Rozdział 6

Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy Patrick Diaz przekroczył próg swojego domu, nie robiąc przy tym żadnego hałasu. Nawet podłoga nie zaskrzypiała przy jego lekkim kroku. Niemal natychmiast do jego uszu dobiegł cięty dowcip kreskówkowego Flasha, co sprawiło, że mężczyzna ze zmarszczeniem czoła szybko zamknął drzwi wejściowe i rzucając niedbale swoją torbę na podłogę, podszedł do kanapy w salonie. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak jego dwunastoletni podopieczny przykryty do połowy kocem, ślini się na poduszkę. Jego rozmierzwione miodowe włosy były już ciut za długie, co oznaczało, że Johanna w ciągu następnych paru dni znów zacznie przekonywać swojego brata, by pozwolił jej skrócić sobie włosy. Zawsze było tak samo. Johanna niemal wypruwała sobie żyły, prosząc go, by dał sobie nieco podciąć włosy a tymczasem Jasper uparcie się na to nie zgadzał, gdyż szczerze bał się, gdy ktoś wywijał nożyczkami tuż nad jego głową. Ostatecznie to Patrick będzie musiał do niego podejść po męsku, mówiąc mu, że może z nim podejść do fryzjera na ostrzyżenie jeśli nie chce, by jego siostra to robiła. I wtedy Jasper zawsze się zgadzał a Johanna niejednokrotnie się dziwiła dlaczego jej brat pozwala Patrickowi na strzyżenie a jej nie. Cóż, może dlatego, że Patrick nie dość, że nie zajmował się tym osobiście tylko chodził z nim do fryzjera to jeszcze zawsze po takiej wycieczce zabierał Jaspera na fast food, o czym Jo nie musiała wcale wiedzieć, prawda?

Patrick odnalazł gdzieś na podłodze pilota i wyłączył telewizor. Stwierdził, że jeśli Jasper pośpi jeszcze parę minut dłużej na kanapie to go nie zbawi i wobec tego Patrick po cichu udał się do łazienki na piętrze, by wziąć gorącą kąpiel. Zmywając z siebie trud i pot dzisiejszego dnia, zastanawiał się czy Josh jest w domu. Johanna była na pewno. I nawet gdyby nie widział jej samochodu na podjeździe byłby o tym święcie przekonany. Johanna nigdy nie sprawiała mu problemów, zawsze była na czas w domu, nie znikała w środku nocy, dobrze się uczyła i dbała o utrzymanie porządku, dbała też o swojego braciszka. Patrick wiedział, że nie musi się martwić o dziewczynę, która była rozsądna i dojrzała, właściwie nawet przedwcześnie dojrzała. I te dwie cechy dość subtelnie kontrastowały z charakterem jej matki. Właściwie, poza pewnymi cechami wyglądu, jak łagodne rysy twarzy, podobny delikatny uśmiech czy ten sam kształt oczu, Johanna w niczym nie przypominała swojej mamy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo im dłużej mieszkał z dorastającą Jo, tym bardziej twierdził, że jednak dziewczyna jest do niej bardziej podobna niżby chciała. Jej mama, Alice, była, jakby to najłagodniej ująć, bardzo przebojową kobietą. Śliczną, zawsze uśmiechniętą, zadowoloną z życia, trochę niecierpliwą, miewała szalone pomysły, którymi dzieliła się z Patrickiem zawsze ze lśniącymi z podekscytowania oczyma.

