Rozdział dwudziesty ósmy


Mam nadzieję, że nadal tu jesteście. Sześć rozdziałów do końca, jestem ciekawa, co myślicie, jak zakończy się ta historia :) Oczywiście dajcie znać, jak wrażenia i miłego czytania :) 


Rozdział dwudziesty ósmy

Stał krok za bratem przyglądając się twarzom osób, które wydawały się zachwycone chwilą spędzoną z następcą tronu. Młode dziewczyny wydawały się zachwycone wpatrując się z uwielbieniem w przystojną twarz Arthura. Starsze kobiety wcale nie zachowywały się lepiej, chichocząc na każdy kiepski żart, który wychodził z ust księcia. Starał się nie prychać, utrzymywał pogodny wyraz twarzy, który nie mówił zbyt wiele. Wiedział, że nie powinien się odzywać, a już na pewno wtrącać w rozmowy prowadzone przez Arthura. Znał swoją pozycję dostatecznie dobrze, matka wielokrotnie przypominała mu, że ma trzymać się z boku, jak wspierający, młodszy brat przyszłego króla.

Bycie w tle nigdy mu nie przeszkadzało, wprost przeciwnie czuł się doskonale wiedząc, że wścibskie i oceniające spojrzenia poddanych i prasy trzymają się od niego z daleka Był tylko księciem Louisem, nie musiał mieć własnego zdania, nikogo nie interesowało co robi, gdy znika z oczu wszystkich. Nie było osoby, która byłaby zainteresowana tym jak będzie wyglądała jego przyszłość, a on cieszył się z tej pozornej wolności, którą otrzymał. Nigdy nie patrzył na starszego brata z zazdrością, odkąd się urodził wiedział, że nie będzie królem, to była rola Arthura i zaakceptował to natychmiast.

Wiedział, że coraz częściej mówi się o nich jak o cudownej trójce. Arthur, Louis i Alice. Cudowne trio, które w przyszłości miało stać się twarzą współczesnej monarchii w nowym świecie. Nie czuł się cudowny, wydawało mu się, że nie pasuje do swojego rodzeństwa, że jest kimś zupełnie innym. Lubił tłumaczyć sobie, że jest jak ojciec, że odziedziczył jego najlepsze cechy, że bardziej przypomina zwyczajnego człowieka, w którego żyłach nie płynęła królewska krew. Wmawiał sobie, że spokój, opanowanie, zdystansowanie to co czyniło go Louisem, pochodziło od rodziny ojca, tej arystokratycznej rodziny, która jednak nie była królewska. Tam gdzie Alice i Arthur byli radośni, ciepli, towarzyscy i rozmowni on był milczący, posępny i wycofany.

Drgnął, gdy zauważył, że Arthur żegna się z tłumem i kieruje się w stronę samochodu, który już na nich czekał. Ruszył za nim, posyłając poddanym krótki uśmiech, który zniknął, gdy tylko znalazł się w bezpiecznym wnętrzu auta z dala od obcych ludzi.

- To było miłe spotkanie – Arthur rozsiadł się wygodnie, odpinając kilka guzików marynarki. – Ludzie wydawali się naprawdę zainteresowani i rozmowni.

- Tak, cieszyli się ze spotkania z tobą – przytaknął, obserwując krajobraz zmieniający się za oknem, gdy przejeżdżali przez kolejne ulice.

- Nie musiałeś trzymać się tak z tyłu, z chęcią porozmawialiby też z tobą, gdybyś tylko podszedł bliżej. Nie jesteś moim ochroniarzem tylko młodszym bratem – zauważył Arthur, patrząc na niego znacząco.

- Znam swoje miejsce, matka nie chciałaby żebym się wtrącał. To ty miałeś zostać zauważony.

- Matka nie zawsze ma rację, a ja wiem, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę i jesteś wystarczająco odważny, by się jej sprzeciwić. Cieszę się, że zawsze jesteś ze mną, ale wolałbym mieć cię obok, a nie za plecami. Pamiętaj o tym następnym razem.

Louis wiedział, że to jedno zdanie skończyło dyskusję, ale po tych wszystkich latach nadal pamiętał doskonale, co wtedy poczuł. Nie czuł się kimś gorszym wtedy, gdy był tłem, gdy odgrywał swoją rolę za kulisami, tam gdzie nikt go nie widział, ale kiedy Arthur powiedział do niego w ten protekcjonalny sposób poczuł się, jak zbesztane dziecko. Wiedział, że brat nie miał na myśli niczego złego, ale tamtego dnia zrozumiał, jak będzie wyglądała ich przyszłość. Nie wiedział czy tak łatwo będzie podporządkować się bratu i w pewnym momencie żyć pod jego dyktando. A później wszystko się zmieniło i z dublera stał się głównym aktorem w tym wielkim przedstawieniu. Najgorszy był moment, gdy uświadomił sobie, że wcale nie był taki jak ojciec. Był wierną kopią swojej matki, tak samo zimny, oschły i nieczuły dla każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Nieważne czy był to przyjaciel czy wróg.

- Wszystko w porządku? – poczuł obecność kogoś obok swojego boku. To musiał być Harry. – Byłeś chyba gdzieś daleko.

- Wszystko jest dobrze – spojrzał na mężczyznę, który opierał się o marmurowy parapet obserwując protestujący tłum. Nie sądził, że Harry będzie tutaj razem z nim, to było zaskoczenie, miłe zaskoczenie.

- Miałeś ten swój wyraz twarzy, gdy myślisz o czymś nieprzyjemnym.

- Zazwyczaj myślę o czymś nieprzyjemnym – stwierdził zgodnie z prawdą.

Przesunął się, stając jeszcze bliżej Harry'ego, tak, że ich ramiona ocierały się o siebie. Nadal nie do końca rozumiał to, co się teraz działo, spędzali dużo czasu razem i to nie było tak złe, jak oczekiwał. Oczywiście nie było idealnie, nadal tego nie rozpracował i nie wiedział czy w ogóle lubi Harry'ego, ale były takie pojedyncze, krótkie momenty, kiedy patrzył na niego i czuł coś, czego nie czuł nigdy wcześniej. Mężczyzna wydawał mu się znajomy, a jego bliskość była bardziej niż pożądana, chociaż początkowo chciał go odepchnąć za każdym razem. To go przerażało, chociaż mógł się do tego przyznać tylko sam przed sobą. Nie rozwiązał jeszcze sprawy z Andrew i obawiał się, że mężczyzna wpadnie tutaj nagle i będzie musiał się z nim skonfrontować w obecności Harry'ego. Miał za dużo na głowie, a teraz jeszcze ten piekielny protest.

- W takim razie pewnie często myślisz o mnie – brunet zażartował, zerkając na niego przez chwilę. Ich spojrzenia spotkały się na moment, więc Louis pozwolił sobie nieelegancko przewrócić oczami wywołując cichy śmiech Harry'ego, który nieoczekiwanie rozgrzał w nim coś.

- Zaskakująco i niechętnie muszę się z tobą zgodzić, dość często o tobie myślę, ale to nie są te nieprzyjemne myśli.

- Dlaczego niechętnie? Czy zawsze musisz mieć rację?

- Jestem królem, to oczywiste, że muszę mieć rację – oparł swoją dłoń o parapet, tuż obok ręki Harry'ego. To znowu był ten moment, gdy niemal wbrew sobie, przesunął małym palcem po szczupłym nadgarstku męża, wzdłuż dłoni, łącząc ich małe palce w tak obcym i czułym geście.

- Nie musisz – zaprotestował cicho. – Nie ma ludzi nieomylnych, a ciężar, który dźwigasz samotnie na swoich ramionach, można rozdzielić na kilka osób.

- Nie czytałeś nigdy Szekspira? Władcy zawsze są samotni lub otoczeni tłumem fałszywych przyjaciół.

- Zamordowani; bo w korony wnętrzu, która śmiertelną królów skroń otacza, śmierć dwór swój chowa; tam siedzi psotnica. Króla się władzy i pompie urąga – wyrecytował, obracając się w stronę Louisa, i nie rozłączając ich splecionych dłoni, wyciągnął swoją drugą rękę i chłodnymi palcami musnął skroń mężczyzny. Zauważył tam pierwsze siwiejące włosy.

