Tafla jeziora

[*** Ashy to zdrobnienie a nie literówka*** ]

pov. Kai

Lekko zaspany popchnąłem łapą drzwi, prowadzące do części wspólnej. Właściwie część wspólna to ogromna pusta przestrzeń, we wnętrzu góry będącej siedzibą członków straży królewskiej.

Przetarłem łapą oczy i poprawiłem chustę na szyi.

Ze wszystkich stron słychać było szmery rozmów młodych smoków, które dzisiaj zaczynały swoje treningi. Już zaczynał mnie łeb boleć od samego myślenia o szkoleniu tych szczeniaków... nie żebym miał z tym problem, osobiście bardzo lubię dzieci ale potrafią być dość głośne i ... problematyczne.

W duchu pocieszałem się że Iris będzie na zajęciach.                                                     Ona potrafi trzymać młodych w ryzach.

Nagle z hukiem, w rzędzie najbliżej sklepienia, otworzyły się największe, najokazalsze drzwi. Z drzwi wyszła smoczyca, o lśniących, czarnych łuskach, ostrych jak noże pazurach i długich, lekko zakręconych rogach. O wilku mowa.

Rozwarła ogromną paszczę, z której wydobył się donośny ryk.

Większość drzwi we wnętrzu zaczęła się otwierać i jeszcze nie dawno ogromna pustka i cisza wypełniła się podekscytowanymi, młodymi smokami. Przez moment nawiązałem kontakt wzrokowy z Iris, po czym ona znów zniknęła za wysokimi drzwiami. Stałem tak jeszcze przez parę sekund, po czym skoczyłem w dół ze złożonymi skrzydłami.

                                                                ****

Stałem nad ogromnym, błękitnym jeziorem, wciągając w nozdrza zapach chłodnego, porannego

powietrza. Rozkoszowałem się widokiem pięknego wschodu słońca. Za sobą słyszałem kilkanaście

podekscytowanych głosów. „Liczą na dreszczyk emocji i miłą adrenalinę podczas walki, no to się młodziki rozczarują"- pomyślałem. Uśmiechnąłem się lekko.

Odwróciłem się do reszty mojego zespołu. Łącznie w moim oddziale straży, razem ze mną, było pięć najbardziej utalentowanych, odważnych i walecznych smoków w całym królestwie Salvu.

Spojrzałem na mojego najlepszego przyjaciela, który jak zawsze na ostatnią chwilę zakładał zbroję. Na imię miał Aaron. Był trochę ode mnie niższy, i wygląda jakby go wycięli z dębowego drewna, ale tak naprawdę jego pancerz był dużo mocniejszy niż kłoda. Znaliśmy się praktycznie od zawsze. Nadal pamiętam jak kiedyś, gdy byliśmy jeszcze szczeniakami, którym jedyne co wychodziło to pakowanie się w kłopoty, uratował mnie przed ogromną i hydrą... przynajmniej wtedy wydawała się ogromna.

Obok Aarona stała Ashley. A raczej leżała w cieniu drzewa i odpoczywała przed szkoleniem. Ashley była bardzo spokojna i opanowana.

Wyglądała trochę jak tygrys przez pomarańczowe ubarwienie łusek i czarne znaki przynależności do straży, przypominające trochę czarne pręgi, które swoją drogą zdobiły grzbiety wszystkich członków straży królewskiej. Ilość znaków, zależała od rangi wojownika.

Ashy jako jedyna z zespołu miała dziecko, córkę o imieniu Aneliz, której Iris szczerze nie znosiła swoją drogą.

Koło Ashley stał Whit. Biały smok, trochę wyższy ode mnie. Właśnie szukał czegoś w krzakach, co mnie zbytnio nie dziwiło. Zawsze gdy mieliśmy się zatrzymać dłużej niż na krótką walkę z wrogiem, sprawdzał cały teren.

