaru biegać za Harrym, ale on był jego mężem i jego obowiązkiem było odgrywać rolę zakochanego księcia. Podczas spotkania nie był oschły, ale ignorował Louisa, unikając jakiegokolwiek kontaktu. Nie mogli tak wyglądać publicznie. Usłyszał ciche pukanie, po którym drzwi uchyliły się.

- Panie, wzywałeś mnie?

- Tak, Matt musisz coś dla mnie zrobić – wiedział, że posuwa się do kroku, którego już nie cofnie, ale musiał dowiedzieć się prawdy.

- Oczywiście.

- Porozmawiaj z asystentem Harry'ego, dowiedz się co robił w tym tygodniu i dlaczego był dziś w kiepskim nastroju. Chcę wiedzieć wszystko – nie kazał go śledzić, ale musiał dowiedzieć się, co wydarzyło się w tym tygodniu.

- Dobrze – Matthew chciał wyjść, ale zatrzymał się nagle. – Jeśli mogę zapytać, czy coś się stało Panie?

- Nic się nie stało, po prostu chcę się dowiedzieć, dlaczego mój mąż był dziś tak niezadowolony – wiedział, że Matt mu nie uwierzy, znali się zbyt długo, ale nawet przed nim udawał zatroskanego męża, który jest zwyczajnie zaniepokojony.

- Jeśli mogę coś zasugerować.

- Mów – spojrzał na asystenta, który walczył ze sobą mocno, by coś powiedzieć. To z pewnością miało mu się nie spodobać.

- Może książę Harry nie jest szczęśliwy, ponieważ nie spędziłeś z nim czasu odkąd wróciliście Panie – mężczyzna ostrożnie dobierał słowa, nie chcąc urazić króla, który cały gotował się z tłumionej złości.

- Myślę, że jesteś w błędzie, ale dziękuje za sugestię. Możesz już odejść.

Odczekał chwilę i wyszedł z gabinetu kierując się prosto do swojej sypialni. Wszedł do salonu i spojrzał na drzwi prowadzące do miejsca, w którym z pewnością przebywał Harry. Nie musiał go szpiegować, wystarczyło przekroczyć próg pokoju i zapytać, spróbować przeprowadzić normalną rozmowę bez krzyku i złości. Walczył ze sobą myśląc o kolejnym dniu, który ich czekał, o urodzinach Alice, które miały odbyć się w pałacu. Pewnie nie powinien się zgadzać na kolejny szalony pomysł siostry, ale pomyślał, że po tym, jak wyrzucił ją z pałacu i zmusił do przeprowadzki może zrobić dla niej, chociaż tyle. Miał tylko nadzieję, że nie zaprosiła zbyt wielu gości. Jutro on i Harry musieli być w dobrych stosunkach, na przyjęciu pojawi się cała rodzina, przyjaciele ich rodziny, wszyscy, przy których powinni czuć się swobodnie. Po raz ostatni spojrzał na drzwi i wycofał się do swojej sypialni. Był zbyt dumny, by okazać zainteresowanie Harry'emu. Wierzył, że Matthew dowie się czegoś istotnego i uratuje jutrzejsze przyjęcie.

***

Życie w pałacu toczyło się w eleganckich królewskich pokojach, w których mieszkali członkowie rodziny królewskiej oraz we wschodniej części pałacu gdzie przebywali pałacowi pracownicy. Każdego dnia milczący, niewidoczni, wykonujący swoje obowiązki z niezwykłą starannością, wracali do bycia sobą dopiero po służbie, gdy siedzieli razem w jadalni i plotkowali o minionym dniu. Henry był tutaj nowy i odczuwał to wyraźnie. Był raczej ignorowany, nikt nie spędzał z nim czasu, nie był wciągany do towarzyskich pogawędek. Pracownicy nie ufali Harry'emu tyle zdołał usłyszeć, a on był jego sekretarzem, więc on również nie był godny zaufania. Cały pokój zamarł, gdy do środka wszedł Matthew – królewski sekretarz, którego żartobliwie nazywano asystentem, ponieważ zajmował się każdą sprawą młodego króla. Obserwując reakcję wszystkich obecnych Henry dość szybko zrozumiał, że Matthew nie pojawia się w tym miejscu dość często. Udawał, że nie widzi mężczyzny zbliżającego się w jego stronę. Skupił się na jedzeniu, wpatrując się w miskę, nie odrywając wzroku od naczynia.

- Henry – mężczyzna usiadł naprzeciw niego, witając się z uśmiechem. – Jak ci się pracuje w pałacu?

- Całkiem dobrze, proszę pana – odłożył łyżkę, patrząc w końcu na swojego rozmówcę – jestem zaszczycony, że mogę tu pracować.

- Mów mi po imieniu – sekretarz cały czas się uśmiechał, co było dość niecodzienne. – Pałac to specyficzne miejsce, ale dość szybko można przyswoić wszystkie obowiązujące zasady i wtedy praca tutaj staje się taka sama jak w każdym innym miejscu.

