Rozdział siódmy


Większość osób uważa, że bycie królem to najlepsze, co mogłoby spotkać każdego człowieka. Król i królowa kojarzą się z bajkami oglądanymi przez dzieci, z historiami czytanymi na dobranoc. Pałac to przepiękne miejsce, pełne złota i diamentów, z salami balowymi, w których odbywają się najwykwintniejsze przyjęcia pełne przepychu i splendoru. Oczywiście z władzą kojarzy się też bogactwo, klejnoty, korony, stroje szyte u najlepszych krawców z wyjątkowych, niepowtarzalnych materiałów przeznaczonych tylko dla koronowanych głów. Władcy uśmiechają się, są zawsze zadowoleni, promienieją pewną siłą i energią, której nie posiadają zwyczajni śmiertelnicy. Cóż, tak przynajmniej dzieje się przed oczami poddanych i kamerami, które starają się uchwycić każdy, nawet najmniejszy grymas na twarzy rodziny królewskiej. Bycie królem, królową, księciem, księżniczką oznacza wieczne szczęście, brak trosk i problemów.

Tak, właśnie tak sądzą ludzie, zwyczajni mieszkańcy królestwa żyjący z dala od rodziny królewskiej, z dala od tego świata, w którym nic nie jest takie, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Co innego powiedzieliby ci, którzy zamieszkiwali błękitny pałac, widywali władców każdego dnia, byli ich doradcami, prywatnymi sekretarzami, lokajami, pokojówkami. O tak, oni widzieli więcej niż każdy aparat zdołałaby uchwycić swym czujnym obiektywem. Znali prawdziwych władców, tych którzy kłócili się, chorowali, ponosili porażki i starali się być jak najmniej ludzcy, ponieważ w błękitnym pałacu bycie człowiekiem, nigdy nie wyszło nikomu na dobre.

Służba pałacowa oczywiście milczała, ponieważ takie było ich zadanie. Żyli razem z rodziną królewską, towarzyszyli im w najprostszych czynnościach, byli zawsze gdzieś w tle, ale milczeli, pokazując w ten sposób swoją wierność koronie. Nikt jednak nie mógł zabronić ludziom plotkować, wymieniać się informacjami, które usłyszeli przypadkiem, opowiadać o tym, co zauważyli i spostrzegli. Pałacowe kulisy huczały, ale nikt z rodziny królewskiej nie miał o tym pojęcia, bo czemuż władców miałoby interesować to, czym zajmuje się służba. To były przecież dwa światy, zupełnie sobie obce, spotykające się ze sobą każdego dnia, nie przenikając się, po prostu krążąc wokół siebie w ściśle określonym celu.

Od tygodni zamek żył tylko jedną informacją Dzień Wielkiego Wyboru. Każdy pracownik pałacu zastanawiał się, co przyniesie im kolejny dzień, kto tym razem odwiedzi pałacowe salony i kim będzie osoba, która zamieszka tu na stałe. Każdego dnia przybywało plotek i szepty stawały się coraz głośniejsze, przebijając się przez przeraźliwą ciszę panującą w pałacu. Szeptano o królowej, która nie potrafi pogodzić się z utratą władzy i nadal rządzi Królewską Radą. Szeptano o księżniczce, która z tęsknotą wpatrywała się w jednego z mężczyzn, kręcących się po pałacu. Szepty niosły wspomnienia o księciu Arthurze, który nie doczekał nawet spotkania z przyszłą małżonką. Najciszej mówiono o księciu, którego nikt nie kochał, ponieważ był tym drugim, niezbyt ważnym, by obdarzyć go miłością, ale nadal istotnym na tyle, by odebrać mu całą wolność i skazać na samotność. O księciu, który został królem i musiał poradzić sobie z ziejącą pustką w sercu i ciężarem wspomnień.