Whit był dość nieśmiały, ale gdy się go lepiej poznało, okazywało się że ma naprawdę wspaniałe poczucie humoru.

Kilka kroków dalej, był Rio, jadł najprawdopodobniej śniadanie, wisząc na drzewie za ogon. Rio był dość mały w porównaniu z innymi, ale za to bardzo szybki i dobrze radził sobie w powietrzu. Jeden fakt mnie dziwił, Rio nie miał łusek. Jego ciało było pokryte puszkiem, od strony grzbietu granatowym, a od brzucha jasno pomarańczowym. Najprawdopodobniej pod tym puszkiem znajdowała się jakaś twarda pokrywa, bo nigdy podczas ćwiczeń nie odniósł jakiś poważniejszych obrażeń.

Rio był uzależniony od hazardu. Prawie na każdej wspólnej kolacji staży, graliśmy w karty i tu zaskoczenie, zazwyczaj wygrywał właśnie Rio.

Zacząłem powoli iść w ich stronę. Po pokonaniu około połowy dystansu, zobaczyłem czarną sylwetkę smoka około dwudziestu metrów nad ziemią. Byłem niemal pewien że to Iris. I nie myliłem się, po chwili smoczyca zanurkowała w dół składając skrzydła na plecach. W ostatniej chwili, kilka metrów nad ziemią wyhamowała i lekko stanęła łapami na ziemi. Odwróciła łeb w moją stronę i spojrzała mi w oczy. Wyprostowałem się i zasalutowałem skrzydłem.

Iris była większa ode mnie, i to dużo większa. Miała ogromne, zakręcone rogi. Długie, ostre kolce pokrywały cały jej grzbiet i ogon, a łuski mimo iż czarne jak noc połyskiwały różnymi odcieniami fioletu. Jej oczy, były jasno fioletowe i pozbawione źrenic. Iris była bardzo odważna i groźna, dzięki czemu potrafiłaby wygrać walkę z prawie każdym smokiem w kraju. Przez jej osiągnięcia w boju, otrzymała rangę dowódcy przybocznej straży królewskiej.

Smoczyca lekko się uśmiechnęła.

- Ciężki dzień się zapowiada co?- Powiedziała z lekkim poirytowaniem w głosie. Zaśmiałem się cicho.

- na to wygląda- skwitowałem.

Podeszliśmy do reszty ekipy. Gdy nas zobaczyli Ashley zaczęła się podnosić, a Rio zeskoczył z drzewa.

****

Na zachodnim brzegu jeziora zebrała się już sporo podekscytowanych, młodych smoków.

Większość gadów rozmawiała ze sobą, przez co panowała wrzawa i ogólne zamieszanie. Iris skończyła tłumaczyć coś Aaron'owi i odwróciła się i zaczęła iść w stronę jeziora. Jej ogon monotonnie przechylał się na prawo i lewo, a łapy poruszały się powoli. Stanęła przed dość rozproszoną grupą i zmierzyła wszystkich lodowatym spojrzeniem. Szepty momentalnie ucichły, a grupa ustawiła się w czymś na kształt szeregu.

Iris zaczęła powoli przechadzać się wzdłuż niższych od niej gadów, parząc na nie z góry. Gdy była mniej więcej w połowie odezwała się donośnym, lodowatym głosem

- Jeżeli myśleliście że dostanie się do królewskiej straży, będzie proste...- na chwile zamilkła. Zmierzyła wzrokiem kilka smoków koło, których przechodziła.

- ...to się grubo mylicie. - Kilka ostatnich słów wypowiedziała ciszej. Prawie szeptem. Mimo to, każde słowo wypowiedziane lodowatym tonem było doskonale słyszalne.

Po jej słowach zapanowała grobowa cisza. Mogłem niemalże usłyszeć nierówny oddech stojącego koło mnie Whit.

Po kilku sekundach Iris w końcu się odezwała.