- To prawda, pomijając to, że jednak jest się w pałacu – zażartował i z zaskoczeniem zauważył, że Matthew roześmiał się i przytaknął. Nie wiedział, dlaczego prowadzą tę rozmowę i był coraz bardziej podejrzliwy i nieufny. Uśmiechał się, ale wszystkie trybiki w jego głowie były na najwyższych obrotach.

- A jak książę Harry? Zadomowił się już w pałacu? – pytanie było zadane lekko, pozornie zwyczajnie i Henry może nie zorientowałby się, że coś jest nie w porządku, gdyby nie wcześniejsza rozmowa z księciem i obietnica, którą złożył.

- Książe Harry czuje się tutaj bardzo dobrze, na początku było mu naprawdę ciężko i musiał przyzwyczaić się do mieszkania w obcym miejscu, pomocy pracowników pałacu, protokołu, który obowiązuję go na każdym kroku. To było trudne, ale teraz książę jest tutaj całkiem szczęśliwy i zadowolony ze swojego życia – mówił z pewnością, której zupełnie nie czuł, ale musiał odegrać swoją rolę w tym przedstawieniu. Czuł uważne spojrzenie starszego sekretarza, ale nie mógł się tego wystraszyć.

- Dobrze to słyszeć, wszyscy w pałacu martwili się o księcia, król również bardzo się niepokoił.

- Nie ma potrzeby się martwić, książę jest naprawdę szczęśliwy.

- Jego Wysokość był bardzo zaniepokojony podczas wczorajszego spotkania w fundacji, wydawało mu się, że książę był przygnębiony i smutny. Czy coś złego się wydarzyło?

- Wczoraj? – udał zaskoczonego, ale bardziej szokowało go, jak sprytnie przewidział to Harry, który spodziewał się tej rozmowy.

- Tak.

- Jego Wysokość był zestresowany spotkaniem z przedstawicielami fundacji, chciał zrobić dobre wrażenie. Bardzo mu zależy, by Król Louis był z niego dumny stąd pewnie jego gorsze samopoczucie – wyjaśnił najszczerzej jak tylko potrafi. – Czy powinienem porozmawiać z księciem Harrym i przekazać mu obawy Jego Wysokości?

- Nie, nie oczywiście, że nie – Matthew zaprotestował szybko, zbyt szybko, jak na gust Henry'ego. – Jeśli to tylko trema, myślę że nie ma potrzeby niepokoić księcia.

- Oczywiście, jak pan uważa – zgodził się ulegle, obserwując, jak sekretarz wstaje i szykuje się do odejścia. – I jeśli mógłbym mieć prośbę, czy mógłbyś nie wspominać o naszej rozmowie? Nie chciałbym żeby wszyscy dookoła wiedzieli, że Książe Harry nie jest tak pewny siebie, jak to prezentuje.

Sekretarz króla skinął głową i po chwili już go nie było. Wrócił do jedzenia udając, że nie czuje na sobie spojrzeń współpracowników. Coś zaczęło się dziać, jeżeli król przysłał swojego najwierniejszego psa na przeszpiegi. Spodziewali się, że mają więcej czasu zanim machina zostanie wprawiona w ruch, ale najwidoczniej w gra już się rozpoczęła. Musiał porozmawiać z Harrym i powiedzieć mu o nagłym zainteresowaniu króla. Skończyła się zabawa, musieli wziąć się do pracy i to szybko. Odsunął krzesło i pospiesznie opuścił jadalnię, zastanawiając się czyje uszy szpiegują dla król Louisa.

***

Skrzywił się patrząc na swoje odbicie w lustrze. Tego popołudnia do jego pokoju przyniesiono trzy komplety ubrań na przyjęcie urodzinowe księżniczki Alice. Oczywiście nie mógł założyć tego, na co miał ochotę, wszystko zostało dokładnie zaplanowane tak, by nie wyróżniał się specjalnie i nie odciągał uwagi od króla. Każdy strój zawierał ciemny garnitur i jasną koszulę, standardowy, nudny zestaw, który odbierał mu osobowość. Był wściekły, nie dość, że musiał siedzieć w pałacu i był śledzony na każdym kroku, teraz nie mógł nawet ubrać się w to, co lubił. Wezwał do siebie garderobianego, który był tak przerażony, że wycofał się z zapewnieniem, że przyprowadzi osobę zajmującą się kompletowaniem strojów.

- Wasza Wysokość, wzywałeś mnie? – mężczyzna w średnim wieku, wszedł do pokoju, spoglądając na niego pytająco.

- Tak, przygotowałeś dla mnie dzisiejsze stroje prawda?

- Czy coś jest z nimi nie w porządku Panie? – mężczyzna był uprzejmy, ale przekonany o tym, że dokonał najlepszego możliwego wyboru. Pewnie musiał uważać Harry'ego za kolejnego pretensjonalnego dupka ze zbyt wysokim ego.

- Chciałbym coś zmienić.

- Zmienić? – szok malujący się na jego twarzy był niemal komiczny. – To standardowe, klasyczne garnitury, które są odpowiednie na taką okoliczność. Zostały zaakceptowane przez Jego Wysokość, Króla Louisa.

