Rozdział dwudziesty pierwszy
Miłego czytania :)
Królewski ślub miał odbyć się lada dzień. Harry'emu wydawało się, że niedawno ten cały koszmar rozpoczął się na dobre, a teraz miało nastąpić jego wielkie i publiczne zwieńczenie. Data została ustalona już dawno i nikt nie ustalał jej z Harry'm, który został o tym po prostu poinformowany przez swojego asystenta. Miał wrażenie, że od Dnia Wielkiego Wyboru wydarzyło się tak dużo, a całe jego życie było sterowane przez kogoś innego. Nie chciał tego ślubu, czuł przerażenie na samą myśl o tym, jaki los czeka go po tym, jak obrączka zostanie wsunięta na jego palec. Nie chodziło o samą ideę pobierania się, nigdy nie miał z tym problemu, chociaż nie był romantykiem, który oczekiwał z utęsknieniem na spotkanie swojej wielkiej miłości. Po prostu miło byłoby zrobić coś po swojemu, znaleźć partnera, ustalić datę ślubu, wybrać smak weselnego tortu i swój strój. On nie decydował o niczym, chociaż publicznie kreowano oczywiście wizję, w której to narzeczeni ustalają nawet najdrobniejsze szczegóły swojego wesela i ślubu.
On i Louis nadal byli sobie tak obcy, jak to tylko możliwe. W tak wielkim budynku jakim był Błękitny Pałac, nie było trudno unikać się i ignorować. Słyszał plotki, że po ślubie królowa i księżniczka opuszczają pałac. Miały przeprowadzić się do Różanej Rezydencji poza miastem. Podobno to była samodzielna decyzja króla, która została podjęta bez wiedzy i zgody królowej. Tak szeptała służba, a Harry pozbawiony jakichkolwiek przyjaciół na królewskim dworze, wsłuchiwał się w te szepty, które dawały mu chociaż namiastkę poczucia, że wie, co się tutaj dzieje. Niestety pracownicy pałacu nie ufali mu, posyłali w jego kierunku beznamiętne spojrzenia, w których na próżno mógł szukać jakiegoś ciepła czy cienia sympatii. Był tutaj zupełnie sam, a telefony do siostry nie mogły mu zastąpić spotkań z przyjaciółmi i bliskości innych osób.
Przez jakiś czas myślał, by porozmawiać z Louisem, podjąć próbę pogodzenia się i może poprawy ich napiętych stosunków, ale coś nie pozwalało mu się przełamać i wyciągnąć dłoni w stronę swojego przyszłego męża. Bał się tego, co może wydarzyć się po ślubie, jeżeli już teraz traktowali się tak wrogo. Nie marzył o wielkiej miłości, ale z pewnością nie chciał tkwić w małżeństwie, w którym królującym uczuciem będzie nienawiść. Czasami wydawało mu się, że może Louis jest zupełnie inny, że ukrywa się za tą chłodną fasadą i dziedziczonym, rodzinnym chłodem, ale później patrzył na niego i czuł się jak głupiec. Król był właśnie taki surowy, pretensjonalny i zimny jak ten pałac, w którym mieszkał od urodzenia. Zastanawiał się, czy nie kupić sobie jakiegoś zwierzęcia, odkąd miał żyć w luksusie i być mężem króla, mógł sobie pozwolić na coś takiego. Zawsze marzył o kocie, który będzie spał obok niego na poduszce, ale dla zwyczajnych obywateli posiadanie zwierzaka nie było możliwe, nie w tym świecie. Istniały surowe zasady określające posiadanie pupilów, nie było już bezdomnych zwierząt, schroniska przestały istnieć wraz z końcem Dawnego Świata. Tylko najbogatsi mogli posiadać jedno domowe zwierzę, które od razu było sterylizowane, by nie rozmnażało się. Tylko z książek i lekcji historii można było dowiedzieć się, jak wiele zwierząt cierpiało, żyjąc na ulicach, w przepełnionych schroniskach, a później umierało, gdy zaczęło brakować dla nich jedzenia i wody. Może i dobrze się stało, że posiadanie zwierząt było pod ścisłą kontrolą państwa, przynajmniej niewinne istoty nie cierpiały. Czasami wydawało mu się, że na korytarzu słyszy szczekanie, ale musiało mu się tylko wydawać. Kto opiekowałby się zwierzętami w Błękitnym Pałacu? Z pewnością nie król.
Tego dnia wymknął się ze swojego nowego domu, by spotkać się z przyjaciółmi w starym mieszkaniu, które nadal wynajmował Jonathan. Chciał spędzić czas z ludźmi, którzy go kochali i rozumieli, przy których nie musiał pamiętać o etykiecie, sztywnych zasadach i każdym wypowiedzianym słowie. Teraz siedział na podłodze, opierał się plecami o sofę, która była taka niewygodna i zastanawiał się, czy dobrze zrobił, przyjeżdżając tutaj. Chciał uciec od pałacu, ale chyba nie był w stanie. Na początku było tak jak zawsze, śmiali się, jedli sałatkę, którą przygotował Mark, przegryzając ją warzywnymi pasztecikami. Później zaczął czuć, że coś jest nie tak, że patrzą na niego jakoś inaczej, a ich śmiech nie brzmi tak, jak zwykle. Zaproszenia na ślub ciążyły mu niewygodnie w starej torbie, którą zabrał ze sobą z przyzwyczajenia. Dostał łaskawą zgodę, by zaprosić kilku najbliższych przyjaciół i współpracowników. Oczywiście wcześniej wszyscy zostali sprawdzeni, dostał mało uprzejmy wykład na temat właściwego dobierania sobie towarzystwa. Z pewnością przeciwnicy monarchii nie byli najlepszymi gośćmi, jakich mógł zaprosić na królewski ślub stulecia.
– Mam coś dla was – powiedział nagle, przerywając rozmowę Jo i Marka, którzy żywo dyskutowali o proteście, na który mieli zamiar się wybrać w ten weekend. Sam z chęcią by do nich dołączył, ale wyobrażał sobie, jaki skandal wybuchłby, gdyby jego obecność została zauważona. Już widział te nagłówki: Królewski małżonek jest antymonarchistą. Co zrobi król Louis? Zetnie mu głowę, czy wtrąci do lochu na wieczne potępienie?
– Co takiego? – Jonathan popatrzył na niego z zaciekawieniem. Tego dnia nie odzywał się za często, a Harry czuł na sobie jego ciężkie spojrzenie. – Uśmiechasz się, więc to chyba coś miłego.
– Tak, coś miłego – mruknął, ignorując słowa o uśmiechu, który pojawił się na myśl o nagłówkach gazet. Wyciągnął dłoń, sięgając po torbę, z której wysunął kilka kopert – Proszę bardzo, coś dla każdego – podał każdemu starannie zapieczętowaną kopertę z wykaligrafowanym imieniem i nazwiskiem.
– Czy to jest coś, o czym myślę? – Jo patrzyła na kopertę z podekscytowaniem i rosnącym zaciekawieniem.
– Nie wiem, o czym myślisz, moje zdolności nie sięgają aż tak daleko – posłał jej uśmiech, który był wyuczony i odegrany. – Możesz otworzyć.
– Nie myślałem, że poważnie zostaniemy zaproszeni – Mark przełamał pieczęć i otworzył kopertę, wysuwając z niej zaproszenie. Prześledził wzrokiem krótki tekst napisany złotą czcionką i uniósł brwi. – Dwudziesty szósty? To praktycznie zaraz.
– Przepraszam, że dostaliście je tak późno, zrozumiem, jeśli macie swoje plany i nie będziecie mogli się pojawić – powiedział przepraszającym tonem, a może miał nadzieję na to, że nie przyjdą i nie będą świadkiem najgorszej chwili jego życia.
– Żartujesz? – Lauren ściskała zaproszenie jak najcenniejszy skarb. – To szalone, że będziemy na najpiękniejszym ślubie w historii Nowego Świata.
– Wydawało mi się, że moi przyjaciele to osoby, które są przeciwne monarchii, dążą do zmian i gardzą wszystkim, co królewskie. Czy nie chodziliśmy razem na protesty przeciwko dynastii Tomlinsonów? – chciał zabrzmieć lekko i zabawnie, ale wiedział, że gorycz sączy się z jego ust jak trucizna, która powoli zatruwa każdy organ, doprowadzając do samozagłady i zniszczenia.
– Pewnie, ale to jedyna w życiu okazja, by zobaczyć ich wszystkich z bliska i choć przez chwilę zatopić się w ich splendorze – dziewczyna uśmiechała się i mówiła szczerze, ale to nie były słowa, które chciał usłyszeć. – A teraz ty także będziesz Tomlinsonem, więc chyba będziemy musieli zrezygnować z protestów i marszów.
– Och nie, nie róbcie tego ze względu na mnie – wiedział, że na jego twarzy pojawił się grymas, który niczym nie przypominał jego zwykłej, pogodnej twarzy. – Nie zniósłbym takiego poświęcenia.
– Już mówisz jak oni – Jonathan popatrzył na niego tym oceniającym wzrokiem, który ranił go mocniej niż wszystkie obelgi, jakie rzucał w jego stronę Louis.
– Jak kto? – zapytał, wbijając swój wzrok w kopertę, której Johnny nadal nie otworzył.
– Jak arystokracja – wypluł to słowo jak najgorsze przekleństwo, jak cios, który był doskonale wymierzony i trafił w swój cel.
– Przykro mi, że muszę cię tak bardzo rozczarować, ale pochodzę z rodziny arystokratycznej, mój ojciec jest Lordem, tak samo jak był nim mój dziadek, pradziadek i każdy wcześniejszy mężczyzna z rodziny Styles – wiedział, że uniósł się bez powodu i bronił czegoś, czego nienawidził z całego serca, ale czuł, że musi to zrobić, że ten atak był wymierzony nie tylko w niego.