O momencie poznania Patricka i Alice zadecydował przypadek albo przeznaczenie, jeśli ktoś oczywiście wierzy w siłę wyższą, na którą nic ani nikt nie ma wpływu, a ma ona decydujący głos jeśli chodzi o to jak ma się potoczyć nasze życie. Albo na to, że dwoje zupełnie obcych sobie ludzi spotyka się w miejscu, w którym nawet nie mieli się znaleźć. A przynajmniej jedno z nich nie miało takiego zamiaru. Alice i Patrick spotkali się na ślubie swoich najlepszych przyjaciół. On był zastępcą pierwszego drużby pana młodego, a ona najlepszą przyjaciółką panny młodej. Jeśli chodzi o Diaza to było z nim trochę jak w filmie „Polowanie na drużbów". Pewnego dnia, jego kolega z liceum zadzwonił do niego z wiadomością, że się żeni i zaprasza go na swój ślub. Panowie porozmawiali krótką chwilę, nie było się bez gratulacji i grzecznościowych pytań typu; co nowego. Później zaproszenie przyszło już oficjalnie pocztą. Patrick długo właściwie zastanawiał się nad tym czy pójść na wesele, głównie dlatego, że z owym kolegą jakiś czas wcześniej stracił kontakt. Jednak miesiąc przed weselem ów kolega zadzwonił ponownie, chcąc wiedzieć czy Patrick zjawi się na weselu, a gdy Diaz wyraził swoje niepewności, przyszły pan młody niemalże wybłagał na nim obietnicę przyjścia oraz podjęcie się roli pierwszego drużby, którego na chwilę obecną mu brakowało. Choć Patricka nieco to zdziwiło, nie mógł odmówić tej zdesperowanej prośbie. Cóż, gdyby odmówił, prawdopodobnie nigdy nie poznałby Alice. Patrick na próbie ślubu zjawił się spóźniony, dlatego niemalże w podskokach biegł po dziedzińcu kościelnym, by jak najszybciej znaleźć się przed ołtarzem, tam gdzie od dobrej godziny powinien być. Okropnie wtedy padało i wiało, i w momencie kiedy Patrick zajął się składaniem parasola tuż przed drzwiami kościoła, wpadł z rozmachem na pewną kobietę. I gdy tylko na nią spojrzał, poczuł jakby trafiła go strzała Amora. W jasnoróżowej sukience, w krótkich, roztrzepanych i nastroszonych brązowych włosach oraz z najpiękniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widział, Alice prezentowała się po prostu pięknie. Zwłaszcza, gdy z uśmiechem oznajmiła mu, że właśnie zniszczył wiązankę dla panny młodej, gdyż przy upadku kwiaty rozsypały się. Tak się zaczęło, później były randki, rozmowy, telefony i szczere wyznania. Początkowo Alice była nieco nieprzystępna, tłumacząc mu, że umawianie się z nią nie jest takie proste. Była od niego dziesięć lat starsza, miała za sobą rozwód, wciąż próbowała jakoś przetrawić byłego męża i posiadała... dzieci. Szczerze mówiąc, w momencie kiedy Patrick usłyszał, że Alice ma dwójkę pociech, trochę się przeraził, ale nie na tyle, by sobie odpuścić. Nie wiedzieć czemu nie interesowały go żadne inne kobiety, Alice była wspaniała i choć zabrzmi to tandetnie, Alice była kimś, kogo Patrick szukał przez całe swoje życie.

