2. Jesteś tak chamski jak Skalmar.

- Wyglądasz jak śmierć - skomentowała Britt, gdy podeszłam do niej, zakładając na siebie żółtą katankę.

Britt to moja najlepsza przyjaciółka. Znamy się tak długo, że nawet nie pamiętam ile lat już nam wspólnie minęło. No cóż, matematyka nigdy nie była moją mocną stroną. Britt od zawsze była bardziej popularna, lubiana i społeczna niż ja. To nie tak, że nie lubię zawierać nowych przyjaźni. Po prostu jestem bardzo sarkastyczna, dlatego ludzie zwykle za mną nie przepadają.

- A to dlatego, że czuję się jak śmierć - powiedziałam znużona. Po chwili zauważyłam stojącego obok niej chłopaka. Był przystojny i to bardzo. Miał wyraźnie zarysowaną szczękę, lekko nastroszone blond włosy i dobrze zbudowane ciało. - A ty to? Wyglądasz jak Stephen, ale także pasowałoby ci imię Fred. Jestem blisko?

- Tak właściwie to nazywam się James - przedstawił się chłopak. - Jestem współlokatorem Britt. W sumie chodziliśmy razem do poprzedniej szkoły, pamiętasz? James McVey?

- Oh, to ty byłeś jednym z tych pustych mięśniaków - powiedziałam powoli, mierząc go od góry do dołu. - Dziwię się, że cię tutaj przyjęli. Chłopcy z drużyn piłkarskich zwykle bywają... głupi?

- Ja też się dziwię, że cię przyjęli, zważając na to, ile nauczycieli cię nienawidziło i ile razy byłaś zawieszona. Ile? Może z trzy? - odwrócił żart w moją stronę, a ja zjeżyłam swoje brwi w niemiłym zaskoczeniu.

- Tak czy inaczej - wywróciła oczami Britt. - Kto jest twoim współlokatorem? Dziewczyna? Chłopak? Oboje?

- Chłopak - poinformowałam ją. - Dupek o imieniu Brad. Był dla mnie wredny już od momentu otwarcia drzwi. Gdyby moja mama tu była, już dawno zeszłaby na zawał.

- Brzmi zabawnie - zaśmiała się pod nosem. Po chwili James pożegnał się z nami, aby potem gdzieś zniknąć. Zostałyśmy we dwie. Pogoda na zewnątrz była cudowna, więc usiadłyśmy na ławce na terenie naszego kampusu. Przed nami rozgrywał się mały mecz piłki nożnej, a dookoła nas uczniowie chodzili to w jedną to w drugą stronę i plotkowali między sobą. - Jak twoja mama zniosła fakt, że wyjeżdżasz na uniwerek?

- Lepiej niż myślałam - przyznałam ze śmiechem. - Płakała, szlochała i przysięgam, że mało co nie złapała mojej dłoni i nie zaprowadziła mnie z powrotem do samochodu. Na całe szczęście pozwoliła mi tu zostać i zniosła to całkiem dobrze jak na nią.

Skończyłyśmy, rozmawiając na dworze ponad czterdzieści minut. Plotkowałyśmy o uczniach chodzących z nami do szkoły rok temu, o przyszłych zakupach, zajęciach, a w międzyczasie obserwowałyśmy przystojniaków. Nagle nasza konwersacja została przerwana moim okrzykiem zachwytu.

- O mój Boże!

- Co? - zapytała zdezorientowana Britt. Gdy zobaczyła jego, już wszystko stało się jasne. - O kurczę, Margo!

- Myślę, że zaraz skurczę się do rozmiarów tej piłki i umrę!

Stał tam w blasku i potędze swojej chwały mój wieloletni obiekt westchnień, Thomas Finch. Był przystojny, wysoki, miał czarne włosy i zabójczy uśmiech. Może i nie był bardzo dobrze zbudowany, ale nie był także chudy. Chodząca perfekcja. Na dodatek dostał się na ten sam uniwersytet co ja, to musi być przeznaczenie!

- To bardzo dobrze! Może przez wakacje urosły ci jaja i w końcu do niego zagadasz - podniosła mnie na duchu Britt, gdy przechodził obok nas ze swoimi przyjaciółmi. - Może on też coś do ciebie czuje.

- Nie mogę - pokręciłam szybko głową. - Gdy jest w pobliżu nie mogę wypowiedzieć więcej niż pięć słów. Dosłownie.

To prawda. Thomas zawsze był słodki i rozmawiał ze wszystkimi, oczywiście z wyjątkiem mnie. Wewnątrz walczyłam ze sobą, aby pokonać ten lęk i z nim porozmawiać. Niestety zgubiła mnie jego uroda, abym mogła myśleć trzeźwo w jego towarzystwie.

- Właśnie dlatego mam nadzieję, że już z tego wyrosłaś - powiedziała, a ja odwróciłam wzrok z idealnej twarzy Thomasa na jej trochę mniej idealną. - Ponieważ dziś jest impreza w jednym z domów jego przyjaciół, więc logiczne że Thomas też tam będzie. Tak jak my.

