Rozdział 7

Osiemdziesiąt pięć godziny.

Minęło osiemdziesiąt pięć godzin i czterdzieści minut od momentu kiedy Johanna po raz ostatni widziała Josha całego i zdrowego. Przekonywała się w myślach, że gdy tylko Josh odreaguje całe to ostatnie zdarzenie to sam wróci do domu, że być może nawet słowem nie wspomni o tej sprawie. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej jednak, że powiedziała o jedno zdanie za dużo, że nie powinna tego robić i dlatego czuła potworne wyrzuty sumienia, które sprawiały, że nawet na godzinę przez te ostatnie parę dni nie mogła zmrużyć oka. Ten sam głosik mówił jej również, że nie powinna wypowiadać się na temat ojca Josha. Temat rodziny był jednym z tematów tabu w domu Diaza, którego Josh i Johanna dotychczas rzeczywiście nigdy nie poruszali. Oboje instynktownie wyczuwali, że zarówno porzucenie Josha przez jego rodziców jak i śmierć matki Jo to nie najlepsze sfery do poruszania na co dzień. Rozpoczęcie tych tematów nigdy nie kończło się dobrze.

Zeszłą noc Johanna spędziła w ogrodzie Hewittów, siedząc z Masonem na ławeczce ułożonej przy specjalnym palenisku, gdzie jeszcze parę lat temu czasami urządzali sobie ogniska. Gordon dość wylewnie i szczegółowo opowiedziała mu o wszystkim co się wydarzyło w ostatnich dniach i gdy to zrobiła poczuła jakby ogromny kamień spadł jej z serca. Zupełnie jakby pozbyła się przynajmniej częściowego ciężaru. Niemniej, nawet „wyspowiadanie się" przed przyjacielem nie sprawiło, by niepokój całkowicie minął. I nawet pokrzepiające słowa Masona nie sprawiły, że poczuła się lepiej. Zwłaszcza gdy w poniedziałek i wtorek w szkole dostrzegła wszystkich przyjaciół Josha, ale nie... nie jego samego. I to ją poważnie zaniepokoiło. Theo chodził po szkolnych korytarzach uśmiechając się drwiąco i zerkając na nią jakby wiedział o wszystkim. A ona miała ochotę go tylko zapytać jak może być takim kretynem i gdzie jest Josh, bo była niemalże pewna, że Theo dysponuje taką informacją. Dziewczyna pytała Corey'ego, ale ten twierdził, że naprawdę nie ma pojęcia i zważywszy na to, że ich rozmowa odbyła się w obecności Masona, Johanna szczerze wierzyła, że chłopak mówi prawdę. Przynajmniej chciała mu wierzyć.

Po wtorkowych zajęciach szkolnych Johanna błądziła bez celu po uliczkach Beacon Hills, zastanawiając się dokąd mógłby się udać Josh. Starała się postawić na jego miejscu, myśleć tak jak on, ale szczerze mówiąc nie potrafiła. Nawet nie wiedziała czy poza Theo, Tracy i Corey'm, Josh ma jakichkolwiek przyjaciół. Właściwie to nic o nim nie wiedziała, co tylko potęgowało jej niepokój. Tego samego dnia przy śniadaniu Jasper zapytał ją gdzie jest Josh i kiedy wróci. Miał przy tym tak zbolałą minę, że Johanna po raz kolejny poczuła ogromne wyrzuty sumienia. A gdy dziewczyna próbowała zmienić temat, wspominając o tym, że chyba najwyższy czas, by ściąć Jasperowi włosy, chłopiec najzwyczajniej w świecie odłożył miskę z płatkami do zlewu i oznajmił jej, że zaczeka w samochodzie. I podczas całej drogi do szkoły, kiedy Mason próbował go rozbawić swoimi kiepskimi żartami, młody milczał. I Jo wiedziała, że Jasper obwinia ją o ponowne zniknięcie Josha. I tak, chyba poniekąd też dlatego postanowiła rozejrzeć się osobiście za Diazem.