– Nie to miałem na myśli – mężczyzna zmieszał się i spoglądał na niego przepraszająco, ale w tej chwili nie miał ochoty na niego patrzeć. Jonathan chciał go zranić i mu się udało.
– Czy wszystko do ślubu jest już przygotowane? – Jo pospiesznie zmieniła temat, chcąc rozluźnić trochę napiętą atmosferę.
– Jest dużo do zrobienia, ale ja się tym nie zajmuję. W pałacu od wszystkiego są specjalni ludzie i to na ich barkach spoczywa cała odpowiedzialność. Dzień wcześniej będzie jeszcze oficjalna próba w katedrze królewskiej, by wszystko dobrze wypadło – skupił się na jedzeniu, mówił, wkładał do ust sałatkę, przełykał i znowu mówił. Nie chciał na nich patrzeć, wiedział, że wszyscy są podekscytowani i myślą, że on również jest. Powinni nadal tkwić w takim przekonaniu. Co z tego, że byli przyjaciółmi, nagle stali się również miłośnikami rodziny królewskiej.
– Ślub będzie tam, gdzie odbyła się koronacja? – Mark nie pochodził ze stolicy, nie znał wszystkich tych ważnych budynków, więc był ciekawy, a Harry to rozumiał i nie chciał być podły dla kolejnej bliskiej osoby.
– Tak, katedra przetrwała tak wiele, trzęsienia ziemi, powódź, tornada, wszystkie kataklizmy Dawnego Świata, później była świadkiem koronacji wszystkich władców w tym Louisa.
– Louisa – Lauren powiedziała głośno – to takie dziwne, kiedy nazywasz króla po imieniu, chyba nadal nie mogę uwierzyć w to wszystko.
– To człowiek jak każdy inny. Jak niby Harry miałby się do niego zwracać? – Johnny prychnął pod nosem ze złością. – To tam był pogrzeb Króla? Tam go pochowali?
– Nie wiem. Nie wiem, gdzie jest pochowany, nie interesowałem się tym – nagle uświadomił sobie, że naprawdę tego nie wie, nie miał pojęcia o tak wielu sprawach. Powinien znać odpowiedź na to pytanie, może faktycznie był głupim ignorantem, jak zwykł nazywać go Louis.
– Zaskakujące, że nie wiesz – zauważył przyjaciel, znów odnosząc się do niego wrogo.
– Ilu gości zaprosiliście? – po raz kolejny odezwała się Jo.
– Tysiąc osób.
– Ile? – James wykrzyknął, niemal podrywając się z miejsca. – Ja nawet nie znam tylu ludzi.
– Będziecie mieć dobre miejsce wśród rodziny i przyjaciół, nawet przed politykami i celebrytami – stwierdził żartobliwie, chcąc rozśmieszyć przyjaciół, którzy podłapali to i zaczęli żartować, kogo uda im się spotkać podczas przyjęcia.
– Masz już strój? To będzie klasyczny garnitur, czy coś bardziej szykownego i zaskakującego? – Lauren interesowała się modą, to z nią zazwyczaj plotkował na temat nowości w sklepach, których nie było tak wiele, odkąd świat zrównoważył produkcję i ograniczył ją do minimum, ale Lauren potrafiła szyć i zawsze miała na sobie coś oryginalnego, czego nie można było nigdzie kupić. Czasami żartowali, że suknię ślubną też uszyje sobie samodzielnie i pewnie to była prawda.
– Nie mogę powiedzieć, przepraszam, ale to ścisła tajemnica, nie miałem jeszcze ostatecznej przymiarki, więc sam pewnie będę zaskoczony, gdy zobaczę ostateczną wersję – chciałby z nią porozmawiać, powiedzieć czego chciał, a co otrzymał, wyznać, jak sztywne są zasady w pałacu i że jego strój jest ściśle zaplanowany przez zupełnie obce osoby, ale nie mógł tego zrobić, musiał trzymać usta zamknięte.
– Jestem pewna, że będziesz świetnie wyglądał – dziewczyna wyciągnęła rękę i mocno uścisnęła jego dłoń, chyba też zauważyła, że nie jest do końca szczęśliwy.
– Dobrze, dość już rozmów o ślubie – klasnął w dłonie i podniósł się z miejsca. – Ktoś ma ochotę na piwo? – chciał tylko wyjść na chwilę z pokoju i odetchnąć, a to był dobry pretekst. Usłyszał przekrzykiwania przyjaciół, więc najwyraźniej trafił idealnie, każdy miał ochotę na coś mocniejszego. – Zaraz wracam.
Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę, z zadowoleniem zauważając, że jego ulubiony alkohol znajduje się w na półce. Zaczął ustawiać butelki na blacie, gdy usłyszał ciche kroki, a po chwili Jonathan wszedł do pomieszczenia. Nie chciał z nim rozmawiać i ponownie się kłócić.
– Przepraszam – mężczyzna opierał się o ścianę z dłońmi wciśniętymi w kieszenie ciemnych spodni. Wyglądał tak, jak zawsze, ale w tej chwili Harry czuł, że nic nie jest takie, jak wcześniej.
– Za co? – przymknął lodówkę i podszedł do okna, z którego widok wychodził na ulicę. Widział, że samochód, który go przywiózł, stoi zaparkowany po drugiej stronie ulicy, a kierowca cały czas na niego czeka. Wieczór był ciepły, ale na myśl o tym nieszczęśniku, który tyle godzin siedział w tym miejscu i na niego czekał, poczuł się źle.
– Za to, co powiedziałem.
– Och myślałem, że przepraszasz za to, że mnie obraziłeś, że chciałeś mnie poniżyć, podkreślając moją niewiedzę i brak informacji o narzeczonym. Sądziłem, że przepraszasz za ten złośliwy ton i wściekłość, jaką w stosunku do mnie skierowałeś. Jeśli przepraszasz za to, co powiedziałeś, to nie sprawy, twoje słowa mnie nie uraziły, teraz potrzeba już czegoś więcej – nie odrywał wzroku od samochodu, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Stracił ochotę na piwo, może po powrocie mógłby zakraść się do kuchni i zobaczyć, czy zostało jeszcze trochę tego dobrego ciasta cytrynowego, które było podane wczoraj i gdyby okazało się, że tak, to może otworzyłby też szampana, bo w końcu za kilka dni wychodził za mąż, więc mógł pozwolić sobie na takie ekscentryczne zachowanie.
– Harry przecież wiesz, że nie miałem na myśli niczego złego – Johnny odbił się od ściany i zbliżył do niego. – Jeszcze raz przepraszam, to był stresujący dzień.
– To prawda, ten dzień był stresujący – przytaknął, myśląc o tym, jak od poranka planował, jak się wymknąć. Jak oszukał Henry'ego i powiedział, że nie czuje się najlepiej i dziś nie obejrzy dekoracji ślubnej katedry. Nie był w stanie niczego przełknąć przez stres i nerwy, które towarzyszyły mu od kilku dni i chciałby myśleć, że Louis czuje się podobnie i może najbardziej pragnął porozmawiać z właśnie z nim, bo przecież tylko oni mogli czuć się podobnie i tylko oni mogli dać sobie trochę wsparcia w tej chwili. Zaśmiał się cicho i pokręcił głową na swoje żenujące myśli, był żałosny myśląc, że znajdzie trochę ciepła w ramionach kogoś, kto był zimny i twardy jak stal. On też musiał się zmienić, wiedział o tym, koniec z byciem delikatnym i wrażliwym, koniec z sercem wyciągniętym na dłoni.
– Martwię się o ciebie, wydajesz się inny, mam wrażenie, że cię nie poznaję – powiedział poważnie Jonathan, zbliżając się jeszcze o krok i teraz stał tuż obok Harry'ego. – Nie chce, żeby to cię zmieniło, nie chce, żebyś stał się takim człowiekiem jak oni. Nie jesteś taki Harry, nie jesteś potworem z dziurą ziejącą pustką zamiast serca.
– Martwisz się o mnie, czy nie chcesz, żebym się zmienił? Wiesz, to dwie zupełnie inne kwestie – zerknął na niego z autentycznym zaciekawieniem w zielonych oczach, które teraz były niemal tak ciemne, jak kamień na jego zaręczynowym pierścieniu.
– Dzisiaj nie uśmiechnąłeś się szczerze nawet jeden raz, może inni nabierają się na te twoje żarty, ale nie ja. Widzę, jak się dusisz, jak cierpisz, a oni odbierają ci całą wolność. Nie chcę, żebyś stał się taki jak ludzie, którymi gardziłeś od lat – głos Jonathana był coraz donośniejszy, teraz nie mówił już z takim spokojem i opanowaniem, jak chwilę wcześniej. – Myślisz, że nie pamiętam, jak wpadłeś tu płacząc, jakby cały świat nagle się skończył?
– Może już się taki stałem, a może zawsze taki byłem, w końcu pochodzę z rodziny arystokratów, może to zawsze płynęło w mojej krwi, było pod moją skórą i chciało wydostać się na powierzchnię. Może jestem taki jak oni, wszak czy brak emocji jest taki zły, czy odrobina chłodu zamiast gorączkowości jest czymś nieodpowiednim? Czy to, że dziś uśmiechałem się trochę mniej, sprawia, że nie jestem szczęśliwy? A może jestem przeszczęśliwy i nie mogę się doczekać ślubu z moim ukochanym.
– Nie wierzysz w ani jedno słowo, które właśnie wypowiedziałeś. Ty jesteś życiem, kiedy on jest śmiercią, jesteś światłem, a on ciemnością. Sprawiasz, że ludzie przy tobie czują się piękni i kochani, a on potrafi okazywać wszystkim swoją wyższość. Jesteś słońcem Harry, a on jedynie deszczem – Johnny wpatrywał się w jego twarz, gdy gorączkowo wyrzucał z siebie słowa, chwytając go za dłoń.