Nie zmieniało to faktu, że jednak najbardziej zestresowany był podczas pierwszego spotkania z dzieciakami. Może dlatego, że o ile zdołał oczarować Alice na tyle, by pozwoliła mu zaangażować się we własne życie, o tyle z jej dziećmi mogło być znacznie trudniej. A jeśli nie zdołałby się z nimi dogadać to prawdopodobnie Alice by go rzuciła, dla dobra swojej rodziny. Tak przynajmniej Patrick myślał. Nie oznaczało to, że by takiej decyzji nie zrozumiał, bo jednak z ciężkim sercem, ale zdecydowanie przyznałby jej rację. Była matką, musiała się z dziećmi liczyć najbardziej. Rzecz w tym, że niemal już od pierwszego spotkania naprawdę polubił Jaspera. Chłopiec, gdy tylko usłyszał, że „nowy chłopak mamy" jest strażakiem, był wniebowzięty i oczarowany jego osobą. Właściwie, obaj dość łatwo zbudowali pozytywną relację, Jasper sam od siebie przychodził do niego i opowiadał mu różne rzeczy albo pytał o wszystko, czego był ciekaw. A Patrick odpowiadał, rozmawiał, tłumaczył i zabierał go do kina i na mecze. Gorzej sytuacja miała się z córką Alice. Piętnastolatka była do niego negatywnie nastawiona, czemu poniekąd nie mógł się dziwić. Nawet jeśli Jo nie przyznawała się do tego, wiedział, że odejście jej ojca nie mogło być dla niej łatwe, tym bardziej, że nagle pojawił się ktoś, kto chciał wejść w jego miejsce. Dlatego Patrick starał się zrozumieć. Ba. Niejedną noc spędził na rozmyślaniu czy rzeczywiście nie byłoby dobrze, gdyby on i Alice pozostali tylko przyjaciółmi, bo może nie powinien próbować zastąpić tej dwójce ojca. Tyle, że Patrick kochał Alice. Co więcej, zdążył pokochać Jaspera w parę tygodni po ich poznaniu. Również Johanna stała się dla niego bardzo ważna.

Pomimo tego jak miała się początkowa sytuacja, Patrick był bardzo zdziwiony, gdy Alice przyjęła oświadczyny. Zresztą, nie tylko on, bo i Jo początkowo nie mogła w to uwierzyć. Chyba do nastolatki dotarło to dopiero w momencie, gdy cała trójka wprowadziła się do Patricka.

Pół roku po przeprowadzce, Alice stała się panią Diaz, żoną Patricka. I dopiero od tamtej pory, Johanna powoli, niewielkimi kroczkami zaczęła zmieniać swoje nastawienie do swojego ojczyma. Bywała milsza, miewała nawet swoje momenty, kiedy opowiadała mu co się wydarzyło w szkole albo od niechcenia (ale jednak!) pomagała mu z prezentami dla Alice i często zgadzała się, by zostać na weekend w domu z Jasperem, by Patrick mógł zabrać żonę na kolację i do kina. Johanna nigdy jednak nie zrezygnowała z docinek, które mu serwowała niemal codziennie, bywała sprzeczna, niechętna do współpracy i nie omieszkała mu co jakiś czas wspomnieć, że jej matka pewnie niedługo się znudzi i będzie chciała się rozwodzić, ale Patrick ignorował to, zwłaszcza, że z czasem te komentarze były bardziej w formie żartu aniżeli chęci bycia złośliwym. Poza tym dla niego liczyły się tylko te krótkie, ale dobre momenty. Ich relacja stała się stabilna i taka się utrzymywała aż do czasu wypadku.

Patrick wyszedł spod prysznica i sięgnął po ręcznik wiszący na rurkach grzejnika. Westchnął ciężko i spojrzał w zaparowane lustro i wtedy dostrzegł na nim żółtą, samoprzylepną karteczkę. Starannym, nienagannym, niemal kaligraficznym pismem znajdowała się na niej notka z przypomnieniem o spłacie rachunków za prąd i wodę. Patrick ze zdumieniem uzmysłowił sobie, że powinien zapłacić za kwartał dokładnie następnego dnia, co oznaczało, że podobna notatka prawdopodobnie znajduje się na jego laptopie. On, w przeciwieństwie do Johanny, był nieco nierozgarnięty i zapominał o takich rzeczach jak na przykład spłata rachunków, wywiadówki, odebranie Jaspera z treningu lub od kolegi, zrobienie zakupów w co drugą sobotę. Na szczęście ona pamiętała.

Ubrany już w spodnie od piżamy i ciemną bokserkę zszedł ponownie do salonu.