Podświadomość nakazała jej jechać na cmentarz. Może absurdalnie wierzyła w to, że spotka tam Josha a może po prostu potrzebowała paru chwil dla siebie, by przemyśleć kilka rzeczy na spokojnie. Johanna mogła się jednak oszukiwać ile chciała, ale tak naprawdę musiała w głębi serca przyznać, że gdy siadywała przed grobem matki czuła jakby jej duch działał na Jo kojąco. Co było niemożliwe, ale mimo wszystko dziewczyna od śmierci swojej rodzicielki wciąż to robiła. Niejednokrotnie siedziała na twardym podłożu i przemawiała do marmurowego nagrobka. Analizowała sytuacje, które miały miejsce w jej życiu i za każdym razem czuła ulgę, jakby ten monolog pozwalał jej na pozbycie się ciężaru.

Johanna przemierzała cmentarne alejki zapełnione wszelkiego rodzaju grobami wypełnionymi głównie z marmuru ciemnego, ale i zdarzały się te z jasnego. Kierowała się w stronę nagrobka Alice Diaz, gdy nagle za jej plecami rozległ się szelest i dźwięk złamanych gałązek.

- Jo? – Dziewczyna odwróciła się na dźwięk własnego imienia i momentalnie na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech a w sercu rozlało się przyjemne ciepło. Nie spodziewała się ujrzeć tutaj właśnie McCalla, ale Scott chyba podświadomie wyczuwał kiedy i gdzie się pojawić. Przez chwilę przyglądała się jak chłopak odwzajemnia ciepły uśmiech, po czym powoli do niego podeszła.

- Co tu robisz? – spytała odrobinę zdziwiona jego nagłym pojawieniem się akurat w tym miejscu. Objęła się ramionami, przyglądając mu się uważnie i z zaskoczeniem spostrzegła w jego włosach listki. Zmarszczyła czoło a jej spojrzenie spoczęło właśnie na jego włosach i już miała zapytać co takiego Scott wcześniej robił, kiedy nagle chłopak, widocznie zdając sobie sprawę, że dziewczyna zauważyła ten nieład na jego głowie, gwałtownie przeczesał dłonią włosy, tym samym pozbywając się liści.

- Eee... Szukam kogoś a ty? – Podrapał się po karku, spoglądając na nią niepewnie.

- Ja też... - powiedziała z westchnieniem, odrywając od niego wzrok i wbijając go w grunt. Włożyła ręce do tylnych kieszeni jeansów. Scott powoli skinął głową i podszedł do niej o parę kroków bliżej, czym już sprawił, że ponownie spojrzała mu prosto w oczy.

- Joy, wszystko w porządku?

Joy. Nie pamiętała który to już raz zwrócił się do niej w taki sposób, ale zauważyła, że tylko on tak do niej mówi. Co więcej robił to w odruchowy sposób, co samej Johannie bardzo się podobało. Zupełnie jakby przyjaźnili się już jakiś czas a nie zaczęli rozmawiać od zaledwie paru tygodni. Bo jakby nie patrząc ich relacja od jakiegoś czasu, dzięki rozmowom w szkole, wymienianiu smsów, spotkaniom zaczęła zakrawać od przyjaźń. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i ponownie westchnęła. Nie chciała obarczać go swoimi problemami, ale jednocześnie pragnęła z kimś porozmawiać. Właściwie, chciała porozmawiać właśnie z nim.

- Powiedziałam coś czego nie powinnam. I teraz żałuję – wyznała na jednym wydechu.

W odpowiedzi chłopak powoli skinął głową i tylko jej się przyglądał przez krótką chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Wtedy to Johanna zaryzykowała jeszcze jednym stwierdzeniem, tym razem wspierając je szczerym parsknięciem śmiechem.

- Najchętniej bym po prostu usiadła, napiła się piwa i nie przejmowała się niczym – mruknęła. Unikała alkoholu, miała taki okres w swoim życiu, podczas wystrzałowych szesnastek, kiedy to piła alkohol na wszelkich imprezach, głównie dlatego, że skoro jej znajomi pili to i ona piła z nimi, ale potem jakoś potrafiła się obyć bez procentów. A gdy jej mama zmarła i to ona musiała zajmować się Jasperem... wtedy to już nawet wyjścia ze znajomymi, których tak na dobrą sprawę w Beacon Hills nie miała za wielu, odeszły w niepamięć. Nagle Scott uśmiechnął się szeroko i lekko szturchnął ją ramieniem, czym przykuł jej uwagę.