– Lubię deszczowe dni – wyszeptał, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie na wspomnienie niedawnego spaceru w deszczu, gdy starał się znaleźć wejście do prywatnych ogrodów, o których wspomniał Louis. – Są dużo przyjemniejsze niż słońce.
– Bez słońca nie ma życia – Jonathan po raz kolejny próbował wyjaśnić mu, co ma na myśli, ale Harry doskonale to rozumiał, tyle że to nic nie znaczyło.
– Bez deszczu również, więc może ja i Louis jesteśmy dla siebie stworzeni – cofnął się i oderwał swój wzrok od ulicy. – Myślę, że to czas na powrót do domu.
– Nie musisz jeszcze iść, mieliśmy coś obejrzeć i wypić, zostań – chciał chwycić go za dłoń, ale tym razem Harry odsunął się.
– Zastanawiam się, czy będę musiał skrócić włosy, trochę podrosły i pewnie nie będą układały się dobrze. Chociaż może korona będzie leżała na nich lepiej niż wtedy, gdy były całkiem krótkie – nie wiedział, czy mówił do siebie czy do przyjaciela, Johnny był chyba tak samo zdezorientowany. – Pożegnam się szybko i idę.
– Tu jest twój dom Harry, tu z ludźmi, którzy naprawdę cię kochają – zapewnił Jonathan, ale Harry już kierował swe kroki do salonu.
– Wiesz Johnny – zatrzymał się na chwilę i obejrzał przez ramię na przyjaciela – chyba nie mam już domu, a przynajmniej nie czuję, żebym go miał, ale przecież można żyć w ten sposób, można żyć bez domu – wszedł do pokoju, przerywając wszystkim rozmowę. – Przykro mi, ale muszę już wracać.
– Rozumiemy, pewnie twój narzeczony za tobą tęskni, a to król, więc lepiej, żeby nic nie popsuło mu humoru – zażartował Mark, przytulając go krótko. – Widzimy się na ślubie tak?
– Tak, będę szczęśliwy jeżeli się pojawicie i przepraszam, że mogłem zostać tak krótko, ale naprawdę mam teraz dużo na głowie – pozwolił, by dziewczyny przytuliły go krótko, cmokając go w oba policzki. – Bawcie się dobrze i nie róbcie niczego, czego ja bym nie zrobił – zażartował, wywołując śmiech przyjaciół.
– Odprowadzę cię – powiedział od razu Jonathan, chcąc iść za nim, ale Harry zatrzymał go, opierając lewą dłoń na jego piersi. Ich wzrok spoczął na pierścieniu, który odznaczał się na jego dłoni.
– Nie ma takiej potrzeby, trafię do wyjścia – patrzyli na siebie przez chwilę, ignorując resztę osób przyglądających się im w ciszy. – Do zobaczenia.
Kiedy wsiadł do samochodu, nie odezwał się do kierowcy, nie istniały słowa, które byłyby odpowiednie. Czuł przeraźliwą pustkę mieszającą się z żalem. Wiedział, że zranił dziś swojego najlepszego przyjaciela, a może w rzeczywistości zranili się wzajemnie. Kiedy zobaczą się następnym razem, nie będzie już tą samą osobą. Ich życie miało zmienić się bezpowrotnie i nic nie mogli na to poradzić.
***
To był ciemny pokój, ale może stałby się jasny, gdyby tylko ktoś podniósł się i zapalił jedną z lamp. Ciemne zasłony otulały wnętrze, blokując dostęp światła, ale na zewnątrz i tak panował już mrok, więc chroniły jedynie od ciekawskich spojrzeń przechodniów, którzy podczas wieczornego spaceru przypadkiem podnieśliby głowy i skierowali swe oczy w stronę jednego z okien. Może więc pokój wcale nie był ciemny, a przytulny, może ta odrobina ciemności była pocieszająca, dawała poczucie wytchnienia i intymności, której tak potrzebowali mieszkańcy Błękitnego Pałacu.
Tego dnia nic nie było w porządku. Poranek rozpoczął się od męczącej rozmowy z Królewską Radą, dotyczącej ślubu. Rozumiał, że to ważne wydarzenie dla całego Królestwa, wszyscy żyli tym dniem, który zbliżał się nieubłaganie. Nie rozumiał, skąd takie zainteresowanie poddanych, którzy nagle zaczęli być specjalistami od wesel, ślubów i monarchii. Najchętniej wyszedłby za mąż w małej kaplicy na tyłach ogrodu, z dala od wścibskich spojrzeń polityków, celebrytów i mediów, które miały relacjonować każdy jego krok. Najbardziej zaskakiwały go ciągłe spekulacje na temat stroju Harry'ego, przecież nie był kobietą, jego strój nie mógł być oryginalny w żaden sposób. Styles chcąc, nie chcąc, nie miał wielkiego pola do popisu, ale poddani chyba tego nie rozumieli.
Gdy przebrnął przez nudne, ale wyczerpujące spotkanie, liczył, że zaszyje się w swoim gabinecie i odetchnie, zajmując się dokumentami rządowymi, ale przeliczył się i czekała go kolejna rozmowa z matką, która przypomniała mu o tym, z czego zdawał sobie sprawę. Miał traktować Harry'ego z szacunkiem i odpowiednią dozą ciepła. Chciał zapytać, czy to jej zdaniem jest recepta na udane małżeństwo, ale powstrzymał się z szacunku dla swojego zmarłego ojca, który był dla niego wzorem. Zastanawiał się, co działoby się, gdyby żył i nadal był obok nich, czy wtedy matka szarogęsiłaby się w pałacu i zachowywała jak wyrocznia. Czy zostałby zmuszony do ślubu, a może ojciec dałby mu trochę czasu i pozwolił poznać kogoś na normalnych warunkach tak, jak od lat poznawali i zakochiwali się zwyczajni ludzie. Nade wszystko pragnął, by żył Arthur, wtedy z pewnością nie byłby w tym miejscu swojego życia, mógłby wrócić do wojska wraz z Niallem lub żyć po swojemu, nie planując każdego kolejnego kroku i gestu. Jedno było oczywiste, Harry Styles nie pojawiłby się w jego życiu, a to zmieniłoby wszystko.
Teraz siedział z przyjaciółmi i w końcu po całym dniu miał czas dla siebie. Wpatrywał się w rzędy książek poustawianych równo na regałach. Uwielbiał to miejsce, jako jedyne w pałacu pozbawione było pompatycznych obrazów, rodzinnych portretów i kryształowych żyrandoli. Były tylko książki, miękki, jasny dywan, fotele i kanapa ustawione przy kominku. Niedaleko stał stolik, na którym teraz stały szklanki i butelka whisky opróżniona do połowy. Na kremowych ścianach ozdobionych złotymi emblematami nie było nic, poza wielkim lustrem, w którym mógł się przejrzeć, jeśli tylko obróciłby głowę w lewą stronę. Pewnie powinni zapalić lampę wiszącą na suficie, ona rozświetliłaby to pomieszczenie i uwolniła je od mroku, ale przyjemnie siedziało się w miejscu, w którym jedynym źródłem światła był ogień w kominku i jedna mała lampka ustawiona przy oknie.
Niall leżał na dywanie rozciągnięty niczym władca całego świata, któremu nikt nie może zagrozić. Czasem chciałby czuć się chociaż w połowie tak dobrze, jak przyjaciel, ale to raczej było niemożliwe. Nie było drugiej takiej osoby jak Lord Niall Horan. Za to Philip był zupełnie kimś innym. Teraz siedział na fotelu z jedną nogą wygodnie ułożoną na kolanie, trzymając w dłoni szklankę z bursztynowym alkoholem. Wyglądał spokojnie, był zrelaksowany, ale w zupełnie inny sposób niż Niall. Jego kuzyn był dziś w dobrym humorze, chyba wszyscy czuli się dziś niezwykle wygodnie.
– Wymknął się z pałacu – powiedział nagle, przerywając ich spokój.
– Kto? – Niall zmienił swoją pozycję, podpierając głowę na ugiętej ręce.
– Mój narzeczony oczywiście – upił łyk alkoholu i skrzywił się, gdy gorzka ciecz spłynęła mu do gardła.
– Uciekł? Dlaczego? – Niall wydawał się dziwnie podekscytowany i Louis wiedział, że w jego głowie tworzy się już bardzo dużo teorii spiskowych na ten temat.
– Nie uciekł, tylko wymknął się – wyjaśnił, chcąc, by wszystko było jasne.
– Jeśli się wymknął, to skąd o tym wiemy? – Philip jak zawsze zadał odpowiednie pytanie.
– Ponieważ w tym pałacu nic nie dzieje się bez mojej wiedzy – odparł enigmatycznie i zaśmiał się na widok uniesionych brwi Nialla. – Harry od rana kombinował i zachowywał się dziwnie, po południu powiedział swojemu sekretarzowi, że źle się czuje i nie będzie go na spotkaniu, na którym miały być omawiane ślubne dekoracje. Biedny, naiwny Henry nabrał się oczywiście na te żałosne wymówki i dał mu sposób.
– A jak się o tym dowiedziałeś? Nie wierzę, że Henry przyszedł ci o tym zameldować, przecież on jest od Stylesów.
– Oczywiście, że nie dowiedziałem się od Henry'ego, ale wiesz, że nic nie umknie czujnemu oku Matthew, a każdy sekretarz podlega królewskiemu sekretarzowi, więc Matt obserwował go, a kiedy późnym popołudniem Harry wymknął się z pałacu, służba od razu przekazała informację Matthew. Kierowca zawiózł go na miejsce i zadzwonił do pałacu, mówiąc dokładnie, gdzie się znajdują.
