Rozdział szesnasty
Rozdział szesnasty
Harry nie spodziewał się, że ten wyjazd będzie obowiązkowy. Wydawało mu się, że plusem zaproszeń jest to, że zawsze można je odrzucić, grzecznie i całkiem kulturalnie powiedzieć nie. Przygotował się na taką sytuację, nawet stworzył sobie całkiem prawdziwe alibi, zgodził się przyjąć weekendową zmianę w pracy, czym ucieszył wszystkich swoich współpracowników. W weekendy zazwyczaj działo się najwięcej nieprzyjemnych i nieoczekiwanych sytuacji, a telefony urywały się w godzinach późno wieczornych. Był z siebie całkiem zadowolony, obmyślił sprytny plan i zdołał wymigać się z tego przerażającego weekendu z rodzinką z piekła rodem. Miał zamiar spędzać z nimi jak najmniej czasu. Nie wiedział, kto przeraża go bardziej: arogancki i poważny król, zimna jak lodowa bryła i ostra jak stal królowa matka, czy manipulatorska i irytująca księżniczka. Wydawało mu się, że każdy z nich jest groźny na swój sposób, a wszyscy razem mogli siać spustoszenie i zniszczenie, gdziekolwiek by się pojawili. Nie wyobrażał sobie spędzenia z nimi czasu, nie wspominając już o całej reszcie demonicznej rodzinki, która z pewnością była równie pokręcona i zaburzona emocjonalnie co tych troje.
Oczywiście spodziewał się, że jego matka będzie niezadowolona, gdy powie jej o swoich planach, ale na pewno nie oczekiwał, że kiedy wyjdzie z sypialni tego piątkowego poranka, w holu napotka walizki przygotowane do wyjazdu i Gemmę stojącą przy schodach uśmiechającą się do niego pocieszająco.
– Co się dzieje? – zapytał zaspanym głosem, schodząc powoli krok za krokiem.
– Powinieneś być już przygotowany do wyjazdu, mama wpadnie w szał, gdy zobaczy cię w tych ubraniach – zmarszczył brwi, analizując swoim zaspanym umysłem jej słowa. Zerknął na nią kontrolnie i zauważył, że miała na sobie ciemne spodnie, wysokie wiązane buty i kurtkę, której nigdy wcześniej nie widział.
– Gdzieś się wybierasz? Jeśli tak, muszę ci powiedzieć, że wyglądasz mało wyjściowo – chciał wyminąć siostrę, gdy ta chwyciła go za ramię, zatrzymując w miejscu.
– Nie mów, że zapomniałeś? Mama cię zabije. Harry, wyjeżdżamy za pół godziny. Jak mogłeś zapomnieć o spotkaniu z rodziną twojego przyszłego męża? Jesteś taki nieodpowiedzialny – przecież wszystko sobie zaplanował, miał doskonały plan i miał zamiar się go trzymać. Nie jechał na żadne spotkanie do upiornego zamku. Spędzał weekend w pracy.
– Nie mogę jechać, mam weekendową zmianę w pracy, więc musiałem zrezygnować. A skąd ty w ogóle wiesz o tym spotkaniu? – coraz bardziej niepokoił go strój Gemmy, pewna myśl nagle pojawiła się w jego głowie, ale to nie mogła być prawda.
– Jak to skąd wiem? Przecież to oficjalne spotkanie naszych rodzin. Harry! – krzyknęła na niego, ściskając mocniej jego rękę. – Musisz przestać się tak zachowywać, lepiej idź się przebrać i to szybko.
– Harry! – nie zdążył nawet zaprotestować, gdy głos matki rozległ się w holu. – Jak ty wyglądasz? Zaspałeś? Za dwadzieścia minut wyjeżdżamy na najważniejsze spotkanie w twoim dotychczas nic nie wartym życiu, a ty wyglądasz, jakby w ogóle cię to nie obchodziło. Masz się przebrać w tej chwili i być gotowym do wyjazdu. Przysięgam, że jeżeli nie zaczniesz zachowywać się właściwie, to zamknę cię w twoim pokoju do ślubu, tak żebyś nie przyniósł nam wstydu.
– Nigdzie nie jadę, mam zmianę w pracy, zgodziłem się, nie mogę teraz tego odwołać. Jeżeli to takie ważne, to możecie jechać i zaprezentować naszą wspaniałą rodzinę w moim imieniu. Jestem przekonany, że ty i Gemma olśnicie ich waszymi czarującymi osobowościami i poczuciem humoru – brunetka zaśmiała się cicho, ale zamilkła szybko, widząc wściekły wzrok matki.
– Harry Edwardzie Styles jestem twoją matką i przez całe twoje życie pozwalałam ci na twoje wybryki, ekscesy i łamanie wszelkich ustalonych zasad, ale przyrzekam ci, że jeżeli zniszczysz to, na co przez tyle lat pracowaliśmy ja, twój ojciec, dziadek i babcia, zamorduję cię i nawet przez chwilę się nie zawaham. Nie wiem, co sobie ubzdurałeś w tej twojej głowie, ale powiem to raz i mam nadzieję, że dotrze to do ciebie wyraźnie. Będziesz zachowywał się tak, jak przystoi na członka tej rodziny. Będziesz posłuszny rodzinie, która cię wychowała i dała ci wszystko, czego tylko potrzebowałeś. Na koniec najważniejsze, będziesz wykonywał nasze polecenia, jakiekolwiek by nie były, a w międzyczasie okażesz szacunek swojemu mężowi i spróbujesz przekonać go o swojej wierności i dozgonnej miłości. Czy wyraziłam się jasno?
