Rozdział drugi
Rozdział 2
Do koronacji zostały dwa miesiące, ale czas wydawał się płynąć coraz szybciej, a dni rozpoczynały się i kończyły, zanim zdążyłby pomyśleć, co tak naprawdę go czeka. Louis wiedział, czego ma się spodziewać. Koronacja jego ojca była doskonale udokumentowana i zarejestrowana. W ostatnim czasie oglądał ją tak wiele razy, starał się pojąć mistycyzm tej chwili, przesiąknąć momentem, który miał odmienić całe jego życie, zresztą nie tylko jego.
Ojciec wyglądał dumnie, majestatycznie, tak jakby został stworzony do tej roli, jakby narodził się jako król. Może tak właśnie było i od początku była naznaczony, a może powinien użyć słowa obdarowany. W końcu korona nie była przekleństwem, była darem, służbą, nigdy przekleństwem. Nigdy nie miał jej nałożyć, miał być bratem króla, księciem, który zawsze będzie gdzieś w tle, niezbyt istotny, ale obecny. Wszystko zmieniło się jednej nocy, gdy Arthur zginął w nieszczęśliwym wypadku, na który nikt nie był przygotowany. Młody, zdrowy następca tronu stracił życie nagle, nieoczekiwanie i bez uprzedzenia, ale przecież tak zwykle pojawia się śmierć, nie oznajamiając nikomu swojego przybycia, nie uprzedzając o swojej obecności i wizycie. Tęsknił za swoim bratem, za jego szczerym uśmiechem, pogodnym usposobieniem i radością, którą potrafił zarazić nawet wiecznie oschłą i poważną matkę. Louis nie był taki jak on, od początku wydawał się nieść na ramionach jakiś ciężar, tak jakby czuł, że jego życie nie przebiegnie tak, jak tego chciał, ale tak jak wszyscy sobie zaplanowali. Wydawać się mogło, że Arthur wprowadzał do pałacu tchnienie życia, ciepło, którego nie czuć było między zimnymi murami, nawet gdy rozpalono ogień we wszystkim kominkach.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi, które sygnalizowało, że to już najwyższy czas na spotkanie z radą koronacyjną. Do pokoju wszedł jego osobisty sekretarz, zatrzymał się przed biurkiem i ukłonił się.
– Wasza Wysokość, rada koronacyjna oczekuje na Waszą Wysokość – mężczyzna odsunął się na kilka kroków, czekając, aż Louis wstanie i wyjdzie jako pierwszy.
– Wszyscy już się zebrali? – zapytał, idąc w stronę sali głównej, w której miało odbyć się spotkanie.
– Tak, wszyscy oczekują na przybycie. – Drzwi otworzyły się i został zaanonsowany. – Jego Królewska Wysokość Książę Louis.
Czuł podenerwowanie, ale starał się zdusić je w zarodku. Nikt nie musiał widzieć, jak denerwują go przygotowania i jak niepewnie czuł się w roli przyszłego władcy. Gdy wszedł, wszyscy, w tym również królowa, poderwali się z miejsc, pochylając głowy. Nie był na to przygotowany, ale nagle dotarło do niego, że od dzisiejszego dnia rozpoczął się jego okres przedkoronacyjny i teraz to on był traktowany jak król. Nie był już tylko następcą tronu, teraz to jemu będzie kłaniała się nawet jego matka. Musiał przejąć wszystkie obowiązki ojca.
– Wasza Wysokość – arcybiskup mający prowadzić całą ceremonię koronacyjną podszedł do niego z uśmiechem na sędziwej, pomarszczonej twarzy. – To zaszczyt móc wspierać cię w twej niestrudzonej drodze pobłogosławionej przez Boga, ku twemu przeznaczeniu, jakim jest koronacja.
– Dziękuję arcybiskupie Atrington – skinął krótko głową po tej wymianie uprzejmości i wyminął wielebnego, chcąc zająć miejsce, by jak najszybciej rozpocząć i zakończyć spotkanie.