- Pozwól, że Król będzie zajmował się swoim strojem, a ja swoim dobrze? Chciałbym zaskoczyć trochę mojego męża i ubrać się w coś, w czym jeszcze mnie nie widział – postanowił zagrać tą kartą, podekscytowany nowo upieczony małżonek, który chce oczarować swojego króla. To musiało się udać.

- Panie, jeśli mogę coś zasugerować – mężczyzna odchrząknął, nie wiedząc czy może powiedzieć coś co uważał za słuszne. – Jego Wysokość lubi przewidywalne, tradycyjne stroje, to co masz na sobie z pewnością przypadnie mu do gustu.

-Przynieść mi coś, co będzie eleganckie, ale oryginalne, zaskakujące i sprawi, że będę wyglądał dobrze. Bardzo proszę, czy możesz to dla mnie zrobić? – uśmiechnął się, widząc zgorszonego mężczyznę. Najwidoczniej teraz miał w pałacu kolejnego wroga. Powinien się obawiać w końcu stylista mógł mu skutecznie utrudnić życie.

- Dobrze, pójdę zobaczyć czy mam coś odpowiedniego, ale uprzedzam, że mogę niczego nie znaleźć. Zawsze przygotowywałem stroje pasujące do stylu Jego Wysokości Króla.

Zrzucił z ramion niewygodną marynarkę, czekając na powrót Josepha, tak chyba miał na imię. Nie miał za dużo czasu, razem z Louisem powinni pojawić się punktualnie razem, odgrywając swoją rolę. Obawiał się tego wieczoru. On i Louis nie widywali się, a od Henry'ego dowiedział się, że szatyn zaczął o niego wypytywać. Poderwał się z miejsca, gdy drzwi otworzyły się. Nie liczył na nic oryginalnego, ale może znajdzie się chociaż koszula w kolorze innym niż biały.

-Panie, nie sądzę, że którekolwiek z tych ubrań będzie właściwe. Na przyjęciu będzie cała rodzina, powinien Pan wyglądać elegancko i dostojnie. Czerń i biel to sprawdzona klasyka, więc naprawdę sugeruję...

- Popatrzymy, co my tutaj mamy – przerwał nieuprzejmie, przeglądając ubrania, które zostały przyniesione. Tak, jak oczekiwał większość wyglądała niemal identycznie, jak to, co miał na sobie. Najwidoczniej rodzina królewska była zatwardziała i konserwatywna nawet w kwestii ubioru. Czuł na sobie ponaglający wzrok Josepha, który miał go pewnie za rozpieszczonego. Chciał już zrezygnować i ponownie narzucić na siebie ciemną marynarkę, gdy jego wzrok przykuł czarny materiał. To nie było coś, o czym myślał, kiedy zażądał zmiany stroju, ale może mógłby założyć coś eleganckiego, ale nietypowego. Chwycił czarną koszulę ze stójką z małymi błyszczącymi guzikami, które odznaczały się na ciemnym materiale. Nie wahając się, zrzucił z ramion śnieżnobiałą koszulę i zaczął ubierać to, co wybrał.

- Panie, to nie będzie właściwe – zaprotestował Joseph. – Nie powinieneś być w samej koszuli, a czerń to kolor żałobny, wiec nie jest odpowiedni na tak radosną uroczystość, jaką są urodziny księżniczki Alice.

- Joseph, proszę nie stresuj się tak. Obiecuję, że nie poniesiesz żadnych konsekwencji mojego wybryku. To moja decyzja i nikt nie będzie cię obwiniał za wybór stroju – zapewnił mężczyznę, który był coraz bledszy. Kiedy obserwował jego rosnące przerażenie, poważnie zaczął się zastanawiać, czy Louis nie ma gdzieś ukrytych lochów. Ten pałac był ogromny, na pewno jego przodkowie pomyśleli o lochach. – Możesz już wyjść, dziękuję za twoją pomoc – widział, jak niechętnie się wycofuje, ale w końcu został w pokoju zupełnie sam i był gotowy do wyjścia.

Schodząc po schodach nie czuł już takiej pewności, jak chwilę wcześniej w swoim pokoju. Teraz nie było już odwrotu, wiedział, że wygląda dobrze, ale nie w stylu tej rodziny, jego rodziny. Zauważył Louisa, zanim sam został przez niego zauważony. Stanął u jego boku i dopiero wtedy szatyn obrócił się w jego stronę. Wiedział dokładnie, w którym momencie jego strój został zauważony. Louis zacisnął szczękę i skinął mu głową na przywitanie. To właśnie tyle otrzymał po tygodniach milczenia.

- Porozmawiamy o tym później – powiedział chłodno, wskazując dłonią na jego strój.

- Dziękuję za komplement, drogi mężu – sarknął i wszedł za nim do sali wypełnionej zbyt dużą, jak na jego gust ilością ludzi.

