Rozdział piąty
Miłego czytania. Dajcie znać, jak odbieracie ten tekst:)
To, co rządzący prezentowali swoim poddanym, ich twarze z uprzejmym uśmiechem, czy też srogim spojrzeniem, zależnie od tego, czego wymagał sytuacja, było zaledwie ułamkiem tego, kim byli w rzeczywistości. To jak prezentowali się na pierwszych stronach, jakich słów używali w swoich przemowach, było elementem większej układanki, gry, która toczyła się za kulisami. Zależnie od tego, kto tym razem wygrał w gabinetowych potyczkach, podjęte zostały konkretne decyzje, które miały zaważyć na losach całego królestwa. Za pałacowymi murami, które oddzielały ludzi zwykłych od niezwykłych, szczęśliwych od nieszczęśliwych, złożone podpisy były na wagę złota, a zawarte umowy traktowano jak największy skarb. Wszakże od wieków znane były słowa, które wyraźnie mówiły przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej.
Królowa weszła do gabinetu, w którym miało odbyć się spotkanie z Tajną Królewską Radą. Zostało zwołane nagle, bez wcześniejszej zapowiedzi i z tego co zdążyła zauważyć, przybyli wszyscy członkowie Rady, co nie zdarzało się aż tak często. Tym co dziwiło ją jeszcze bardziej, było to, że to nie ona zwołała spotkanie, a przewodniczący. Nie wiedziała, co było tak naglące i istotne, by wzywać ją tutaj, jak uczennicę na dywanik do dyrektora. Poczekała, aż drzwi zamkną się za nią cicho i przeszła przez gabinet, zajmując swoje miejsce, chociaż przecież nie należało już do niej, a do jej syna.
– Czy ktoś powie mi, dlaczego zwołano to spotkanie? – nie siliła się na uprzejmości, ponieważ ich prośba o spotkanie również nie należała do takich. – I czy może zapomnieli Lordowie, że spotkaniami z Radą zajmuje się już Królewska Mość, Król Louis.
– Pani, przepraszamy za tak nagłe spotkanie, ale wynika to tylko z naszej troski o dobro królestwa i samego króla – powiedział Lord Goodwin, utrzymując wzrok wbity w podłogę.
– Dobro Króla? Dlaczego w takim razie nie ma tu samego króla, jeśli to o jego dobro tak się troszczycie? – zapytała, nie kryjąc irytacji w głosie.
– Jest to kwestia bardzo delikatna i woleliśmy omówić ją z Panią, a nie z Królem – odezwał się kolejny z Lordów, zasiadający tuż obok przewodniczącego.
– Cóż więc jest tak delikatne i ważne? Pośpieszcie się proszę, za godzinę w pałacu pojawi się kolejny kandydat i obiecałam, że powitam go, gdy mój nieodpowiedzialny i nierozważny syn postanowił wybrać się dziś na polowanie.
– Właśnie o tym chcielibyśmy porozmawiać królowo.
–O polowaniu, na które wybrał się król? – zaśmiała się sztucznie, ale spoważniała w jednej chwili, gdy dotarło do niej, że to nie pora na żarty. – Co się dzieje?
– Pani, wiesz dobrze, że jako jedyna poparłaś wybór kandydata i że rada sprzeciwiała się temu do samego końca – powiedział Lord Goodwin, w końcu patrząc jej prosto w oczy.
– Nie jestem jeszcze tak stara Lordzie, by nie pamiętać, jakie decyzje podjęłam i kogo zdecydowałam się poprzeć – jej głos był zimny i oschły. Nie uśmiechała się już, a jej oczy wpatrywały się w przewodniczącego, który miał choć tyle wstydu, by spuścić oczy i nie patrzeć na nią chociaż przez chwilę.
– Oczywiście Pani, wybacz. Nie chciałem urazić Pani w żaden sposób.
– Potrzeba czegoś więcej, by mnie urazić – przerwała mu szybko, nie chcąc wysłuchiwać tych sztucznych przeprosin. – Przejdźmy do rzeczy i nie marnujmy naszego czasu.