Chciał usiąść na wolnym krześle, ale Matthew, nie odstępujący go na krok od dnia, kiedy zmarł król, wskazał dłonią fotel stojący na środku. Trudo było nagle przyzwyczaić się do bycia w centrum wszechświata wszystkich ludzi. Dzień, kiedy umarł Arthur, pamiętał jak przez mgłę, był młody, niezbyt zainteresowany całym królewskim światem, nie rozumiał wtedy, co oznacza śmierć brata, poza uczuciem bolesnej straty. Nie pomyślał, jak wielkie zmiany zapoczątkowało to w jego życiu. Gdy umarł król, jego ojciec, wtedy jego świat się skończył, jego życie się skończyło. Pamiętał dokładnie każdy szczegół tego dnia, gdy otrzymał informację, że ojciec zmarł.
Słońce świeciło mocno na błękitnym niebie, jakby nie zgadzało się z tym odejściem władcy, nie pozwalało sobie na łzy i żal. Wiatr wdzierał się przez lekko uchylone okna, poruszając firanami, które drgały w niespiesznym tańcu. Spędzał czas w pokoju, podpisując stosowne dokumenty, które Matthew przyniósł mu tego poranka. Nie usłyszał pukania do drzwi, które po prostu otworzyły się i do środka bez zaproszenia weszła Alice, jego młodsza siostra, a za nią jego sekretarz.
– Ja mu powiem – warknęła w stronę mężczyzny, który chciał do niego podejść.
– Co się stało? – podniósł na nich swój wzrok, uśmiechając się delikatnie, ale jego uśmiech zamarł, gdy dostrzegł twarz swojej siostry.
– Wasza Wysokość – Alice zatrzymała się i dygnęła krótko.
– Wasza Wysokość – Matthew ukłonił się i cofnął.
– Tata zmarł dwie godziny temu – dziewczyna podeszła do niego i chwyciła jego dłoń, w której ściskał pióro. – Tak mi przykro.
– Dlaczego dowiaduję się dopiero teraz? Dlaczego nie powiadomiliście mnie od razu? – poderwał się z miejsca, odtrącając dłoń siostry, która odsunęła się natychmiast. – I co z tymi tytułami i ukłonami? Alice nawet teraz ... – urwał, z trudem łapiąc oddech. Nie mógł stracić panowania, nie przy nich. Obrócił się w stronę okna, gdzie błękit i słońce drwiły z niego swoim pięknem. – Jak się czuję królowa?
– Z mamą wszystko dobrze, wiesz, że poradzi sobie z każdą trudnością – głos jego siostry był cichy, nie brzmiała na smutną, może odrobinę przygnębioną.
– To dobrze, to dobrze – powiedział sam do siebie, wiedząc, że nie ma takiej sytuacji, która złamałaby jego matkę. – Co teraz? – obrócił się w ich stronę, patrząc wyczekująco na Matthew.
– Wasza Wysokość powinien wybrać imię i przebrać się w czarny strój żałobny, zanim wyjdzie ze swoich apartamentów – wyrecytował jak na zawołanie, ignorując całkowicie obecność księżniczki, która stała obok.
– Imię? Co masz na myśli? – zmarszczył brwi, oczekując wyjaśnienia, ponieważ czuł się zagubiony. Nagle wszystko spadło na jego barki, cały ten ciężar, na który był przygotowywany, ale nie spodziewał się, że odejście ojca nastąpi tak szybko.
– Imię jakie przyjmie Wasza Wysokość w czasie swojego królewskiego panowania. – wyjaśnił sekretarz – Każdy władca może samodzielnie zadecydować i wybrać odpowiednie imię – dopowiedział, najwyraźniej widząc jego zmieszanie.
– To chyba oczywiste, że pozostanę przy swoim imieniu. Louis. Nie będzie żadnej zmiany – nie wyobrażał sobie nagle nazywać się inaczej, nie widział w tym sensu. Jego ojciec był Królem Edwardem, brat miał być Królem Arthurem, a on nie miał zamiaru niczego zmieniać.