- Wiesz co? Da się zrobić. – Zaciekawiona Johanna zmarszczyła czoło i posłała mu pytające spojrzenie, ale on tylko zamachał brwiami i kiwnął głową w stronę parkingu przed cmentarzem, kierując swe kroki w jego stronę. Blondynka, bez słowa sprzeciwu, podążyła za nim.



Po jakiś dwudziestu minutach kiedy to Scott zdążył objechać na swoim motocyklu do sklepu, zakupić cztery piwa i wrócić na parking, oboje ponownie skierowali się na teren cmentarza. Scott zaprowadził dziewczynę na schodki cmentarnej kaplicy i chociaż początkowo Johannie wydawało się to dość dziwne miejsce na spożywanie alkoholu w towarzystwie McCalla, musiała jednak przyznać, że umarłym jest chyba wszystko jedno, prawda? Oboje otworzyli swoje butelki piwa i w ciszy, przez około dziesięć minut, powoli je sączyli.

- Powiesz mi co cię gryzie? – spytał nagle Scott i zerknął na nią z ukosa. Johanna uśmiechnęła się do niego niepewnie, ale w odpowiedzi skinęła głową. W końcu od początku chciała to zrobić i teraz nadarzyła się ku temu korzystna okazja. A Scott w niewytłumaczalny sposób działał na nią jakoś tak uspokajająco, co potęgowało jej chęć zwierzenia się mu.

- Nie wiem gdzie jest Josh – powiedziała po prostu i wzruszyła przy tym bezradnie ramionami. Zauważyła, że Scott lekko się spiął na te słowa, odchrząkując.

- Może włóczy się z Theo?

- Nie sądzę. To znaczy... - Nagle w jej głowie pojawiła się błyskotliwa myśl, dzięki której serce Johanny zabiło szybciej, z nadzieją. Blondynka podniosła wzrok na Scotta i momentalnie się nieco rozluźniła. – Przyjaźnisz się z synem szeryfa. Na pewno słyszałeś o morderstwie tego dzieciaka z klasy Masona i Liama? Podobno Theo i Josh tam byli i ja... - Westchnęła, po czym roześmiała się nerwowo, przeczesując blond włosy i odwracając na moment wzrok. Sama przed sobą musiała teraz przyznać, że zareagowała dość pretensjonalnie, gdy usłyszała, że Josh był na miejscu zdarzenia i mógł być zamieszany w zabicie tego chłopaka. Urwała, nie chcąc zdradzać mu swojego zdania w tym momencie i wobec tego tylko przełknęła głośno ślinę i skierowała na niego swoje spojrzenie. – Może wiesz coś o tym? Coś więcej?

Scott jednak w odpowiedzi tylko pokiwał przecząco głową i spojrzał na nią przepraszająco.

- Niestety. Nawet nie wiedziałem, że Josh był w to zamieszany. – Ton jego głos sprawił, że dziewczyna nie tylko mu uwierzyła, ale poczuła się głupio. Skąd Scott miałby cokolwiek wiedzieć? To nie tak, że interesował się każdym zabójstwem w Beacon Hills tylko dlatego, że jego najlepszym przyjacielem był Stiles Stilinski. Johanna zarumieniła się delikatnie i nie wiedząc co odpowiedzieć, sięgnęła po swoje piwo. Napiwszy się sporego łyka, odstawiła je z powrotem na schodek poniżej, tuż obok swojej nogi.

- Nie mam pojęcia co się tam stało, ale gdy tylko się o tym dowiedziałam... Zareagowałam trochę zbyt gwałtownie. Naskoczyłam na Josha, choć może nie powinnam – wyjaśniła, kręcąc przy tym głową i co chwilę spoglądając na bruneta. – Ale... Sama nie wiem. Pomyślałam sobie, że Josh faktycznie mógłby być w to zamieszany i... zwłaszcza, gdy zobaczyłam, że Patrick też mu nie ufa w tej kwestii to jakoś tak samo poszło. Powiedziałam coś, Josh się wkurzył i wybiegł. Od tamtej pory go nie widzieliśmy.