- Właśnie, więc wiesz, że lepiej dźwigać ciężar samotnie niż dzielić się nim z innymi, którzy mogą wykorzystać nawet najmniejszą słabość – nie czuł się dobrze, odsłaniając się w ten sposób przed Harrym, od wielu lat uczono go, by nie otwierał się przed ludźmi, by ukrył się jak najbardziej za swoimi murami i nikogo za nie wpuszczał, a teraz był Harry. Powinien go nienawidzić, od tego zaczęła się ich relacja i nic nie powinno się zmienić, a on nawet nie wiedział, kiedy coś zaczęło się między nimi dziać i teraz było inaczej. – Nie chciałbyś być tam? – skinął głową w stronę tłumu skandującego jakieś obrzydliwe hasła.

- Gdzie? – Harry odwrócił się w stronę okna, po raz kolejny obserwując coraz większy tłum.

- Na proteście. Twoi przyjaciele na pewno tam są, nie chciałbyś być razem z nimi? – wiedział, że dąży do kłótni, że celowo chce zniszczyć ten kruchy pokój pomiędzy nimi. Najgorsze było to, że lubił Harry'ego, ta sympatia pojawiła się nieoczekiwanie i nadal go przerażała, ale najbardziej irytowało go to, że nie ufał chłopakowi. Wiedział, że nie ma szans, by zaufał mu nawet w najmniejszym procencie i nie wiedział jak to łączy się z sympatią, którą zaczął odczuwać.

- Gdybyś zapytał mnie o to kilka miesięcy temu, na pewno powiedziałbym, że chciałabym tam być i że to jedyne miejsce, w którym powinienem się znaleźć, ale teraz – urwał, zerkając przez chwilę na protestujący tłum, który zatrzymał się przed pałacową bramą. – Nie powinienem ci tego mówić, nie ufam ci, ale po prostu to powiem. Wydaje mi się, że nie mam już przyjaciół. Stałem się dla nich kimś obcym i dzieli nas przepaść nie do pokonania. Wiesz ludzi potrafi rozdzielić drobnostka jak to, z kim spędzają czas, co jedzą czy to ile zarabiają, a to co dzieli nas wydaje się monumentalne. Wyszedłem za mąż za kogoś, kogo oni nienawidzą, stałem się częścią rodziny, którą pogardzają niemal najbardziej na świecie, jestem częścią systemu, którą oni chcieliby obalić. To zmienia między nami wszystko, zmienia naszą relację. – Nie wiedział czy Louis rozumie to, co starał mu się przekazać, nie chciał się z nim kłócić, nie po to mówił to wszystko. Miał nadzieję, że tym razem jego szczerość i otwartość nie zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Matka zawsze mówiła mu, że ma serce na dłoni i to serce zostanie kiedyś przez kogoś rozdeptane. – Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że tam są ludzie, z którymi łączą mnie cudowne wspomnienia, ludzie z którymi tworzyłem wspomnienia i teraz stoję tu ze świadomością, że oni wszyscy zaczynają być tylko wspomnieniem do którego będę wracał, niczym więcej. Moi przyjaciele staną się wspomnieniem i to cholernie boli.

- Harry – chciał powiedzieć mu, że to nieprawda, że ludzie tak łatwo nie stają się wspomnieniem, że czasami tkwią u naszego boku nawet, jeśli dawno powinni odejść, że Philip i Niall byli obok niego, chociaż nie był dobrym przyjacielem i łamał złożone obietnice wielokrotnie, ale nie zdążył powiedzieć niczego więcej, ponieważ Harry nie dopuścił go do słowa.

- Nie, nie mów, że to nieprawda, że wszystko będzie dobrze, ponieważ znam ich i znam siebie. Jesteśmy innymi ludźmi, ja jestem kimś innym, ale nie myśl sobie, że zmieniłem się aż tak bardzo. Nadal nie lubię monarchii, nigdy nie będę tego popierał. Nie lubię ludzi, którzy są uważani za lepszych od innych, ponieważ urodzili się w uprzywilejowanej rodzinie i ktoś wmówił im, że w ich żyłach płynie błękitna krew – prychnął głośno, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Nie uwierzyłbym w coś takiego jak błękitna krew.

- Nawet, jeśli byś ją zobaczył? – zapytał, uśmiechając się psotnie w jego stronę. Najwyraźniej nie chciał już kłócić się ze swoim mężem, starał się go rozbawić i poprawić mu nastrój. To było do niego niepodobne.

- Nawet wtedy – ścisnął mocniej ich splecione dłonie, ciesząc się z tego dotyku, który był dziwnie pocieszający. Starał się nie myśleć o tym, jak tęskni za Jamiem i Jo, jak bardzo brakuje mu ich wspólnego czasu. – Moi przyjaciele nie nienawidzą ciebie, cała ich złość jest skierowana na te system, nie na ciebie. To nie twoja wina, że urodziłeś się w tej rodzinie, że masz takich bliskich. Pewnych rzeczy w życiu się nie wybiera, one po prostu są, ale nie rozumiem, co się z tobą stało. Dlaczego tak bardzo się zmieniłeś? Dlaczego stałeś się takim człowiekiem?

- Słucham? – zmarszczył brwi wpatrując się w bladą twarz Harry'ego. Mężczyzna wyglądał na przygnębionego i niemożliwie smutnego, jakby nagle ogromny ciężar spadł prosto na jego szczere i kochające serce. Nie rozumiał tych pytań, zmienił się? Niby kiedy i jak? Odkąd pamiętał mały Louis, był dokładnie taki sam, jak jego starsza i dojrzalsza wersja. Może był tylko trochę bardziej smutny, ale kto nie był? Czasami zastanawiał się czy istnieli ludzie, którzy potrafili oddychać pełną piersią i być szczerze zadowoleni ze swojego życia. Starał się nie narzekać, dostrzegać to, co dobre, ale częściej niż rzadziej odczuwał bolesne przygnębienie, które pojawiało się znikąd i trwało u jego boku od lat, niczym wierny towarzysz.

- Nie mogłem cię rozpoznać, stałeś się kimś obcym, kimś innym i nie podoba mi się to. Nie jesteś tym, kim byłeś wcześniej – Harry mówił gorączkowo, wpatrując się prosto w jego chmurne oczy, które starały się zrozumieć, o czym teraz rozmawiają. Brunet wyglądał jakby bełkotał, a przecież chwilę wcześniej prowadzili normalną, szczerą rozmowę. – O czym myślałeś?

- Słucham? – powtórzył, nie rozumiejąc, dokąd zmierza ta rozmowa – Kiedy?

- Wtedy, gdy stałeś zamyślony i wpatrywałeś się w tłum. O czym wtedy myślałeś? Zapytałem wcześniej, ale nie odpowiedziałeś.

- O moim bracie – najwyraźniej rozmowa znowu zmieniła swój obrót. Harry był dziś chaotyczny i nie do ogarnięcia.

- O Arthurze? Jaki on był? – brunet wydawał się szczerze zainteresowany, gdy oparł się pośladkami o parapet i szykował się do wysłuchania jakiejś opowieści. Louis nie był gawędziarzem i mówcą, potrafił wyrecytować przemówienie, które wcześniej zapamiętał, ale naturalna rozmowa czy snucie opowieści nie przychodziły mu z łatwością.

- Miałem jednego brata, więc tak, o Arthurze. On był cudowny, urodzony król. Był taki otwarty i szczery, uwielbiał ludzi, rozmawiać z nimi, poznawać ich. Przy nim każdy czuł się wysłuchany, tak jakby przez chwilę przeciętny człowiek stawał się tym najważniejszym na świecie. Miał doskonałe poczucie humoru, potrafił rozbawić nawet naszą matkę – mówił szczerze, naprawdę tak właśnie spostrzegał własnego brata, jako osobę niemal idealną. – Byłby wspaniałym królem, dużo lepszym ode mnie. Gdyby on tutaj był, jestem przekonany, że nie byłoby tego dzisiejszego protestu.

- Nie oceniaj się tak surowo. Też masz poczucie humoru i może nie jesteś moją ulubioną osobą na świecie, ale myślę, że mogę cię trochę lubić – nie powinien tego mówić, ale w swojej pracy doskonale wyczuwał smutek drugiego człowieka nawet, jeśli go nie widział, a teraz miał naprzeciwko siebie Louisa, który mówił o swoim bracie w samych superlatywach, poniżając się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. Wynosząc na piedestał Arthura, pokazywał jak nisko ceni samego siebie. I nie tego spodziewał się Harry po tym pyszałkowatym, wyniosłym mężczyźnie, którego poznał w ogrodzie kilka miesięcy temu. Miał wrażenie, że nienawiść, którą budowali między sobą przez cały ten czas, teraz znikła, zostawiając po sobie jakąś pustkę, która powoli była zastępowana ciepłem.