- W porządku. Zawsze wiedziałam, że na uniwersytecie co noc będą organizowane imprezy. Brak prac domowych i opuszczanie zajęć to coś, co pewnie każdy tutaj przeżył. Ja natomiast marzę, aby najebać się w trupa i przy okazji nie skompromitować.

- Wow, nie musiałam cię nawet przekonywać - zachichotała. - Spotkamy się, kiedy będziesz gotowa?

- Spotkajmy się tutaj o dziewiętnastej - powiedziałam, spojrzawszy na wyświetlacz swojej komórki. Daje mi to łącznie dwie godziny na dojście do pokoju, wzięcie prysznica, nałożenie makijażu, zmienienie ciuchów i ponowne przyjście na miejsce spotkania.

Pożegnałyśmy się i obydwie ruszyłyśmy w kierunku naszych pokoi. Szczerze mówiąc, nie miałam bladego pojęcia czy Brad ciągle w nim był, czy gdzieś wyszedł. Osobiście wolałam tą drugą opcję, gdyż po naszej pierwszej konwersacji, wnioskuję, że dogadanie się z nim będzie niemałym problemem.

Wyciągnęłam z kieszeni klucz i otworzyłam nim drzwi. Jak się okazało Brad na moje nieszczęście znajdował się w pomieszczeniu. Leżał na swoim łóżku z zamkniętymi oczami, a w dłoni trzymał komórkę, do której podłączone były słuchawki. Wyglądał teraz tak spokojnie, że mogłabym powiedzieć, że może bym go nawet polubiła. Nie mogę zapomnieć jednak, że on tylko śpi, a w rzeczywistości jest prawdziwym dupkiem.

Rzuciłam się na swoje łóżko, które dzięki Bogu znajdowało się w pobliżu drzwi, więc nie musiałam chodzić gdzieś daleko. Wydałam znużone westchnięcie, gdyż zmęczenie zawładnęło całym moim ciałem. Chociaż tyle dobrego, że teraz mam dwa dni wolnego i będę mogła sobie odpocząć.

- Kiedy przyszłaś? - wyrwał mnie z rozmyślań głos Brada. Podniosłam swoją głowę, aby spojrzeć w jego stronę. Siedział właśnie na krańcu swojego łóżka, a słuchawki które wcześniej znajdowały się na uszach, teraz swobodnie opadały mu na ramiona.

- Jakieś pięć minut temu - wzruszyłam ramionami i z powrotem położyłam głowę na poduszce. Kilka minut później znalazłam w sobie siłę, aby wstać na własne nogi. W końcu muszę przygotować się jeszcze na imprezę, która będzie za niecałą godzinę. Podeszłam do łazienki i zauważyłam, że drzwi były uchylone. Zerknęłam do środka i zauważyłam tam Bradley'a szczotkującego swoje zęby. - Żartujesz sobie, prawda?

Brunet posłał mi zwycięskie spojrzenie w lustrze i powrócił do wykonywanej czynności. Weszłam do środka, aby wziąć ręcznik z pobliskiej półki. Przycisnęłam go do swojego torsu, ciągle nie odrywając zniecierpliwionego wzroku od chłopaka. Wyglądało na to, że on wcale nie zamierzał skończyć tak szybko.

- Czy ty robisz to specjalnie? - zapytałam po trzech minutach stania i gapienia się na sylwetkę chłopaka, myjącego zęby.

Loczek nachylił się nad zlewem, wypluł pastę i przemył usta wodą, robiąc to wszystko oczywiście najwolniej jak się tylko da. Spojrzał na mnie w lustrzanym odbiciu z typową dla niego pewnością siebie na twarzy.

- Wybacz Mango, ale muszę myć zęby, bo jestem higieniczny.

- Nie przez pięć minut - wycedziłam. - I na imię mam Margo, nie Mango.

- Mogę myć zęby, tak długo jak tylko zechcę - uniósł wyzywająco brwi. - Mango.

- Jesteś wredny, wiesz? Jesteś tak chamski jak Skalmar. Nawet wyglądasz tak jak on!

Na moją odpowiedź chłopak wywrócił oczami i ruszył ku wyjściu z toalety. Gdy mnie wymijał, specjalnie zahaczył swoim barkiem o mój. Posłałam mu złowrogie spojrzenie, zanim trzasnęłam za sobą drzwiami.

- Zabiję go. Naprawdę zabiję go - szeptałam do swojego lustrzanego odbicia niczym mantrę. - Może go zadźgam? Najlepiej prosto w szyję.

- Wyglądasz wspaniale! - skomplementowała mnie Britt, gdy zerknęła na moje nowe mom-jeansy, w które wetknięta była biała koszulka i moje czarne botki na obcasie. Moja żółta katanka zawiązana była wokół bioder. Dość często tak robię, gdyż na dworze było ciepło, a że nie chciało mi się nosić jej cały wieczór, zwyczajnie przepasałam ją sobie wokół bioder.

- Dzięki, ty także - odpowiedziałam z uśmiechem. Ona natomiast ubrana była w klasyczną, czarną sukienkę do kolan i białą, skórzaną kurtkę. Odwzajemniła mój uśmiech i wzięła moją dłoń w swoją, aby zaprowadzić nas na miejsce imprezy, która znajdowała się poza terenem kampusu.