Wpatrywał się w swoją matkę, nie wiedząc, co powiedzieć. Wyglądała jak obcy człowiek, jak ktoś, kogo nie znał tak naprawdę, a przecież towarzyszyła mu przez wszystkie lata życia. Słowa, które powiedziała, były okrutne, zimne i czuł, że kryje się za nimi coś niebezpiecznego i groźnego. W jednej chwili poczuł się jak jeden z pionków na planszy do gry. W tych kilku słowach matka odkryła część swoich planów, ale całość intencji nadal pozostała tajemnicą. Miał wrażenie, że ślub to tylko początek tej gry, która rozpocznie się dużo później. Zastanawiało go tylko, czy Gemma wie coś o tym, co knuje matka, czy może ona jej pomagała i była wplątana w tą całą sytuację.
Obrócił się na pięcie i wbiegł po schodach, kierując się do swojego pokoju. Musiał zadzwonić do pracy i dać im znać, że nie może się pojawić. Czuł, jak wściekłość krąży w jego żyłach, ale wiedział też, że jest na przegranej pozycji. Matka doskonale sobie to wszystko zaplanowała, a teraz okazało się, że ona również jest zaproszona na spotkanie.
Zamek Avolire wyglądał zimno i przerażająco. Pierwszą myślą, która pojawia się, gdy budowla wyłania się z zza zakrętu, było pytanie, czy są tam lochy. Był przekonany, że muszą być i że kiedyś jacyś biedni ludzie, przeciwnicy monarchii, ginęli tam w okropnych torturach. Patrząc na Louisa, był przekonany, że on też byłby zdolny do torturowania kogoś, kto mu się sprzeciwia. Był pewien, że szatyn jest najgorszym materiałem na męża i gdyby był rodzicem, nigdy w życiu nie skazałby swojego dziecka na życie z kimś takim pod jednym dachem. Nie trzeba było poznawać Louisa, by zauważyć, jaką ma osobowość, był apodyktyczny, odpychający, nieustępliwy i przekonany o swojej wyższości nad innymi ludźmi. Harry z każdym dniem i spotkaniem nienawidził go bardziej.
Kiedy samochód zbliżał się do zamku po kamiennym podjeździe, zauważył, że może jednak nie był aż tak straszny. Miał nawet swój urok, owszem był stary i trochę straszny, ale widział tam tę piękną roślinę pnącą się po kamiennym murze, zaglądającą swoimi gałęziami prosto do dużych okien. Widział kilka wieżyczek, które dodawały całości bajkowego wyglądu i chyba mógł zrozumieć, dlaczego to jesienna rezydencja rodziny królewskiej. Dodając do tego odosobnione miejsce, zielone wzgórza i łąki porośnięte kwiatami, których nadal tak bardzo brakuje w dużych miastach, rozumiał już wszystko. To miejsce może być rajem, ale rezydująca tam rodzina, to z pewnością diabły.
Gdy samochód zatrzymał się przed wejściem, drzwi zostały szybko otwarte. Chciałby zostać w środku przez cały ten pobyt, ale czuł dłoń matki, popychającą go mocno do przodu. Niemal wypadł z samochodu, ale udało mu się utrzymać równowagę, obrócił się, rzucając matce wściekłe spojrzenie, ale widząc jej surowe oblicze, wolał zamilknąć i nie robić sceny.
– Mamo – syknął jedynie cicho, nie chcąc, by ktokolwiek zwrócił na nich uwagę, chociaż nie sądził, że Wielki Król Louis I pofatygowałby się, by przywitać swojego pospolitego narzeczonego.
– Harry – matka spojrzała na niego, jak drapieżnik patrzy na swoją ofiarę chwilę przed atakiem i Harry naprawdę nie miał pojęcia, w którym momencie to on stał się ofiarą w swoim życiu. Kątem oka widział swoją siostrę, która rozglądała się subtelnie dookoła i uśmiechała delikatnie do zamkowej służby, która przenosiła ich bagaże. To ona wyglądała jak przyszła królowa. Może Louis mógłby wziąć ślub z Gemmą? – Posłuchaj mnie uważnie, wszystko jest teraz w twoich rękach, rozumiesz? Cały nasz ród teraz na ciebie patrzy, nasi przodkowie oczekują, że ich nie zawiedziesz i podołasz zadaniu. Daj z siebie wszystko, chociażbyś miał się wypalić, zniszczyć i nigdy nie odrodzić. Masz przynieść nam zaszczyty, na które sobie zasłużyliśmy.
Wpatrywał się w matkę i naprawdę zastanawiał się, czy kobieta nie popada w obłęd. Wygadywała takie głupoty i wyglądała przy tym na śmiertelnie poważną, przerażała go. Chciał powiedzieć, że nie jest cholerną Mulan, a ona nie jest smokiem, by straszyć go przodkami, których nawet nie znał.