- Polubiłbyś go, gdybyś go poznał – wtrącił Louis, uśmiechając się delikatnie na myśl o Arthurze i Harrym. Był przekonany, że ich rozmowy byłyby niezwykle ciekawe.

- Wtedy nie poznałbym ciebie – wytknął mu, przysuwając się jeszcze bliżej. Stali naprzeciw siebie, ich uda dotykały się, a dłonie były złączone przez cały czas. Co najdziwniejsze wcale nie miał ochoty się odsuwać. W trakcie ich rozmowy, wydawało się, że cały świat dookoła nich przestał istnieć, byli tylko oni.

- Niewielka strata – wbrew wszystkim naukom, które pobrał przez lata wzruszył ramionami. Coś takiego nie zdarzyło mu się chyba od dnia, kiedy razem z Philipem i Niallem wpadli do srebrnej sali podczas spotkania koronowanych głów z nowego świata i matka zapytała, co on sobie w ogóle wyobraża. Wtedy wzruszył ramionami i uciekł nim zdołałaby zrugać go przy wszystkich gościach. Poczuł, jak puszcza jego dłoń i wsuwa się pomiędzy niego, a parapet, a dłonie, które czuł przez cały czas, ułożyły się na jego spiętych ramionach.

- Panie Tomlinson, maniery, protokół – Harry udał zduszony głos Lady Mary, która ganiła go za każdym razem, gdy zrobił coś niewłaściwego.

- Dawno mnie tak nie nazywałeś, pan Tomlinson – zaśmiał się cicho, zmuszając swoje dłonie do pozostania na miejscu, a nie objęcia swojego męża w pasie.

Czuł jak opuszki palców muskają skórę pod kołnierzykiem białej koszuli, którą miał dziś na sobie. W chwilach takich jak te gubił swoje myśli i postanowienia. Nie wiedział, jak mógł spędzać czas z Andrew, jak mógł czuć się zafascynowany nudnym, poczciwym Andrew, który go pożądał, pławił się w blasku korony i sprawiał, że Louis czuł się tak bardzo chciany. Akurat w tej jednej kwestii matka musiała mieć rację. Andrew nie był dobrym wyborem, Harry mógł być jego wsparciem i siłą. Musiał tylko dać mu szansę. Wszystko, co czuł przy Andrew znikało lub wydawało się płytkie i nieznaczące, gdy pojawiał się Harry, ale dostrzegł to dopiero teraz, po tym całym czasie. Nie ufał temu mężczyźnie, ale przy nim czuł jak jego zimne serce, rozgrzewa się, a lód, którym się otoczył, topnieje. Wiedział, czego tak bardzo nie mógł znieść w swoim mężu, ale dopiero teraz patrząc w te ufne, zielone oczy wypełnione wszystkimi obcymi uczuciami mógł się przyznać, że Harry pokazywał mu całe to nieprzeżyte życie. To jak mogły wyglądać jego dni, gdyby nie wydarzyło się to wszystko, co go spotkało. Może wtedy mógłby spędzać czas z ukochanym mężczyzną, otwarcie kochać go i okazywać mu swoje uczucia każdego dnia. Może nie musiałby odpychać jedynej osoby, która teraz chciała go prawdziwie poznać. Nieprzeżyte życie, jak żałośnie brzmiały te słowa, gdy wypowiadał je król, ktoś, kto mógł żyć tysiącem żyć, robić wszystko, poznać każdego, być wszędzie. Nie zorientował się, że objął Harry'ego i mocno przycisnął go do swojego ciała, przytulając go jak nigdy wcześniej. Myślał o swoim nieprzeżytym życiu, o wszystkim, co musiało go ominąć, o tym, czego nigdy nie miał doświadczyć, ponieważ zostało mu odebrane.

- Kogo miał poślubić Arthur? – szept Harry'ego rozległ się tuż przy jego uchu, gdy dłonie mężczyzny, głaskały go po szyi i włosach.

- Nie wiem, nigdy nie interesowałem się Dniem Wielkiego Wyboru. To nigdy nie miało mnie spotkać, więc ignorowałem ten temat – właśnie dlatego nie pozwalał sobie na myślenie o tym, co by było gdyby. To było niedorzeczne, był królem i to była jego teraźniejszość i przyszłość. Nieprzeżyte życie, prychnął cicho, od kiedy myślał o takich niedorzecznościach. Za plecami Harry'ego tłum protestujących rozchodził się do domów. Protest zakończył się, a on jutro z pierwszych stron gazet dowie się, co dokładnie wydarzyło się tego dnia. – To pewnie była jakaś miła dziewczyna z dobrej rodziny.

- Pewnie tak – Harry na pewno chciał dodać coś jeszcze, ale ktoś zapukał do drzwi.

- Panie, przepraszam, że przeszkadzam, ale królewski lekarz jest gotowy i czeka – Matthew czekał aż pójdzie za nim i musiał to zrobić. W końcu zmotywował się do pójścia na wizytę i podzielenia się ze specjalistą swoimi koszmarami i nieustającym bólem głowy. Nie chciał tylko, by ktokolwiek o tym wiedział, a teraz sekret poznał już Harry.

- Oczywiście, już idę – odsunął się od bruneta, zapominając o wszystkim, o czym myślał wcześniej. Przy Harrym pozwalał sobie na popełnianie błędów, to było niewłaściwe. – Spotkamy się wieczorem – ruszył w stronę drzwi wprost do czekającego Matthew, gdy postanowił powiedzieć coś jeszcze. – Czy wydawało ci się kiedyś, że nie przeżyłeś swojego życia? – Patrzył na Harry'ego, który nadal opierał się o parapet, przyglądał mu się z małym uśmiechem i bawił się pierścionkiem na swoim palcu. Wyglądał spokojnie i pewnie, tak jakby to, co chciał powiedzieć było takie oczywiste.

- Nie, od jakiegoś czasu wydaje mi się, że przeżyłem je już wiele razy.

Wyszedł z pokoju bez słowa. Nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Nigdy nie myślał o życiu w ten sposób. Najwidoczniej różnili się od siebie jak ogień i woda. On żałował nieprzeżytego życia, gdy Harry myślał o tym, jak wiele razy zdołał już to wszystko przeżyć.

***

Lekarz przyglądał mu się badawczo i zapisywał coś w swoim notesie. Wiedział, że obowiązuje go tajemnica lekarska, ale nadal czuł niepokój, gdy wyjawiał mu całą prawdę. Nie chciał, by po pałacu krążyły plotki, mówiące o tym, że król Louis jest obłąkany. Poza niepewnością i całkowicie niekomfortowym uczuciem, wydawało mu się, że pozbył się jakiegoś ciężaru z własnych ramion. To przyniosło tak wyczekiwaną ulgę.

- Panie uważasz, że te koszmary mogą mieć związek z Jego Wysokością, Księciem Harrym, ale osobiście uważam, że to niemożliwe – mężczyzna mówił krótko i zwięźle, bez zbędnych ozdobników czy grzeczności. To mu odpowiadało, chciał tylko dowiedzieć się, co mu dolega.

-Dlaczego? Wszystko, co widzę dokładnie pasuje do tego dnia – prawda mogła być nieprzyjemna, był na to przygotowany, ale nie zamierzał godzić się na jakąś prostą odpowiedź bez wytłumaczenia szczegółów.

- Panie, nie miej mi tego za złe, ale z tego, co wiem nie mogłeś śnić o tym, co dopiero miało się wydarzyć. Sam mówiłeś, że te koszmary powtarzają się od dawna, więc to niemożliwe. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że ma to związek ze śmiercią Jego Królewskiej Mości, księcia Arthura. To z pewnością wypadek samochodowy, który miał miejsce tego nieszczęśliwego dnia.

- Pewnie ma pan racje – zgodził się, myśląc o tym, że jakiś czas temu myślał dokładnie w ten sam sposób. – A co z bólem głowy?

- Co pół roku ma Pan badania, tegoroczne nie wykazały żadnych nieprawidłowości, więc może to stres, przemęczenie. Ostatnio Panie, masz dużo na głowie, wiele zmieniło się w twoim życiu, więc może dlatego ból stał się tak uciążliwy. Przepiszę lekarstwa na ból i sen, może, gdy zaczniesz przesypiać noce, ból głowy zniknie.