Na ich widok wszyscy podnieśli się z miejsc, a ich wścibskie spojrzenia skierowały się w ich stronę. Nie lubił zwracać na siebie uwagi w ten sposób, ale może powinien o tym pomyśleć wcześniej zanim ubrał się w ten sposób. Teraz nie był do końca pewien czy wszyscy patrzą sią na nich, ponieważ wyglądają tak dobrze, czy może chcą ocenić ich poziom zażyłości, a może to właśnie jego błyszczący strój tak bardzo ich zgorszył. Louis maszerował u jego boku, wyglądając jak król całego świata, mający za nic wszystkich tu obecnych. Może Harry powinien nauczyć się od niego tej arogancji i pewności siebie. Poczuł lekkie szturchnięcie w dłoń i zauważył, że Louis kieruje się na prawo, najwyraźniej dziś nie siedzieli obok siebie. Zauważył wolne miejsce naprzeciw szatyna, więc miał to nieszczęście, by patrzeć na twarz męża przez cały wieczór. Zignorował krótką przemowę i toast, który został wzniesiony na cześć Alice. Jadł niemal mechanicznie, rozglądając się dookoła, obserwując twarze przybyłych gości. Rozpoznał niewielu z nich. Niektóre osoby kojarzył z pierwszej kolacji w zamku jesiennym, inne z obiadu i kolacji po ślubie. Słyszał szuranie krzeseł i gdyby nie poderwał się z miejsca, zostałby w jadalni zupełnie sam. Wiedział, że rodzina królewska zazwyczaj po kolacji spędza czas w salonie, rozmawiając i pijąc, czasami nawet tańczyli, jeżeli ktoś miał ochotę na rozrywkę dla zwykłych śmiertelników. Miał zamiar stanąć gdzieś w kącie z kieliszkiem wina i zając się obserwacją tej rozpieszczonej zgrai książątek i księżniczek.

***

- Czy możesz mi powiedzieć, co on tutaj robi? Kto go zaprosił? – Louis wpatrywał się wściekle w kuzyna, który nie miał pojęcia, dlaczego cała złość została skierowana w jego stronę. Był tylko gościem, nie zajmował się listą zaproszonych.

- Nie wiem, Lou. Może Alice go zaprosiła albo twoja matka?

- To niemożliwe, żadna z nich nie zrobiłaby czegoś takie – obejrzał się przez ramię na Andrew stojącego nieopodal, prowadzącego spokojną rozmowę z Niallem i jakąś kobietą, której Lou nie rozpoznawał widząc tylko jej plecy i długie, ciemne rozpuszczone włosy. – Szczególnie nie moja matka, która tak troszczyła się od to, by Harry czuł się chciany.

- Louis, mogę zapytać, dlaczego obecność Andrew tak cię stresuje? Jest tu naprawdę dużo zaproszonych osób, nikt nie zwraca na niego uwagi, szczególnie w obecności Harry'ego.

- Słucham? – popatrzył na Philipa ze złością. – A co to niby miało znaczyć? Co ma z tym wspólnego Harry?

- Spójrz na niego – Philip zmusił go do odszukania wzrokiem bruneta, który chyba starał się ukryć za granatową zasłoną, ponieważ przysuwał się do niej coraz bardziej.

- Co z nim?

- Goście nie mogą oderwać od niego wzroku, wszyscy zerkają na niego ukradkiem z nadzieją, że uda im się z nim porozmawiać, ale on chyba wolałby teraz znajdować się w innym miejscu. Złamał dzisiaj wszystkie zasady dress codu, ale nadal wygląda lepiej niż wszyscy tutaj obecni. Ludzie nawet nie zauważyli obecności Andrew, zresztą chyba nikt go nie kojarzy.

Louis słuchał tego, co mówił kuzyn i nie wiedział, co powinien czuć w tej sytuacji. Harry zirytował go swoim strojem, tą pretensjonalną czernią, która przykuwała wszystkie spojrzenia i błyszcząca kamizelką, którą założył zamiast standardowej marynarki. Teraz, kiedy na niego spoglądał może mógłby zgodzić się z kuzynem, że jego mąż wyglądał dziś naprawdę dobrze, ale nie mógł też nie docenić klasy Andrew, tego jak doskonale wpasował się w towarzystwo swoim eleganckim strojem i spokojem, którym emanował każdego dnia. Louis poczuł złość, gdy Philip stwierdził, że nikt nie zwróci uwagi na Andrew, ponieważ jest tu Harry, a przecież Andrew był wszystkim, co ta rodzina powinna szanować i kochać. Wolałby spędzić ten wieczór z tym historykiem sztuki, ale nie mógł się do niego zbliżyć, nie tutaj na oczach rodziny i znajomych, nie na oczach Harry'ego.

- Louis – Philip zwrócił jego uwagę. – Nie wiem, dlaczego jest tutaj Andrew, ale miałem nadzieję, że ty i Harry znajdziecie nić porozumienia, on naprawdę nie wydaje się złym człowiekiem. Nikt nie zasługuje na to, by go zdradzać, pomyśl o tym.

- Mnie i Andrew nic nie łączy – powiedział szybko, gdy kuzyn chciał odejść. Musiał powiedzieć to głośno, by przypomnieć sobie, że to Harry jest jego mężem i powinien być mu wierny nawet, jeśli coś nadal mówiło mu, że to Andrew byłby właściwszym wyborem.