Byłam gotowa, aby dziś się upić w trzy dupy.

Głośna, popularna muzyka grana była przez ogromne głośniki wewnątrz budynku. Wywróciłam oczami na samą myśl spędzenia kilku godzin, słuchając tego bezguścia. Jedyne co nie podobało mi się w imprezach to wybór muzyki. Są to zwykle kawałki do tańca, czyli coś co w ogóle do mnie nie przemawiało. Mam chociaż nadzieję, że znajdę tu jakiś dobry alkohol, bo tylko po to tutaj przyszłam.

Mój organizm wchłonął już trzy kieliszki wódki, które swoją drogą nie smakowały najlepiej, dlatego zapiłam je piwem. W sumie obydwie kombinacje nie były za smaczne, bo moją twarz przyozdobił grymas zniesmaczenia.

Wkrótce skończyłam razem z Britt na samym środku parkietu, tańcząc do rytmu muzyki. Tańczyłyśmy to razem, to z jakimiś obcymi chłopakami do momentu, aż blondynka zniknęła mi z zasięgu wzroku. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku kuchni, aby wypić kolejną dawkę alkoholu.

Szłam do kuchni ledwo trzymając się na własnych nogach, dlatego pomagałam sobie pobliską ścianą. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, gdy wszystko dookoła mnie wirowało jak na karuzeli. Nie wiedzieć czemu, śmieszyło mnie nawet to, że zapewne nie będę w stanie wrócić sama do pokoju. Szybko odsunęłam te myśli od siebie, bo w końcu jestem na imprezie i niepotrzebnie martwię się pierdołami.

- Przepraszam - wybełkotałam do chłopaków, którzy torowali drogę do barku. Po chwili przepuścili mnie i wzięłam w dłonie puszkę z piwem. Za swoimi plecami usłyszałam gwizdanie, które nie za bardzo mi się podobało, bo wiedziałam, że gapili się na mój tyłek. Starałam się to zignorować, gdyż w takim stanie i tak nie mogłam nic innego zrobić. Gdy chłopcy opuścili pomieszczenie, na spokojnie opróżniłam całą puszkę alkoholu.

Opuściłam kuchnię tak szybko jak wypiłam kolejne dwa kieliszki wódki. Po drodze rozglądałam się, czy aby chłopcy, którzy byli ze mną przy barku, gdzieś się nie czaili. Osobiście nikogo nie dostrzegłam, ale może byłam na tyle pijana, aby nie zwrócić na nich uwagi? Za to całkiem przypadkiem natknęłam się na Thomasa.

Przed wyjściem obiecałam Britt i sobie, że zagadam tego wieczoru do Thomasa. Może jednak złamię tę obietnicę? Nie jestem w nastroju do rozmowy z kimś takim jak on.

Usłyszawszy głos mojej przyjaciółki, zerknęłam w stronę schodów, aby zauważyć ją w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Komu dobrze. Szkoda tylko, ze zostawiła mnie samą, bo pomału zaczynałam czuć się fatalnie.

- Czyż to nie Margo Heart? - powiedział jakiś głos z lekkim niedowierzaniem za moimi plecami. Odwróciłam się ostrożnie, aby przypadkiem się nie przewrócić. W tym momencie żałowałam, że wypiłam aż tyle alkoholu. Stał tam Thomas w swojej białej koszulce, granatowych jeansach i uśmiechem na twarzy.

- Ja? Tak? Uh to ja... - powiedziałam i mentalnie zdzieliłam sobie z liścia. Kiedy z nim rozmawiam, nie mogę wydusić z siebie więcej niż pięć słów, nawet jeśli jestem pijana. Po prostu potrzebuję czasu, aby przeanalizować sobie jak świetnie on wygląda, zanim cokolwiek powiem.

Podkochiwałam się w Thomasie od momentu, w którym go zauważyłam po raz pierwszy. Grał w drużynie piłkarskiej jako pomocnik i właśnie dlatego wiele dziewczyn zwracało na niego uwagę. Okej, no może o wiele większą niż na innych mięśniaków z drużyny takich jak James.

- Nabrałaś kształtów przez te lato - zaśmiał się chłopak i zmierzył mnie od góry do dołu. Moje policzki zapewne przybrały lekkiego odcieniu purpury na dany komplement. Niech mnie gęś kopnie, Thomas we własnej osobie powiedział, że mam ładną figurę! - Jak się trzymasz?

- Ja? Dobrze! Tak, bardzo dobrze - pokręciłam głową, aby pozbyć się wszystkich myśli i się skupić. - Dzięki, ty także dobrze wyglądasz.

- Dzięki Heart - posłał mi szeroki uśmiech, zanim spojrzał na moje puste dłonie. - Chcesz się może czegoś napić?

W tej jednej chwili moje serce przestało bić, a na moją twarz wszedł ogromny uśmiech. Nagle poczułam wielki przypływ pewności siebie, której od zawsze mi brakowało w towarzystwie Thomasa.

- Do diabła! Oczywiście, że chcę!

~ritegs~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top