– W takim razie niech żyje Jego Wysokość Król Louis I.
Zamarł, słysząc słowa wychodzące z ust Matthew. To było tak bardzo nie na miejscu, ale z drugiej strony wiedział, że sekretarz zrobił to, co do niego należało. Nie mógł uwierzyć, że nie było jego brata, ojca, został tylko on, zupełnie sam z silnymi kobietami tego rodu.
– Wasza Wysokość, osobisty asystent czeka za drzwiami z odpowiednim strojem, czy mogę ...
– Tak, proszę wezwij go. Chcę pożegnać się z ojcem – wiedział, że nie powinien ignorować siostry, ale teraz nie miał głowy do wymiany uprzejmości, zresztą nigdy nie byli specjalnie blisko.
– Wasza Wysokość, Królu – głos doradcy matki wyrwał go z zamyślenia. Popatrzył na nich wszystkich i najwyraźniej mówili coś do niego od jakiegoś czasu, ponieważ wpatrywali się w niego oczekująco. – Pytaliśmy, czy Wasza Wysokość chciałby przymierzyć koronę i omówić przebieg koronacji. Mamy też przygotowany cały ceremoniał i informację z którymi Wasza Łaskawość może się zapoznać.
– Tak, oczywiście – zgodził się od razu, chcąc uniknąć kolejnych niezręczności. I tak pozwolił sobie na zbyt wiele. Powinien być stale czujny, chociaż może dobrze, gdyby uważali go za takiego nierozgarniętego króla. – Zacznijmy może od omówienia koronacji.
– Tak, oczywiście. Musisz wiedzieć Panie, że rządy Waszej Wysokości będą znaczące i bardzo istotne. Ludzie zaczynają z niechęcią spoglądać na monarchię, ponownie docieramy do ciemnych czasów w historii, gdy społeczeństwo samo nie wie, czy podoba im się posiadanie nad sobą króla, więc trzeba im pokazać, jak ważna jest monarchia, jak wdzięczni powinni być z posiadania takiego władcy – mówił mężczyzna, a wszyscy doradcy w sali przytakiwali mu gorliwie. Mówili to tak, jakby nie miał pojęcia, jak ważna jest jego rola, jak wiele musi zrobić. – Koronacja musi być wyjątkowa, musi wprowadzić nas wszystkich w nowe, piękne czasy. Uroczystości rozpoczną się pochodem od pałacu do katedry, w której koronowano wcześniej wszystkich władców. Oczywiście w przemarszu wezmą udział gwardziści, kompanie reprezentatywne sił zbrojnych, a za nimi członkowie rodzin królewskich w stosownych pojazdach. Za nimi wszystkimi będziesz ty Panie, tak jak twój ojciec i wcześniej dziadek w Kryształowo – Złotej Karecie. W katedrze będą oczekiwać na Waszą Wysokość wszyscy goście w liczbie siedmiu tysięcy. Przy ołtarzu, Panie złożysz przysięgę i zostaniesz namaszczony olejami przez arcybiskupa Atrington. Otrzymasz berło i jabłko, a na sam koniec korona zostanie nałożona na twą głowę. Obecni w katedrze jednym głosem wykrzykną słowa Boże, chroń Króla. Po ceremonii, cała rodzina królewska wróci do pałacu i Wasza Wysokość pokaże się wiernym poddanym po raz pierwszy jako Jego Wysokość Król Louis I. Później odbędzie się uroczysty bankiet, w którym będą uczestniczyć najważniejsze osoby w królestwie i znamienici goście. Na zakończenie uroczystych obchodów koronacyjnych Wasza Wysokość po raz ostatni pojawi się na balkonie, by obserwować lotniczą defiladę. To wydarzenie będzie zwieńczeniem tego dnia pełnego dostojeństwa.
W pokoju zapanowała cisza, czuł na sobie spojrzenia wszystkich obecnych osób, ale nie wiedział, co mógłby powiedzieć lub dodać. Wydawało się, że ten dzień był zaplanowany od początku do końca, krok po kroku. Cieszył się, że wszystko było tak doskonale przygotowane, najgorsze co mogło się pojawić to chaos i przypadek. Nienawidził tego, lubił znać wcześniej wszystkie szczegóły i wiedzieć, czego będą od niego wymagać.