- Może powiedz to Harry'emu, on chyba sądzi inaczej.

Po raz kolejny spojrzał na męża, który krzywił się teraz i wyglądał na niezadowolonego, wpatrując się w kogoś intensywnie. Zamarł, gdy zauważył, na kogo patrzy Harry. Philip chyba miał rację, wszystko wymykało się spod kontroli, a Harry i Andrew w jednym miejscu to był fatalny pomysł, który mógł skończyć się katastrofą. Chciał podejść do bruneta i zamienić z nim kilka słów, odwrócić uwagę od Andrew, ale w tym momencie podeszła do niego matka. Tak jakby ten wieczór już nie zmierzał ku dramatycznemu zakończeniu.

- Czy możesz mi powiedzieć, co robi tutaj twój kochanek? – oczywiście ona nie miała w sobie takiej finezji i smaku, jak Philip.

- Nie wiem, o czym mówisz – zbył ją szybko, nie pozwalając jej na zbesztanie go, jak to miała w zwyczaju.

- Och, czyli to nie ty zaprosiłeś tutaj Andrew, który bryluje w towarzystwie, rozmawiając z gośćmi, jakby był kimś więcej niż tylko osobą, która grzeje twoje łóżko – jej słowa były jadowite i trujące, trafiając prosto do jego krwiobiegu zatruwając go.

- Mogłabyś zmienić ton i słownictwo? Królowej matce nie przystoi wypowiadać się w ten sposób.

- Jeżeli próbujesz mnie zrugać możesz zaprzestać tej marnej próby. Posłuchaj mnie Louis, w swojej sypialni możesz sobie robić, co chcesz, ale na publicznych spotkaniach to Harry jest miłością twojego życia i tak powinien być traktowany – mówiła szybko, a jej głos chociaż cichy, brzmiał surowo i w jednej chwili znowu czuł się, jak ten mały chłopiec, który był łajany publicznie przez matkę za swoje drobne przewinienie. – Poparz na niego, czy tak wygląda szczęśliwy książę?

Spojrzał na Harry'ego, starając się dostrzec to, o czym mówiła matka. Nie musiał patrzeć zbyt długo i uważnie, Harry wyglądał na złego i przygnębionego w tym samym czasie. Ten błysk, który miał w oczach, gdy wchodzili do sali zniknął tak, jak ta waleczność i pewność siebie, które tak bardzo irytowały Louisa.

- Widzisz? On jest nieszczęśliwy i zaraz ktoś jeszcze to dostrzeże i rozpuści nieprzyjemną plotkę o smutnym księciu, który jest zamknięty w pałacu. Może zrobi to twój kochanek żeby zniszczyć swojego rywala. Nie łudź się i nie nabieraj na uległość i słodkość Andrew, tacy ludzie skrzywdzą cię, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewał, a cios, który wymierzą w twoją stronę, zniszczy cię doszczętnie.

- Mnie i Andrew nic nie łączy – powtórzył po raz kolejny, ale w jego głosie nie było pewności i stanowczości, jaka powinna wybrzmieć podczas wypowiadania tych słów.

- To dlatego spędza tutaj czas każdego dnia od ponad dwóch tygodni? A ty i twój mąż nie widujecie się od podróży poślubnej?

- To nie tak, możesz tego nie rozumieć, ale nie mam zamiaru się tłumaczyć, nie zrobiłem nic złego, a teraz wybacz, ale pójdę spędzić czas z moim nieszczęśliwym mężem – chciał odejść, ale chwyciła go mocno za ramię.

- Obiecałam sobie, że nie będę się wtrącać, ale powiem jeszcze coś i weź to sobie do serca, jako moją ostatnią radę. Mam nadzieję, że spędziliście razem noc poślubną i nie mam tu na myśli spania obok siebie w jednym łóżku. To nie są czasy, w których komukolwiek przyszłoby do głowy sprawdzanie tego, a Harry nie jest kobietą, ale jeżeli to małżeństwo nie jest skonsumowane, on w każdej chwili będzie mógł to wykorzystać przeciwko tobie, przeciwko całej naszej rodzinie, a na to nie mogę pozwolić, więc powiem to po raz ostatni. Jeżeli nie spałeś ze swoim mężem to zrób to jak najszybciej tak żeby nie mógł zakwestionować tego małżeństwa w żaden sposób. On już wie o tobie za dużo, gdyby zdecydował się odejść, to skończyłoby się katastrofą.

Wyrwał się z jej mocnego uścisku i ruszył w stronę Harry'ego, starając się nie myśleć o tym, co powiedziała matka. Miała rację, wiedział o tym, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak miałby skłonić Harry'ego do przespania się z nim, to było niewykonalne. On nigdy nie zrobiłby tego dobrowolnie, więc musiałby go zmusić, a do tego nie posunąłby się nigdy w życiu. Zatrzymał się nagle i obrócił, mając nadzieję, że matka nadal stoi w tym samym miejscu. Nie mylił się, patrzyła na niego czujnie, śledząc każdy jego krok.

- Jak niby mam go to tego nakłonić? – wrócił się szybko, zadając jej to pytanie, gdy tylko mogła go wyraźnie usłyszeć.