– Dobrze więc, Pani cała rada chciałaby jeszcze raz poprosić o przemyślenie tej decyzji. Nikt z nas nie poparł wyboru i doszły nas słuchy, że sam król również nie jest zadowolony z tego, kto zostanie jego mężem i królem. Może warto przeanalizować jeszcze raz innych kandydatów i ...
– Nie, decyzja została podjęta. Król został o niej poinformowany odpowiednio wcześniej i nie wiem, skąd czerpiecie te nieprawdziwe informacje na temat stosunku króla do jego przyszłego małżonka. Wiedzcie więc, że król jest zachwycony kandydatem, którego wybrałam i nie może się doczekać dnia ślubu – mówiła głosem nieznoszącym sprzeciwu, chociaż wiedziała, że słowa, które wypowiada, mają bardzo mało wspólnego z prawdą.
– Pani, ta rodzina nie jest godna naszego zaufania, a wpuszczanie ich syna do pałacu, obdarowywanie ich tytułami i taką władzą, nie jest dobrym posunięciem. Nie wiemy, co mogą mieć w planach, co knują. Pamięta Pani przecież, co działo się, gdy skończył się dawny świat, kto walczył o władzę i co stało się później. Musimy zadbać o bezpieczeństwo króla i dynastii. Nie możemy wpuścić węża do pałacu. To byłby błąd, za który moglibyśmy słono zapłacić i ...
– Dość – podniosła się ze swojego miejsca i spojrzała z góry na wszystkich mężczyzn. – Mam nadzieję, że jesteś świadom słów, które teraz wypowiedziałeś Lordzie. Wypowiadasz się o przyszłym królu i jeśli kiedykolwiek ktoś odważy się powiedzieć mu, kto tak oczerniał jego rodzinę, obawiałabym się o twój tytuł. Jestem królową, ale poza tym jestem też matką i nie mogę uwierzyć, że zarzuca mi Pan narażanie mojego syna na utratę władzy lub życia. Jestem pewna, że dokonałam dobrego wyboru, który zaowocuje w przyszłości silnym sojuszem, dobrą relacją między ważnymi rodzinami tego królestwa, a co najważniejsze dawne spory odejdą w niepamięć i na zawsze zostaną zapomniane. Ustalmy więc, że obawy Lordów są całkowicie bezpodstawne, a mój wybór jest najlepszym, co mogło potkać króla, królestwo i nas wszystkich. Czy rozumiemy się? – popatrzyła na każdego z Lordów, zastanawiając się, czy którykolwiek z nich odważy się odezwać i podjąć z nią jakąkolwiek dyskusję. Tak jak spodziewała się, nastąpiła długa cisza, która przedłużała się z każdą mijającą chwilą. – Świetnie, bardzo się cieszę, że zrozumieliśmy się tym razem. A teraz wybaczcie, ale mam zadania, którymi muszę się zająć. Następne takie spotkanie proszę zwołać i zaprosić na nie Króla. Jak wiecie, nie mam już decydującego głosu w sprawach królestwa, mogę jedynie doradzać synowi. – Przeszła przez gabinet, nie czekając na reakcję mężczyzn. Spotkania takie jak to były wyczerpujące, wymagały ciągłej czujności i uwagi. Nawet najbliżsi mogli wbić nóż w plecy, jeśli człowiek odsłoniłby się chociaż na chwilę.
Wyszła z gabinetu i od razu napotkała czujny wzrok swojego sekretarza, który podszedł do niej szybko.
– Pani, Pan Styles jest już obecny i czeka w sali.
– Co z królem? – naprawdę miała ochotę wysłać Louisa do kąta, by zrozumiał, jak nieodpowiedzialnie i źle się zachowuje. Z tego co powiedział jej sekretarz, król wyjechał wcześnie rano, zanim dowiedział się o dzisiejszym spotkaniu, ale to go nie usprawiedliwiało.