– Jesteś niezwykle zawodowy ze swojej małej, szpiegowskiej siatki – kuzyn patrzył na niego z irytującym spokojem i małym uśmiechem uznania na twarzy.
– Nikogo nie prosiłem o szpiegowanie, moi pracownicy są po prostu lojalni.
– Harry pewnie nazwałby to inaczej – Niall zarechotał prostacko, więc Louis nie miał zamiaru tego komentować.
– To tylko dla jego bezpieczeństwa, nie może opuszczać pałacu bez poinformowania o tym – oczywiście jego troska nie była szczera, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.
– Gdzie on pojechał? – Niall usiadł, napełniając swoją pustą szklankę do pełna.
– Do swojego dawnego mieszkania, pewnie chciał spotkać się z przyjaciółmi, a może pożegnać z pierwszą miłością – parsknął śmiechem w mało elegancki sposób.
– Czyżbym wyczuwał nutkę zazdrości? – Horan jak zwykle stroił sobie z niego żarty, a alkohol, który w siebie wlewał, dodawał mu tylko odwagi, której normalnie już mu przecież nie brakowało.
– Nie bądź śmieszny, nie mam o co być zazdrosny – pokręcił głową, całkiem rozbawiony tym, co powiedział przyjaciel.
– Harry pewnie nie narzekał na brak adoratorów.
– Czy naprawdę będziemy teraz rozmawiać o tym, z kim wcześniej spotykał się mój narzeczony? – zaczynał być zirytowany, a przez chwilę miał naprawdę doskonały nastrój.
– Nie denerwuj się – Philip, odstawił swój trunek i popatrzył na niego uważnie. – To, z kim spotykał się Harry, nie jest teraz istotne. To twój narzeczony, który za kilka dni stanie się mężem, a Niall podpuszcza cię celowo jak zwykle.
– Stwierdziłem tylko fakt, nikogo nie podpuszczałem – Horan, przewrócił oczami, a zadowolony uśmieszek cały czas gościł na jego twarzy. – Można uznać, że Harry pewnie zorganizował swój wieczór kawalerski. Ciekawe, o której wróci do pałacu.
– Czy uznajemy, że nasze spotkanie jest moim wieczorem kawalerskim? – nie chciał takiej imprezy, wyraźnie powiedział to Niallowi i wiedział, że jego prośba została usłyszana. To nie było wesele, którego chciał, więc nie miał też ochoty świętować. Głęboko w sercu nadal czuł, że nie przeżył żałoby, wydawało mu się, że ojciec zmarł niedawno, a przecież chwilę temu był obok i rozmawiał z nim na temat wyjazdu do wojskowych koszar. Teraz nic nie było jak dawniej, ale czuł, że wieczór kawalerski to byłoby zbyt wiele.
– Zorganizowałbym ci najlepszy kawalerski w całym Nowym Świecie, ale odrzuciłeś moją propozycję, więc teraz siedzimy tutaj w mrocznej bibliotece, jak starcy przy butelce tego niezwykle drogiego alkoholu i sam nie wiem, czy topimy smutki, czy po prostu jesteśmy tak przygnębiający z natury – Niall jak zwykle był zbyt dramatyczny.
– Jesteśmy trochę starcami – zgodził się z nim, śmiejąc się cicho na widok zaskoczonej miny kuzyna. – To prawda Phil, popatrz na nas, nie stajemy się coraz młodsi.
– Daj spokój, jesteśmy jeszcze całkiem młodymi kawalerami, nie czuję się staruszkiem nawet w jednym procencie.
– Niedługo tylko wy będziecie kawalerami – rozsiadł się wygodniej na fotelu, myśląc przez chwilę o nadchodzącym ślubie. Znał już dokładny plan, rzucił okiem na listę gości, ale nie był na tyle zainteresowany, by prześledzić tysiąc nazwisk. Cieszył się, że na uroczystym obiedzie będzie ich już pięciuset, a na kolacji zaledwie dwustu. To i tak nie będą bliscy mu ludzie.
– Zazdrościsz nam, czy to my powinniśmy zazdrościć tobie?
– Jestem osobą, której uczucie zazdrości jest obce, ale myślę, że gdyby tylko sytuacja wyglądałaby inaczej, to czułbym się całkiem szczęśliwy – to było nietypowe jak na jego codzienne zachowanie. Nie lubił odkrywać się nawet przed swoimi przyjaciółmi, którzy nigdy nie wykorzystaliby tego przeciwko niemu.
– Może Harry zmieni się po ślubie, kiedy będzie wiedział, że nie ma już odwrotu i jego jedyną opcją jest porozumienie się z tobą – Phillip zawsze patrzył na wszystko z większym optymizmem i nadzieją niż Louis, tak było również teraz.
– Zawsze możesz go zastraszyć, jeśli będzie sprawiał ci trudności – propozycję Nialla, były szczere i zazwyczaj skuteczne, ale wolałby jednak, by książę miał rację.
– Niall – Philip westchnął, mając chyba dość pomysłów młodego Lorda – czy mógłbyś nie doradzać Louisowi w ten sposób? Oni mają się dogadać, a nie rozpoczynać wojnę małżeńską, która będzie miała wpływ na wszystkich.
– Tak, jak zwykle uwielbiam twoje pomysły, tym razem muszę zgodzić się z Philipem – szatyn westchnął, poruszając powoli szklanką, którą cały czas trzymał w dłoni. Bursztynowa ciecz odbijała się od ścianek z cichym chlupotem, który w bibliotece roznosił się niczym dźwięk fal uderzających o molo.
– Dobrze, więc co masz zamiar zrobić? – Niall przeszedł w swój rzeczowy, wymagający tryb rozmowy, przypominając Louisowi, że nie jest tylko żartownisiem, ale też Lordem i ma stopień wojskowy.
– Co masz na myśli? – był zmieszany, chwilę temu przyjaciel proponował, by zastraszał Harry'ego, a teraz oczekiwał od niego odpowiedzi, ale Lou nie rozumiał pytania.
– Wydaje mi się, że Niall pyta o to, jak masz zamiar zdobyć sympatię i zaufanie Harry'ego – wyjaśnił spokojnie Philip, a Horan przytaknął szybko.
– Cóż, nie myślałem o tym jeszcze, ale on nie jest nikim wyjątkowym prawda? Każdego można oczarować prezentami i miłymi słówkami.
– Przykro mi, że to ja muszę sprowadzić cię na ziemię, ale ze Stylesem to może nie przejść. Zraziłeś go do siebie tak wiele razy, że teraz żaden prezent nie będzie wystarczający. A co do miłych słówek, Louis, miły potrafisz być jedynie do swoich psów i koni, nikogo więcej nie darzysz sympatią i nie traktujesz ciepło.
Wsłuchiwał się w szczere i boleśnie prawdziwe słowa Nialla. Miał rację, nie był zbyt dobry w stosunkach międzyludzkich, mógł winić za to siebie i całą rodzinę królewską, która uważała, że wyrażanie emocji jest słabością, na którą koronowane głowy nie mogą sobie pozwolić. Zdobycie sympatii Harry'ego mogło być trudniejsze niż z jakimś innym przeciętnym poddanym, ale nadal to mogło się udać, w końcu był przecież królem. Problemem mogło być jedynie to, że nie chciał starać się o bruneta, nie zależało mu na jego uwadze i sympatii.
– To faktycznie może być problem, gdy przedstawiasz moją osobę w ten sposób – zaśmiał się cicho, nie walcząc z tym, co powiedział Niall. Nie było sensu, wszystkie słowa były prawdziwe.
– Myślę, że będziesz musiał być z nim bardziej szczery Lou, nie traktować go jak kolejnego polityka, który chce ci zaszkodzić. Harry pracował z dziećmi i młodzieżą, nie może być złym człowiekiem, więc może trzeba tylko dać mu szansę i otworzyć się trochę – kuzyn, popatrzył na niego z ciepłem w oczach, chcąc przekonać o słuszności wypowiedzianych słów.
– Stary, powiem to dosadnie – Niall podniósł się gwałtownie, a jego twarz była już wystarczająco zarumieniona od wypitego alkoholu, ale teraz stała się jeszcze bardziej czerwona. – Będziecie małżeństwem za trzy dni, czeka was noc poślubna, więc czy ci się to podoba czy nie, musisz zdobyć jego sympatię i zainteresowanie. I tyle, nie powinieneś mieć z tym żadnego problemu.
– Niall próbuje powiedzieć, że może powinieneś traktować Harry'ego trochę cieplej, być z nim trochę bardziej intymny – po raz kolejny Philip chciał, by wszystko wyglądało dużo lepiej niż w rzeczywistości. – Oczywiście nikt nie zmusza cię do niczego, pocałunek jest zdecydowanie zbyt intymny, jak na to, co was łączy, ale...
– Co do cholery! – wykrzyknął Horan, przerywając mu. – Wiem, co mówię Phil, nie musisz być jakimś tłumaczem. I skończ z tymi głupotami, dla Louisa zbyt intymne jest nawet to, że Harry oddycha w jego obecności. Jak niby maja się przespać, jeśli wmawiasz mu, że nie muszą się całować, bo to zbyt intymne. Czas dorosnąć i zebrać się w całość.
–Niall.
– Nie, nie Phil – Louis odezwał się, gdy kuzyn syknął na ich przyjaciela. – On ma rację, muszę coś zrobić, żeby ogarnąć tę całą skomplikowaną sytuację. Nie może być żadnego skandalu, na pewno nie na ślubie i w późniejszych miesiącach.