Scott skinął głową w odpowiedzi ze zrozumieniem i również sięgnął po swoje piwo. Napił się małego łyka i obracając je w dłoniach, podniósł wzrok na dziewczynę, próbując posłać jej dodające otuchy spojrzenie.

- Może potrzebuje tylko paru dni na odreagowanie i wróci? Mówiłaś mi kiedyś, że Josh dość często znika, prawda? – Johanna potwierdziła cichym mruknięciem, spuszczając wzrok i wpatrując się w swoje szare trampki.

- Jest coś jeszcze? – dodał po chwili chłopak, wpatrując się w nią czujnie.

To pytanie tak bardzo zdziwiło Johannę, że dziewczyna w jednej sekundzie posłała mu zaskoczone spojrzenie, rozchylając lekko usta. Nie była pewna czy było widać po niej, że w tej chwili zbyt wiele rzeczy ją przytłacza, czy po prostu Scott jest empatą i czuję te wszystkie sprzeczne i negatywne emocje, które się w niej kumulowały, czy po prostu zdążył przez ten krótki czas poznać ją na tyle, by wiedzieć, że faktycznie coś ją gnębi. Mimowolnie w jej sercu rozlało się przyjemne ciepło, spowodowane widokiem zatroskania w bursztynowych, głębokich tęczówkach McCalla. W jednej chwili podjęła decyzję.

- Nie dogaduje się z ojczymem, ale to dłuższa historia – przyznała Jo. Kiedy jednak Scott popatrzył na nią z zaciekawieniem i gestem zachęcił ją, by mówiła dalej, Johanna wzięła głęboki wdech i pociągnęła łyka ze swojego piwa, dopijając je do końca. Chłopak, choć on sam był dopiero w połowie swojej butelki, nie skomentował tego w żaden sposób. Kątem oka Jo wychwyciła jednak, że przez jego twarz przemknęło szczere zaskoczenie. Ignorując to, Johanna skurczyła się nieco w sobie i przybliżyła do Scotta, wciąż jednak zachowując odpowiedni dystans, którego nie chciała zbyt szybko naruszać.

– Kiedy moja mama zginęła w wypadku samochodowym, myślałam, że to koniec. – Jo podniosła wreszcie wzrok na Scotta, mrużąc oczy i zawieszając na chwilę głos. Nie za bardzo wiedziała jak podejść do wytłumaczenia mu wszystkiego. Ostatecznie postawiła na powiedzenie całej historii w najbardziej chronologiczny sposób jaki tylko może. Zatem już po chwili, po zebraniu myśli, kontynuowała. – Spodziewałam się raczej, że Patrick... - Urwała na moment i otworzyła swoje drugie piwo. Od razu po odrzuceniu na bok kapsla napiła się trunku, odwracając wzrok od twarzy chłopaka. Po chwili odłożyła butelkę i zacisnęła mocno wargi, zupełnie jakby się nad czymś zastanawiała. Odezwała się dopiero po ponownym zebraniu myśli. – Wiesz, mama była z nim od jakiś trzech lat, ale nigdy nie powiedziałam do niego inaczej niż po imieniu. Wiem, że moją matkę strasznie to denerwowało, bo dawałam zły przykład Jasperowi, ale... Nie potrafiłam do niego powiedzieć „tato". Patrick nie jest moim ojcem i nigdy nim nie będzie. I już na samym początku nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Właściwie zawsze myślałam, że mojej mamie przejdzie i w końcu z nim zerwie. Zamiast tego ona postanowiła się do niego wprowadzić i po jakimś czasie, dość krótkim czasie – dopowiedziała ze zmarszczeniem czoła i błąkającym się po jej twarzy uśmieszku - wziąć z nim ślub. – Johanna roześmiała się pod nosem, trochę gorzko, ale trochę też z rozbawieniem. Wzruszyła ramionami jak gdyby zupełnie nic na zachowanie swojej matki nie mogła poradzić. Dostrzegła, że chłopak uśmiecha się do niej lekko, odrobinę się przysuwając, tak, że ich kolanom brakowało zaledwie centymetra, by się zetknąć.