– Nadal nie wrócił, ale sekretarz królewski skontaktował się z pałacem i są już w drodze, powinni zjawić się w ciągu najbliższych minut.
– Dobrze, przynieście naszemu gościowi herbatę, a ja pójdę go przywitać – ruszyła w stronę sali, przeklinając syna w swoich myślach.
Wiedziała, że nie zależało mu na poznaniu tych mężczyzn, ale powinien chociaż udawać i potraktować ich z należytym szacunkiem. Weszła i od progu zauważyła szczupłego mężczyznę, którego doskonale pamiętała z ostatniej wizyty, gdy w pałacu pojawili się wszyscy kandydaci. Brunet przechadzał się po pomieszczeniu z dłońmi wciśniętymi w kieszenie ciemnego płaszcza. Nie zdjął nakrycia, co powinien był zrobić już na samym początku. Ufała, że to tylko chwila zapomnienia spowodowana stresem. Nie znała osoby, która nie stresowałaby się przed spotkaniem z rodziną królewską. Przez chwilę była zdziwiona jego strojem, ale gdy spojrzała w stronę okna, które sięgało od sufitu po samą podłogę, dostrzegła pierwsze krople deszczu spływające po szklanej tafli. Mogła się tego domyślać, Louis uwielbiał polować właśnie w czasie najgorszej pogody, gdy siąpił zimny deszcz, a wiatr wiejący znad morza, wdzierał się pod okrycia, wywołując dreszcze. Wiedziała, że nie została jeszcze zauważona, dlatego pozwoliła sobie na chwilę obserwacji. Pan Styles oglądał portrety zawieszone na ścianie, przyglądając się dziadkowi obecnego króla. Uśmiechnęła się, patrząc na obraz przedstawiający jej ojca. Tak doskonale znajoma twarz patrzyła na nich srogo, z odpowiednią dozą dumy i majestatu. Arthur, jej starszy syn, był tak podobny do dziadka, wyglądał tak, jak on. Zawsze wyobrażała sobie, że to jego portret zawiśnie w tej sali tuż obok obrazów wielkich władców Nowego Świata. Nigdy, nawet w najgorszych momentach nie wyobrażała sobie tego, co wydarzyło się kilka lat temu. Nikt nie był przygotowany na nagłe odejście Arthura, a już na pewno przygotowany nie był Louis, na którego spadł tak wielki ciężar, z którym zmagał się każdego dnia. Nie była ślepa, wiedziała, że jej młodszy syn nie pragnął władzy, ale wierzyła, że właśnie dlatego stanie się wspaniałym królem, ponieważ nigdy nie chciał rządzić, nie chciał stać ponad innymi.
– Wasza Królewska Mość – nie zorientowała się, że ich gość wpatrywał się w nią od jakiegoś czasu.
– Panie Styles, jak miło zobaczyć Pana ponownie w pałacu – podeszła powoli w jego stronę i wyciągnęła dłoń, którą ujął delikatnie, kłaniając się.
– Dziękuję za zaproszenie, ale naprawdę nie sądzę, że powinienem tu być. Widziała Pani innych kandydatów, wydaje mi się, że między jednym z nich, a Królem nawet coś zaiskrzyło, więc myślę, że moja obecność jest tutaj całkiem zbędna – brunet nie był zdenerwowany, wprost przeciwnie, mówił do niej nonszalanckim tonem, który nie bardzo się jej spodobał. Nie przywykła, by ktoś traktował ją w ten sposób, liczyła, że mężczyzna będzie chociaż zdenerwowany, wtedy mogłaby spokojnie poprowadzić z nim rozmowę, tak jak z całkiem miłym Victorem, który nie miał już nigdy pojawić się w pałacu, chociaż nadal miała zamiar porozmawiać z Louisem o tej niemałej sumie, która została przelana do jednej z publicznych szkół w niezbyt ciekawej dzielnicy królestwa.