– Mamo, nie przesadzaj dobrze? To nie tak, że świat się zawali, jeśli nagle Louisowi odwidzi się i zdecyduje, że chce jednak tego pięknisia Andrew. W zasadzie to byłoby najlepsze, co mogłoby się wydarzyć – powiedział, uśmiechając się z zadowoleniem, gdy ten pomysł zaświtał mu w głowie.
– Jego Królewska Wysokość – poprawiła go matka, a jej twarz wyraźnie zbladła, gdy odsunął się i dziarskim krokiem zaczął maszerować w stronę drzwi. – Mój Boże, dlaczego pokarałeś mnie takim dzieckiem?
Harry wszedł do środka i od razu przy jego boku pojawił się jakiś mężczyzna, ubrany w strój podobny do wszystkich pozostałych pracowników zamku. Zaoferował, że zaprowadzi go do jego pokoju, więc przystał na to z chęcią, pragnąć jedynie uciec od matki, z którą działo się coś złego.
– To pański pokój – otworzył przed nim drzwi i wprowadził go do pomieszczenia, które przypominało apartament, a nie zwyczajny pokój, w którym miał spędzić zaledwie kilka dni i nocy. – Panie Styles, kolacja powitalna jest zaplanowana na godzinę piątą.
Po tych słowach mężczyzna wyszedł, a Harry został zupełnie sam i czuł się oszołomiony. Owszem, jego dom rodzinny też nie należał do najmniejszych i najbiedniejszych. Mieli podłączenie do wszystkich nowoczesnych technologii, które wytwarzały prąd, ogrzewanie i wodę, ale poza tym to raczej był zwyczajny budynek, w którym światło gasło tak samo, jak we wszystkich innych domach na całym świecie o godzinie dziewiątej wieczorem. Czytał w książkach i widział w filmach, że kiedyś raz do roku pojawiały się takie akcje jak godzina dla ziemi, ale po katastrofie klimatycznej na całym świecie zdecydowano, że po dziewiątej nie można już korzystać z prądu. To miało pomóc utrzymać ten świat w takim stanie, do jakiego jakimś cudem udało się go doprowadzić. Rozejrzał się po pokoju, pierwsze rzuciło mu się w oczy ogromne łóżko, nie miał zamiaru zachowywać się jak dziecko, ale z chęcią rzuciłby się na nie i sprawdził, jak jest miękkie. Pościel była zaścielona i przykryta ozdobną narzutą w ciemnym odcieniu koloru niebieskiego, a żakardowe zasłony z ozdobnym haftem zakrywały całe okna, ciągnące się od sufitu do samej podłogi.
Będąc w tym miejscu zaczynał odczuwać powagę tej całej sytuacji. Przed matką mógł żartować i zachowywać się niepoważnie, ale wiedział, że nie ma już odwrotu i ten ślub odbędzie się z lub bez jego zgody. Zsunął buty ze stóp, stąpając powoli po miękkim dywanie. Łóżko nadal kusiło go i zachęcało do położenia, ale wiedział, że i tak nie zaśnie. Usiadł na parapecie, obserwując chmury, przesuwające się po niebie. Miał nadzieję, że nie będzie padało. Wydawało mu się, że za każdym razem, gdy spotyka Louisa, pogoda pokazuje swoje niezadowolenie w postaci deszczu. Oczywiście wszyscy bardzo się cieszyli z każdej kropli, od kilku lat naukowcy z niepokojem zaczęli obserwować coraz rzadsze opady i zmniejszającą się ilość wody w zbiornikach.
Samochód, którym przyjechali, zniknął z podjazdu, ale co jakiś czas pojawiały się kolejne. Nie chciał nawet wiedzieć, kto jeszcze będzie obecny podczas tej kolacji. Był raczej odważny, ale chyba zaczynał mieć mdłości. Nie chciał być wystawiony na obserwację, jak pudel podczas wystawy psów. Nie godził się na to. Oczywiście niebo stawało się coraz ciemniejsze, co było zapowiedzią deszczu. Nie musiał czekać zbyt długo, zanim krople deszczu zaczęły uderzać o szybę i parapet, a na zewnątrz zapanował półmrok. Nie orientował się, jak długo siedział w tej pozycji, do chwili, gdy zegar zaczął wydawać ten nieprzyjemny dźwięk. Zauważył, że zostało mu pół godziny, więc powinien się przygotować na nadchodzący horror. Nie miał pojęcia, co go czeka. Domyślał się, że wspólna kolacja to dopiero początek. Może powinien lepiej przygotować się na to, co miał go spotkać podczas tego wspólnego weekendu. Miał na sobie ciemne spodnie i swój ulubiony sweter, który dostał od przyjaciół na urodziny, poprawił nerwowo kołnierzyk białej koszuli. Czuł, że wygląda jak uczeń, ale wolał to niż niewygodny garnitur, w który chciała wcisnąć go matka. W tej całej sytuacji jego ojciec był dziwnie milczący, nie wtrącał się i nie zabierał głosu, zachowywał się jak nie on. To też było dość niepokojące. Spojrzał na okno i zauważył, że wiatr przybierał na sile, to nie powinno go dziwić, w końcu znajdowali się na wzgórzu. Miał złe przeczucie, coś mówiło mu, że to będzie kiepski wieczór.