– Nawet wtedy się do niego nie przekonałam. W każdym razie nie od razu i nie do końca. Ale... były jedne takie wakacje... - Jo zmrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć dokładne szczegóły owego wyjazdu i nagle jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Patrick zabrał mnie i Jaspera do parku rozrywki. Byłam zniechęcona od samego początku chociaż tak szczerze kocham rollercoastery, karuzele i wszelkie inne atrakcje. Tak czy owak, kłóciłam się z nim o każdą bzdurę i... specjalnie nie powiedziałam Patrickowi, że Jasper ma chorobę lokomocyjną. Mamy nie było wtedy w domu, więc nie miał od kogo się tego dowiedzieć. Chyba chciałam by po prostu zaliczył wtopę. Ale on... Nawet gdy po tej jednej kolejce górskiej, Jasper zarzygał siebie, Patricka i siedzenia – na twarz Johanny wkradł się drwiący uśmiech, ale zaraz go zamaskowała odchrząknięciem i odsunięciem długich pasm jasnych włosów z twarzy – Patrick nie był na mnie zły. Na początku myślałam, że był, ale on zapakował nas do samochodu, dał młodemu jakieś tabletki przeciw chorobie lokomocyjnej czym skutecznie go uśpił, i wrócił z nami do domu. Nie odzywał się do mnie przez cały czas, ale gdy wieczorem siedziałam przed telewizorem i oglądałam film, przysiadł się do mnie i jak gdyby nigdy nic zaczął się śmiać z całej tej sytuacji. – Johanna skierowała wzrok na Scotta, wzruszając trochę bezradnie ramionami. Zawsze wydawało jej się, że nigdy nie dogada się z ojczymem, tymczasem Patrick tak naprawdę nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że może mu się to nie udać. Sama Johanna potrzebowała jednak czasu, by sobie to uświadomić.

- Chyba nie jest taki zły – skomentował Scott z lekkim uśmiechem, na co Johanna zaprzeczyła ruchem głowy i ponownie przechyliła swoje piwo, zapatrując się w przestrzeń przed nią. Odezwała się dopiero po kilku minutach wahania.

- Może nie, ale mimo to nie sądziłam, że będzie chciał nas zatrzymać.

- Co? – Zaskoczenie Scotta widocznie wywarło na niej spore wrażenie, gdyż Jo momentalnie odwróciła głowę w jego kierunku, przyglądając się mu badawczo, nieco zaintrygowana jego ożywioną reakcją. Zmarszczyła czoło, powoli wypowiadające kolejne słowa.

- No wiesz, pomimo tego, że grywał z młodym w lacrosse w wolnej chwili i dawał mi kieszonkowe czy zawsze starał się jakoś ze mną dogadać, nie sądziłam, że po śmierci mamy Patrick będzie chciał się nami zaopiekować. Zwłaszcza, że przez cały czas obwiniałam go o jej śmierć. – Na moment znów zapadła między nimi cisza, którą najwyraźniej Scott wolał przeczekać. Jo, która prawdopodobnie miała noc zwierzeń, postanowiła kontynuować swoje rozmyślania. Wzięła głęboki oddech i uprzednio napiwszy się alkoholu, odezwała się ponownie.

- Mój biologiczny ojciec mieszka obecnie na Alasce, właściwie mieszka tam odkąd rozwiódł się z mamą. Zawsze był tym zapracowanym rodzicem, który rzadko wracał do domu, chociażby na noc. Właściwie widywałam się z nim raz na jakiś czas. Nawet święta opuszczał i wyraźnie nie był typem rodzinnym. Podczas sprawy rozwodowej nawet nie walczył o nas, zgodził się na wszystkie warunki jakie przedstawił mu adwokat mamy. Przyzwyczaiłam się do jego braku, gorzej z młodym, który co jakiś czas usilnie starał się nawiązać kontakt z ojcem – wyjaśniła na początek Johanna, uśmiechając się krzywo i ponownie przybliżając się nieznacznie do Scotta.