– Nie zostałeś tu zaproszony, a wezwany i pozwól, że ktoś inny będzie decydował, czy powinieneś tu być. Z pewnością musiałeś pomylić się w swoich osądach, zapewniam cię, że Król jest uczciwym człowiekiem i nie pozwoliłby, aby którykolwiek z kandydatów został odrzucony, zanim miałby szansę na rozmowę z nim – widziała, jak Pan Styles wpatruje się w nią coraz większymi oczami. Z pewnością nie oczekiwał, że zostanie zbesztany za swoje niestosowne zachowanie. – I jeszcze jedno, zapewniam cię, że między królem, a żadnym z kandydatów nie – urwała, starając się użyć słowa, które chwilę wcześniej wypowiedział młodzieniec – zaiskrzyło, jak pozwoliłeś sobie zauważyć. Król daleki jest od tak powierzchownych uczuć i okazywania emocji w towarzystwie.
–Nie chciałem urazić...
– I nie uraziłeś – przerwała surowo, ponownie spoglądając na obraz. – Wiesz, że to portret Króla Vincenta II? Dziadka obecnego króla – zaczęła gawędziarsko, chcąc chociaż na chwilę zająć czas Pana Stylesa.
– A gdzie Vincent I? – zapytał, patrząc na nią z małym uśmiechem na ustach, który wprawił ją w osłupienie.
– Panie Styles, radziłabym pohamować swój język i dwa razy zastanowić się, zanim postanowi pan coś powiedzieć. – Odsunęła się od niego, kierując się w stronę drzwi – Króla zatrzymała pilna praca, musiał podpisać pewne dokumenty, ale myślę, że powinien pojawić się w ciągu kilku minut – powiedziała, zerkając na niego oceniająco, a w tym momencie drzwi otworzyły się gwałtowne.
– Już jestem, nie uwierzysz mamo, co udało się nam zrobić – Louis wszedł do sali, zostawiając ślady swoimi zabłoconymi butami. Był przemoczony, zarumieniony, a jego fryzura była rozmierzwiona przez czapkę, którą pewnie miał na głowie. Z pewnością nie wyglądał na kogoś, kto przed chwilą pracowałby przy biurku.
– O wilku mowa – powiedziała pogodnie, udając, że przed chwilą z jej ust nie padło żadne kłamstwo. – Masz gościa – powiedziała cicho, tak by tylko syn ją usłyszał. – Lepiej, żebyś jakoś mi to wynagrodził.
– Słucham? – spojrzał na nią pytająco, ale wtedy zauważył mężczyznę stojącego przy ścianie, z dala od nich.
– Masz gościa Louis, Pan Styles czekał na ciebie wystarczająco długo, nie pozwólmy, by zaczął się niecierpliwić – odparła głośno i wymijając go, wyszła z sali zostawiając swojego syna z Panem Stylesem, który doszczętnie zniszczył jej nastrój.
***
Louis nie miał pojęcia, że dziś było zaplanowane jakiekolwiek spotkanie, a już na pewno nie spodziewał się niepokornego Pana Stylesa, który nie zasłynął ze zbyt dobrych manier. Jego matka wydawała się zdenerwowana, więc był przekonany, że podczas jego nieobecności musiał mieć miejsce kolejny nieprzyjemny incydent. Zmierzył wzrokiem mężczyznę, który nie ruszył się ze swojego miejsca i chyba oczekiwał, że to on podejdzie się przywitać. W zasadzie w każdej normalnej sytuacji tak właśnie, by się stało, ale teraz nie miał na to ochoty. Zauważył, że brunet ma na sobie płaszcz, więc pomysł, na który wpadł, był idealny.
– Panie Styles, pomyślałem, że możemy pospacerować na zewnątrz – zauważył delikatny ruch, gdy jego gość spojrzał w stronę okna. Tak, jakby Louis nie był świadom pogody, jaka panowała. W końcu od samego rana przebywał na tym deszczu, wiedział, że pada. Chciał przewrócić oczami, ale już dawno temu wyzbył się tego odruchu, który jego opiekunowie w szkole nazywali prostackim.