- Louis, chyba nie chcesz żeby twoja stara matka dawała ci takie rady – uśmiechnęła się w jego stronę, ale w tym uśmiechu nie było żadnego ciepła czy matczynej miłości. Była wyrachowana i zimna, dokładnie taka, jak on. – Chyba potrafisz uwieść swojego męża prawda? W końcu w ciągu miesiąca zyskałeś męża i kochanka, musisz znać się na tych sprawach, a jeśli nie to może zapytać swojego przyjaciela, Lorda Horana, któremu zleciłeś uwieść Pannę Styles. Może da ci jakieś dobre rady, chociaż jemu też chyba nie idzie zbyt dobrze.

Czuł jak coś dusi go w piersi, nie mógł normalnie oddychać i powinien wyjść, ale podejmując kolejną fatalną decyzję ruszył w stronę Harry'ego. Musiał wyglądać źle, ponieważ brunet odłożył kieliszek, który trzymał, wpatrując się w niego z niepokojem. Matka nadal wiedziała o wszystkim, co działo się w pałacu, znała każdy jego krok. Ktoś przysłał tu Andrew, wiedząc, że coś go z nim łączy, a w tym wszystkim był jeszcze Harry, którego miał teraz uwieść. Miał wrażenie, że zaraz starci nad sobą panowanie i zrobi coś szalonego.

Poczuł na swojej dłoni, chłodne palce i to musiał być Harry, który pociągnął go za sobą i nagle otoczyła ich ciemność. Rozejrzał się zaskoczony i dostrzegł, że znajdują się za ciemną, granatową zasłoną i tylko ten gruby materiał oddzielał ich od pozostałych gości. Nie powinni się tu znajdować, wszyscy widzieli, jak zniknęli, to nie wyglądało dobrze.

- Co ty wyprawiasz? – warknął, wyrywając swoją dłoń z chłodnego uścisku.

- Staram się zapobiec katastrofie. Wyglądasz, jak wariat. Dlaczego tak wyglądasz? Co się stało?

Nie chciał mówić, że Harry sam wygląda jakby postradał zmysły. Może obaj byli siebie warci, tam samo zniszczeni, funkcjonujący na granicy obłędu.

- Nic się nie stało, nie mam pojęcia, co masz na myśli – chciał zbyć go z lekceważącym machnięciem dłoni, ale jego palce po raz kolejny zostały złapane w mocnym uścisku.

- Rozmawiałeś z matką, patrzyliście na mnie i na twojego Andrew, później zacząłeś wyglądać w ten sposób. Nigdy nie widziałem żebyś stracił panowanie, coś musiało się stać – Harry okazał się, doskonałym obserwatorem, to był kolejny powód, by mieć go po swoje stronie. Może mogliby się dogadać i zawrzeć szyki przeciwko jego matce, która najwyraźniej nadal knuła i czuła się bardzo ważna.

- To nie jest mój Andrew, nie sugeruj czegoś takiego – obrzucił go krótkim spojrzeniem, dostrzegając jak przewraca oczami i krzywi się mocno.

- Oczywiście, cokolwiek powiesz – prychnął brunet, nadal trzymając jego dłoń, której nie chciał wyrwać, nie wiedząc nawet, dlaczego. – Czujesz się już lepiej?

- Dlaczego się tutaj ukrywamy? Wszyscy goście widzieli, jak zniknęliśmy za tą zasłoną, pomyślą sobie, że robiliśmy tutaj coś niewłaściwego.

- Wiesz, że unikasz odpowiedzi na moje pytania? Za każdym razem zadajesz swoje, a moje pozostaje zapomniane – zauważył Harry, opierając się o duże okno, z którego rozpościerał się widok na królewskie ogrody.

- Ty też nie odpowiedziałeś, więc chyba obaj unikamy odpowiedzi – czuł, że zaczyna się uspokajać, nadal nie wiedział, co zrobić z Harrym, nocą poślubną i szpiegowaniem matki, ale serce wróciło do swojego stałego rytmu i mógł oddychać spokojnie. – Czuję się dobrze – odpowiedział, nie chcąc, by to, co powiedział Harry okazało się prawdą. – I dziękuję, za pomoc.

- Nie ma za co, nie chciałem żebyś zaczął tam wrzeszczeć, rozbijać kieliszki i wpadł na pomysł zamordowania kogoś – zażartował i ku swojemu zdziwieniu usłyszał cichy śmiech Louisa, dźwięk tak obcy i nieznany. – Nie chciałem żeby wszyscy widzieli jak na mnie krzyczysz, a wyglądałeś jakbyś był bardzo zły i szedłeś w moją stronę, dlatego nas tutaj ukryłem. A co do gości, to chyba mogą sobie myśleć, co chcą prawda? Jesteśmy małżeństwem, nie potrzebujemy już przyzwoitki, kiedy chcemy pobyć chwilę sami.