- No dalej, kolego – szepnął, biorąc Jaspera na ręce. Chłopak poruszył się niespokojnie, ale nie obudził się. Jasper miał naprawdę mocny sen, czego nie można było powiedzieć o jego siostrze. Patrick zdawał sobie sprawę, że Jo to ranny ptaszek, ponadto nieraz w nocy słyszał jak zatrzaskuje lodówkę i grzebie po szafkach w poszukiwaniu naczyń. Nie budziła go tymi hałasami, bo tak naprawdę Johanna zachowywała się naprawdę cicho, zważając prawdopodobnie na to, że inni domownicy śpią. Nie. Chodziło o to, że Patrick tak naprawdę nie sypiał za dobrze odkąd Alice zmarła i czasami budził się w nocy, by po jakimś czasie zasnąć ponownie.

Gdy już odłożył śpiącego chłopca do jego łóżka i przykrył go, Patrick zamknął drzwi do pokoju Jaspera i skierował się w stronę swojej sypialni. I w chwili gdy trzymał klamkę w swojej dłoni, dobiegł go stłumiony dźwięk. Patrick odruchowo sięgnął do kieszeni, ale w spodniach, w który spał, telefonu nie było. Dopiero wtedy uzmysłowił sobie, że przedmiot spoczywał w torbie pozostawionej na dole, tuż przy wejściu. Kompletnie o niej zapomniał. Pośpiesznie zbiegł po schodach i w ostatniej chwili zdążył odnaleźć i odebrać połączenie.

- Tak? – Trochę zdziwił go telefon od szeryfa Stilinskiego, którego nazwisko wyświetliło się tuż nad numerem dzwoniącego, o tej porze, dlatego był trochę zaniepokojonym, co dało się usłyszeć w jego głosie. Dobiegło go ciężkie westchnienie szeryfa. Patrick tylko nieco się spiął, obawiając się najgorszego.

- Musisz odebrać swojego chłopaka z posterunku – powiedział oficjalnie szeryf. Po tej wypowiedzi Patricka dobiegł odgłos zamykanych drzwi i nagle po drugiej stronie słuchawki zrobiło się dziwnie cicho. Najwidoczniej szeryf odciął się od swoich współpracowników, zamykając się w gabinecie. Stilinski odchrząknął. – Słuchaj, Patrick, znamy się już od kliku lat i dlatego chciałbym załatwić tą sprawę polubownie, ale... Josh był na miejscu zbrodni. I nie chce nam o niczym powiedzieć. Wiem, że w tym miasteczku dzieją się różne dziwne rzeczy, na które nie mamy wpływu, ale nie wszystko da się w ten sposób usprawiedliwić.

- Tak, tak, rozumiem, szeryfie – przytaknął Patrick. Kamień poniekąd spadł mu z serca, bo obawiał się czegoś znacznie gorszego. Chwilę później uświadomił sobie jakie to niedorzeczne, że odetchnął z ulgą na wieść o tym, że jego bratanek był na miejscu zbrodni a nie stał się jej ofiarą. – Odbiorę go.

- Patrick... myślę, że powinieneś skontaktować z ojcem chłopaka.

Diaza trochę zmroziło, ale równocześnie zdał sobie sprawę, że to raczej nieuniknione prędzej czy później. Westchnął w odpowiedzi, zdając sobie sprawę, że John Stilinski ma słuszność.

- Zaraz tam będę. – Po rozłączeniu się, Patrick na moment przyłożył czoło do chłodnej ściany, zastanawiając się dlaczego ostatnio nic się nie układa w jego życiu i co takiego zrobił złego, że spotykały go same problemy. Z westchnieniem uzmysłowił sobie, że na pewno Johanna uświadomiłaby go dość konkretną odpowiedzią.

Odpalając samochód zdał sobie sprawę, że może, ale tylko może, dziewczyna ma całkowitą rację.