- Nie chce niczego, co mnie otumani – zaprotestował natychmiast, musiał myśleć trzeźwo, nie mógł sobie pozwolić na całkowite wyciszenie.

- Oczywiście Panie, zaczniemy od jak najmniejszej dawki. Jestem pewny, że nie będziemy musieli jej zwiększać – lekarz podniósł się, nie spuszczając z niego oczu. – Leki zostaną dostarczone wieczorem, tuż przed snem. Jeżeli coś pana zaniepokoi, proszę mnie wezwać.

- Dziękuję – skinął głową w stronę mężczyzny, który ukłonił się i opuścił gabinet.

Nie dowiedział się zbyt wiele, oczekiwał jakiejś konkretnej informacji, która pozwoli mu spokojnie spać, ale lekarz był w kropce, łatwo można było to dostrzec. Może faktycznie miał dużo na głowie, poddani wychodzili na ulicę, ludzie żądali zmian, świat, który dopiero się odbudował dążył ku ponownej destrukcji, a on stał z boku i przyglądał się wszystkiemu, czując, że nie może nic zrobić, a podobno był królem, więc mógł wszystko. Jedynym ratunkiem stała się pogoda, suche i upalne lato, które ciągnęło się w nieskończoność, nareszcie dobiegło końca, a jesień przyniosła ze sobą deszcz i przyjemny chłód, który wdzierał się przez grube pałacowe mury i zachęcał do otulenia się ciepłym kocem i spędzenia czasu przed kominkiem.

Dawno nie spędzał czasu ze swoimi przyjaciółmi. Nie wiedział, co działo się u Nialla, a Philip był na niego wściekły i unikał go jak ognia, nie przebywając w pałacu dłużej niż to było konieczne. Może zaczynał rozumieć Harry'ego, który czuł, że nie ma już nic wspólnego z najbliższymi sobie ludźmi. Matka była dziwnie cicha i obawiał się co knuła w zaciszu swojej posiadłości. Nie wierzył w to, ż wycofała się i uspokoiła. To nie było w jej stylu. Coś czaiło się w mroku i chociaż jeszcze nie wiedział, co to jest, spodziewał się najgorszego. Chciał wyjść i poszukać Harry'ego, gdy ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.

- Panie, przepraszam za wtargnięcie – Matthew szedł szybko w jego stronę z jakimiś dokumentami w dłoniach. – Ale to wyjątkowa sytuacja.

- Co się stało? – usiadł szybko za biurkiem, patrząc na niego z niepokojem. Coś musiało się wydarzyć.

- W Królestwie Środka doszło do buntu, ludzie chcą zmienić panujący ustrój i znieść monarchię. Tysiące ludzie wyszło na ulice, władze nie są w stanie uspokoić nastojów społecznych. Sytuacja wygląda bardzo źle Panie. Otrzymaliśmy wiadomość od Jego Królewskiej Mości, Króla Aleksego. Prosi o pomoc i przyjęcie całej rodziny królewskiej w Królestwie Zjednoczonych Wysp.

- Jak do tego doszło? Dlaczego nie zareagowali wcześniej, widząc, jak bardzo niezadowoleni są poddani? – czuł, jak przechodzi go dreszcz. Słyszał o protestach w całym Nowym Świecie, ale przecież ludzie zawsze protestowali, kiedyś również i nie działo się nic złego. Nie spodziewał się, że zamach stanu to coś, co im realnie zagraża.

- Nie spodziewali się, że to przyjmie taką skalę – wyjaśnił krótko Matthew. – Co zrobimy Panie? Musimy odpowiedzieć.

- Co mówią doradcy i Królewska Rada? – nie mógł podjąć tej decyzji sam i bał się co może wydarzyć się w następnej kolejności.

- Sugerują odmowę – słowa wypowiedziane przez sekretarza sprawiły, że spojrzał na niego z niedowierzaniem.

Nie tego oczekiwał, był przekonany, że decyzja o przyjęciu rodziny już zapadła i że będzie ona pozytywna. Sam nie zdążył jeszcze przetworzyć informacji przekazanej przez Matthew, ale nie wiedział jak mógłby odmówić Aleksemu. Po tym, jak Dawny Świat upadł, po katastrofie klimatycznej i przerażającej rzeczywistości, kiedy ludzie zostali zmuszeni do walki o jedzenie, wodę, miejsce do życia, nikt nie oczekiwał, że cokolwiek zostanie odbudowane. Świat nie wyglądał tak jak dawniej i już nigdy nie miał tak wyglądać. Stare mapy nie były już aktualne, kontynenty nie wyglądały tak samo, część z nich zniknęła z powierzchni ziemi, zatopiona przez wielką wodę, która pochłaniała wszystko, co stanęło jej na drodze. Po latach niczego, całkowitej anarchii i walki o przetrwanie ludzie, którym udało się przeżyć zaczęli odbudowywać Nowy Świat. Oczywiście nie wszędzie powróciła monarchia, były miejsca, w których powstały demokratyczne rządy, ale jednak większa część świata została powierzona w ręce pojedynczych jednostek. Nazwy państw nie były już takie jak wcześniej, powstały nowe królestwa i ludzie dość szybko się do tego przyzwyczaili. Wszyscy trzymali się dość blisko, rodziny królewskie spotykały się, tak przynajmniej głosiły historie zapisane w książkach. Mijały lata i silne więzy osłabiały się, a każde z nowych państw zaczynało rządzić się swoimi prawami i zasadami. Kiedy rządził jego ojciec, Louis nie słyszał zbyt wiele o innych królestwach, odwiedził każde z nich wraz z rodzicami i Arthurem, ale był wtedy dzieckiem, kiedy dorósł w podróże zagraniczne był wysyłany tylko jego starszy brat. Królestwo Zjednoczonych Wysp, Królestwo Środka, Królestwo Wschodniego Brzegu, Królestwo Zjednoczonych Stanów. Louis odwiedził każde z tych miejsc, widział ludzi, którzy tam mieszkali, poznał panujące rody. Nie czuł, że są jego przyjaciółmi, ale każdy bunt, protest, zmiana ustroju dotykała go osobiście. Nie wiedział, jak ma zostawić Króla Aleksego i jego bliskich. Nie wiedział, co może się tam wydarzyć.

- Odmowę? – zapytał, gdy cisza zaczęła się przedłużać. – Mamy ich tam zostawić, gdy czują się zagrożeni? Dlaczego rada nie chce pomóc? Czy nie powinniśmy się wspierać?

- Rada jest jednogłośna, doradcy stwierdzają, że nie powinniśmy się wychylać. Jeżeli udzielimy pomocy rodzinie królewskiej, nasi obywatele mogą uznać, że wtrącamy się w nie swój konflikt i nastoje antymonarchistyczne mogą się nasilić także u nas. Już stąpamy po cienkim lodzie, obecność księcia Harry'ego poprawiła odrobinę wizerunek Waszej Wysokości i całej rodziny, ale nadal nastroje nie są pozytywne, więc rada sugeruje ostrożność i uważność w podejmowaniu każdego kroku.

- A co jeżeli my zostaniemy postawieni w takiej sytuacji? Co jeżeli wtedy nikt nam nie pomoże? – to było coś, o czym myślał od czasu do czasu. Wydawało mu się, że świat taki, jaki zna, nie będzie istniał prze długi czas. Miał wrażenie, że wszystko dąży ku zmianie. Mógł mieć tylko nadzieję, że obędzie się bez rewolucji, że poddani po prostu zagłosują, a jego zejście z tronu odbędzie się na drodze pokoju, a nie wojny.

- Panie, nie zakładajmy najgorszego. W obecnej chwili grożą nam tyko niewielkie protesty, ale myślę, że mamy silnych sąsiadów, którzy udzieliliby nam wsparcia – mężczyzna przystępował nerwowo z nogi na nogę. – Czy mogę przekazać radzie odpowiedź? - Podsunął mu dokument już opatrzony królewską pieczęcią. Wiedział, że mógłby zaprotestować, ale to nie miało sensu, za chwile zostałby zaproszony na spotkanie rady i tam wszyscy dosadnie wytłumaczyliby mu, że jest w błędzie i powinien zmienić zdanie. Chwycił pióro i szybko złożył swój podpis. Odsunął od siebie dokumenty, ale wiedział, że w ten sam sposób nie będzie w stanie pozbyć się odpowiedzialności za to, co zrobił. – Dziękuję, przekażę decyzję Radzie.