Najbardziej podekscytowany szept, ten przypominający radosną wymianę zdań późno w nocy, dotyczył przyszłego małżonka króla Louisa. Lokaje opowiadali o wściekłym kandydacie opuszczającym bibliotekę z zarumienioną twarzą. Ze śmiechem wspominali deszczowy spacer po ogrodzie i upadek kolejnego z mężczyzn, który pozostawił króla bez pożegnania. Pokojówki z czułym uśmiechem wspominały młodego weterynarza, który bawił się z królewskimi psami. Nikt nie wspomniał słowem o mężczyźnie, który nawet się nie pojawił, tak jakby wiedział, że i tak nie zostanie zwycięzcą w tym wyścigu. Za to wszyscy mówili o tym jednym, który wywołał uśmiech króla i z pewnością niedługo miał zostać mieszkańcem błękitnego pałacu.

Andrew. Tak, ma na imię Andrew. Niósł się szept pełen radości. Może on będzie tym, który wniesie trochę ciepła do pałacu, w którym czuć było tylko chłód.

***

Niall i Philip mieli zadanie, które musieli wykonać jak najlepiej. Wiedzieli, że Louis na nich liczył i że tylko od nich mógł usłyszeć całą prawdę. To nie były czasy, w których wysyłano sobie listy, spisywano umowy na kartkach papieru, ale rodzina królewska i wszyscy w jej otoczeniu wiedzieli, że bezpieczniej jest trzymać pewne informacje spisane i szczelnie zamknięte, aniżeli zapisane w plikach. Ich zadanie pozornie wydawało się bardzo proste, w końcu jak trudne miałoby być dla księcia i lorda odnalezienie kilku informacji na temat zwyczajnego obywatela. Okazało się to niesamowicie trudne, ponieważ królewskie archiwa nie miały dla nich żadnej przydatnej informacji na temat przyszłego małżonka króla. To wydawało się niemożliwe, przecież tajne służby musiały go sprawdzić, gdzieś musiały być akta, których teraz tak pilnie potrzebowali.

– O co tutaj chodzi do cholery? – Niall nigdy nie był zbyt kulturalny i teraz również nie przejmował się tym, że przeklina w pałacu.

– Niall – syknął Philip, kręcąc głową na brak manier swojego przyjaciela.

– Przestań Phil – przewrócił oczami, czując narastającą frustrację. – Gdzie do cholery są wszystkie informacje na jego temat? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że pałac nie sprawdził go dokładnie. Królowa nigdy nie dopuściłaby do takiego uchybienia.

– Nie mam pojęcia – książę westchnął, opadając na jedno z wolnych krzeseł. Byli w apartamencie Nialla, po całych poszukiwaniach w pałacu, w którym nie znaleźli zupełnie nic, postanowili przenieść się do Horana, ponieważ tam nikt ich nie obserwował i mogli spokojnie przedyskutować całą tę poplątaną sytuację. Od lat współczuli Louisowi, który nie miał szans wyrwać się z miejsca, w którym zawsze śledziły go jakieś wścibskie oczy. – Kim jesteś? – wyszeptał, wpatrując się w zdjęcie osoby, która niedługo dołączy do rodziny i zostanie w niej już na zawsze. Pamiętał go z tego dnia, gdy wszyscy pojawili się w pałacu. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale miał twarz, którą mogli polubić poddani i chociażby dlatego warto było poświęcić mu odrobinę uwagi.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć – powiedział nagle Niall, rozpoczynając nerwową wędrówkę po salonie. – Jak oni mogą to robić?

– Co takiego? – oderwał oczy od fotografii i spojrzał na przyjaciela, który na swojej twarzy miał wypisane wszystkie emocje, które odczuwał w tym momencie. Od razu można było zauważyć, że nie należy do rodziny królewskiej, która od dziecka uczyła, by nie pokazywać tego, co czuje się naprawdę, a już najlepiej, by przestać czuć cokolwiek. Taką lekcję odebrał również on sam, jak i Louis oczywiście.