Wyjaśnienie Harry'ego było rozsądne i Louis chyba nie myślał dziś trzeźwo, ponieważ przez jedną, krótką chwilę pomyślał, że brunet mógłby być dobrym partnerem, takim, któremu mógłby zaufać i szukać w jego ramionach wsparcia i pocieszenia. Popatrzył na Harry'ego, zastanawiając się, co takiego powinien teraz zrobić. Nie rozmawiali od dłuższego czasu, ale teraz było dobrze i może udałoby mu się jakoś uwieść męża i doprowadzić do jednej wspólnej nocy.

- Ładnie wyglądasz – zaklął w myślach, gdy zrozumiał, że powiedział to na głos. To była tylko krótka myśl, tak obca, niemal nienależąca do niego. Nie powinien tego mówić, ale reakcja Harry'ego zaskoczyła go. Mężczyzna zmarszczył brwi, przyglądając mu się badawczo, a gdy Louis nie dodał niczego uszczypliwego, zarumienił się, tak jakby w jego umyśle pojawiła się jakaś myśl lub wspomnienie. Z tym, że przecież nie mieli żadnych wspólnych wspomnień.

- Myślałem, że znienawidzisz ten strój.

- To dlatego to założyłeś? Ponieważ myślałeś, że mnie zirytujesz?

- Nie – Harry westchnął ze zrezygnowaniem. – Chciałem ubrać coś ładnego, coś, co wybiorę sam. Naprawdę ci się podoba?

- Tak, te błyskotki do ciebie pasują – musnął palcami błyszczącą kamizelkę, przesuwając opuszkami po delikatnym materiale ciemnej koszuli, która zakrywała ciało Harry'ego.

- Dzięki, mogę ubierać coś takiego częściej – stwierdził żartobliwie, puszczając dłoń Louisa, który dopiero teraz zorientował się, że przez ten cały czas trzymali się za dłonie.

- W granicach rozsądku, proszę – Louis niemal jęknął, myśląc o tych wszystkich spojrzeniach, którymi goście obdarzyli dziś Harry'ego. Andrew pozostał niezauważony, a Harry przyciągnął wzrok każdej osoby.

- Twojego rozsądku czy mojego?

Najwyraźniej brunet miał dziś dobry nastrój, a żarty trzymały się go całkiem dobrze. Musieli w końcu opuścić to schronienie, dzięki któremu chociaż na chwilę nie czuł się obserwowany i kontrolowany. To on był królem, powinien stać gdzieś na tej sali i obserwować gości pogardliwym lub obojętnym wzrokiem, w zależności od nastroju. Z pewnością nie powinien stać za zasłoną ze swoim mężem i śmiać się z jego kiepskim żartów.

Nie rozmawiał dziś z Andrew, od chwili, gdy zobaczył myślał tylko o tym, kto go tutaj zaprosił i co pomyśli sobie Harry. Teraz powinni wyjść razem i spędzić trochę czasu publicznie, musieli być razem widziani.

- Chodźmy – zarządził wyciągając rękę w stronę Harry'ego. Czas skończyć z tym ukrywaniem.

- Gdzie?

Zauważył jak zielone tęczówki przyglądały mu się pytająco.

- Musimy wrócić i zaszczycić gości swoją obecnością – skinął głową w stronę sali, gdzie ich nieobecność na pewno została zauważona.

- Myślę, że nikt nie zauważył, że zniknąłem, może ty wrócisz, a ja nadal tutaj posiedzę. Jesteś tutaj najważniejszy – Harry wykonał ręką ruch, tak jakby starał się go odgonić, ale nawet, jeśli Louis zostawiłby go tutaj z chęcią, wiedział, że nie powinien, nie tym razem.

- Jesteśmy najważniejsi, ty i ja, więc chodźmy, pokażmy się, niech się na nas pogapią. Dajmy im trochę tematów do plotek – nie czekając na decyzje, chwycił go za dłoń i pociągnął. Chociaż światło w pokoju było przyciemnione i tak przez chwilę czuł się oślepiony. Natychmiast wszyscy na nich spojrzeli, tak jakby byli ogniem, który przyciąga do siebie ćmy. Czekał aż Harry wyrwie swoja dłoń, ale poczuł tylko, jak jego palce splatają się z nim coraz mocniej.

- I co teraz? Wszyscy się patrzą – mruknął mu do ucha, zostawiając Louisowi podjęcie najważniejszej decyzji.

- Musimy zatańczyć – może tutaj nie było prawdziwego parkietu, ale pamiętał takie przyjęcia zbyt dobrze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy czekają tylko na to.

- Nie lubię tańczyć – mężczyzna zaprotestował natychmiast, zatrzymując się.

- Ja też nie, ale większość z tych ludzi w przeciwieństwie do nas uwielbia taką rozrywkę, a nie będą mogli zatańczyć, jeśli my nie rozpoczniemy, więc zlitujmy się nad nimi, dobrze? -objął Harry'ego w pasie, gdy cicha melodia stała się wyraźnie głośniejsza i spokojniejsza. – Połóż dłoń na moim ramieniu i zatańczmy, a później będziemy mogli się wymknąć – nie wiedział, czy mówi to, ponieważ chciał stąd uciec, czy to początek misji uwodzenia męża. Dziś czuł się, jak nie on, mówił i podejmował dziwne decyzje, niepodobne do tego, co zrobiłby w innej sytuacji. Poruszali się powoli, czując się w swoich ramionach, jak dwie zupełnie sobie obce osoby, które w niewytłumaczalny sposób pasują do siebie.