– Pada deszcz – brunet odezwał się pierwszy raz tego dnia podczas jego obecności. Oczywiście bez żadnego przywitania, od razu przeszedł do sprawy.
– Zauważyłem, ale ostatnio widziałem też, że całkiem lubi Pan deszcz, więc to nie powinno Panu przeszkadzać. Ma Pan też stosowne odzienie, więc chyba nie powinno być problemu – celowo nadużywał określenia pan, by podkreślić, jak powinni się do siebie zwracać.
– Chodźmy więc, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy – wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza i ruszył w stronę Louisa, który wpatrywał się w niego ze zmarszczonymi brwiami.
Nie tego się spodziewał, takiego zniechęcenia swoją osobą, wręcz niechęci. Przecież nawet się nie znali, ale przecież on też nie miał ochoty go poznawać, więc uczucie było jak najbardziej odwzajemnione. Chłopak wyminął go i wyszedł, zanim Lou zdążyłby zrobić chociaż jeden krok. Nie miał zamiaru za nim biec, ale musiał przyspieszyć, by go dogonić.
– Wie Pan w ogóle, gdzie idzie? – zrównał się z nim i spojrzał na jego skupioną twarz, która nie wyrażała zbyt wielu emocji, może poza irytacją, którą było widać wyraźnie.
– Przed siebie, chociaż wolałabym nie zgubić się w tym miejscu, pewnie znalazłbym się w lochach, z których nie ma żadnego wyjścia i umarłbym tam, zanim ktokolwiek w ogóle pomyślałby o szukaniu mnie – powiedział, prychając od czasu do czasu ze złością. Był dramatyczny i sarkastyczny, Louis już tego nie lubił.
– Tutaj nie ma lochów – odparł, starając się nie brzmieć wrogo. – Jednak gdyby były, zapewniam, że to właśnie po tym miejscu chciałbym Pana oprowadzić – skręcił w prawo, nie mówiąc nic więcej, zauważył, że Styles nie zorientował się i nadal szedł przed siebie. Dotarł do drzwi prowadzących do prywatnych części ogrodu i stał tam z rękoma za plecami, spoglądając na deszcz, gdy wreszcie jego gość do niego dołączył. – Nareszcie, już myślałem, że poszedł Pan szukać tych nieistniejących lochów.
– Niesamowite poczucie humoru, to chyba u was rodzinne – otworzył drzwi i wyszedł z pałacu, ignorując głośne sapnięcie Louisa, który starał się nie zareagować agresywnie na tę obelgę. – Nie mam całego dnia, w przeciwieństwie do ciebie, niektórzy muszą pracować i zarabiać na swoje potrzeby, więc czy mógłbyś po prostu się pospieszyć?
Gdy tylko wyszedł na zewnątrz, dwie osoby pojawiły się z parasolami, osłaniając jego i Harry'ego. Nie chciał prowadzić ich krótkiej rozmowy w ten sposób, z przyzwoitkami obok nich. Już teraz wiedział, że to spotkanie nie przebiegnie spokojnie i miło, po prostu nie lubili się i to raczej nie miało ulec zmianie.
– Ja to wezmę, dziękuję – chwycił jeden parasol i podszedł do Harry'ego, osłaniając go od kropli deszczu. Mógł równie dobrze tego nie robić, Styles nie zasłużył sobie na taki gest z jego strony, ale nie wyobrażał sobie, by mógł pozwolić mu moknąć, gdy sam miałby w dłoni parasol.
– Potrafisz sam trzymać parasol, szokujące – sarknął brunet, odsuwając się na tyle, by ich ramiona nie dotykały się. – O czym mamy rozmawiać?
– Wspomniał Pan wcześniej o jakiejś pracy – zaczął niezobowiązująco, stawiając ostrożnie krok za krokiem, by nie poślizgnąć się na mokrej trawie.