- Na początek, ocenimy waszą szybkość. -

Smoczyca zatrzymała się mniej, więcej pośrodku rzędu.

- Obecnie najwolniejszy członek straży królewskiej, potrafi zrobić dwadzieścia pięć okrążeń wokół tego jeziora w szesnaście minut...-podniosła łapę i wskazała na srebrzysto- złotą tafle wody.

Iris na chwilę odwróciła łeb w moją stronę i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Tak, to ja byłem tym „najwolniejszym" przez co byłem zmuszony, dość często słuchać ich uwag na ten temat. Nie powiem

żeby mi to w czymś bardzo przeszkadzało, ale po pewnym czasie stało się to trochę irytujące.

- ... ale ze względu na to że mój towarzysz, przekonał mnie aby na starcie było trochę łatwiej, daje wam dwadzieścia minut na wykonanie piętnastu okrążeń. Ta część z was, która pokona ten dystans na czas,

przejdzie do następnego etapu ćwiczeń.

Natomiast reszta zostanie tu z Aaronem. - Iris wskazała łbem na mojego najlepszego przyjaciela, który akurat skończył rozciągać się niedaleko brzegu jeziora.

- Od niego otrzymacie resztę informacji.-

Po tych słowach odwróciła się i zaczęła iść w moją stronę, a tłum młodych gadów zebrał się wokół mojego przyjaciela.

***

Po kilkunastu minutach, dość głośnego ustawiania się, większość smoków była, gotowa do podjęcia się biegowi sprintem, dość długiego dystansu.

Widziałem że dość spora część z nich, nawet nie próbowała ukryć poziomu odczuwanego stresu.

Niektórzy przestępowali nerwowo łapami.

-Na mój znak, zaczynacie biec. Od tego momentu będę liczyć czas. - Powiedział donośnym, ale i dość spokojnym głosem Aaron. Wszyscy, którzy jeszcze przed chwilą nie byli na linii startu, zajęli swoje miejsca koło innych gadów.

Aaron otworzył szeroko paszczę i rozległ się donośny ryk, który poniósł się echem, po lesie.

W tym momencie, wszystkie młode smoki puściły się pędem przed siebie.

Przez chwile przypatrywałem się tej scenie, ciesząc się że to nie ja muszę biegać bez celu wokół jeziora, ale po chwili mi się to znudziło.

Usłyszałem za sobą szelest i niemal podskoczyłem kiedy poczułem czyjąś łapę na ramieniu.

- WHIT! - krzyknąłem, ciężko powietrze do płuc.- nie strasz gościu. - Wyższy ode mnie gad lekko spuścił łeb.- p-przepraszam. N-nie chciałem. A-A-Ashy miała r-rację że ł-łatwo cię p-przestraszyć.                                                                                                                 - Whit spojrzał mi w oczy po czym wybuchnął śmiechem.

Zaśmiałem się cicho pod nosem.

- przyszedłeś po coś konkretnego, czy tylko się ponabijać?- zapytałem. Biały smok trochę się uspokoił.

- W-W-Właściwie to ch-chciałem s-spytać...-

Whit chwilę się zastanowił i podrapał się lewą łapą po szyi.

- n-n-nie w-widziałeś m-m-może mojej ch-ch-chusty?-

spojrzał na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami.

- Niestety. - Powiedziałem, a Whit lekko skinął głową i odszedł.

Dziwne. Nigdy nie rozchodził się o takie pierdoły. Miałem dziwne przeczucie że to nie była sprawa o której chciał ze mną porozmawiać.

Położyłem łeb i resztę ciała na chłodnej trawie. Było mi tak przyjemnie. Wydałem z siebie cichy pomruk zadowolenia, zamknąłem oczy i przewróciłem się na grzbiet.

Byłem ciekaw, kto będzie prowadził następny etap szkolenia. W głębi duszy, miałem cichą nadzieje że Whit albo Ashley, ktokolwiek byle nie ja.