-Jesteś dziś buntownikiem – wyszeptał Harry, a jego ciepły oddech owiał odsłoniętą szyję Louisa, który nagle zadrżał. – Wszyscy na nas patrzą i chyba zaczynają tańczyć.

- Mówiłem, czekali tylko na to – uśmiechnął się widząc, jak jego siostra ciągnie na parkiet Nialla, który zapierał się, ale nic nie powstrzymałoby huraganu Alice.

- Twoja siostra chyba lubi tańczyć – Styles zaśmiał się cicho, przesuwając swoją dłoń po ramieniu szatyna, muskając palcami, rozgrzaną skórę tuż przy kołnierzyku białej koszuli.

-Jest demonem parkietu, nie mam zamiaru patrzeć na jej kompromitację, więc musimy ewakuować się zanim zacznie zawstydzać koronę.

Skończyła się kolejna piosenka i powinni odsunąć się od siebie, może zatańczyć z kimś innym i opuścić przyjęcie, takie zachowanie było oczekiwane, ale nie czuł żeby Harry odsuwał się od niego, nadal trzymał go, bezwiednie dotykając jego skóry. Kątem oka zauważył zbliżającego się w ich stronę Andrew, nie mógł z nim zatańczyć, nie mógł zostawić Harry'ego na oczach tych wszystkich ludzi. Obrócił ich, tak by nie widzieć mężczyzny, stchórzył, ale wolał to niż konfrontację. Nie przemyślał jedynie tego, że teraz Harry stanął z Andrew twarzą w twarz. Nie chciał żadnych scen, ale poczuł, jak brunet spiął się, gdy tylko dostrzegł kogoś, kogo pewnie uważał za kochanka swojego męża. Okropne plotki musiały już krążyć po pałacu rozprzestrzeniając się z ogromną prędkością. Coraz więcej świateł gasło, oznaczało, że zbliża się godzina dziewiąta i światła lamp zostaną zastąpione blaskiem świec, które były zapalane. Nie czuł już dłoni Harry'ego, który chyba chciał się od niego odsunąć i przerwać taniec. Sam z chęcią opuściłby już to miejsce, ale musiał zrobić coś jeszcze. Zauważył, że Philip jak zwykle uratował sytuację, zagadując Andrew, który zatrzymał się w pół kroku. Teraz zarówno on jak i Harry mogli widzieć mężczyznę, który odpowiadając Philipowi rzucał im co jakiś czas krótkie spojrzenia, w których kryło się wiele emocji.

- Myślę, że możemy już stąd pójść – powiedział, chcąc by Harry skupił się na nim i żaden głupi pomysł nie przyszedł mu do głowy. Chciał się odsunąć, ale najpierw pochylił się i musnął ustami policzek Harry'ego, składając tam krótki pocałunek. Nie odsunął się od razu, pozwolił, by jego wargi zostały przyciśnięte do skóry bruneta w tym czułym i intymnym geście, który nie powinien mieć miejsca wśród tylu świadków. – Chodźmy – teraz był już pewien, że to dobry moment na odsunięcie się i po raz kolejny splatając ich palce, uniósł je i pocałował wierzch dłoni bruneta.

Wyszli nie oglądając się za siebie, nie chciał nawet widzieć tych spojrzeń i twarzy, na których musiał malować się szok, zdziwienie, a może nawet zniesmaczenie. Nie chciał wiedzieć, co pomyślał sobie Andrew i jego przyjaciele, a już na pewno nie interesowało go to, co miała teraz w głowie jego matka. Wyszli na korytarz kierując się w stronę schodów prowadzących do mieszkalnej części pałacu, gdy Harry nagle wyrwał swoją dłoń i wyprzedził go, wbiegając po schodach.

- Coś ty sobie myślał?! - krzyknął, zatrzymując się na czwartym schodku, patrząc na Louisa z góry. - Co to do cholery było?!

- Harry – zaczął uspokajająco, ale nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć.

- Nie! Ani słowa! – rozgorączkowany głos przerwał mu natychmiast. – Nie chcę cię dziś widzieć. – powiedział ciszej, ale nadal na jego twarzy malowała się złość mieszająca się z desperacją, której Louis nie rozumiał. Gdy wydawało mu się, że Harry uspokoił się, ten obrócił się w jego stronę po raz kolejny. – I nie dotykaj mnie! – krzyknął i wbiegł na piętro, znikając z oczu Louisa.

Wpatrywał się w ciemny korytarz, zastanawiając się, gdzie powinien teraz pójść i co zrobić. Wdrapując się po schodach, myślał o słowach matki, która mówiła, że nie powinien mieć trudności z uwodzeniem mężczyzn. Najwyraźniej nie miała pojęcia, jak niezwykłym okazem był Harry, niezwykłym i nieobliczalnym.

Dopiero kładąc się do łóżka zorientował się, że ból głowy nie był dziś tak dokuczliwy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top