– Jak mogli mu wybrać męża? I zrobić z tego taką farsę? Nie obchodzi mnie to, że oszukują cały świat, ale jak mogli odebrać jakikolwiek wybór królowi? To nie powinno tak wyglądać, zmuszanie kogoś do małżeństwa, wiedząc, że akurat w tym wypadku nie ma nawet mowy o ewentualnym rozwodzie. Oni nawet się nie znają, co jeżeli będą się nienawidzić, co jeżeli kochają kogoś innego?

– Uspokój się Niall – wiedział, że nie powstrzyma przyjaciela od wyrzucania z siebie tego całego żalu i złości, może gdyby był tutaj Louis, który potrafił uciszyć ich wszystkich jednym spojrzeniem, ale niestety on musiał być w pałacu na kolejnym spotkaniu z przedstawicielami rady. – Ja też żałuję, że Louis nie dostał wyboru, zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek inny, ale on był na to przygotowany, on od lat wiedział, jak będzie wyglądało całe jego życie. – Philip wiedział, że porywczy, impulsywny Niall wychowujący się w bogatej, Lordowskiej rodzinie nie ma pojęcia o pewnym zasadach, do których byli przyzwyczajani przyszli władcy. – Louis nie kocha nikogo innego, nie miałby nawet czasu, by kogoś poznać, więc może to i dobrze, że ktoś dokonał wyboru za niego, w końcu kto zna go lepiej niż królowa?

– Chyba sam w to nie wierzysz – Niall spojrzał na niego ze złością i niezrozumieniem – mówisz o naszym Lou, nie jakimś obcym, zimnokrwistym królu, którego znasz tylko z książek od historii. Zrobiłbym wszystko, by uwolnić go od tego koszmaru. Wszystko.

– Przestań, wiem, o kim mówię. Louis jest moim kuzynem, a rodzina królewska to moja rodzina. I niezależnie od tego, jakie decyzje zostały podjęte, to nadal mam zamiar szanować i wspierać go jako króla i przyjaciela, ale musisz zrozumieć Niall, że tutaj nic nie działa tak, jak w zwyczajnym świecie. Pewne zasady i reguły muszą być przyjęte i trzeba się do nich stosować, czy się nam to podoba czy nie. Gdybyś jeszcze nie zauważył, Louis zrozumiał to już dawno temu i nawet kiedy wydaje się nam, że jest zwykłym Lou, naszym przyjacielem, on już zawsze będzie Królem Louisem I i musimy to zaakceptować.

– Dobra, ale nie oznacza to, że muszę popierać waszą chorą rodzinę, w której nie ma za grosz empatii i zrozumienia. Ciekawe, czy nadal będziesz wygadywał takie farmazony, gdy okaże się, że to tobie wybrano żonę lub męża – usiadł obok przyjaciela, obserwując go z uniesioną brwią.

– Jestem tylko księciem, nikt nie będzie wybierał mi małżonka – odparł od razu Philip, śmiejąc się głośno, gdy Horan prychnął i zaklął pod nosem. – A teraz wróćmy do tematu dobrze? Louis oczekuje od nas informacji, a my nie mamy nic.

– Wiesz co, a może poszukamy po prostu tak, jak zrobiliby to zwyczajni kumple, gdy ich przyjaciel poprosiłby o pomoc.

– Co masz na myśli? – Książę obserwował, jak Horan włącza laptopa i przysuwa się bliżej niego, tak by razem widzieli ekran.

– Po prostu sprawdźmy. co mówimy na jego temat internet – wpisał w wyszukiwarkę imię i nazwisko, które potrafiliby powiedzieć nawet obudzeni w środku nocy. Śledzili oczami informacje, które wyświetlały im się w pierwszej kolejności i przez chwilę w pokoju panowała absolutna cisza, którą przerwało głośne – jasna cholera! Czy oni wiedzą, na co skazują Louisa?