****

Siedziałem na drzewie, patrząc jak już dość wyczerpana grupa smoków, biegnie ostatnie okrążenie. Widziałem jak Aaron biegnie jako jeden z ostatnich, zachęcając do dalszego biegu smoki, które już widocznie były wykończone.

Spojrzałem lekko w górę na słońce. Czas im się zaraz skończy. Wróciłem do obserwowania zmęczonych gadów, w momencie kiedy pierwszy z nich dobiegł, do oznaczonej jakimiś paprociami, linie oznaczającą koniec okrążenia. Po nim powoli zaczęła dobiegać

reszta smoków.

- Ostatnia minuta! - Ryknęła Iris, a jej głos poniósł się echem po okolicznych szczytach gór.

Po tych słowach, te smoki, które jeszcze przed chwilą wyglądały jakby miały paść z wycieńczenia, teraz biegła niemalże sprintem.

Iris już miała odejść od linii mety, kiedy nagle coś pomarańczowego wbiegło w nią z ogromnym impetem.

Czarna smoczyca potoczyła się kilka metrów po ziemi, po czym odepchnęła od siebie, to coś i stanęła niepewnie na ugiętych nogach.

To co potem zobaczyłem nieomal sprawiło że spadłem z drzewa. Z pyska mojej szefowej, obficie spływały krople czarnej krwi. „Przecież to nie możliwe!" pomyślałem. Jej łuski były kilkukrotnie mocniejsze niż stal. Jedyny smok jakiego znałem, która miałaby na tyle ostre pazury aby je zniszczyć była Ashley, Ale przecież leżała pod drzewem równie zbita z tropu co ja.

Na polanie panowała kompletna cisza. Nawet wiatr straciły ochotę na to by lekko powiewać, a ptaki wały się wydać z siebie choćby najcichszy dźwięk.

Zdezorientowana Iris z dysząc ciężko wpatrywała się w to coś... a raczej kogoś. Była to Aneliz.

-O cholera.- powiedziałem do siebie. Czy Aneliz odziedziczyła po matce zabójczo ostre szpony, na tyle ostre żeby przebić się przez najprawdopodobniej najtrwalszą smoczą łuskę?

Aneliz leżała na trawie kilka kroków od mojej szefowej, próbując się podnieść.

Iris dotknęła łapą, trzech długich pręg, biegnących przez cały bok jej pyska, oraz jedno z dużych oczu. Aneliz usiadła na trawie i ze strachem wpatrywała się w moją szefową.

Kiedy czarna smoczyca spojrzała na swoją całą ubrudzoną własną krwią łapę, jej mina z dezorientowanej zmieniła się we wściekłą. Spojrzała z odrazą na Aneliz, z jej gardła wydobyło się warczenie, które w każdej chwili mogło przerodzić się w ogłuszający ryk.

Mniejsza smoczyca zaczęła się wycofywać.

Kątem oka zobaczyłem jak Ashley poderwała się i pobiegła w stronę rozwścieczonej smoczycy.

Ashy stanęła przed gotującą się od środka Iris.

Przez chwilę smoczycę tylko się w siebie wpatrywały. Po chwili Iris coś szepnęła do niższej od siebie smoczycy, niestety nie usłyszałem co. Widziałem jak Ashley zatrzęsły  się nogi.

Iris odwróciła się i zaczęła iść w stronę naszych rzeczy a Ashley przytuliła swoją córkę.

Na polanie znowu dało się słyszeć głosy, ale teraz były cichsze i mniej zrozumiałe. Potrząsnąłem łbem aby odpędzić od siebie stres i zeskoczyłem z drzewa.



******************************************************** 

witajcie śmiertelnicy.  mam nadzieje że rozdział nie jest zbyt nudny... ani zbyt długi.

jeżeli coś jest nie tak z czcionką to przepraszam.

do następnego, widzimy się później.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top