– Jeśli możemy ci jakoś pomóc, powiedz tylko słowo. Jestem pewny, że Matthew też pomoże, jeśli będzie trzeba – Philip był księciem i jak nikt inny rozumiał, co oznacza ciężar korony i oczekiwań. Tam gdzie Niall był beztroski i żartobliwy, Philip okazywał się rozsądny i skupiony. Obaj wiedzieli, na co mogą sobie pozwolić, a co jest absolutnie zabronione, tak było od ich najmłodszych lat. Czasem nienawidził samego siebie za takie myśli, ale cieszył się, że Philip zaprzyjaźnił się z nim, a nie Arthurem. Swego czasu był z tego powodu nawet dumny, szczególnie w chwilach, gdy Arthur błyszczał i uwielbiali go wszyscy, łącznie z ich wiecznie oschłą matką. Bycie tym drugim zazwyczaj go uszczęśliwiało, ale zdarzały się momenty, gdy chciał zostać tylko zauważony.
– Coś wymyślę, a jeśli nie, to zwrócę się o pomoc do naszego specjalisty od spraw miłosnych – wskazał na Nialla, który otworzył kolejną butelkę alkoholu. – Nie powinniśmy tyle pić, jutro mam próbę ślubu.
– Wypiłeś ledwo szklankę, to ja wlewam w siebie za dużo, a jutro będę tylko cierpiał. Całe szczęście nie muszę być na próbie, chociaż uważam, że to ja powinienem być świadkiem. Bez obrazy Phil.
– Chciałbyś prawda? Świadkiem Harry'ego będzie jego siostra, więc mógłbyś nam pokazać, jak ją oczarowujesz – mężczyzna parsknął śmiechem z oburzonej miny Horana, który nie skomentował tego w żaden sposób, co mogło świadczyć jedynie o tym, że jego podryw wcale nie udał się tak dobrze, jak opowiadał. – Czy Harry miał w ogóle jakiś wpływ na ślub?
– Dopisał jakichś swoich gości do listy zaproszonych osób, wybrał czcionkę na zaproszeniach, dałem mu wolną rękę w wyborze tortu. Wiecie, że nie przepadam za słodyczami, więc mógł wybrać coś, co lubi. Nie mamy utworu na pierwszy taniec. Harry zaproponował marsz pogrzebowy, jakże wymownie – nie był zainteresowany tym ślubem, nie obchodziło go, kto będzie zaproszony, jaki wystrój katedry został przygotowany, co zostanie podane do jedzenia. Zostawił wolną rękę doradcom i specjalistom, wierząc, że znając go od tylu lat, dokonają dobrych wyborów.
– Wiesz, w co będzie ubrany?
– Nie obchodzi mnie to. Dopóki nie przyniesie mi wstydu, może założyć, co tylko chce – chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy usłyszał jakiś hałas docierający z korytarza, im dźwięk był głośniejszy, tym wyraźniej dało się zrozumieć wykrzykiwane słowa.
– Panie Styles, Jego Wysokość prosił, by nikt mu nie przeszkadzał – usłyszał stanowczy głos Matthew dobiegający zza drzwi.
– Doprawdy? A jest na jakimś spotkaniu Rady Królewskiej, czy może ma jakaś potajemną schadzkę i zdradza mnie już przed ślubem?! – krzyk Harry'ego rozniósł się po całym korytarzu i chociaż Louis ufał swoim pracownikom, to naprawdę nie miał ochoty na plotki, które i tak już krążyły po pałacu, był o tym przekonany.
– Panie Styles zapewniam pana, że jest pan w błędzie, Jego Wysokość jest zajęty, jestem pewny, że spotka się z panem jutro z samego rana – biedny, poczciwy Matt starał się wytłumaczyć i zatrzymać Stylesa, najlepiej jak tylko potrafił, ale najwidoczniej ten był nieugięty. Klamka poruszyła się i po chwili drzwi otworzyły się. Sekretarz stał i blokował przejście, ale Harry przepchnął się i wszedł do pokoju, zaskakując ich wszystkich swoją obecnością, chociaż słyszeli jak się zbliża w typowym dla siebie stylu. – Wasza Wysokość najmocniej przepraszam, ale Pan Styles nie chciał słuchać i koniecznie musiał się z Panem zobaczyć.
– A więc to tutaj ukrywa się mój narzeczony, którego nie widziałem od tygodni, a z którym biorę ślub za trzy pieprzone dni! – Harry mówił za głośno, by można to było uznać za właściwe, śmiał się przy tym donośnie i rozglądał się po bibliotece. W jednej dłoni trzymał butelkę szampana, z której najwyraźniej wcześniej pił, w drugiej zaś miał talerz z ciastem. Wyglądał żałośnie i komicznie.
– Masz szansę na bycie delikatnym – mruknął rozbawiony Niall, starając się stłumić śmiech.
– Matthew możesz nas zostawić, dopilnuję, by ktoś odprowadził Pana Stylesa do pokoju – nie wiedział, dlaczego to powiedział. Co przyszło mu do głowy, by pozwolić mężczyźnie tu zostać? Może Niall miał rację, przecież kilka minut temu ustalili, że powinien być milszy i teraz miał ku temu okazję.
– Gdybym był potrzebny...
– Tak, oczywiście, ale myślę, że sobie tutaj poradzimy – posłał sekretarzowi krótki uśmiech, by zapewnić go, że wszystko jest pod kontrolą i pozwolił mu odejść.
Było już późno, Matt powinien mieć czas dla siebie, a nie użerać się z pijanym Stylesem kręcącym się po pałacu. Zaczekał, aż drzwi zamkną się i skierował swój wzrok na narzeczonego, który kręcił się po pokoju obserwowany przez uważne spojrzenie Philipa i Nialla. Harry musiał wrócić ze swojego spotkania i najwyraźniej coś poszło nie tak, ponieważ wyraźnie był niezadowolony i pijany.
– To tutaj się ukrywasz ze swoimi wiernymi rycerzami – powiedział nagle Styles, odwracając się w ich stronę. – A może powinienem powiedzieć, szpiegami – podszedł bliżej i opadł na kanapę tuż obok Louisa. – Kogo my tu mamy? – zacmokał pijacko, odstawiając na podłogę niemal pustą butelkę. – Książę Philip, czyli ludzka twarz przerażającej monarchii – zarechotał, rozkładając się wygodniej z talerzem na kolanach. – A tutaj Hrabia Horan – włożył kawałek ciasta do ust, mlaszcząc przy tym głośno. – Lew salonowy i bawidamek w jednym, uważający się za całkiem sprytnego gracza – Harry bawił się całkiem dobrze, ignorując trzech mężczyzn, którzy chyba nie wiedzieli, jak zareagować na to, co mówił. – I na koniec on – obrócił się w stronę Louisa, który najchętniej zmieniłby miejsce, ale siłą woli zmusił się do pozostania obok Harry'ego. – Mój narzeczony, Król Louis I, piękna twarz skrywająca bezduszną bestię. Moi panowie, czy w czymś wam przeszkodziłem? Czy to było jakieś sekretne spotkanie?
– Harry, upiłeś się butelką szampana, myślę, że powinieneś się położyć – zaczął Louis, korzystając ze wszystkim zasobów cierpliwości, jakie posiadał. Niestety zamiast uspokoić bruneta, sprawił, że ten zaczął śmiać się głośno.
– Nie jestem pijany – wydusił, ocierając łzy, które pojawiły się w jego oczach przez śmiech. – Wypiłem dwie butelki, które znalazłem w kuchni. Alkohol może być jedynym powodem, dla którego warto zostać w tym pałacu, ale panowie wydaje mi się, że wy już doskonale o tym wiecie – wskazał na kolejną rozpoczętą butelkę whisky. – A myślałem, że mój przyszły mąż jest daleki od wszystkiego, co mogą lubić zwyczajni śmiertelnicy. Co za niespodzianka, ale widzę, że chyba już skończyłeś – wyciągnął dłoń i wyjął szklankę, którą Louis ściskał mocno w dłoni i wypił jednym duszkiem całą jej zawartość.
Wpatrywał się zszokowany w ten pokaz impertynencji i braku szacunku, nie wiedząc, co powinien zrobić. Najchętniej wyrzuciłby go z pokoju, licząc, że Styles jest tak pijany, że nie zapamięta ani jednej rzeczy z tej nocy, ale nie mógł mieć takiej pewności, a jutro czekała ich próba ślubna, podczas której będą bacznie obserwowani z każdej strony. Patrzył, jak mężczyzna kaszle mocno, zaskoczony ostrym smakiem alkoholu. Słyszał parsknięcie Nialla, który oczywiście nie mógł się powstrzymać. Chciał tylko jednego spokojnego wieczoru przed nadchodzącą katastrofą, ale najwyraźniej jeżeli chodziło o Harry'ego, niczego nie można było zaplanować.
– O masz ten poważny wyraz twarzy – Harry obrócił się w jego stronę, wyciągnął rękę i szturchnął go palcem w policzek. Odepchnął dłoń, odsuwając się na sam brzeg kanapy. – Zawsze gdy tak wyglądasz, szykujesz się do udzielenia reprymendy. Rozumiem, że zaraz znowu usłyszę, jak nieodpowiednio się zachowałem przychodząc tutaj i że oczywiście nie ukłoniłem się, co jest niedopuszczalne. Można to naprawić, nie obawiaj się, nie przyniosę ci wstydu przed twoją małą świtą, Wasza Wysokość. – Podniósł się chwiejnie, z trudem utrzymując się na drżących nogach. – Mój Panie – wymruczał z ledwie utrzymywaną powagą i dygnął przed nim, jak jedna z dam dworu jego matki.
– O mój Boże – wyszeptał Philip, zakrywając oczy dłonią, by uniknąć tego niezręcznego widoku.