- Jadę do Meksyku. – Johanna obejrzała się przez ramię, spoglądając na wchodzącego do kuchni Patricka. Jak zwykle w sobotnie poranki Jasper siedział z miską płatków dzierżoną w dłoniach na puszystym, szarym dywanie w salonie i oglądał jakiś film dla dzieci a w tym czasie Johanna zmywała po sobie naczynia, z zamiarem przyrządzenia śniadania pozostałym domownikom. Tym razem jednak Patrick zaskoczył ją, wstając wcześniej niż podejrzewała. Dziewczyna nic nie mówiąc, dokończyła zmywanie swojego kubka i odłożyła przedmiot na suszarkę, po czym sięgnęła po ścierkę. Odwróciła się przodem do Patricka, wycierając w materiał mokre dłonie.

- To mu się nie spodoba.

- Jak będzie trzeba to i jego odeślę do tego Meksyku.

- To mu się jeszcze bardziej nie spodoba – powiedziała z niewielkim niedowierzaniem w głosie dziewczyna, odkładając ściereczkę na bok i krzyżując ręce na piersi. Spojrzała na mężczyznę przenikliwie, marszcząc przy tym czoło. Nie rozumiała skąd nagle u niego wzięło się tyle determinacji i poniekąd złości.

- Nie obchodzi mnie to – oznajmił Patrick, siadając z ciężkim westchnieniem na krześle. Mężczyzna przeczesał dłonią hebanowe, kręcone włosy i wsparł się łokciem na stole. Jo dostrzegła cienie pod jego oczyma, bruzdę zdobiącą jego czoło i wyrażającą głębokie zamyślenie oraz ogólnie zmęczoną postawę. To był inny rodzaj zmęczenia niż to, które widywała u niego nieraz po pracy. Tym razem Patricka wyraźnie coś przerastało.

- Niby od kiedy? – mruknęła Johanna, przyglądając mu się uważnie. I gdy dostrzegła z jego strony wahanie, postanowiła dać mu czas na odpowiedź i sięgnęła po czajnik. Nalała do niego litr wody i odstawiła na miejsce, by poprzez kliknięcie zagotować wodę. Rozległ się szum, wymieszany z odgłosami dochodzącymi z salonu. Jeszcze zanim Johanna posłała Patrickowi pytające spojrzenie, przygotowała niebieską ze złotym wzrokiem filiżankę.

- Josh sprawia problemy.

- Czy coś się wczoraj wydarzyło? Coś o czym jeszcze nie wiem? – zapytała, robiąc zdziwioną minę. Odniosła wrażenie, że nie chodzi już tylko o to, że Josh wrócił późno do domu, nawet jeśli była to pora późniejsza niż godzina powrotu Patricka.

Słyszała zresztą jak oboje wrócili w środku nocy do domu, słyszała podniesiony i nerwowy głos Patricka oraz burczenie ze strony Josha. I słyszała jak chłopak tupiąc nogami wychodzi po schodach i zamyka się w swoim pokoju. Słyszała jak Patrick ciężko wzdycha przechodząc do swojej sypialni. I dopiero, gdy po jakiś dwudziestu minutach powietrze już tak nie drżało i wszystko ucichło, ona zeszła do kuchni. W nocy jednak nie zastanawiała się co takiego znów się wydarzyło a teraz... teraz miała okazję, by się tego dowiedzieć, bo jak zdążyła już zauważyć wydarzenie z wczorajszej nocy wywołało ogromne poruszenie w domu Diaza.

- I się nie dowiesz. – Niespodziewanie Josh pojawił się w kuchni. Był już ubrany; w ciemną koszulkę, jeansy i bluzę. Prawdopodobnie gotowy do wyjścia. Ku jej zdziwieniu chłopak jednak nie skierował się w stronę drzwi tylko oparł się niedbale o półki kuchenne, tępo wpatrując się w podłogę w kuchni a następnie zerknął na Patricka, który w tym momencie uparcie na niego nie patrzył. Twarz Josha wyrażała opanowanie, spokój a chłód bił z jego oczu. Niemniej, Jo odniosła również wrażenie, że ta cała jego nonszalancka postawa jest tylko iluzją, którą chłopak starał się im zaprezentować.