***

Louis w towarzystwie swojej matki oprowadzał po pałacu gości z dalekiego wschodniego królestwa. Byli już po uroczystym obiedzie i naprawdę miał dosyć tej uprzejmej wymiany zdań. Goście byli nad wyraz mili i zainteresowani historią pałacu i każdym portretem, który mijali podczas spaceru. Zadawali za dużo pytań i ostatecznie okazali się męczący i irytujący. Starał się nie zerkać na zegarek, ale wiedział, że miał jeszcze kilka dokumentów, z którymi musiał się zapoznać i matka nie omieszkała mu przypomnieć o spotkaniu z ostatnim z kandydatów.

– Dziękujemy za przemiłe popołudnie Wasza Wysokość – dyplomata ukłonił się i odsunął się, by jego żona mogła odpowiednio dygnąć przed Louisem i jego matką.

– Zapewniam, że to była dla nas przyjemność, gościć w pałacu takich gości – uśmiechnął się uprzejmie i po wysłuchaniu jeszcze kilku grzecznościowych zwrotów, pozwolił, by służba odprowadziła szczęśliwych gości prosto do drzwi. – Boże, myślałem, że to nigdy się nie skończy – wyszeptał do matki, która chyba czuła dokładnie to samo co on. – Ileż można mówić? Czy ludzie nie znają umiaru?

– Nie wiem, po co strzępić język i wygadywać takie bzdury, które nic nie znaczą, ale najwyraźniej pewnej części społeczeństwa sprawia to niebywałą przyjemność – królowa przewróciła oczami i ruszyła schodami na piętro do części mieszkalnej, do której dostęp miał tylko zaufany personel.

Patrzył na oddalającą się matkę, uśmiechając się do samego siebie. Wiedział, że w takich chwilach mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego i może powinien obawiać się, że stanie się właśnie taki jak ona lub co gorsza już taki był. Obserwował matkę od jakiegoś czasu, starając doszukać się w niej chociaż śladu smutku i żalu po śmierci jej męża, króla, ojca Louisa. Na próżno, ani razu nie dała po sobie poznać, że coś jest nie tak, że czuję się samotna czy przygnębiona. On sam zachowywał się podobnie, nie miał czasu na myślenie o ojcu, na przeżywanie żałoby. Zresztą od dzieciństwa uczono go, że płacz jest dla słabych, kiedy przewracał się i zdzierał swoje kolana, a łzy pojawiały się w jego oczach, niania zaciskała dłoń na jego ramieniu i sprowadzała go na ziemię, cedząc słowa Książę nie płacze, nikt nie może zobaczyć książęcych łez. Nie okazuj słabości. Słysząc to, zapominał o bólu, który czuł. W zamian pojawiało się poczucie zawodu, poniesienia kolejnej porażki i złego zachowania, a miał przecież tylko sześć lat. Teraz również nie płakał, ponieważ łzy byłyby oznaką słabości, a król nie był słaby. Był silny, musiał być silny, ponieważ monarchia była tak silna, jak jej władca.

Wiedział, że za chwilę czeka go kolejne spotkanie, chociaż naprawdę nie miał na to czasu. Czuł, jak skronie pulsują od bólu, który towarzyszył mu od samego poranka, gdy tylko otworzył swoje oczy. Zastanawiał się, czy matka ma zamiar mieszkać w pałacu po jego ślubie. Powinna się wyprowadzić, takie zasady obowiązywały na dworze królewskim, więc powinni się tego trzymać. Łamanie zasad nie było w ich stylu. Musiał z nią o tym porozmawiać, chociaż wolałby, żeby jego sekretarz po prostu przekazał królowej odpowiednią notatkę i oszczędził mu trudu tej rozmowy, która z pewnością nie miała należeć do najprzyjemniejszych.

– Wasza Wysokość, czy zechciałby się Pan zapoznać ze sprawozdaniami ze spotkań rady? – Matthew pojawił się nagle, tak jak miał to w zwyczaju. Louis czasami zastanawiał się, czy mężczyzna każdego dnia nie czai się gdzieś w cieniu, obserwując go i będąc gotowym wkroczyć, gdyby coś się działo.