– To jest coraz lepsze – Niall zdecydował się odsunąć alkohol, jutro musiał dokładnie pamiętać każdą scenę, która rozgrywała się przed jego oczami.
– Harry, uspokój się i... – chciał powiedzieć, by przestał się kompromitować, ale oczywiście dygnąć było łatwo, ale dużo trudniej podnieść się z gracją. Z tego co zauważył, Stylesowi brakowało lekkości nawet wtedy, gdy chodził, więc nie powinno go dziwić, że ostatecznie zachwiał się i upadł prosto na niego, przygniatając go swoim ciałem. Przez chwilę czuł się sparaliżowany, czuł zapach alkoholu, deszczu i róż. Zacisnął powieki, gdy ogłuszający ból głowy przeszył go nagle, starał się powstrzymać jęk bólu, ale wiedział, że mu się nie udało.
– Przepraszam. Przepraszam, to nie było zaplanowane, przysięgam – Harry, starał się podnieść, gramoląc się na jego kolanach, wszystko tylko komplikując. Lou otworzył powoli oczy, krzywiąc się z bólu, a po chwili światła lamp zamigotały i zapanowała ciemność. Oczywiście, zapomnieli, że zbliżała się dziewiąta. Słyszał kroki, to zapewne rozsądny Philip miał przy sobie zapałki i chciał zapalić świece, które służba przyniosła tu kilka godzin wcześniej. – Uderzyłem cię w głowę? – usłyszał pytanie Harry'ego, ale bardziej poczuł jego oddech na swoim policzku i wtedy zorientował się, jak blisko siebie się znajdowali. Chciał się odsunąć, ale nie miał gdzie, za nim było oparcie kanapy.
– Nie – pokój powoli rozświetlał się blaskiem zapalanych świec, mógł dostrzec oczy Harry'ego przyglądające mu się z czymś, czego nie rozumiał.
– Krzywisz się, więc chyba cię boli – zauważył brunet i wyciągnął w jego stronę dłoń, ale zanim zdążyłby go dotknąć, Louis odsunął jego rękę, chwytając go mocno za nadgarstek. – Przepraszam, ja nie... – urwał gubiąc się w swoich myślach i słowach, niezgrabnie zsunął się z kolan szatyna, który przyjął to z nieskrywaną ulgą i szybko wygładził swoją ciemną koszulę.
– Louis, wszystko w porządku? – Philip podszedł i spojrzał na niego, gdy po raz kolejny skrzywił się z bólu. Wiedział, że to za chwilę minie, tak było za każdym razem, ale teraz wszystko wydawało się nieco inne. Nie wiedział tylko dlaczego.
– Tak, tak nic mi nie jest. Dziękuję za rozjaśnienie tej ciemności.
– Czy z Harrym też wszystko w porządku? – zapytał kuzyn, ale odpowiedziało mu mało eleganckie prychnięcie.
– Dziękuję bardzo, Harry tu jest i może sam odpowiedzieć – Styles odezwał się ze złością, której chwilę wcześniej już przecież nie było. Louis spojrzał na niego ze zdziwieniem, przecież sekundę temu wydawał się spokojny i uprzejmy, niemal troskliwy. Był kimś innym.
– Przepraszam – Philip uśmiechnął się w jego stronę.
– Stary, faceci nie kłaniają się w ten sposób, zobacz, do czego doprowadziłeś – Niall zganił Harry'ego, który spojrzał na niego szybko, mrużąc wściekle swoje oczy. Wyglądał naprawdę niebezpiecznie. Louis znał to spojrzenie zbyt dobrze. Sam poczuł złość, Horan nie powinien mówić w ten sposób do Harry'ego, który już teraz przewyższał go pozycją, a za trzy dni to miało zmienić się jeszcze bardziej.
– Możesz się do mnie nie odzywać? – pytanie Harry'ego skierowane w stronę lorda, sparaliżowało Louisa. – Nie jesteś moją ulubioną osobą w tym pałacu i we wszechświecie, więc zatrzymaj dla siebie te irytujące komentarze, które w ogóle mnie nie interesują.
Może mógłbym wysyłać go do rozmów z moją matką. Ta myśl pojawiła się w głowie Louisa nagle i niemal zaśmiał się, gdy pomyślał o Harrym rozmawiającym z jego wściekłą matką. Uśmiechnął się i po chwili zrozumiał, że został źle zrozumiany. Niall patrzył na niego ze złością, oczekując najwyraźniej jakiejś reakcji, która nie nadeszła.
– Dlaczego w ogóle siedzicie w tej bibliotece? Co tu robiliście, zanim przyszedłem? – Harry brzmiał teraz bardzo trzeźwo, jakby całe jego pijaństwo zostało zapomniane.
– To miejsce jest spokojne i lubimy spędzać tu czas, po prostu rozmawialiśmy – to Philip zdecydował się odpowiedź, zrobił to zwięźle i lakonicznie, ale nie tak oschle, jak zrobiłby to Louis.
– Nie wiedziałem, że w pałacu jest tyle książek. To niespotykane w tych czasach, żeby posiadać na własność taki księgozbiór – zauważył brunet, wpatrując się w opasłe woluminy poustawiane równiutko na regałach sięgających sufitu.
– Myślałem, że ktoś oprowadził cię dokładnie po pałacu – Louis postanowił w końcu się odezwać, przypominając o swojej obecności.
–Ktoś? Może powinien to zrobić mój przyszły mąż? Może powinien też znaleźć trochę czasu, by spotkać się ze mną chociaż kilka razy przed ślubem? Może powinien zrezygnować z tego szaleństwa i dać mi żyć po swojemu, jeżeli wyraźnie mnie nienawidzi i moja obecność sprawia mu fizyczny ból?! – głos Harry'ego podnosił się z każdym zadanym pytaniem, a on niestety nie miał dla niego żadnej odpowiedzi. Chciałby przeprosić i pewnie powinien to zrobić, ale to nic by nie znaczyło, więc nie było sensu tego mówić. Czuł na sobie ponaglający wzrok kuzyna, pewnie to był moment na bycie milszym, na zbliżenie się, ale stracił już ochotę na cokolwiek.
– A co ty tutaj robiłeś? Dlaczego szukałeś Louisa? – po raz kolejny Philip podtrzymał rozmowę. Może to on powinien być królem, miał w sobie coś, co miał też Arthur, potrafił przyciągać do siebie ludzi swoim ciepłem i szczerością.
– To nie jest teraz istotne – Harry podniósł się nagle, chwytając talerz, który odłożył wcześniej na stolik obok szklanek i butelek. Wpatrywał się w ciasto, a Louisowi wydawało się, że jego broda drżała, gdy starał się stłumić płacz. Ten wieczór nie miał tak wyglądać.
– Harry – wstał i chciał podjeść, gdy chłopak obrócił się w jego stronę i wepchnął mu talerz w dłonie.
– Tak będzie smakował nasz tort weselny. Spróbuj chociaż, czy będziesz w stanie go przełknąć bez skrzywienia się – zignorował prychnięcie Nialla, zmartwione spojrzenie Philipa i chwiejnie skierował się do drzwi, całkowicie ignorując Louisa. Chciał tylko wyjść, ale musiał coś powiedzieć, musiał wyrzucić to z siebie, w przeciwnym razie udusiłby się tymi słowami, które przecież skierowały go do tego pokoju. – Powiem to teraz, a od jutra nie będziemy już nigdy do tego wracać – spojrzał na narzeczonego przez ramię, ciesząc się, że ten jeden raz te burzowe tęczówki patrzyły tylko na niego. – Odebrałeś mi wszystko, zostałem zupełnie sam. Nie mam już nikogo Louis, nie mam już domu. Jeśli o to chodziło od początku, to udało ci się Wasza Wysokość. Wygrałeś.
Po tych słowach wyszedł z biblioteki, zostawiając ich samych. Patrzył na zamknięte drzwi, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Trzymał ten przeklęty talerz, czując jak dłonie drżą mu od siły, z jaką ściskał porcelanę. Usłyszał grzmot, który rozbrzmiał chwilę po tym, jak piorun przeszył ciemne niebo. Musiał zostać sam, na dziś miał już dosyć wrażeń.
– Lou – to Niall odważył się odezwać, ale lepiej mógł tego nie robić.
– Zostawcie mnie – powiedział cicho, odwracając się do nich plecami. Nie chciał by na niego patrzyli, nie w tej chwili. Harry nie powinien był mówić tego wszystkiego przy świadkach.
– Nie przejmuj się, on był pijany i pewnie nie wiedział, co mówi, więc...
– Powiedziałem, że macie wyjść – nie musiał mówić nic więcej, po chwili rozbrzmiały kroki, dźwięk zamykanych drzwi i został sam, tak jak tego chciał.
Osunął się na podłogę przed kominkiem, wpatrując się w tańczące płomienie, które nie mogły go dosięgnąć, ale może to byłoby najlepsze rozwiązanie. Harry dostał się pod jego skórę, nie powinien na to pozwolić, ale teraz było już za późno. Odtwarzał słowa, które powiedział. Może rzeczywiście on spotkał się dziś ze swoją dawną miłością, może miał złamane serce i o wszystko obwiniał Louisa. Miał być dla niego milszy, a dziś znowu wszystko pomiędzy nimi zostało doszczętnie zniszczone. Spróbował ciasta, z zadowoleniem zauważając, że nie jest przesadnie słodkie, a delikatnie kwaśne, wyczuwał cytrynę. Ciekawe kto zdradził, że nie lubi słodyczy. Przez chwilę pomyślał o tej dziwnej chwili, gdy Harry zachowywał się inaczej, przyglądał mu się z troską, a w jego oczach nie było tej nienawiści i pogardy. To było miłe. Nie zorientował się, gdy całe ciasto zniknęło z talerza. Był tak zmęczony, przeraźliwie zmęczony tą całą sytuacją, ciągłym napięciem i bólem. Zdecydował, że po ślubie pójdzie do królewskiego lekarza i powie mu o koszmarach i bezsenności. Nie mógł dłużej żyć w ten sposób, nie teraz, gdy będzie musiał uważać jeszcze na Harry'ego. Jutrzejsza próba ślubu zapowiadała się cudownie. On też stracił wszystko, nie miał już nikogo, ale nie wiedział, kogo mógłby o to obwiniać.