Widząc tą scenę, Johanna ponownie miała ochotę zapytać co się dzieje. Była zdezorientowana i kompletnie nie rozumiała dlaczego nagle Patrick jest aż tak wściekły na Josha, że nie może na niego patrzeć.

- Josh jest podejrzany o morderstwo.

- Co ty...? – Oczy Johanny rozszerzyły się gwałtownie, serce zabiło jej szybciej, ale nie zdążyła nawet dokończyć swojego pytania, bo od razu Josh wtrącił się w jej wypowiedź, momentalnie sztywniejąc i podchodząc parę kroków w przód, tak by znaleźć się w polu widzenia Patricka.

- Nieprawda! Nie to powiedział ci szeryf Stilinski!

Zapadła cisza, podczas której Johanna uważnie wpatrywałaś się w młodego Diaza. Momentalnie wyraz jego twarzy jak i cała jego postawa się zmieniła. Był przerażony. Autentycznie przerażony faktem, że został oskarżony o coś tak potwornego. I naprawdę nie musiała być nie wiadomo jakim znawcą, by to stwierdzić. Widziała jak próbował opanować drżenie rąk, jak starał się oddychać miarowo i spokojnie, ale i tak najbardziej zdradzały go oczy. Czaił się w nich głęboki strach, panika i z niewyjaśnionych powodów Johanna pomyślała, że tą panikę wywołał fakt, że Patrick mu nie wierzy, że chyba po raz pierwszy odkąd Josh zamieszkał wraz z nim, Diaz nie jest po jego stronie i nie próbuje go usprawiedliwić.

- To jak mi, do cholery, wytłumaczysz to, że byłeś na miejscu zbrodni? Razem z Theo Raekenem, który jakimś dziwnym trafem zdołał uniknąć złapania a ty zostałeś, trzymając tego martwego chłopaka za rękę? Klęczałeś przy jego martwym ciele i miałeś na sobie jego krew! Josh, jak mi...

- Patrick – ucięła ostro i krótko Johanna, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Głównie dlatego, że jej ojczym podnosił niebezpiecznie głos o zbyt wiele oktaw, a ponadto dostrzegła, że jej młodszy braciszek nie tylko nadstawia ucha, zwodzony krzykami zawsze spokojnego Patricka, ale również wstał i skierował się w ich stronę.

Zapadła grobowa cisza, trwająca dokładnie do chwili, kiedy to Jasper pojawił się kuchni i postanowił ją przerwać.

- Josh miałeś dzisiaj ze mną pojechać do kina. – Chłopak spojrzał z nadzieją na bruneta, przecierając wciąż chyba jeszcze zaspane oczy, choć nie spał od dobrych dwóch godzin. Johanna zerknęła niepewnie na Josha, ale on nie patrzył na nią. Wymusił na sobie uśmiech i łagodne spojrzenie skierował na Jaspera.

- Możemy nawet teraz, młody. – Gdy tylko Gordon usłyszał taką odpowiedź, jego oczy zalśniły z radości i już miał zamiar odwrócić się na pięcie i pobiec na górę, by się przebrać, gdy nagle głos Johanny skutecznie go unieruchomił w miejscu.

- Nie! – Dziewczyna słysząc zgodę ze strony Diaza, poczuła irracjonalny lęk spowodowany wiadomościami, które usłyszała. Wszyscy na nią spojrzeli, ale ona niepewnie skierowała tylko wzrok na Josha, chcąc zbadać jego reakcję. Nawet jeśli jej kolejne słowa wcale nie były skierowane do niego. – Ja z tobą pójdę, Jasper.

Josh odwzajemnił jej twarde spojrzenie, mrużąc oczy i zaciskając mocno usta. Z tym, że jego oczy pełne były niedowierzania, a głos, gdy po jakiejś minucie wreszcie się odezwał, pobrzmiewał głębokim rozgoryczeniem.