– Panie, czy chciałbyś coś dodać, wprowadzić jakieś zmiany? – jego sekretarz zapytał usłużnie, ale doskonale wiedział, zarówno on jak i wszyscy w tym pokoju, że nie było mowy o zmianach. Ceremonie koronacyjne wyglądały tak samo od wielu lat i nikt ani nic nie było w stanie tego zmienić.
– Nie, nie ma takiej potrzeby – odparł od razu i zauważył, jak Matthew zapisuje coś w swoim notesie. – Czy mógłbym teraz zapoznać się z dokumentami dotyczącymi ceremoniału?
– Tak, oczywiście Panie – jeden z doradców matki, podał mu kopertę, w której znajdowały się najważniejsze informacje, z którymi musiał się zapoznać. Nie chciał popełnić jakieś gafy, chociaż już teraz czuł się doskonale przygotowany. – A teraz chciałbym przymierzyć koronę – wstał i zauważył zdziwienie na twarzach pozostałych. – W swoim gabinecie – dodał od razu, odpowiadając w ten sposób na pytające spojrzenie matki.
– Ależ Wasza Wysokość – zaczął arcybiskup, ale zanim Louis zdążył otworzyć usta, odezwała się jego matka.
– Korona należy do króla, to jego własność, może przymierzyć ją gdziekolwiek będzie chciał – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Wyszedł z Sali, ignorując arcybiskupa, który pokornie opuścił głowę, unikając jego wzroku. Skierował się w stronę gabinetu, gdzie jeszcze niedawno czas spędzał jego ojciec, a później matka. Wchodząc do środka, przypomniał sobie ostatnią rozmowę z matką, którą tu przeprowadził. Wiedział, że koronacja nie będzie tak trudna jak to, co czekało go wcześniej. Obiecał matce, że nie poprosi o listę kandydatów, którzy niedługo mieli pojawić się pałacu, przyrzekł, że nie sprawdzi tego jednego nazwiska, które już poznał, tego najważniejszego. Stanął przed biurkiem i pomyślał, jak szalone będą te dwa miesiące, jak bardzo będzie musiał skupić się na swojej roli i obowiązkach. Usłyszał ciche kroki Matthew i sekretarza matki. Obrócił się w ich stronę i zauważył koronę ułożoną na błękitnej poduszce.
– Wasza Wysokość – Matthew wyciągnął jego stronę poduszkę i czekał, aż Louis odważy się podejść i nałożyć koronę na swoją głowę. Wahał się jeszcze przez chwilę, zanim podszedł i ostrożnie, ale z odpowiednią siłą podniósł ozdobę i nałożył ją na głowę, krzywiąc się na ciężar, jaki poczuł. Nie spodziewał się, że będzie aż tak ciężka, ale ojciec zawsze opowiadał, jak bardzo bolał go kark po kilku godzinach z koroną na głowie. Poruszył ostrożnie głową i wyprostował ramiona. Musiał nauczyć się siedzieć i poruszać z nią na głowie, by wyglądać naturalnie i elegancko.
– Możecie wyjść – zrobił kilka kroków w stronę krzesła i usiadł na nim ostrożnie. Spaliłby się ze wstydu, gdyby korona spadła mu z głowy. Nie znał się na tym, ale to na pewno byłby początek jakiegoś fatum, które spadłoby na czas jego panowania.
Gdy drzwi zamknęły się i został zupełnie sam, wrócił myślami do tamtego dnia, gdy wyszedł z gabinetu, by zobaczyć ojca po raz ostatni.