– Tak, oczywiście. Chodźmy do gabinetu – ruszył po schodach w przeciwną stronę niż chwilę temu jego matka. – Czy kandydat już jest?

– Nie Panie, ale może pojawić się w każdej chwili – Matthew otworzył drzwi i przepuścił go, po czym w ciszy wszedł za nim. – Sprawozdania są w błękitnej teczce na biurku, Panie.

– Dziękuję, mam nadzieję, że spotkanie nie potrwa zbyt długo, ale gdyby jednak przedłużało się, proszę żebyś po godzinie wszedł i powiedział, że królowa mnie wzywa.

– Oczywiście Panie, jednak pozwolę sobie zauważyć, że królowa nie może wezwać Waszej Wysokości – Matthew był poważny i na jego twarzy nie krył się nawet cień uśmiechu.

– Masz rację, trudno porzucić stare nawyki, ale nasz gość nie będzie miał o tym pojęcia, więc jeszcze ten jeden raz wykorzystamy tę wymówkę – Louis uśmiechnął się w stronę sekretarza, który skinął głową i opuścił pomieszczenie bez słowa.

Czytał sprawozdania, a każde kolejne wydawało się nudniejsze od poprzedniego. Nie zerkał nawet na zegar wiszący po prawej stronie, wiedział, że i tak musi przeczytać je wszystkie, by wiedzieć, jakie decyzje zostały podjęte na spotkaniach rady w tym tygodniu. Zastanawiał się, kiedy Niall i Philip dostarczą mu informacje, o które poprosił. Minęło już kilka dni i poszukiwania nigdy nie zajęły im aż tyle czasu. Słońce zniknęło już za drzewami rosnącymi w królewskim ogrodzie, a ciemny gabinet rozświetlała jedynie mała lampka stojąca na blacie biurka. W ciszy, która powoli zaczynała go usypiać, rozległo się ciche pukanie, a chwilę później drzwi otworzyły się i do środka wszedł Matthew.

– Wasza Wysokość, Pan Andrew Foreman czeka na spotkanie.

– Dobrze – westchnął, ruszając powoli zesztywniałym karkiem. – Jest już ciemno, nie możemy spacerować po ogrodzie, jestem zmęczony i nie mam ochoty na żadne oprowadzanie – myślał głośno, ignorując to, że drzwi pozostały otwarte. – Może po prostu napijemy się herbaty.

– W salonie czy bibliotece? – sekretarz patrzył na niego wyczekująco, a on nie miał nawet ochoty ruszyć się z krzesła, które zajmował.

– Przyjmę go tutaj, to nie zajmie nam dużo czasu, ale pamiętaj o naszej umowie dobrze?

– Tak, oczywiście. Zaraz przyprowadzę Pana Foremana – zapewnił i wyszedł, zanim Louis zdążył mu podziękować.

Wiedział, że to nie do końca było właściwe, przyjmowanie kogoś w gabinecie, w którym pracował i przyjmował tylko osoby związane z polityką i sprawami królestwa, ale to był naprawdę ciężki dzień i ostatnie na co miał ochotę, to przechodzenie do salonu i wypicie tam filiżanki herbaty w towarzystwie kogoś, kto kompletnie go nie interesował. Drzwi otworzyły się ponownie i tym razem to lokaj zaanonsował gościa, który wszedł do gabinetu.

– Pan Andrew Foreman.

Podniósł głowę znad dokumentu, który jeszcze przeglądał i zamarł, ponieważ zupełnie zapomniał, z kim dziś miał się zobaczyć. Nie wiedział, kogo oczekiwał, ale z pewnością zapomniał o tym mężczyźnie, z którym rozmawiał tego dnia, gdy poznawał wszystkich kandydatów. Tamta rozmowa była miła, chociaż bardzo krótka. Ten wieczór mógł w takim razie nie być aż tak tragiczny, jak się tego spodziewał. Zauważył, że mężczyzna ukłonił się i nadal stał w tym samym miejscu, gdy drzwi za nimi zamknęły się cicho.