- Żartujesz? – warknął, nie odrywając od niej wzroku i patrząc jak dziewczyna powoli kręci przecząco głową.

- Nie zgadzam się – powiedziała nieugięta, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie jej młodszy brat nie zrozumie tej decyzji. Ona jednak w głowie miała tylko słowa wypowiedziane wcześniej przez Patricka. Słowa, które wytworzyły w jej głowie pewien makabryczny obraz i nie chciały za nic zniknąć.

- Ale... - Jasper uniósł swoje tęczówki na starszą siostrę, próbując, poprzez posłanie jej szczenięcego spojrzenia, ją zmiękczyć.

- Powiedziałam coś. Idź stąd na chwilę – powiedziała stanowczo. O dziwo, chłopiec jej posłuchał. Prawdopodobnie dobrze wiedział, że gdy Johanna przemawiała do niego w ten sposób i takim tonem to sprawa była poważna i nie podlegała dyskusji.

- O co ci chodzi?! – warknął ponownie Josh, gdy Jasper, włócząc nogami zawędrował z powrotem do salonu i pogłośnił bajkę. – Chyba nie myślisz, że mógłby go skrzywdzić?

- Wiesz w czym problem? Tak naprawdę nie mam pojęcia, Josh! Nawet tego nie jestem pewna!

- Och, bo co? Bo oskarżacie mnie o coś, czego nie zrobiłem? Bo zdobyłem przyjaciół, którzy tobie nie odpowiadają? Pogadajmy o McCallu, Johanna. Myślisz, że jest taki idealny i dobry? Bez skazy? Nigdy nie popełnił błędu? Czekam tylko aż się w końcu przeliczysz.

- Tutaj nie chodzi o mnie, Josh! – warknęła dziewczyna i zbliżyła się o krok, posyłając mu groźne spojrzenie. Właściwie, Jo nawet nie wiedziała, że Josh zauważył jej częste spotkania ze Scottem. Wydawało jej się, że Diaz nie zwraca na nią w ogóle uwagi. Jednak się trochę pomyliła i chociaż zdziwiły ją jego słowa to nie zamierzała ich w żaden sposób analizować. W tej chwili to Josh był dla niej tym... niebezpiecznym chłopcem. A Scott nie miał nic do rzeczy. – Możesz sobie robić co chcesz, ale Jasper jest moim bratem i nie pozwolę...

- Jesteś nienormalna jeśli myślisz, że skrzywdziłbym twojego brata! – krzyknął Josh, na co Johanna aż się wzdrygnęła, ale pomimo tego zebrała w sobie dość siły, by powiedzieć to, co krążyło jej po głowie.

- Ale zabić tego chłopaka już mogłeś, prawda? Bo przecież jesteś ponad prawem jak twój ojciec.

Początkowo Johanna myślała, że chłopak ją uderzy. Mógłby to zrobić zanim Patrick zdążyłby wykręcić mu rękę. Oczy Josha gwałtownie pociemniały, nienawiść odbiła się w jego tęczówkach a on zbliżył się do dziewczyny. Ale wtedy jednym zgrabnym i szybkim ruchem przewrócił niewielki stół wykonany z jasnego drewna i stojący w jadalni. Szturchając Johannę ramieniem na tyle, że aż cofnęła się o krok, wybiegł przez kuchenne wyjście. Dziewczyna wypuściła z ust powietrze ze świstem, patrząc jak Patrick momentalnie wstaje i biegnie za bratankiem, i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że cały czas wstrzymywała oddech. Nie tylko to do niej dotarło. Zrozumiała, że popełniła niewybaczalny błąd, którego nie da się w żaden sposób naprawić. Tematy tabu wyznacza się po to, by o nich nie mówić. A ona właśnie złamała tą zasadę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top