Wyszedł z pokoju, nie chcąc spóźnić się na to spotkanie. To byłoby wystarczająco zawstydzające, gdyby wszyscy siedzieli już przy stole. Słyszał jakieś głosy, więc zaczął kierować się w ich stronę. Schodził po starych schodach, trzymając dłoń na drewnianej poręczy, dookoła panował przyjemny półmrok, a światła pochodziły tylko z lamp, umieszczonych na ścianie po jego lewej stronie. Nie potrafił wyobrazić sobie życia w takim miejscu, jak wyglądało dzieciństwo młodych książąt, czy mieli w ogóle czas na zabawę, czy może od najmłodszych lat byli przygotowywani do swoich ról. Z każdym krokiem, który zbliżał go do rodziny królewskiej, czuł, serce zaczyna bić szybciej w jego piersi, a dłonie pocą się nieprzyjemnie. Nie wiedział, dlaczego teraz zaczął się tak bać, dlaczego nerwy pojawiły się w tym momencie i paraliżowały go, odbierając mu zdrowe zmysły i logiczne myślenie.
– Uspokój się Harry – wymamrotał sam do siebie. – Nie pozwól im wejść do swojej głowy. To zwyczajni ludzie, którym wydaje się, że urodzili się wyjątkowi, ale dźgnij ich, a krew, która wypłynie z rany, będzie tak samo czerwona jak wszystkich innych osób na świecie. Nie błękitna, a czerwona – roześmiał się histerycznie i chyba pierwszy raz w życiu naprawdę chciał uciec i uniknąć konfrontacji. – Boże, co ja wygaduję – westchnął i nerwowo potarł dłońmi swoją twarz.
Odnalezienie jadalni okazało się bajecznie proste, najwyraźniej rodzina królewska potrafiła się śmiać i prowadzić normalne rozmowy, ponieważ głosy dobiegające z pokoju, przed którym się zatrzymał, były wyraźnie rozbawione i rozluźnione. Harry nie był do końca pewny, czy to go cieszy, czy raczej przeraża. Wszedł do pomieszczenia i nagle znalazł się w paszczy lwa, chociaż nie do końca, ponieważ okazało się, że w zamkach i pałacach jadalnie są połączone z salonami i to tam teraz znajdowali się wszyscy goście, jego rodzina pewnie też. Nie zdążył nawet postawić kroku w tamtą stronę, ponieważ nagle wszyscy weszli do jadalni, a zegar wybił godzinę piątą. Czuł się jak skazaniec w godzinę swojej śmierci. To chyba odpowiednie porównanie w tej sytuacji, chociaż nadal nie znał swojego kata. Wiedział, że jeszcze nikt go nie zauważył, stał niedaleko drzwi, obserwując każdą z wchodzących osób. Nie znał tych ludzi, chociaż pewnie powinien wiedzieć, z kim będzie miał do czynienia. Zastanawiał się, które miejsce przy stole będzie należało do niego. Miał nadzieję, że to najbardziej oddalone od matki i od Louisa. Nikt nie mógł być straszniejszy niż oni.
Spojrzał na długi stół, znajdujący się w centrum pokoju. Blat przykrywał śnieżnobiały obrus, a wnętrze rozświetlały świece, poustawiane w precyzyjnej odległości od kwiatowych dekoracji. Całość wyglądała drogo, elegancko i stylowo, ale Harry nie bardzo interesował się wystrojem wnętrz, by zachwycić się tym bardziej. Widział, że wszyscy zatrzymują się przy swoich miejscach, ale czekają, szybko przypomniał sobie, że pierwszy musi przecież usiąść król. Odszukał wzrokiem Louisa i okazało się, że mężczyzna cały czas patrzył na niego. To nie zapowiadało niczego dobrego. Musiał oderwać swoje spojrzenie od szatyna, ponieważ chciał tylko usiąść, a do tego konieczne jest wolne krzesło, którego jeszcze nie odszukał. Przeszedł go dreszcz, w pomieszczeniu było dość chłodno, nawet jeśli w komiku ogień przyjemnie skwierczał. Obok Louisa było wolne miejsce, a po jego lewej stronie znajdowała się jego siostra Alice. Matka króla siedziała naprzeciw niego. To jasne, najważniejsze osoby siedzą obok władcy. Zastanawiał się, czy ze swoją pozycją i nienawiścią, jaką darzy go król, nie powinien siedzieć za drzwiami, nie miałby nic przeciwko. Jeśli tylko ktoś by się zgodził, z chęcią zjadłby ze służbą. Może mógłby się wymknąć, zrobić ostrożny krok w tył i opuścić to pomieszczenie, pewnie nikt nie zauważyłby jego nieobecności. W końcu był nikim prawda?