– Wasza Wysokość – jego ciepły głos przypomniał mu o tamtym deszczowym dniu.

– Panie Foreman, proszę usiąść – wskazał na fotel stojący obok niewielkiego stolika usytuowanego przy oknie i sam skierował się w tamtą stronę. W międzyczasie służba wniosła herbatę i ciasto, po czym dyskretnie, niemal niezauważenie opuściła gabinet. – Nasze spotkanie powinno odbyć się w przyjemniejszym miejscu niż mój gabinet, ale jest już późno i dopiero skończyłem pracę – nie wiedział nawet, dlaczego się tłumaczy, nie powinien tego robić, a najwyraźniej Andrew nie był wcale urażony, ponieważ uśmiechał się delikatnie. – Napiję się Pan herbaty? – wskazał na błękitny dzbaneczek, po czym wziął go do ręki i nalał gorącego napoju do dwóch filiżanek, gdy zauważył lekkie skinięcie mężczyzny.

– Przepraszam, że pojawiłem się tak późno, domyślam się, że Wasza Wysokość jest zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy i wypełniania obowiązków – mężczyzna odezwał się cicho, chwytając filiżankę.

– Nie szkodzi, nie jest przecież tak późno, by można było uznać to spotkanie za niewłaściwe – uśmiechnął się w stronę bruneta, który widząc to, rozluźnił się natychmiastowo. – I nie jestem tak zmęczony, by nie docenić dobrego towarzystwa.

– Jesteś zbyt miły Panie.

– Moja babka, matka królowej zwykła mówić, że bycie miłym nie jest pożądaną cechą u władcy. Śmiem więc twierdzić, że bycie zbyt miłym uznałaby za coś katastrofalnego – powiedział swym oschłym tonem, z głową jak zwykle uniesioną wyżej, niż można było uznać za naturalne. Chociaż w jego wypadku było to już coś zupełnie naturalnego, zachowanie, którego uczono go od najmłodszych lat, które wsiąkło w jego krwiobieg.

– Nie musisz się obawiać Panie, przy mnie możesz być miły, a nawet zbyt miłym. Obiecuję, że nie zdradzę tej tajemnicy nikomu, nawet pod groźbą tortur – ton mężczyzny zaczął być lekki, wręcz gawędziarski. Nikt wcześniej nie rozmawiał z nim w ten sposób, nawet nie próbował tak rozmawiać. Oczywiście pomijając Nialla i Philipa, może też kilku żołnierzy uczących się w Królewskiej Szkole Wojskowej, ale tam wszystko wyglądało inaczej.

– Mówi Pan, że moje tajemnice są z Panem bezpieczne? – spojrzał na bruneta, który odstawił filiżankę i posłał mu figlarny uśmiech, na który nie sposób było nie odpowiedzieć.

– Oczywiście – przytaknął entuzjastycznie. – Tak dobrze widzieć Pana uśmiechniętego – błękitne oczy nagle ukazały coś innego, jakieś zdziwienie, tak jakby mężczyzna zdał sobie sprawę, co właśnie powiedział. – Przepraszam Panie, nie powinienem był tego mówić.

– Nie szkodzi, nie zaprzątaj tym sobie głowy – nawet nie zdawał sobie sprawy, że uśmiechał się. To było dla niego tak obce i rzadkie. – Proszę niech Pan powie, czym się zajmuje?

– Jestem historykiem sztuki, przez jakiś czas po studiach pracowałem w królewskim muzeum, a później pomagałem ojcu prowadzić nasze posiadłości i po prostu jako nasza rodzina wspieraliśmy muzea i od czasu do czasu organizujemy też wystawy w naszych domach – głos mężczyzny nie był pretensjonalny, jak mógłby się spodziewać. Teraz miał już pewność, że rozmawiał z kimś ważnym, na pewno arystokratą, Lordem a może Hrabią.