Gdy drzwi zamknęły się i został zupełnie sam, wypuścił głośno powietrze, obejmując się ochronnie ramionami. Nie spodziewał się, że będzie musiał podpisać coś takiego, że taka sytuacja w ogóle będzie miała miejsce. Nie wierzył w słowa Matthew, czuł, że nadchodzą zmiany, które ponownie miały zburzyć cały panujący ład. Nie wiedział tylko, kiedy nadejdą. Musiał spotkać się z przyjaciółmi, porozmawiać z nimi o wszystkim, co wydarzyło się w pałacu. Czuł, że zbyt wiele czasu spędzał z Harrym, ignorując osoby, którym ufał i szczerze wierzył.

Wyszedł z gabinetu, nie chciał przebywać tam ani chwili dłużej. Musiał przewietrzyć umysł, wyjść na spacer i poruszać się trochę. Miał dość ukrywania swoich psów przed Harrym. Chciał, by mogły wędrować po pałacu tak jak zawsze. Teraz wiedział, że mężczyzna lubił zwierzęta, więc może mógłby wypuścić swoich czworonożnych przyjaciół i pozwolić im na swobodę. One nie lubiły każdego, jeśli wyczuwały emocje Louisa z pewnością miały rzucić się n Harry'ego i go zaatakować. Ich spotkanie nie mogło skończyć się dobrze, więc może dobrze, że jednak jeszcze nie poznali.

Szedł przed siebie kierując się w stronę ogrodów, gdy usłyszał głos Philipa, kuzyn śmiał się z czegoś i najwyraźniej dobrze się bawił. Przyspieszył, chcąc zobaczyć, co go tak rozbawiło i może w końcu porozmawiać i wyjaśnić sobie pewne sprawy. Przedłużające się milczenie, nie mogło doprowadzić do niczego dobrego. Wyszedł zza zakrętu i zatrzymał się w miejscu. Nie tego się spodziewał. Philip rozmawiał z kimś, o kim nie myślał od jakiegoś czasu, był przekonany, że przekazał swojemu sekretarzowi wskazówki dotyczące Andrew, ale najwyraźniej musiał o tym zapomnieć. Najwyraźniej schadzka dobiegła już końca, ponieważ Philip pożegnał się z brunetem, po czym spojrzał krótko na Louisa i obdarzył go tylko krótkim skinieniem głowy. W takim razie nadal byli w stanie zimnej wojny. Obserwował jak kuzyn oddala się i zostawia ich samych.

- Wasza Wysokość – głos Andrew był słodki, gdy mężczyzna obrócił się w jego stronę i ukłonił. – Dawno się nie widzieliśmy, zacząłem myśleć, że o mnie zapomniałeś.

- Dzień dobry – skinął głową, utrzymując miedzy nimi dystans, chociaż było to utrudnione, gdy mężczyzna stopniowo przybliżał się do niego.

Obrzucił go spojrzeniem, nie był zaskoczony widząc dość formalny strój. Za każdym razem, gdy się widywali był ubrany w ten sposób, ciemne spodnie, koszula i marynarka. Louis widział coś podobnego za każdym razem, gdy spoglądał w lustro. Może dlatego teraz zrozumiał, jak nudne i przewidywalne to było.

- Czy moglibyśmy spędzić dziś razem trochę czasu, jeśli udał nam się przypadkiem wpaść na siebie? – zalotny ton i dłoń, która znalazła się na jego ramieniu nie spodobały mu się. Nie wiedział, w którym momencie pozwolił na przekroczenie takiej granicy, ale taki swobodny dotyk był niedopuszczalny. Byli dla siebie dosłownie nikim i chyba musiał mu to przypomnieć.

- Jestem zajęty – nie chciał patrzeć na mężczyznę, więc popatrzył na obraz przy którym się zatrzymali. To jeden z ogromnych portretów, który przetrwał rozpad Dawnego Świata. Louis nigdy nie poświęcił mu zbyt wiele czasu, miał wrażenie, że pierwszy raz patrzy na niego dokładniej. To nie był żaden z jego przodków, przynajmniej nie kojarzył tego mężczyzny.

- Tak bardzo zajęty, że nie znajdziesz czasu dla mnie?

Najwyraźniej zamyślił się nad obrazem i nie dostrzegł, zbliżającego się Andrew, który znalazł się w jego przestrzeni i pochylał się w jego kierunku. Wiedział, do czego zmierza i nie mógł na to pozwolić. Wcześniej, krótko po ślubie, kiedy między nim a Harrym była tylko czysta wrogość chciał być blisko Andrew, głęboko wierzył w to, że mężczyzna był dla niego idealnym wyborem. Sam przed sobą mógł się przyznać, że myślał o zdradzie i z każdym dniem ona zdawała się coraz bardziej realna. Wiedział, że zrobiłby to, zdradziłby Harry'ego z Andrew i pewnie nie czułby żadnych wyrzutów sumienia. W końcu i tak się nienawidzili, więc nikt nie poczułby się skrzywdzony. Teraz sprawa wyglądała inaczej. Między nim a Harrym nadal nie było dobrze, czuł, że sobie nie ufali i cały czas się sprawdzali, ale wspólne spędzanie czasu nie było tak złe jak wcześniej, a ich rozmowy były intrygujące, wymagające, a czasem nawet budujące. Nie chciałby go skrzywdzić, a co najdziwniejsze czuł, że zraniłby również samego siebie.

Poczuł, jak mężczyzna pochylił się jeszcze bardziej, a jego usta musnęły skórę na policzku, gdy szybko obrócił głowę w stronę obrazu. Zadrżał, ale nie z przyjemności. Zdumiewało go zachowanie Andrew, nie widzieli się od jakiegoś czasu i takie spoufalanie się było niewłaściwe. Dłonie bruneta głaskały go po koszuli, która okrywała jego pierś. To było jakieś szaleństwo, odchrząknął i odsunął się, pozwalając, by dłonie mężczyzny opadły między ich ciała.

- Myślę, że twoja praca w pałacu dobiega już końca prawda? – zapytał, robiąc kolejny krok do tyłu.

- To prawda, prawie wszystkie dzieła zostały już spisane, zostało tylko kilka, których nie udało się na razie zidentyfikować. Wtedy będę miał więcej czasu na spędzenie czasu w milszy sposób.

- Cóż – zaczął, zastanawiając się, jak dobitnie przekazać to, o czym myślał. Andrew nie rozumiał, że go tutaj nie chciał, to koniec, pozbywał się go z pałacu raz na zawsze. Chciał żeby ta przestrzeń była wolna od kręcących się tutaj obcych ludzi. Zaproszenie go tutaj było błędem, mógł się do tego przyznać – cieszę się w takim razie, że będziesz mógł wrócić do swojego życia poza pałacem. Kiedy skończysz, skontaktuj się z moim sekretarzem i podaj cenę za twoją pracę.

- Cenę? Myślałem, że robiłem to po prostu dla ciebie – w głosie mężczyzny nie było już tego ciepła i uwodzicielskiego tonu. Najwyraźniej zaczynał rozumieć.

- To nie było konieczne, poświęciłeś dużo czasu na pracę, więc otrzymasz zapłatę. A teraz, pozwolę ci skończyć pracę, mój mąż na mnie czeka – chciał odejść, ale złość w oczach kogoś, kogo kiedyś lubił zatrzymała go w miejscu.

- Zostawiasz mnie żeby spędzić czas z Harrym? – prychnął, śmiejąc się z drwiną.

- Z Jego Królewską Wysokością, księciem Harrym – poprawił go zimnym głosem. – Nie zapominaj się z kimś rozmawiasz i o kim mówisz.

- Niech Wasza Wysokość nie zapomina w takim razie o tej cennej radzie, ponieważ role czasami się odwracają i wtedy będzie już za późno, a teraz mój panie idź spędzać czas ze swoim mężem – Andrew odwrócił się w stronę obrazu, przyglądając mu się nagle z zafascynowaniem, gdy Louis odwrócił się na pięcie, by jak najszybciej oddalić się od tego miejsca i mężczyzny, który nagle zmienił się w jego oczach, głos Andrew rozległ się ponownie. – Nigdy nie wiadomo, jak wiele go zostało.