Nie zdążył się wycofać, gdy nagle wszyscy wstali. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale Louis wstał, więc to chyba dlatego wszyscy obecni musieli się podnieść. Dobrze, że nie siedział, bo z pewnością nie miał zamiaru trzymać się tego sztywnego dyplomatycznego protokołu. Nagle w pomieszczeniu zapanowała przeraźliwa cisza, wszystkie rozmowy ucichły i naprawdę chciałby wiedzieć, czy wydarzyło się coś tak istotnego. Pewnie stałby tak i dumał, gdyby nie poczuł na sobie spojrzenia wszystkich gości. Poczuł gorąco na swoich policzkach i modlił się do wszystkich Bogów starego i nowego świata, by tylko się nie zarumienić. Louis zmierzał w jego stronę z uśmiechem na twarzy i to było takie obce i nieznane. Nigdy wcześniej nie widział tak uśmiechniętego szatyna. To musiała być gra przed tymi wszystkimi osobami, które obserwowały ich teraz czujnie. Chciałby uciec, może zniknąć nagle, zakryć się peleryną niewidką, ale nie mógł, w tym właśnie problem. Musiał podjąć tę grę, ponieważ jego matka zasztyletowałaby go po powrocie do domu. Tego wieczora w jego głowie zbyt często pojawiało się słowo sztylet. Chyba musiał trzymać się z dala od noży.
– Harry – głos Louisa był taki jak zwykle: chłodny i opanowany, bez grama emocji, ale jego dłoń zakradła się na plecy Harry'ego, tak jakby tam było jej miejsce. – Proponuję się uśmiechać i zachowywać odpowiednio – szepnął, gdy szli powoli w stronę stołu. W zasadzie to Louis prowadził go w stronę jedynego wolnego krzesła, które ku jego przerażeniu znajdowało się obok mężczyzny idącego obok niego. – Powinieneś był się ukłonić.
– Nie mam tego w zwyczaju – odpyskował, ponieważ to mogła być jego jedyna tarcza. Musiał chronić siebie, to on był dla samego siebie priorytetem i wystarczyła ta krótka wymiana zdań, by doskonale o tym sobie przypomniał. Nadal było mu trochę słabo i czuł, że dłonie drżą mu z nerwów, ale musiał sobie poradzić. – Wasza Królewska Wysokość – powiedział w stronę matki Louisa z lekkim skinięciem. Postanowił ignorować Alice, nie będzie traktował osoby młodszej od siebie z wielkimi honorami.
– Harry, jak miło znów cię zobaczyć – tak, królowa z pewnością udaje, czyli wszyscy grają w jedną grę. Cudownie.
Czuł palce Louisa, wbijające się w jego bok, to chyba znak, że powinien usiąść, ponieważ szatyn zajął już swoje miejsce i wszyscy goście zaczęli robić to samo. Po prawej stronie królowej matki siedział jego ojciec, a jego mama została posadzona obok tęgiego jegomościa, który zagadywał ją uprzejmie. Szukał wzrokiem Gemmy i odnalazł ją obok mężczyzny, którego już widział, chyba kuzyna Louisa.
– Dlaczego siedzimy obok siebie? Czy to nie jest złamanie protokołu dyplomatycznego? – może i był ignorantem, ale o tym akurat miał pojęcie.
– Rada uznała, że byłoby dobrze widziane, gdybyś siedział obok mnie, zważywszy na to, że nikogo tutaj nie znasz i jesteś moim narzeczonym – Louis odparł, nawet na niego nie patrząc. Chłodne oczy mężczyzny z obojętnością godną władcy skanowały otoczenie, gdy obsługa wniosła pierwsze danie. To był jakiś mus, nie był do końca pewny, co to może być, ale wydawało się wystarczająco nieszkodliwe, by sięgnął po pierwszą z brzegu łyżkę, stosując się do zasady, którą poznał podczas oglądania z siostrą Pretty Woman. Czasami żałował, że obecny świat nie wydawał się tak łatwy jak dawne czasy, chociaż oczywiście nie chciałby zajmować się tym, czym trudniła się Julia Roberts w filmie. Chciał zacząć jeść, gdy dłoń Louisa ścisnęła jego udo. Prawie podskoczył na ten nagły ruch, ale bardziej chciał strzepnąć tę dłoń ze swojego ciała. On nie miał prawda go tak dotykać. Nie miał pojęcia, co tym razem zrobił, ale nagle go olśniło, gdy szatyn puścił go i sam podniósł łyżkę, zaczynając jeść. Po chwili wszyscy rozpoczęli i rozmowy przy stole ucichły. Król rozpoczyna kolację i ją kończy. Czuł się podenerwowany z każdą mijającą chwilą. Talerze zostały zmienione i kolejne danie pojawiło się w jadalni. Jeden rzut oka na to, co czekało na niego na stole, sprawił, że zbladł. Nieuprzejme było zostawienie jedzenia bez spróbowania, ale nie miał zamiaru tknąć tego nawet czubkiem widelca. Skrzywił się i zauważył mordercze spojrzenie, które rzuciła mu matka. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tego nie zje. Ona miała swoje zasady, a on miał swoje i nikt nie miał zamiaru się ugiąć. Obserwował, jak wszyscy jedzą i nie gardził nimi, nie był tym typem człowieka, który sam z czegoś rezygnuje i zabrania tego innym. Owszem czasem bolało go serce, gdy widział ludzi, którzy nie potrafili jeść czegokolwiek innego niż mięso, ale zazwyczaj zatrzymywał opinie dla siebie. Chyba, że brał akurat udział w protestach, wtedy wykrzykiwał głośno wszystkie hasła.