– Nie udawaj, że to cię interesuje. To wszystko i tak nie ma sensu – Harry cały czas mówił do niego w ten sam, pozbawiony szacunku sposób i mógł się tylko zastanawiać, czy była to celowa zniewaga, czy może intencjonalnie zapominał o tytułowaniu go we właściwy sposób. Nie miał ochoty poprawiać go za każdym razem, miał wrażenie, że to tylko wywołałoby więcej złości.
– Chciałem tylko zacząć rozmowę – ręka, w której trzymał parasol, zaczęła cierpnąć, a mokre ubrania sprawiały, że czuł coraz większy chłód. Naprawdę chciałby już skończyć to spotkanie, które nie przyniosło niczego dobrego.
– Obędzie się – brunet objął się obronnie ramionami, wydawał się naprawdę zniechęcony i zły. Był chyba najbardziej niezadowolonym kandydatem, a przecież mieli tylko ze sobą porozmawiać, to nie było nic aż tak wielkiego. Dużo osób byłoby zachwyconych wizytą w pałacu i czasem spędzonym w towarzystwie samego króla.
– Dobrze, w takim razie możemy pomilczeć – nie miał zamiaru zmuszać go do prowadzenia rozmowy, której ten tak bardzo nie chciał. Mogli iść w ciszy, a za jakiś kwadrans rozstać się i zapomnieć o tym niezręcznym spotkaniu.
Szli powoli, zatracając się w przedłużającym się milczeniu. To nie było w żaden sposób komfortowe, ale w pewien sposób Louisowi wydawało się tak znajome i obce jednocześnie. Uwielbiał spacerować, ale nigdy nie robił tego w towarzystwie osoby, która niczego od niego nie chciała. Zazwyczaj podczas spacerów załatwiał sprawy królestwa, podejmował ważne decyzje, spotykał się z doradcami, członkami rady lub swoją rodziną. Zawsze ktoś chciał od niego czegoś konkretnego, usłyszeć jakieś słowa, otrzymać podpis pod ważnym dokumentem, czy po prostu uzyskać odpowiedź na pytanie. To nigdy nie był po prostu spacer dla towarzystwa i chociaż teraz istniało pewne napięcie między nimi, które nie należało do tych przyjemnych, to i tak czuł się inaczej, a cisza była przyjemna i spokojna. Jeszcze dziwniejsze było poczucie, jakby ta chwila wydarzyła się już wcześniej. Miał wrażenie, jakby odbywali już taki spacer, może nawet nie raz, a przecież to było niemożliwe. Pamiętałby, gdyby kiedykolwiek spacerował z kimś w ten sposób.
Deszcz padał coraz mocniej, a krople uderzały we wszystko, co stało im na drodze, soczyście zielone liście, idealnie przyciętą trawę, jezioro znajdujące się w tej części ogrodu, czarny jak heban parasol, który trzymał i ... i bladą dłoń Harry'ego, która była wystawiona tak, by chociaż jedna kropla spadła właśnie na nią, naznaczając ją swoim dotykiem. Zdziwiony takim zachowaniem, wpatrywał się w bruneta, nie zwracając uwagi jak idzie. Przez przypadek ich ramiona zderzyły się ze sobą lekko, a to najwyraźniej sprawiło, że niczego nie spodziewający się Styles, poślizgnął się na trawie i z cichym sapnięciem upadł na swoje kolana, amortyzując upadek dłońmi. Wpatrywał się zszokowany w klęczącego chłopaka, który wydawał się tak samo zaskoczony zaistniałą sytuacją. Cieszył się, że poszli na ten spacer sami, nie potrzebował dodatkowych plotek na temat tego spotkania, krążących po pałacu.