Poczuł dreszcz niepokoju po słowach, które można było uznać za groźbę lub ostrzeżenie. Miał zamiar zabronić wpuszczania tego mężczyzny do pałacu. Musiał się odciąć od fanatycznego Andrew, który chyba wyobrażał sobie zbyt wiele. Cieszył się, że opanował się w porę i nie robił czegoś bardzo, bardzo głupiego. Zanim wyszedł do ogrodu poprosił o przyprowadzenie swoich psów i wypuszczenie ich na zewnątrz. Gdy mężczyzna odszedł po zwierzęta, sam postanowił nie czekać i wyszedł na świeże powietrze. Musiał odetchnąć i wyrzucić z głowy wszystkie myśli o Andrew i ich ostatniej rozmowie.

- Panie, pada deszcz – mężczyzna otworzył przed nim drzwi i podał parasol, który przyjął z cichym podziękowaniem.

Odetchnął mocno, gdy pierwsze krople uderzyły w jego twarz. Otworzył parasol i zszedł po schodach prowadzących do ogrodu. Pogoda nie była idealna, ale wszystko było lepsze od duszącego wnętrza pałacu i ciężkiej atmosfery, która panowała wewnątrz. Szedł przez chwilę ślizgając się po mokrej trawie, gdy dostrzegł Harry'ego i tego przeklętego asystenta, który zawsze był u jego boku. Zatrzymał się, obserwując bruneta, który oczywiście musiał robić coś nietypowego. Ten mężczyzna był nieprzewidywalny i szalony. Głupek Henry biegał za nim z parasolem, gdy Harry wyraźnie rozbawiony kręcił się i chyba tańczył, chociaż po tych nieskoordynowanych ruchach trudno było ocenić czy to rzeczywiście był taniec. Wpatrywał się w swojego męża, który unosił twarz ku niebu, śmiejąc się z czegoś głośno. Sam obserwując tę scenę nie potrafił pohamować uśmiechu. To było niedorzeczne, Harry był niedorzeczny, ale przyciągał go do siebie z każdą chwilą i sprawiał, że jego skostniałe serce zaczynało bić trochę szybciej. Szedł powoli w jego stronę, starając się opanować wyraz swojej twarzy. Nie mógł wyglądać jak roześmiany szczeniak, był królem. Wiedział dokładnie, w którym momencie Harry go zauważył, coś było nie tak. Brunet odwrócił się do niego plecami i najwyraźniej chciał go ignorować, nadal tańcząc na deszczu. Był już przemoczony, ale nadal uciekał przed swoim asystentem.

- Zostaw nas – powiedział w stronę Henry'ego, który nie słyszał go albo postanowił zignorować. Harry zatrzymał się nagle i spojrzał na swojego asystenta, przekazując mu coś bez słów. – Wiesz, że powinieneś słuchać mnie? Ja jestem tutaj królem, to dla mnie pracujesz, nie dla niego – nie wiedział, dlaczego poczuł taką złość i co chciał udowodnić swoimi słowami.

- Możesz iść Henry, nic mi nie będzie – Harry poklepał go po ramieniu, asystent odszedł jak dobrze wytresowany piesek. – Czego chcesz Louis? – głos mężczyzny brzmiał jakby cała ta radość i energia zniknęły, gdy tylko pojawił się u jego boku.

Podszedł bliżej i osłonił go przed deszczem, trzymając parasol nad jego głową.

- Wyszedłem na spacer i zobaczyłem, jak robisz tutaj swój mały taneczny popis. Nie wiedziałem, że taki z ciebie król parkietu. Nie wiem tylko, dlaczego postanowiłeś tańczyć akurat, kiedy się tak rozpadało – uśmiechnął się i czuł ciepło w swoim ciele pomimo panującego chłodu.

- Chciałeś schłodzić swoje ciało po gorącej randce? – pytanie mogło być żartobliwe, ale złość, z jaką zostało zadane sprawiła, że cofnąłby się, gdyby nie to, że nadal trzymał parasol nad ich głowami.

- Nie wiem, co masz na myśli, jeszcze nie zdążyłeś mnie rozgrzać skarbie – chciał się z nim trochę podrażnić i droczyć, ale jego słowa nie wywołały takie efektu, jakiego pragnął. Harry był zły, a może też smutny, trudno było go rozgryźć, gdy zielone tęczówki wpatrywały się w niego z takim ogniem.

- Dlaczego przez chwilę może być tak dobrze, a później robisz coś takiego i niszczysz te kruche fundamenty, które udało się nam zbudować? Wydaje mi się, że możemy się polubić, że może nie musimy nienawidzić się przez cały cholerny czas, a później okazuje się, że ty nadal grasz na dwa fronty i doskonale bawisz się z idealnym, perfekcyjnym Andrew. Nie mogę tak żyć Louis, nie będę pośmiewiskiem całego pałacu, nie pozwolę, by ranił mnie ktoś, do kogo nawet nic nie czuję.

Nie wierzył, że to musiało się wydarzyć. Harry musiał ich zobaczyć i wyciągnąć błędne wnioski z jednego, przypadkowego spotkania na korytarzu. Oczywiście, że się nie kochali, że nie byli zakochanym małżeństwem, ale coś tam tliło się pomiędzy nimi i był pewny, że Harry też to czuje. Nie chciał zaprzepaścić szansy na coś, co mogło się udać, ponieważ teraz naprawdę wierzył, że jest dla nich nadzieja.

- Harry – zaczął, chcąc wytłumaczyć całą sytuację raz na zawsze, gdy w jednej chwili wydarzył się kilka rzeczy. Brunet odsunął się od niego, po raz kolejny wychodząc na deszcz, głośne szczekanie rozległo się blisko, a później Harry leżał na trawie powalony przez ciało Solei, która lizała go po całej twarzy i była niezdrowo entuzjastyczna.

- Co to jest, Boże, co to jest – brunet szeptał gorączkowo, nie ruszając się nawet odrobinę. Był jak sparaliżowany i chyba przestał oddychać, gdy do Solei dołączyły Moon, Sol i Luna.

- Hej, hej – starał się zapanować nad swoimi zwykle dobrze wychowanymi psami, które teraz zachowywały się jak nieokrzesane dzikusy. – Spokój! – podniósł głos zwracając na siebie ich uwagę. - Zejdźcie z Harry'ego w tej chwili – psy popatrzyły na niego i posłusznie odsunęły się od zamroczonego bruneta, który chyba przestał kontaktować. – Wszystko z tobą w porządku? – ukucnął obok niego, przyglądając mu się uważnie. Ta sytuacja przypominała to co wydarzyło się podczas burzy z tym, że gdy tylko opadł na kolano poczuł gwałtowny ból rozdzierający mu czaszkę. Starał się ukryć cierpienie, ale teraz Harry i tak na niego nie patrzył, więc mógł skrzywić się i szybko rozmasować skronie, jednak ból nie mijał.

- Kto to jest? Co to za psy? Co one tutaj robią? – Harry usiadł, obserwując cztery psy, które obserwowały go czujnie, radośnie merdając ogonami. Były tak podekscytowane i zainteresowane Stylesem, Louis chyba powinien być zazdrosny. – Znowu będzie bolała mnie głowa – pomasował tył głowy, krzywiąc się z bólu.

- Przepraszam, one zwykle są całkiem kulturalne i uprzejme, ale rzadko mają okazję poznać kogoś nowego, a ty najwyraźniej wydałeś im się niezwykle interesujący. Nie widziałem ich w takim stanie. Poznaj Moon, Sol, Solei i Lunę, moich najlepszych przyjaciół – wyciągnął dłoń w stronę Solei, która z radością wtuliła się w niego, ignorując na jakiś czas Harry'ego, który wpatrywał się w zwierzęta z zachwytem.

- Masz psy? Cztery psy? Dlaczego spotykam je dopiero teraz? – zapytał z wyrzutem, najwidoczniej zapominając o bólu. – Są takie piękne – wyciągnął dłoń w stronę Luny, która spojrzała na Louisa i kiedy skinął głową, podbiegła do Harry'ego i pozwoliła się pogłaskać.

- Posłuchaj, Harry – podniósł się, starając się ignorować ból. Tego dni czuł się nie najgorzej, a nagle zaatakowało go coś tak intensywnego, niemal zwalając go z nóg. Miał nadzieję, że obecność zwierząt sprawi, że brunet będzie bardziej przychylny i potraktuje go łagodniej. – Wiem, że widziałeś mnie z Andrew, ale to nie jest to, co myślisz i zdaję sobie sprawę, jak źle to teraz brzmi, ale mówię prawdę.

- Masz rację, to brzmi bardzo źle – brunet nie spojrzał na niego, był zajęty zabawą z psami, które najwidoczniej go pokochały i teraz turlały się obok niego i popisywały się, chcąc zwrócić uwagę młodego mężczyzny.