– To mięso stworzone laboratoryjnie, możesz je zjeść – Louis patrzył na niego z obojętnością, a ich twarze znajdowały się zbyt blisko, więc odchylił się na krześle, starając się powiększyć tę niewielką przestrzeń między nimi.
– Nie, dziękuję – odparł grzecznie, wiedząc, że mama cały czas ich obserwuje. Wolałby być tu bez swoich najbliższych, Gemma była pomocna, ale matka ze swoją obsesją i milczący, zimny ojciec z pewnością nie pomagali.
– Jest poniżej twoich standardów tak? Większość osób zabiłaby za takie danie, a ty jak zwykle jesteś pełen pogardy.
– Niczym nie gardzę i proszę, nie rozmawiajmy na ten temat przy stole. Wszyscy są zainteresowani tym, co mówimy – wiedział, że za publiczną kłótnię z królem mógłby zapłacić zbyt wielką cenę. Nie mógł pozwolić sobie na to przy świadkach.
– Od kiedy obchodzi cię to, co pomyślą sobie inni. Wydawałeś się osobą, którą za nic ma zasady – szatyn najwyraźniej nie miał ochoty na spokojną kolację, ponieważ prowokował go z każdym wypowiedzianym słowem. Harry na samą myśl o takim życiu był wyczerpany, nie wiedział, czy poradzi sobie z codziennymi kłótniami, uszczypliwościami i złośliwościami, ale teraz zrozumiał, że będzie musiał.
– Panie Styles, czy będzie nam Pan towarzyszył na jutrzejszym polowaniu? – jakiś starszy mężczyzna, który siedział niedaleko ciotki Louisa, uśmiechał się do niego serdecznie i wydawał się naprawdę miły. Wiedział, że musi odmówić, ale niesamowicie dobrze patrzyło się na chociaż jedną przyjazną twarz. Już chciał otworzyć usta i odpowiedzieć, gdy ubiegł go oczywiście Louisa.
– Oczywiście, że Harry będzie nam towarzyszył. To jego pierwsze polowanie w życiu i to w takim zaszczytnym gronie – szatyn uśmiechał się i był wyraźnie z siebie zadowolony.
–To cudownie, nie ma nic przyjemniejszego niż polowanie o świcie. Chociaż przyznam, że dawno nie polowaliśmy w deszczu, ta pogoda jest zadziwiająca, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak często padało – mężczyzna był wyraźnie podekscytowany tym, co miało nadejść kolejnego dnia. Po rozmowach, które rozgorzały przy stole, Harry mógł wywnioskować, że na polowanie wybiera się zdecydowanie więcej osób.
– Nie będziesz podejmował decyzji za mnie – warknął w stronę Louisa, który uśmiechnął się do niego kpiąco. – Nie pójdę na polowanie, doskonale o tym wiesz.
– Mogę podjąć decyzję za każdego w tym pokoju, nie jesteś wyjątkiem – uśmiech cały czas tkwił na jego twarzy, sprawiając, że Harry chciał tylko zmazać go, niezależnie od tego, czy musiałby zastosować w tym celu przemoc słowną, czy pokusić się o królobójstwo. Czuł, że gorąco napływa do jego policzków, a złość gotuje się w jego ciele coraz bardziej z każdą mijającą sekundą. – Lordzie Winston, mój narzeczony chciałby później obejrzeć nasze łowieckie trofea zgromadzone w zachodnim skrzydle.
– O tak, oczywiście Panie Styles, z przyjemnością opowiem Panu wszystkie historie związane z polowaniami, odbywającymi się na ziemiach należących do rodziny naszego Króla – Lord Winston był podekscytowany i taki szczęśliwy na sama myśl o tych zbrodniczych opowieściach. Mdliło go i czuł, że za chwilę może zwymiotować wszystko, co zjadł podczas tego późnego popołudnia. – Z pewnością zainteresuje Pana historia naszej najpiękniejszej zdobyczy, królewskiego jelenia, którego upolował sam Książę... przepraszam Król Louis.
–To cudowny pomysł – nagle matka Harry'ego odezwała się tym swoim nienaturalnie miłym głosem i jego mdłości tylko się nasiliły. – Harry od zawsze marzył o wzięciu udziału w polowaniu, ale nigdy nie było ku temu sposobności.