Gdy otrząsnął się i zauważył, że Harry nadal klęczy, przyciskając dłonie do trawy, a deszcz pada prosto na niego, stanął obok, osłaniając go przed ulewą i wyciągnął w jego stronę dłoń. Był przekonany, że jego pomoc zostanie odrzucona, a ręka odepchnięta, ale ze zdziwieniem poczuł mokrą, chłodną dłoń, chwytającą mocno jego palce. Po chwili zarumieniony Styles stał naprzeciw niego, wpatrując się nieprzerwanie w ich złączone dłonie. Widział, jak w jego oczach nagle pojawiło się coś innego, a ta mgła, która przysłoniła zielone tęczówki, zniknęła przykryta jakimś obcym chłodem. Czuł, jak jego ręka zostaje gwałtownie puszczona i teraz tylko on obejmował szczupłą dłoń, zaciskając na niej swoje palce. Nie potrafił się cofnąć, nie umiał wyjaśnić, dlaczego nadal trzyma tę obcą dłoń.
– Gdzie tak właściwie byłeś? – pytanie padło nagle i całkowicie niespodziewanie.
– Słucham? – zmarszczył brwi i jak w transie podniósł na niego wzrok, przerywając nieustanne wpatrywanie się w ich złączone dłonie.
– Dlaczego się spóźniłeś? Gdzie byłeś? – brunet wpatrywał się w jego kurtkę, to było dziwne, nie miał pojęcia, dlaczego nagle zaczął uparcie zadawać to pytanie, jeżeli wcześniej wcale go to nie obchodziło. Przecież nie uderzył się w głowę podczas upadku.
– Byłem na polowaniu razem z ... – nagle Harry wyrwał swoją dłoń, a później cofnął się szybko, patrząc na niego z czymś, co mogło być obrzydzeniem. – Co się stało?
– Spotkanie dobiegło końca – powiedział i wyminął go bez słowa wyjaśnienia. Louis chciał zawołać, że to nie on decyduje, kiedy kończą rozmawiać, ale ten jeden raz postanowił milczeć.
Nie wiedział, co właściwie się stało, przez chwilę było między nimi trochę lepiej. Był wykończony tym dniem. Ruszył w stronę pałacu, wbiegając szybko po schodach, chcąc skryć się przed chłodem i wilgocią. Miał nadzieję, że Harry'ego już tutaj nie ma. Ostatnie czego chciał, to kolejne spotkanie z nimi. Wyminął swoją matkę, bez słowa, ignorując też Matthew i sekretarza matki. Nie interesowało go to, co chcą powiedzieć. Chciał spędzić trochę czasu w samotności. Musiał przeczytać nową ustawę zaproponowaną przez radę, leżała na jego biurku od wczorajszego poranka, nie mógł odsuwać pracy w nieskończoność. Wszedł do pokoju, a tuż za nim był garderobiany, który pomógł mu zdjąć mokrą kurtkę. Szybkim ruchem zrzucił koszulę i zamarł nagle, wpatrując się w ubranie trzymane przez Alexandra, który chciał je wynieść z jego pokoju.
– Poczekaj – podszedł do niego i chwycił rękaw kurtki, przyglądając mu się uważnie. Widział krew, która wsiąknęła mocno w zielony materiał, brudząc go swoją czerwienią. Wiedział już, w co wbity był wzrok Stylesa, gdy nagle zamarł i dlaczego zadał mu takie pytania. Nie rozumiał tylko, dlaczego to go tak zdenerwowało. Był przecież tylko na polowaniu, robił to, odkąd był dzieckiem. – Możesz już iść, z resztą poradzę sobie sam. Dziękuję – odprawił Alexandra, nim z kumulującą się pod skórą złością, zaczął zrzucać z siebie kolejne części garderoby.
Spotkanie z Harrym przebiegło zupełnie inaczej, niż się spodziewał, ale było tak złe, jak myślał, ze będzie. Nie chciał go nigdy więcej powtarzać, chciał, by zniknął z jego życia tak, jak Victor, który był zbyt miły, by zagościć w nim na dłużej. Miał przeczucie, że Styles zajdzie mu za skórę jeszcze nie raz i wcale nie czuł z tego powodu złości czy ekscytacji, przeciwnie odczuwał jedynie zmęczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top