Poprawił czarny strój, który został dla niego przygotowany i ruszył w stronę pokoju, w którym leżał ojciec. Wiedział, że całe jego życie uległo teraz zmianie, ale dotarło to do niego dużo mocniej, gdy idąc tak znajomym korytarzem, widział służbę, która zebrała się, by przywitać go głębokim ukłonem oznaczającym tylko jedno idzie król. Udawał, że ich nie widzi, patrzył przed siebie, zmierzając do celu, ale zamarł gwałtownie, gdy dostrzegł tak znajomy, ale przy tym boleśnie inny widok.
Na korytarzu czekały na niego matka i siostra. Widział ich czarne suknie i dłonie ukryte pod materiałem ciemnych rękawiczek. Twarz matki wyglądała tak obco, niczym maska nałożona na znajome oblicze. Podszedł do nich i z zaskoczeniem zauważył za ich plecami sekretarza, ale tym co zaskoczyło go najbardziej, był pocałunek matki, który poczuł na swoim policzku. Tak czuły i zimny zarazem, będący pożegnaniem i przywitaniem. Zamarł, gdy matka ukłoniła się małym dygnięciem. A po niej dokładnie to samo zrobiła siostra, w której oczach malowały się łzy i rozpacz. Nie odezwali się do siebie słowem, jak obcy, którzy nie dzielą żadnych wspomnień, uczuć, przeżyć. Gdy czekał, aż ruszą i pójdą przodem, zrozumiał swój błąd, korona zawsze idzie przodem. Wyminął je pospiesznie i z zaciśniętym od emocji gardłem ruszył przed siebie. Chciał tylko zniknąć za drzwiami sypialni ojca i zanieść się płaczem, który powstrzymywał do chwili, gdy dowiedział się od Alice o jego śmierci.
Zatrzymał się przed drzwiami i gdy chciał wejść, powstrzymała go dłoń matki, która nie powinna spocząć na jego ramieniu w tak swobodnym, frywolnym geście już nigdy w życiu. Skinęła głową na Alice i zrozumiał, że jego siostra miała pożegnać się z ich ojcem jako pierwsza. Mógł na to pozwolić, nie miał nic przeciwko. Ciężkie drzwi zamknęły się za nią, a po chwili do uszu ich i całej zgromadzonej służby dotarł głośny dźwięk płaczu. Chciał spuścić głowę, ale nie mógł, po prostu nie mógł.
– Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptała matka, stojąc blisko niego. – Wiem, że będziesz tęsknić za swoim ojcem, wiem, że chcesz teraz płakać i rozpaczać, ale nie ma już na to czasu i miejsca. Teraz nie jesteś już Louisem, nie jesteś tylko księciem, czy też następcą tronu. Wszystko się zmieniło i teraz musisz być silny, masz pewne zadania i obowiązki, którym musisz podołać. To monarchia jest najważniejsza, to służba jest tym, na czym musisz się skupić. Teraz nie czas na osobiste uczucia, ponieważ już nigdy nie będziesz tylko Louisem, od teraz jesteś Królem Louisem I i to on jest najważniejszy. Tylko on. Jeżeli kiedykolwiek będziesz miał wątpliwości, co zrobić, wiedz, że decyzję zawsze ma podjąć Król Louis I. Gdy przejdziesz przez te drzwi, pożegnaj się z Louisem, którego znałaś i przywitaj się z Królem, którym się stałeś, a wtedy twoje rządy będą długie i szczęśliwe.
Czuł dłonie matki, zaciskające się na jego ciele, jej szepczący głos mówiący tę najświętszą prawdę, której był świadomy, ale teraz wybrzmiała dużo mocniej i silniej. Zrozumiał już wszystko. Wiedział, kim był i kim się stał. Drzwi otworzyły się i wszedł do pokoju, mijając w progu roztrzęsioną Alice. Zauważył ojca, jego spokojne, dobrotliwe oblicze, które tak kochał. Chciał płakać, ale nagle łzy odeszły, nie było już miejsca na rozpaczanie, gdy zrozumiał, co się stało. Wiedział, że w chwili, gdy żegnał się z ojcem, poddani dowiadywali się o jego śmierci, a w różnych zakątkach królestwa rozbrzmiewało donośnie: Umarł król, niech żyje król.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top