Ściemniało się i jednocześnie robiło się chłodniej a ona miała na sobie tylko koszulę w kratę. Mimo to nie chciała jeszcze opuszczać tych kamiennych schodków przy cmentarnej kaplicy. Od McCalla emanowało przyjemne ciepło, więc dziewczyna wręcz instynktownie się do niego przybliżała. Od dawna też nie opowiadała historii swojego życia, głównie dlatego, że nie miała ku temu sposobności. Mason znał szczegóły, bo mieszkał po sąsiedzku, natomiast nikomu innemu nie kwapiła się do opowiadania skąd pochodzi i dlaczego nagle zamieszkała w Beacon Hills. Uważała, że jej życie to prywatna sprawa i nikt bez zaproszenia nie ma powodów, by wścibiać w nie nosa. Ale teraz, mając ku temu okazję, chciała się po prostu wygadać przed kimś, kto ją wysłucha. A nikt nie potrafił słuchać tak jak Scott McCall.

– W każdym razie, gdy obudziłam się w szpitalu po wypadku samochodowym rok temu, pierwszą osobą jaką zobaczyłam był Patrick. Gdzieś w głębi serca czułam, że to zwiastuje coś niedobrego, ale dopóki nie wypowiedział tych paru słów, łudziłam się, że wszystko może być w porządku. Nawet obiecywałam sobie w myślach, że postaram się z nim dogadać byle z mamą było wszystko w porządku. Ale nie było. – Dziewczyna spięła się po tych słowach i czując, że nagle zaschło jej w gardle, sięgnęła po butelkę z piwem. Przed jej oczyma ponownie stanęła scena ze szpitala, kiedy to po wypadku samochodowym powoli otworzyła oczy i ujrzała lekko poturbowanego Patricka ze szwami na skroni. Wyrwała się z zamyślenia, gdy poczuła czyjś dotyk. Scott delikatnie dotknął jej kolana, przekazując jej w tym geście wsparcie i otuchę, za co dziewczyna podziękowała mu lekkim uśmiechem i kontynuowała.

- Myślałam, że będę musiała przeprowadzić się na Alaskę, że będę musiała zacząć wszystko od nowa i nawet... - Urwała, przełykając gwałtownie ślinę i uśmiechając się gorzko na samo wspomnienie tamtych ciężkich chwil. Spuściła wzrok, wpatrując się ze zmarszczeniem brwi w dłoń Scotta, spoczywającą na jej kolanie. – Nawet zaczęłam się pakować. Od razu po powrocie ze szpitala. I wtedy Patrick powiedział, że nie chce byśmy wyjeżdżali. Pokłóciłam się z nim wtedy. – Oczy Johanny lekko się zaszkliły, ale opanowała się, gdy przewróciła oczyma i odchrząknęła. Widziała zatroskane i współczujące spojrzenie Scotta, ale nie chciała, by teraz powiedział jej coś pokrzepiającego. Od tamtych wydarzeń minęło tyle czasu, że Johanna już zdążyła zapomnieć jak się wtedy czuła, jak przepełniały ją mieszane uczucia. Ponowne rozdrapanie tych ran nie było zbytnio dobrym pomysłem, ale skoro powiedziało się już A to trzeba powiedzieć też Be. - Dla mnie Patrick był całkiem obcą osobą. Szczerze? Nie chciałam z nim mieszkać. Nie po tym, co się wydarzyło. Nie wyobrażałam sobie tego. W Beacon Hills nic mnie nie trzymało, więc bez obaw mogłam wyjechać do Alaski. Ale on powiedział, że będzie o nas walczył.

- I zawalczył?

- Tak naprawdę wcale nie musiał – odparła Johanna, kręcąc gwałtownie głową. Jej oczy ponownie nieco zaszły mgłą a ona wyraźnie zesmutniała. Scott podchwycił jej wzrok podczas chwili ciszy jaka zapadała. Wciąż się nie odzywał. Był wyraźnie nastawiony na słuchanie, a Johanna pod wpływem alkoholu otworzyła się na tyle, by opowiedzieć mu dokładnie o wszystkim. – Ojciec pojawił się na pogrzebie. Postał z nami przez chwilę nad grobem, gdy ceremonia się zakończyła a później zabrał mnie, Jaspera i Patricka na obiad, co samo w sobie było dla mnie czymś dziwnym, bo po co miałby zabierać właśnie Patricka? I wtedy mój ojciec – słowo „ojciec" za każdym razem wypowiadane było w wyjątkowo gorzkim tonie przez Johannę - już po całej ceremonii, po zbędnej gadce o niczym i kilku kiepskich żartach i wspominkach, zapytał: „Patrick, zaopiekujesz się nimi, prawda?" – Johanna prychnęła z goryczą na samo wspomnienie tej sytuacji, po czym przepiła swoje słowa piwem. – Trochę mnie zatkało, muszę przyznać, ale...