– W pałacu mamy kilka naprawdę pięknych obrazów, jeżeli miałby Pan ochotę je zobaczyć, możemy pójść nawet teraz – sam nie był miłośnikiem sztuki, ale potrafił docenić posiadanie pasji, a Andrew z pewnością uwielbiał swoją pracę.

– Będę zaszczycony, mogąc obejrzeć dzieła, które macie w pałacu Panie, szczególnie jeżeli Wasza Wysokość postanowi mi towarzyszyć, ale może nie dziś. Jest ciemno, a obrazy najlepiej podziwia się w naturalnym świetle – zaproponował, upijając mały łyk herbaty, która była już chłodna.

– Dobrze, w takim razie to będzie plan do zrealizowania w najbliższym czasie – chciał dodać coś jeszcze, ale ciche pukanie rozległo się w gabinecie, a po chwili drzwi otworzyły się i w progu pojawił się Matthew. – Tak? – spojrzał niechętnie w jego stronę, nie będąc zainteresowanym tym, co chciał mu przekazać. Było już tak późno, że raczej nic ważnego nie mogło się wydarzyć.

– Królowa prosi Waszą Wysokość o spotkanie – powiedział sekretarz, patrząc sugestywnie na Louisa, który nagle przypomniał sobie, o co prosił go jakąś godzinę temu.

– Przekaż proszę Królowej, że mam gościa – miał nadzieje, że Matthew zrozumie, ale najwyraźniej przecenił go.

– Królowa nalega, to coś bardzo ważnego Panie.

– Dobrze – westchnął, wiedząc, że i tak nie uda mu się porozumieć z sekretarzem, który wykonywał swoje obowiązki, jak najlepiej tylko mógł. – Panie Foreman, dziękuję za przemiłe spotkanie, mam nadzieję, że zobaczymy się w sprzyjającym czasie. Ktoś odprowadzi Pana do drzwi.

– Dziękuję Wasza Wysokość, to był cudowny wieczór.

W milczeniu obserwował, jak Matthew wyprowadza mężczyznę. Znowu był zupełnie sam. Podszedł do okna i starał się wypatrzyć kogoś w tej ciemności, która pochłaniała cały pałacowy dziedziniec, rozświetlony jedynie kilkoma latarniami. Wiedział, że nie dostrzeże tego, którego chciał zobaczyć, jego starania były na straconej pozycji od chwili, gdy zatrzymał się przy oknie. Odbył już wszystkie spotkania z kandydatami wybranymi przez matkę i królewską radę. Wiedział, że teraz gdy codziennie w każdej z gazet publikowane były spekulacje kto zostanie przyszłym królem i zasiądzie obok niego na tronie, nie zostało już zbyt dużo czasu do ogłoszenia wyboru. Do koronacji został niecały tydzień, kark bolał go od ciężaru korony, którą zakładał na głowę każdego dnia, by przyzwyczaić się do jej wagi. Jeśli dobrze obstawiał, zostały mu dwa, może trzy dni. Niall i Philip milczeli, nie podając mu żadnych informacji, których tak bardzo teraz potrzebował.

Miał wrażenie, że w całym zamku panowała cisza, przerażająca cisza, która zwiastowała nadejście czegoś innego, nieznanego, co miało przynieść im wszystkim dużo zmian, do których trudno będzie się im przystosować. Wyłączył lampkę, otulając płaszczem ciemności swój gabinet. Portrety jego poprzedników utonęły w mroku, tak jak uśmiechnięta twarz Arthura spoglądająca na niego z fotografii umieszczonej na biurku. Czuł, że oni wszyscy będą obserwować każdy jego krok od chwili, gdy arcybiskup namaści go olejami i nałoży koronę na jego głowę. Nie wiedział tylko, czego boi się bardziej, surowej oceny ze strony swoich poprzedników czy spojrzeń milionów ludzi na całym świecie, którzy uważnie będą śledzić jego poczynania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top