– Może nie brałem udziału w polowaniu, droga mamo – zaczął zimnym głosem, mając dość tego, że wszyscy wypowiadają się dziś za niego – ponieważ widok krwi sprawia, że źle się czuję, a samo polowanie jest... – urwał, gdy nagle na jego dłoni zaciśniętej w pięść na stole, pojawiły się palce Louisa. Ten dotyk był obcy, a skóra mężczyzny nieprzyjemnie zimna, ale nagle nie wiedział, co chciał powiedzieć. To przedstawienie dla całej rodziny i przyjaciół zgromadzonych przy stole, wiedział o tym doskonale. W normalnej sytuacji Louis nie dotknąłby go dobrowolnie, a on odrzuciłby jego dłoń w tej samej sekundzie, w której by ją poczuł. Teraz musiał udawać, że nie był wzburzony, że nie chciał wykrzyczeć im w twarz, że są mordercami. Musiał się uśmiechać i przyjąć ten piekielny dotyk, podczas którego Louis pokazywał wszystkim, jaką ma władze nad Harrym i że decydował nawet o tym, co mówi, czuje i robi. Wiedział, że wszyscy patrzą teraz na ich splecione dłonie, widział uśmiechniętą Gemmę, która wydawała się naprawdę szczęśliwa, tak jakby wierzyła w to, że Harry jest tutaj z własnej woli, zakochując się w Królu bez serca i duszy. Przyjaciel Louisa był jedynym, który posyłał mu zimne spojrzenie. Może wiedział, co tu się dzieje, a może po prostu nienawidził go dla zasady, ponieważ był kolejnym nadętym Lordem, który nie powinien istnieć w Nowym Świecie. Louis pochylił się w jego stronę, a ich dłonie nadal były mocno splecione, ale tylko oni wiedzieli, że ten uścisk to tylko pokaz władzy, a nie czuły gest. Harry wiedział, że nie zostanie pocałowany. Louis jest Królem, a władcy nie okazują publicznie żadnych uczuć, już to, że trzymali się za dłonie, było tak bardzo niewłaściwe, że kilka osób odwróciło wzrok, wiedząc, że nie powinni tego widzieć. Nie chciał być pocałowany przez Louisa, nie chciał, by ktokolwiek widział i myślał, że łączyło ich coś intymnego, jakieś uczucie inne niż nienawiść. Chciałby się odsunąć, ale nie mógł, ponieważ na krześle obok siedziała jakaś kobieta, chyba ciotka Louisa, która jakiś czas temu starała się rozpocząć z nim rozmowę na temat ostatniej wystawy dzieł ocalonych z Dawnego Świata w Królewskim Muzeum Narodowym.
– Cóż za niekontrolowany wybuch Panie Styles – szatyn szepnął wprost do jego ucha, a z jego ust sączyły się słowa, które docierały do niego niczym jad, wywołując ból nie do zniesienia. – Teraz wszyscy zastanawiają się, co takiego mówię i dlaczego tak się rumienisz – Louis zamilkł na chwilę, a Harry ścisnął mocniej jego dłoń, chcąc pokazać, że nie poddał się. Nie był bezbronną księżniczką, która pozwoli się poniżać, ponieważ tak mówi protokół dyplomatyczny. – Wiesz Harry, zabawnie będzie patrzeć na ciebie i obserwować, jak z dnia na dzień będziesz tracił tę swoją wolę walki, aż staniesz się milczący, łagodny jak mała bezbronna owieczka, żyjąca w otoczeniu wilków, które mogą ją pożreć. To będzie naprawdę cudowna zabawa, prawie tak dobra jak polowanie, z tą różnicą, że nie poleje się krew, chociaż – urwał na moment, udając, że zastanawia się co powiedzieć – chociaż kto wie, jak skończy się twoje życie w moim pałacu. Może właśnie dlatego cię wybrałem Panie Styles, będziesz idealnym trofeum, cenniejszym niż wszystkie inne.
Harry wiedział, że nie może się ruszyć, chociaż bardzo chciałby stąd wybiec. Był jak sparaliżowany, a słowa Louisa przeraziły go, chociaż powinien się po nim tego spodziewać. Wiedział, że cała rodzina królewska to toksyczne, pozbawione uczuć potwory, a teraz okazało się, że miał rację, a najgorszy z nich wszystkich stanie się jego mężem. Od tego momentu musiał zacząć działać, ponieważ Louis mógł mu grozić, ale Harry nie zamierzał się poddać, nie miał zamiaru położyć swojej wolności i niezależności na tacy. On też potrafił walczyć i wszyscy w tej przeklętej rodzinie dowiedzą się o tym dość szybko.
Louis podniósł się z krzesła i za nim zrobili to wszyscy pozostali goście. Najwidoczniej posiłek dobiegł końca i teraz nadszedł czas na kolejną rozrywkę. Widział, jak kierują się w stronę salonu i zajmują tam miejsca. Niektórzy siedzieli, inni stali, a służba wnosiła tace z kieliszkami wypełnionymi winem i innymi trunkami. Powinien tam wejść, usiąść obok Louisa, uśmiechać się i wyglądać jak najszczęśliwszy mężczyzna na świecie, jak ktoś, kto miał już wszystko i nie potrzebował niczego więcej, ale nie mógł tego zrobić. Musiał stąd wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem, uwolnić się od tej duszącej, przytłaczającej atmosfery. Zamiast pójść prosto do salonu, skręcił w prawo i zbiegł po schodach, kierując się w stronę drzwi. To nie były te same, którymi wszedł, gdy przyjechali, więc może prowadziły do ogrodu.
– Panie Styles, pogoda jest nieodpowiednia na spacery, pada deszcz i bardzo mocno wieje – mężczyzna stojący przy drzwiach ostrzegł go i najwyraźniej chciał zatrzymać. Jednak Harry nie mógł tu zostać, musiał wyjść.