***
Królewski ślub miał odbyć się za trzy dni, a teraz wszystkie najważniejsze osoby spotkały się na próbie w katedrze. Harry nie wiedział, że istnieje coś takiego jak próba przed ślubem, myślał, że wszystko odbywa się spontanicznie, a najważniejsze jest, by w stosownym momencie powiedzieć te najważniejsze słowa. Czy do tego trzeba było prób niczym w szekspirowskim teatrze? Najwyraźniej tak, uświadomił mu Henry, który od kilku dni przypominał o tym wydarzeniu. Po wejściu do świątyni zauważył swoich rodziców i Gemmę, którzy zajmowali ławki najbliżej ołtarza. Ku swojemu przerażeniu zauważył też matkę Louisa i jego siostrę. Był pewien, że gdzieś krąży też książę Philip, którego nie chciał spotkać po wczorajszym wieczorze. Rozglądał się dookoła i widział tak wielu ludzi, których nie znał, nie miał pojęcia, co tutaj robią, co on tutaj robi. To wszystko było jakimś szaleństwem. Cała katedra była już przygotowana do ceremonii, widział biały dywan rozciągnięty do samego ołtarza. Skrzywił się na widok zapalonych świec i wszechobecnych białych dekoracji. Nie miał nic do powiedzenia w tej sprawie i nawet nie chciał się angażować, ale mając świadomość, że to jego ślub i nigdy nie będzie miał okazji, by ponownie przeżyć ten dzień, chciałby czuć chociaż zadowolenie.
Dokoła panował chaos, którego nikt chyba nie ogarniał. I to właśnie w tym zamieszaniu zauważył Louisa, który opierał się o kolumnę niedaleko ołtarza z dala od szalejącego tłumu. Popatrzył na jego twarz, z której jak zwykle trudno było cokolwiek odczytać. Wydawało mu się, że spojrzenie mężczyzny jest odległe i że szatyn jest myślami gdzieś daleko stąd. Zazdrościł mu tej umiejętności, też chciałby odciąć się od tych wszystkich ludzi, szczególnie od własnej matki, która teraz kierowała się w jego stronę. Udał, że obserwuje dzieci biegające między ławkami, śmiejące się głośno i przekrzykujące, to musiały być dziewczynki, które miały sypać kwiatki, uśmiechnął się na ich widok, ale po chwili poczuł, że nie stoi już sam.
– Harry – matka objęła go krótko, nie zdążył nawet oddać uścisku, zresztą nie oczekiwała tego.
– Mamo – mruknął, nie patrząc na nią, ale czuł na sobie jej świdrujący wzrok.
–Przećwiczymy teraz nasz spacer do ołtarza – powiedziała i chwyciła go pod ramię, nie czekając na to, co powie. – Mam nadzieję, że możesz wykrzesać na twarzy odrobinę uśmiechu. Wyglądasz, jakby za trzy dni miał odbyć się twój pogrzeb, a nie ślub.
– Czuję się właśnie tak, jakby to był pogrzeb, może wiedziałabyś to, gdybyś porozmawiała ze mną w ciągu tych dni – warknął w jej stronę, nie siląc się na uprzejmości. Zostawiła go samego w Błękitnym Pałacu z obcymi ludźmi i nie zainteresowała ani razu, jak się czuje, traktowała go jak obcego człowieka, a teraz oczekiwała z jego strony radości.
– Nie dramatyzuj Harry, powinieneś być nam wdzięczny. Zostaniesz królem, będziesz mieszkał w luksusach, o których ludzie mogą tylko śnić, niczego ci nie zabraknie, a przecież nie wiadomo, co może wydarzyć się w tym niepewnym świecie. Dzięki tobie Gemma będzie mogła wyjść dobrze za mąż, zacznij myśleć o innych, a nie tylko o sobie. Nie wychowałam cię na egoistę, a teraz uśmiechnij się i idziemy.
Chciał powiedzieć, co sądzi o byciu egoistą, ale w katedrze rozległ się mocny dźwięk organów i jakaś melodia, której nie znał, rozpoczęła ich powolny marsz w stronę ołtarza. Stawiał ostrożnie krok za krokiem, nie chcąc nawet myśleć, jak przerażający będzie ten marsz wstydu za trzy dni, pod czujnym okiem wszystkich zgromadzonych osób. Patrzył przed siebie i zauważył, że Louis nie opiera się już, a stoi wyprostowany w centralnym punkcie przed ołtarzem, zapewne czekając na niego. Odgrywali tę szopkę dla wszystkich obserwatorów, uśmiechnął się, gdy matka ścisnęła mocno jego dłoń. Nie chciałby się potknąć, ale im wolniej szli, tym bardziej chwiał się na własnych stopach. Myśl o tym, że potknąłby się i upadł na oczach tysiąca gości oraz milionów przed telewizorami, była przerażająca. Gdy dotarli w końcu do celu, stanął obok Louisa, który nie zareagował w żaden sposób na jego obecność. Po tym, co wydarzyło się między nimi wczoraj, Harry nie oczekiwał niczego innego.
– Dobrze panie Styles – królewski ślubny koordynator, podszedł do nich z uśmiechem. – Przećwiczymy to kilka razy i powinno być w porządku. Najważniejsze, co musi pan pamiętać, to wolny krok, wszyscy muszą pana dobrze widzieć, kamera również, więc wolny krok, proste plecy i wzrok skierowany przed siebie.
– Postaram się – powiedział cicho, uśmiechając się w stronę mężczyzny, który naprawdę starał się, by wszystko wyglądało idealnie.
– Przed ołtarzem będzie na pana czekał Jego Królewska Mość Louis oraz Jego Książęca Mość Philip. Przyjedzie Pan do Katedry z matką i siostrą, a w drzwiach przywita Pana arcybiskup Atrington. Za panem będzie szła siostra wraz z dziewczynkami od kwiatów. Twoja procesja będzie trwała równe pięć minut przy dźwiękach psalmu, który był śpiewany przez chór podczas koronacji Jego Wysokości. Czy wszystko jest jasne?
– Tak, wszystko jasne – w jego głowie panowała istna burza, chciał krzyczeć, płakać, uciec stąd jak najdalej.
Nic nie było jasne i nic nie było w porządku. Nienawidził bycia na świeczniku, a tam wszyscy będą go obserwować i oceniać. A obok siebie, jako wsparcie, będzie miał matkę, która traktowała go, jak ofiarnego baranka. Maszerował w ten sposób z matką jeszcze wiele razy, dopóki wszyscy nie byli zadowoleni, a on czuł, że jest na skraju ataku paniki. Louis nie musiał niczego ćwiczyć, najwyraźniej jego dostojeństwo było idealne i nieskazitelne, w przeciwieństwie do nieporadności i zagubienia Harry'ego. Dziewczynki od kwiatków radziły sobie doskonale, podobnie jak Gemma, która brylowała w towarzystwie i dostrzegł nawet, jak rozmawiała z Królową matką. Wszyscy radzili sobie i byli zadowoleni, a on miotał się, jak zwierzę zamknięte w klatce.
– Harry – mała dziewczynka, której nie znał, pociągnęła go za rękę, zwracając na siebie uwagę. Nie wiedział nawet, kiedy podeszła i usiadła obok niego na ławce.
– Czy my się znamy moja panno? – zapytał, uśmiechając się w jej stronę z rozbawieniem. Mógł sobie poradzić z dzieckiem.
– Księżniczka Rose, tak naprawdę Rosalinda, ale przyjaciele mówię na mnie Rose – wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą uścisnął. – Jestem twoją dziewczynką od kwiatków, cóż jedną z nich.
– Jestem Harry – przedstawił się, chociaż wydawało mu się to niepotrzebne.
– Wiem, będziesz mężem mojego wujka, króla Louisa. Czy nasze sukienki będą pasowały do twojego stroju? – była podekscytowana i wierciła się, wyglądała na naprawdę szczęśliwą i zadowoloną z roli, która jej przypadła. I te słowa wujek Louis, chciało mu się śmiać, gdy je usłyszał, brzmiały tak obco.
– Tak, wyglądacie prześlicznie, powiedziałbym, że bardzo wytwornie – uśmiechał się od pierwszej chwili, gdy je zobaczył w jasnobłękitnych sukienkach z małymi koszyczkami wypełnionymi płatkami. Wyglądały idealnie, tryskały dziecięcą radością i czystym szczęściem.
– To dobrze, w końcu to królewski ślub – dziewczynka była błyskotliwa i rozmowna, w niczym nie przypominała reszty swojej rodziny.
Harry chciał odszukać wzrokiem Louisa, ale mężczyzna chyba zapadł się pod ziemię. Nie wiedział nawet, dlaczego go szuka, nie mieli o czym rozmawiać, ale przez sekundę wczoraj wydawało mu się, że on i Louis mogą czuć podobnie i że tylko oni są w stanie zrozumieć tąę całą sytuację. To uczucie zrozumienia zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, ale przerażało go, że za trzy dni stanie przed ołtarzem z mężczyzną, którego zupełnie nie znał, który go nienawidził i nie chciał go poznać i zrozumieć.