Nagle Johanna zdała sobie sprawę z czegoś, do czego wcześniej nigdy nie doszła. Chciała powiedzieć, że tego mogła się spodziewać po nim spodziewać, zwłaszcza, że początkowo ojciec nie chciał płacić alimentów, po tym jak wszystkie kartki świąteczne i listy, które Jasper mu wysyłał, wracały z powrotem do ich domu na adres nadawczy – Johanna widziała jak jej matka ze smutkiem w oczach i wymuszonym uśmiechem, którym musiała obdarzyć listonosza, odbiera je i chowa do swojej torebki, by móc je potem wyrzucić lub spalić. Chciała też dodać, że mogła się spodziewać właśnie takiej reakcji po tym jak jej ojciec nie zaprosił swoich dzieci na swój własny ślub z nową kobietą, po tym jak przez kilka miesięcy utrzymywał, że nie ma dzieci i po tym jak nie przyjechał odwiedzić Jaspera w szpitalu, gdy ten złamał sobie nogę na obozie sportowym. Przełknęła wszystkie te słowa, nie wiedząc za bardzo dlaczego chciała bronić tego człowieka, chociaż wcale nie miała ku temu powodów. Zdała sobie jednak sprawę, że już i tak sporo zażaleń z jej strony wyszło tego wieczoru.

- Ale? – rzucił lekko Scott po chwili milczenia, widząc, że dziewczyna się waha przed ostatecznym dopowiedzeniem tego zdania.

- Ale przynajmniej poznałam ciebie – odpowiedziała wreszcie, odwracając wszystko w żart. Scott zaśmiał się głośno, może trochę z wymuszeniem, ale Johanna doceniała ten gest. Nawet jeśli miał przeczucie, że nie to chciała powiedzieć w pierwszym odruchu Johanna, to chyba nie miał zamiaru na nią naciskać, za co blondynka była mu szczerze wdzięczna.

- I mówisz, że to było tego warte? – spytał, podtrzymując swobodny temat na jaki z ogromną łatwością przeszli.

Tym razem to Johanna się zaśmiała i podniosła na niego swoje rozbawione spojrzenie.

- Chyba tak. – Scott niepewnie ujął drobną dłoń dziewczyny i przez chwilę przypatrywał się jej szczupłym palcom splecionymi z jego palcami. Na palcu serdecznym widniał pierścionek z białego złota z kwadracikiem wypełnionym cyrkoniami. Nieco się przekrzywił, więc Scott niemalże odruchowo, palcem serdecznym poprawił go i uśmiechnął się lekko do dziewczyny. Johanna zarumieniła się odrobinę, jej serce zabiło mocniej, ale również odwzajemniła ten uśmiech, rozkoszując się przyjemną ciszą.

Scott objął jej dłoń obiema rękoma i przez chwilę ponownie wpatrywał się właśnie w ich splecione dłonie. Jo zauważyła, że chłopak zawahał się, ale ostatecznie wypowiedział pytanie, które najwyraźniej krążyło mu od dobrej chwili po głowie.

- Powiedziałaś, że obwiniałaś Patricka. Dlaczego?

To pytanie nieco zaskoczyło Johannę i przez chwilę zastanawiała się czy faktycznie powiedziała coś podobnego. Jak widać, tego wieczoru wylewała z siebie słowa nie zastanawiając się dokładnie nad nimi. Blondynka rozchyliła lekko usta, po czym zagryzła dolną wargę w akcie wahania i niepewności.

- Ponieważ – dziewczyna wzięła głęboki oddech a jej oczy ponownie zalśniły niebezpiecznie, jak gdyby lada chwila miały zebrać się w nich łzy - to on wtedy prowadził samochód.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top