- Wiem, że nie byłem w porządku i nie powinienem spędzać tyle czasu z Andrew, to był błąd i jest mi z tego powodu przykro, ale dziś nic się nie wydarzyło – nigdy w życiu nie musiał się tak kajać przed drugą osobą. Nie wiedział, dlaczego teraz robi wyjątek, ale czuł, że powinien się tak zachować.

- Doprawdy? Henry powiedział mi coś innego, podobno się całowaliście, a z mojego punktu widzenia to jednak nie jest nic – pierwszy raz brunet popatrzył na niego, nadal trzymając dłoń za uszami Sol, która przytulała się do niego całym ciałem. Był zły i zawiedziony, można to było zaważyć.

- Henry? Twój sekretarz? – obrócił się w stronę pałacu i zamarł widząc, że wspomniany mężczyzna wcale nie odszedł za daleko i nadal obserwował ich świdrującym spojrzeniem. Szpiegował ich i donosił Harry'emu fałszywe informację. Nie ufał mu od samego początku i teraz miał dowód, że mężczyzna coś kręci i nie jest szczery.

- Bardzo mi przykro, że muszę cię tak zawieść, ale twój wierny Henry cię okłamał. Nie całowałem się z Andrew, gdyby twój piesek poczekał chwilę dłużej, dowiedziałby się, że odprawiłem Andrew i wyraźnie dałem mu znać, że nie jestem nim zainteresowany, ponieważ wolę spędzać czas z moim mężem, którym jesteś ty – czuł złość buzującą w żyłach, nie lubił się tłumaczyć i nie przywykł do tego. Teraz mówił prawdę, ale czuł, że Harry mu nie wierzy i nadal pokłada ufność w swoim sekretarzu, który okazał się podstępną szumowiną.

- Henry nie okłamałaby mnie w ten sposób, nie miał powodu, by to zrobić – zaprotestował natychmiast, ale w jego głosie pojawiła się nuta niepewności, gdy wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stał sekretarz. – I nie wierzę, że powiedziałeś coś takiego swojemu kochankowi. Był dla ciebie zbyt ważny, nie pozbyłbyś się go od tak. Andrew jest... - urwał, szukając odpowiedniego słowa, która pasowałby do tego mężczyzny – jest bardzo przystojny.

- Nie wiem, co miałbym zrobić żebyś mi uwierzył, ale mówię prawdę, nie będę cię dłużej przekonywał. Miałem dziś ciężki dzień Harry i chciałem spędzić z tobą czas, ucieszyłem się, gdy zobaczyłem cię w ogrodzie, ale nie będę przekonywał cię na siłę, jeżeli już zdecydowałeś – wstał, chcąc odejść, gdy poczuł dłoń zaciskającą się na swoim nadgarstku. Spojrzał w dół na Harry'ego, któremu krople deszczu spływały po twarzy, sunąc powoli w dół, znikając za kołnierzykiem ciemnej koszuli. Obaj prezentowali żałosny widok.

- Powiedz jak mógłbym ci uwierzyć, jeżeli cała nasza relacja od początku jest oparta na kłamstwie i manipulacji. Nie mogę ci zaufać, nawet jeżeli bardzo bym chciał.

- Ale ufasz Henry'emu, którego do pałacu przysłała twoja matka – po raz kolejny ukucnął obok chłopaka, ignorując ból w skroniach. – Nie mówię, że masz mi zaufać, ja również nie mam zamiaru obdarzać cię zaufaniem, ale czy mógłbyś uwierzyć, gdy mówię, że cię nie zdradziłem i że Andrew jest już przeszłością? Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Czy moglibyśmy przestać już o nim rozmawiać?

- Nie wiem czy też to czujesz, ale coś tu jest nie tak Louis. W tym pałacu, małżeństwie, naszych rodzinach. Nie wiem, o co chodzi, ale dowiem się i mam nadzieję, że wtedy nie będziemy musieli znienawidzić się na zawsze, a teraz siadaj i opowiedz, co się stało – pociągnął go na trawę, która teraz była zimna i mokra. Nie powinni tu siedzieć, ale to miejsce wydawało się idealne pozbawione wścibskich uszu osób takich jak Henry.

- Królestwo Środka postanowiło pozbyć się króla Aleksego, kolejna monarchia upadła, a my zamiast udzielić mu pomocy, postanowiliśmy być tchórzami – wyrzucił na jednym wydechu, chcąc w końcu podzielić się z kimś ty co się stało. – Mogłem nie podpisać tego przeklętego dokumentu, ale wiedziałem, że rada i tak by mnie przegłosowała.

- To twój przyjaciel? Ten król? – Harry zbliżył się do niego, siadając naprzeciw, ich uda dotykały się, a dłonie odnalazły się w pół drogi, łącząc się na chłodnej trawie. Psy najwyraźniej znudzone, biegały po ogrodzie, ciesząc się chwilami całkowitej, nieokiełznanej wolności.

- Nie, ale kiedy byliśmy dziećmi, spotkaliśmy się kilka razy. Pamiętam go i nie mogę znieść myśli o tym, że mogłem pomóc.

- Myślisz, że tam wydarzy się coś złego? Poza tym, że król został zmuszony do abdykacji? – Harry ścisnął mocniej jego chłodną dłoń, przyciągając ją bliżej swojego ciała. Ich ruchy były automatyczne, swobodne, tak jakby robili to już setki razy. Byli tak naturalni, pomimo wrogości, która była między nimi chwilę wcześniej.

- Chciałbym myśleć, że nie, ale pomyśl, co w przeszłości działo się z władcami, którzy tracili korony?

- To nie jest już taki świat, jesteśmy cywilizowani Louis. Wiemy, co można utracić i jak ciężko wszystko odbudować, nie zrobią mu krzywdy tylko, dlatego że nie chcą, by sprawował władze. Nie martw się tak, może za jakiś czas król Aleksy będzie mógł przyjechać do nas w odwiedziny – Harry mówił z pewnością, której brakowało Louisowi. Wierzył w wypowiadane słowa, ale Lou czuł, że tym razem sprawdzą się jego przewidywania. Czuł jak chłopak gładzi kciukiem jego dłoń, chłodny pierścionek dotykał jego skóry i nagle coś przemknęło przez umysł Louisa. Całkiem przypadkowe i nieoczekiwane, zupełnie niepasujące do tej chwili.

- Miałeś kiedyś długie włosy? – Spojrzał na ciemne kosmyki, opadające na czoło Harry'ego. Nie wiedział skąd ten pomysł przyszedł mu do głowy, ale chciał się dowiedzieć czy tak było.

- Długie włosy? Nie, skądże – brunet zaśmiał się cicho – moja matka prędzej zgoliłaby mnie na łyso niż pozwoliła zapuścić włosy. Dlaczego o to pytasz?

- Sam nie wiem, byłem po prostu ciekawy – uśmiechnął się do Stylesa, który odwrócił wzrok, spoglądając na Lunę, rozciągającą się leniwie pod wierzbą, ukrywając się przed kroplami deszczu. – Powinniśmy wracać do pałacu, nie chciałbym żebyś się rozchorował – podniósł się i wyciągnął dłoń w stronę Harry'ego, który ujął ją i pozwolił sobie pomóc.

- Wiem, że nigdy sobie nie zaufamy, ale czy możemy obiecać sobie szczerość w sprawach, które nas dotyczą? Powiedziałeś, że Henry skłamał i nie wiem, co o tym myśleć, ale chcę ci wierzyć, ale wtedy będę musiał uznać, że mój najbliższy człowiek w tym miejscu mnie okłamuje. A to oznacza, że jestem tu bardziej samotny niż wcześniej sądziłem – nie wypuścił z uścisku dłoni Louisa, ich palce były splecione, gdy szli w stronę pałacu, a psy biegły przed nimi dużo szczęśliwsze i radośniejsze niż ich opiekun.

- Nie wiem, dlaczego cię okłamał, ale nie ufałem mu od początku, tak jak nie ufam mojej radzie i doradcą. Nasze matki knuły przed naszym ślubem i jestem pewny, że teraz też coś chodzi im po głowie, a to oznacza, że muszą mieć swoich ludzi w pałacu. Wiem, że jestem szpiegowany, ale nie sądziłem, że ty również, teraz jestem pewny, że Henry jest szpiegiem twojej matki i chciał żebyśmy pokłócili się i znienawidzili, dlatego powiedział ci, że pocałowałem Andrew.