Niekulturalnie przepchnął się i otworzył drzwi, wybiegając na zewnątrz. Od razu uderzył w niego lodowaty podmuch wiatru, cofnął się o krok, odwracając twarz w lewą stronę. Pogoda faktycznie była tragiczna, pasowała do jego uczuć, do wszystkiego, co wydarzyło się tego dnia. Ruszył przed siebie, nie zatrzymując się na moment. Wiatr smagał go chłodnymi biczami, wdzierając się pod materiał swetra i koszuli, dotykając swymi mackami jego bladej skóry. Nie wiedział, gdzie biegnie, ale nadal kierował się przed siebie, deszcz rozmazywał mu widok, a ubrania były przemoczone i stawały się coraz cięższe. Czuł się, jak bohaterka romansu Jane Austen, ale nie potrafił przestać uciekać. Zatrzymał się nagle, gdy zabrakło mu tchu i nie mógł złapać oddechu. Opadł na kolana i przymknął powieki, oddychając spazmatycznie. Nie wiedział, jak wszystko mogło zniszczyć się tak szybko, jak mogli odebrać mu wszystko w tak krótkim czasie. Nie wiedział już, czy to deszcz, czy łzy spływają po jego twarzy. Spojrzał w górę, ale poza ciemnym niebem nie dostrzegł tam niczego. Chciałby zrozumieć, dlaczego to wszystko tak mocno w niego uderzyło, dlaczego nie potrafił poradzić sobie z Louisem, swoją matką i obcym życiem, które niedługo miało należeć do niego. Nie mógł wrócić w tym stanie do środka, był przemoczony, zziębnięty, wyglądał jak wszystkie nieszczęścia, które mogą spotkać człowieka. W zamku paliły się światła. Wiedział, że to pewnie goście siedzą w jednym z oświetlonych pokoi, śmieją się z czegoś, rozmawiają i popijają luksusowy alkohol ze swoich kieliszków. Zapewne nikt nie zastanawiał się, gdzie nagle zniknęła jedna osoba. Nie był tam potrzebny, odegrał już swoją rolę w tym przedstawieniu. Czuł, że mokre włosy przykleiły się do jego twarzy, nie próbował ich nawet odsunąć, to i tak na nic. Gdyby teraz zaczął krzyczeć i tak nikt nie usłyszałby tego dźwięku, przyroda skutecznie go zagłuszała. Był tu zupełnie sam, a przynajmniej tak sądził, dopóki przed jego twarzą nie pojawiła się czyjaś dłoń, a deszcz nie padał już prosto na niego, ponieważ ktoś stał obok niego z parasolem.
– Panie Styles, proszę wstać, rozchoruje się Pan – mężczyzna miał miły i ciepły głos. To z pewnością nie był Louis, więc może mógł go posłuchać. Podniósł głowę i popatrzył na nieznajomego, którego widział pierwszy raz na oczy.
– Kim jesteś? – wydusił zachrypniętym głosem. Nadal oddychał z trudem po swoim szaleńczym biegu.
– Henry Edevane, od dzisiaj będę pana osobistym sekretarzem – dłoń mężczyzny nadal była wyciągnięta, więc ostatecznie postanowił skorzystać z pomocy i podnieść się ze swojej niezbyt eleganckiej pozycji.
– Jestem Harry – mruknął, gdy stał już naprzeciw nieznajomego, który podobno miał z nim pracować. – Ktoś cię tu przysłał? – ruszył powoli w stronę zamku, nie wiedząc, co zrobić ze swoim wyglądem i przemoczonym strojem. Musiał przemknąć do swojej sypialni, to był jedyny dobry plan.
– Król prosił kogoś ze służby o znalezienie Pana, a ja akurat widziałem, kiedy Pan wybiegał, więc ich wyręczyłem – mężczyzna cały czas się uśmiechał i zachowywał, jakby nic się nie stało. Tak jakby przed chwila nie widział narzeczonego króla klęczącego na deszczu, płaczącego i wyglądającego jak szaleniec.
– Dziękuję w takim razie za znalezienie mnie – zatrzymał się przed drzwiami, patrząc uważnie na mężczyznę. Zastanawiał się, czy był kolejnym ze szpiegów Louisa, który miał obserwować Harry'ego, pilnować go i donosić na niego szatynowi.
– Nie ma za co Panie Styles, miło było Pana dziś poznać. Mam nadzieję, że będzie się nam dobrze pracowało – Henry otworzył drzwi i przepuścił go. – Jeśli mógłbym coś zasugerować, powinien się Pan przebrać i może wysuszyć włosy, zanim zejdzie do gości.
– To chyba dobry pomysł. Jeżeli ktoś będzie mnie szukał, przekaż proszę, że poszedłem na chwilę do swojego pokoju i zaraz wrócę – ruszył powoli w stronę schodów, ciesząc się, że tym razem służba udawała, że go nie widzi.
– Oczywiście Panie Styles.
Wspinał się powoli po schodach, zastanawiając się, dlaczego w chwili, gdy zobaczył przed sobą wyciągniętą dłoń, jednocześnie poczuł ulgę, jak i żal, że nie należała ona do Louisa. Zatrzymał się na samym szczucie i obrócił na moment, chcąc jeszcze raz spojrzeć na Henry'ego, ale mężczyzny już tam nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top