– Dobrze znasz króla? – miło było mieć towarzystwo, unikał swojej rodziny, tego dnia nawet Gemma nie była w stanie go pocieszyć. Świadomość, że jego siostra radziła sobie świetnie, gdy on był czarną owcą, dodawała tylko kolejnego ciężaru na jego ramionach.
– Niespecjalnie, tata mówi, że częściej odwiedzał nas książę Arthur, ale nie pamiętam go, bo byłam wtedy mała. Mama mówi, że Król Louis ma dużo na głowie, a kiedy myślała, że nie słyszę, powiedziała, że najgorszym co spotkało królestwo, jest śmierć Arthura i że Louis zachowuje się jak... – urwała, przypominając sobie, co dokładnie powiedziała jej mama – jak martwy za życia i jego pusta twarz budzi przerażenie. Nie do końca to rozumiem, ale wydaje mi się, że byłabym smutna, gdyby mój tata i brat umarli, więc może on po prostu jest smutny.
Nawet rodzina nienawidziła Louisa i mówiła o nim podłe rzeczy za plecami. Nie chciał wiedzieć, co rozpowiadają o nim, jeśli dla członka ich rodziny byli tak zimni i podli. Pozwolił Rose mówić o kwiatach, a sam wrócił myślami do tego, co powiedziała o Louisie. Może to dziecko miało rację, może on po prostu był smutny. Nigdy nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że Louis został królem, ponieważ jego bliscy stracili życie. To mogło przygnieść człowieka.
– Czy mogę przeszkodzić wam w rozmowie? – znajomy głos zaskoczył go i zdziwiony zauważył, że Louis stoi przed nimi.
– Pójdę już – dziewczynka zsunęła się z ławki i zgrabnie dygnęła przed Louisem – Wasza Wysokość.
– A więc tak powinno się to robić – zauważył Harry, obserwując odbiegającą Rose.
–Cóż jeśli to będzie jakieś pocieszenie, Rosalinda ćwiczy ukłony, odkąd nauczyła się chodzić.
– Pamiętasz jej imię – zauważył zdziwiony. Nie sądził, że Louis będzie ją znał, jeżeli praktycznie nie odwiedzał jej rodziny. – Dla przyjaciół Rose.
– Zostaliście już przyjaciółmi? – szatyn uniósł brwi i to było niemal żartobliwe, bardzo niepodobne do zwyczajnego zachowania Louisa.
– Możliwe – uśmiechnął się, ponieważ po wczorajszym wieczorze nie miał już siły na walkę.
– Mogę? – mężczyzna wskazał na miejsce obok Harry'ego, więc skinął głową, nie chcąc mówić, że przecież to wszystko należało do niego, nie musiał nawet pytać.
– Chciałeś o czymś porozmawiać? – Louis wydawał się dziwnie niepewny i zagubiony. Może Harry miał rację i nie tylko on czuł się tak źle przed nadchodzącym dniem.
– Wiesz, powinienem wręczyć ci przedślubny prezent – zaczął z zakłopotaniem. – Jest taka tradycja, partner króla otrzymuje upominek przed ślubem, zazwyczaj jest to coś z biżuterii, ale zauważyłem, że nie nosisz niczego takiego, więc nie byłem pewny, co mógłbym ci dać, więc...
– Niczego nie chcę – powiedział szybko, mając to na myśli. Nie wyobrażał sobie kolejnego prezentu od Louisa, nie chciał nosić żadnej biżuterii, którą wszyscy obserwowaliby i komentowali. Nie potrzebował tego. – Zresztą dałeś mi już prezent, pamiętasz? Objąłeś patronatem Królewskie Towarzystwo Zwierząt. To wystarczający prezent.
– Jak podoba ci się wystój katedry? – szatyn zmienił temat i wydawało się, że chce przeprowadzić z Harrym zwyczajną rozmowę chyba pierwszy raz, odkąd się poznali.
– Jest ładny – odparł lakonicznie, nie wiedząc, co więcej mógłby powiedzieć.
– Ale...
– Ale? – spojrzał na niego szybko, chcąc wiedzieć, co ma na myśli. Nie chciał krytykować, ktoś bardzo się napracował, a on był wdzięczny.
– Jest ładny, ale coś jest nie tak, jak być powinno prawda? Powiedz mi, co to jest.
– Nie chcę nikogo urazić – zaczął po raz kolejny, chcąc wymigać się od odpowiedzi.
– Nie urazisz, po prostu pytam, przecież to nie ja dekorowałem to miejsce. Powiedz, gdybyś mógł wziąć ślub gdziekolwiek, jak to by wyglądało.
– Dlaczego jesteś tym zainteresowany? – był podejrzliwy, ale w tej sytuacji to chyba było naturalne. Nie ufał Louisowi w najmniejszym stopniu. Z jego strony spodziewał się tylko ataku.
– Chciałbym z tobą normalnie porozmawiać. Odkąd tu weszliśmy, wszyscy na nas patrzą, a my nie zamieniliśmy nawet zdania, to wygląda źle – wyjaśnił i Harry nie mógł nie zgodzić się z tymi słowami. Wiedział, że nie zachowują się jak szczęśliwi narzeczeni.
– Dobrze, więc nie chciałbym ślubu w żadnym kościele, w murach nie ma życia, jest zimno, ponuro i przygnębiająco. Moim marzeniem zawsze był ślub na świeżym powietrzu, gdzieś gdzie jest dużo zieleni i kwiatów – pomyślał przez chwilę o małej Rose – dużo róż, które pachną tak odurzająco i zachwycają swoimi kolorami. Miło byłoby słyszeć odgłos płynącej wody, nie wiem dlaczego, ale od jakiegoś czasu lubię deszcz, więc jakaś fontanna albo nawet rzeka byłaby idealna – pamiętał podobną rozmowę z siostrą. Gemmę zachwycały te ogromne śluby w świątyniach takich ja ta ze złotem i bogactwem, a on wtedy zawsze wspominał o przyrodzie. – Nie podobają mi się świece i ten biały dywan, ale wiesz, co jest najgorsze? – popatrzył na Louisa z przerażającą powagą i z zadowoleniem zauważył, że pierwszy raz jest naprawdę słuchany.
– Nie mam pojęcia.
– Ta muzyka, organy są przerażające, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi, gdy stałem tam przy drzwiach, a muzyka rozbrzmiała – zaśmiał się z zaskoczonego wyrazu twarzy Louisa. – Wiem, że tak musi być, bo to królewski ślub, ale miło byłoby usłyszeć chociaż jedną pospolitą piosenkę na własnym ślubie. Taką, jak grano w Starym Świecie.
– Jaka to piosenka?
– Obiecaj, że nie będziesz się śmiał – nie wiedział, dlaczego nagle rozmawia z Louisem, jak ze starym znajomym, ale może on też przez chwilę chciał po prostu z kimś normalnie porozmawiać.
– Jestem królem, nie mogę składać żadnych obietnic – zaprotestował od razu mężczyzna i Harry poczuł nagle tyle żalu. Louis nie mógł nawet przez chwilę zapomnieć o tym, kim jest i jakie ma obowiązki.
– Dobrze i tak ci powiem – uśmiechnął się w jego stronę, ignorując to, że gest nie został odwzajemniony. – Zawsze podobała mi się jedna piosenka,. W Starym Świecie był ktoś taki jak Presley i miał taki utwór Can't help falling in love. Znasz go na pewno, wszyscy znają nawet w naszych czasach. Kiedy byłem młodszy i rozmawiałem z moją siostrą o wymarzonym dniu, chciałem, żeby właśnie ta piosenka była na moim ślubie. Za każdym razem, gdy słyszę te słowa take my hand. Take my whole life too, myślę, że o to właśnie w tym chodzi.
– W czym? – Louis obserwował go tak uważnie, nie opierał się o ławkę, siedział bokiem, całym ciałem skierowany w jego stronę.
– W miłości, w małżeństwie, w byciu z kimś tak bardzo, że oddajesz mu nie tylko siebie, ale też całe swoje życie. Bierzesz tego człowieka w całości, łącznie jego problemami, trudnościami i wszystkim, co dało i odebrało mu życie – Harry zaśmiał się nerwowo, unikając przenikliwych oczu Louisa. – Tak przynajmniej to widzę, albo kiedyś widziałem, sam nie wiem. – Odchrząknął, nie wiedząc, co teraz zrobić czy powiedzieć. Dookoła nich ludzie zaczęli się już rozchodzić. – A ty? Jak wyglądałby twój wymarzony ślub?
– Nigdy o tym nie myślałem, ponieważ wiedziałem, że nie będę mógł decydować, a wszystko będzie już ustalone z góry – odpowiedź Louisa nie zostawiała żadnych złudzeń, mężczyzna żył w świecie pozbawionym marzeń i snów. Jak mógł być kimś innym, jeśli ktoś skazał go na tak okrutny los. – Muszę już iść, dziękuję za rozmowę.
Patrzył, jak jego narzeczony pospiesznie opuszcza katedrę, ignorując każdą osobę, która pozostała w budynku poza swoim sekretarzem, do którego mówił coś pospiesznie i nerwowo. Miał nadzieję, że go nie zdenerwował, ta krótka rozmowa była miła, nie chciał zepsuć tego krótkiego zawieszenia broni pomiędzy nimi. Westchnął, widząc Henry'ego idącego w jego stronę, zapewne miał jeszcze dużo zadań do wykonania przed dniem ostatecznym. Wstał z ławki i zaczął iść w stronę asystenta, który już spoglądał na dokumenty trzymane w dłoniach. Pomachał Gemmie, która uśmiechała się w jego stronę i ruszył do wyjścia z Henrym u boku. Za trzy dni wyjdzie stąd jako mąż króla. Nie wiedział, co przeraża go bardziej, samo bycie mężem, czy to, że będzie królewskim małżonkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top