- Dlaczego moja matka miałaby spiskować? Henry obiecał, że... - urwał, spoglądając szybko na Louisa, który uśmiechnął się i uniósł brew, był wyraźnie rozbawiony.

- Obiecał, że będzie służył tobie prawda? Przyrzekł, że będzie wierny tobie, a nie królowi. Tak, to zdrada Harry, ale mogę się domyślić, że potrzebowałeś poczucia bezpieczeństwa w tym miejscu, a on ci je dał swoim zapewnieniem wierności – skinął głową pracownikowi, który otworzył przed nimi drzwi. – Wytrzyjcie proszę psy i przyprowadźcie je do mojego pokoju. Pociągnął Harry'ego w stronę schodów, ignorując jego cichy protest. – Nie możesz mu ufać, on nie troszczy się o ciebie, pracuje dla twojej matki.

- Mam ufać tobie? – wszedł za Louisem do apartamentu, który łączył ich sypialnie. W kominku płonął ogień, więc wyrwał swoją dłoń z uścisku i podszedł bliżej, chcąc się ogrzać.

- Możemy sobie coś obiecać – Louis zaczął zrzucać przemoczone ubrania, chcąc pozbyć się ich jak najszybciej. – Zaufajmy sobie, chrońmy własne plecy i nie pozwólmy, by inne osoby nami manipulowały. Bądźmy ze sobą szczerzy i dajmy sobie szansę. Wierzę, że to może się udać. Wiem, że się nie kochamy, że nigdy nie wybrałbyś takiego życia gdyby ktoś dał ci wybór, ja również wybrałbym kogoś innego, ale teraz jesteśmy tutaj i nasze życie może być dobre, jeżeli damy sobie szanse. Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że jesteśmy sobie bliscy w jakiś niewytłumaczalny sposób – zatrzymał się przed Harrym, który odwrócił swój wzrok od ognia i spojrzał na niego błyszczącymi oczami, w których widać było zrozumienie i rozpoznanie, coś innego niż wcześniej.

- Henry powiedział, że nie będziesz chciał spędzić ze mną nocy i że za jakiś czas powiesz wszystkim, że nic nas nie łączy, że będę miał zszarganą reputacje, a ty wyrzekniesz się mnie i unieważnisz małżeństwo, a Andrew zajmie moje miejsce. Uważał, że trzymasz mnie na dystans i jesteś chłodny tak żebym nie mógł się do ciebie zbliżyć – powiedział, w jednej sekundzie podejmując decyzję. Musiał zaufać Louisowi, tu nie chodziło o uczucie, bliskość czy więź, która zaczynała ich łączyć. Teraz wiedział, że to nie jest zabawa, to oni albo cała reszta. Musieli być po jednej stronie, ponieważ wrogich osób było coraz więcej, a teraz okazało się, że Henry jest kimś, kogo musiał trzymać na dystans. Stracił przyjaciół, nie miał już kontaktu z siostrą, jego sekretarz był zdrajcą, najwidoczniej ktoś chciał, by został tutaj zupełnie sam. Miał tylko Louisa i kiedy teraz spoglądał na mężczyznę stojącego przed nim nie wiedział, dlaczego miałby nie zaufać właśnie jemu.

- Moja matka powiedziała, że musimy spędzić ze sobą noc, że w innym wypadku ogłosisz, że nic nas nie łączy i podważysz nasze małżeństwo. Nie miałem pojęcia, co zrobić. Nienawidziłeś mnie, nie potrafiliśmy wymienić jednego zdania bez wrogości. Nie wiedziałem, jak mielibyśmy spędzić razem chociaż jedną noc, a nie zmusiłbym cię do tego, nie jestem takim człowiekiem. Jak widzisz, ktoś nami steruje Harry, ale możemy to przerwać. Możesz mi wierzyć, nie chcę się skrzywdzić, możesz zaufać mojemu sekretarzowi, Matthew jest mi wierny i będzie też wierny tobie. Niall też jest lojalny i Sebastian, nie wiem, co powiedzieć o Philipie, on... on chyba czuje coś do Andrew i jest na mnie tak wściekły – poczuł dłoń Harry'ego na swoim policzku, jego palce ostrożnie, nieśmiało muskały jego kości policzkowe, poznając jego twarz po raz pierwszy w pełni świadomie. Wpatrywał się w jego twarz tak znajomą, ale teraz było w niej coś innego, coś, czego wcześniej nie widział, jakaś czułość i ciepło, rozpoznanie w jasnych oczach, jakby widział Louisa po raz pierwszy, ale też znał go na pamięć od lat. Przesunął swoje dłonie na jego kark, musnął końcówki ciemnych włosów, nadal wilgotnych, pachnących ogrodem, różami i Harrym. Nie wiedział, co brunet widział spoglądając na jego twarz, ale to musiało być coś, co budziło zaufanie i nadzieję. Odsłanianie się przed drugim człowiekiem było trudne, bolesne, budziło w nim strach, ale Harry wydawał się znajomy, tak jakby już kiedyś robili coś podobnego. Musnął kciukiem jego wargę, pozwalając my ciepły oddech otulił jego palce.

- Zaufam ci Louis, nie, dlatego że mam tylko ciebie, zaufam ci, ponieważ czuję, że razem możemy być silniejsi niż oni wszyscy i nie stracę cię po raz kolejny – ostatnie słowa wyszeptał prosto do jego ust, które po chwili żarliwie całował, obejmując twarz króla swoimi dłońmi. Czuł, jak Louis rozpina jego koszulę, zsuwając mokry materiał z jego ramion. Czuł pod palcami napięte mięśnie mężczyzny, gdy przesunął dłońmi po jego odkrytych plecach. To działo się naprawdę i Harry czuł jak płonie pod dotykiem znajomych dłoni na swoim ciele. Gdy opadł na królewskie łóżko Louisa, wpatrując się w mężczyznę, który spoglądał na niego z góry, chwilę przed oddaniem całego swojego serca na tacy, musiał powiedzieć mu coś jeszcze. – Jeśli mnie zwodzisz i złamiesz obietnicę, przysięgam ci, że zginiesz z mojej ręki i będziesz świadom kto zadał ci ostatni cios.

- Oczywiście, książę – Louis zaśmiał się przyglądając się zarumienionej twarzy Harry'ego - jeśli miałbym zginąć to tylko przy tobie. – Nie pozwolił powiedzieć mu ani słowa więcej, pochylił się i złączył ich usta po raz kolejny przez chwilę pozwalając sobie zapomnieć o całym świecie, który istniał poza murami ich sypialni. Wyrzucił z pamięci Andrew i jego groźby, złość Philipa, sekrety matki i nienawiść do samego siebie, ponieważ wiedział, że oszukał Harry'ego po raz kolejny i ten nie wybaczy mu, jeżeli odkryje prawdę. Nigdy nie zaufałby temu mężczyźnie, ale on nie musiał o tym wiedzieć, Louis ufał tylko sobie i wierzył, że tylko to może go ocalić, ale Harry dziś uwierzył w jego szczerość i uczciwość, zaufał mu i odrzucił wszystkich innych ludzi, których miał dookoła siebie. Teraz zyskał kolejnego sojusznika, kogoś, kto z pewnością miał go pokochać o ile już tego nie zrobił. Wtulił twarz w szyję mężczyzny, przygryzając skórę w tym miejscu, tłumiąc jęk, który wydostał się z jego ust. Zacisnął powieki chcąc odciąć się od wszystkiego, zapomnieć, kto jest z nim teraz w łóżku, ale to było niemożliwe, pod powiekami widział uśmiechniętą twarz Harry'ego spacerującego ulicą, w uszach słyszał jego dźwięczny śmiech, czuł znajomy zapach mężczyzny, ale przecież to się nie wydarzyło, nigdy nie byli razem w takim miejscu. Może nie wszystkie złożone obietnice musiały zostać złamane, może on też mógł kogoś pokochać nawet, jeśli to było niebezpieczne i mogło doprowadzić do tragedii.

Nigdy nie wierzył w przeznaczenie, ale teraz czuł, że w tym, co ich połączyło było coś więcej niż przypadek lub manipulacja rady. Otworzył gwałtownie oczy, przypominając sobie słowa Harry'ego nie stracę cię po raz kolejny.

Jak można było stracić coś, co nigdy nie należało do ciebie? A może tylko Louis nie zorientował się, że należą do siebie od dawna. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top