Rozdział 3

    Gdy następnego dnia Johanna zbierała się do wyjścia, przypadkowo usłyszała rozmowę Josha i Patricka. Niespecjalnie interesowało ją wysłuchiwanie kolejnej kłótni pomiędzy tą dwójką, więc w normalnych okolicznościach pewnie podniosłaby swoją torbę z podłogi i wyszłaby, cicho zamykając drzwi. Jednak z ust jej ojczyma padło słowo, które momentalnie wmurowało ją w ziemię. Właściwie chyba każdy domownik reagował dość nerwowo słysząc to jedno słowo powtarzane na ogół bardzo często w sytuacjach codziennych, a mianowicie - rodzina. Szczerze mówiąc, Johanna nie poczuwała się do tej niewielkiej wspólnoty. Nie była córką Patricka i tak na dobrą sprawę ani ją, ani Jaspera nie łączyły żadne więzy krwi z mężczyzną, który od jakiegoś czasu był ich jedynym opiekunem. W przeciwieństwie do Josha, któremu rzeczywiście sąd wyznaczył Patricka w roli opiekuna oraz przede wszystkim łączyły ich koligacje rodzinne. Z Johanną i Jasperem sprawa była nieco bardziej skomplikowana. Dlatego właśnie dziewczyna tak uparcie wzbraniała się przed nazwaniem Patricka i Josha inaczej niż po imieniu oraz przed darzeniem Patricka innym uczuciem niż tylko wdzięczność za to, że ona i jej młodszy braciszek mieli dach nad głową.

- Oni nie są moją rodziną! – warknął Josh i Johanna mogłaby się założyć, że chłopak wywrócił w tym momencie oczyma. Blondynka oparła się o ścianę i przekrzywiła głowę, wsłuchując się w głosy dochodzące zza ściany z „gabinetu" Patricka. Gabinetem nazwany był niewielki pokój mieszczący się tuż pod schodami. W zasadzie nie było w nim wielu rzeczy, bo tylko stara, skórzana kanapa, prostokątny drewniany stół, piłkarzyki i telewizor, ale i tak to właśnie tam Patrick spędzał większość swoich wieczorów, o ile miał je wolne. Drzwi były otwarte na oścież, ale zapewne żaden z nich nie zorientował się, że ktokolwiek schodził po schodach. Johanna miała ten dziwny nawyk, że gdy schodziła albo wychodziła po schodach to robiła to na palcach.

- Tylko dlatego, że się tego wypierasz nie oznacza, że tak jest.

- Jasne. To jak jest? Zauważyłeś w ogóle, że tylko Jasper wydaje się tutaj szczęśliwy? Chociaż pewnie gdy podrośnie to się mu odmieni. A widzisz w ogóle, że Johanna ledwo na ciebie patrzy, nie mówiąc już o tym, że jak już się do ciebie odezwie to zazwyczaj z pretensją albo złością? Dlaczego mówisz, że to ja się nie staram? Jakoś nie widzę, by ona cokolwiek w tym kierunku robiła...

- Nie widzisz, bo głównie cię nie ma. Zamierzasz tutaj tylko nocować? Nie ma mowy, młody. Mógłbyś się nieco bardziej postarać...

- STARAM SIĘ! – Johanna aż podskoczyła na to ostre podniesienie głosu przez Josha. I nie tylko dlatego. Z lampy, która wisiała w przedpokoju wypadła żarówka. Najpierw jednak zamrugała gwałtownie, a później spadła na podłogę i rozbiła się na kawałeczki. Dziewczyna przełknęła ślinę, zastanawiając się czy nie powinna powoli się ewakuować, ale coś podpowiadało jej, by została jeszcze chwilę. Odpowiedź ze strony Patricka była niemalże natychmiastowa.

- Nie podnoś na mnie głosu w moim domu!

    Na moment zapadła cisza i przez chwilę Jo myślała, że być może Josh stara się opanować i ochłonąć. Może odpuścił? To jednak do niego zupełnie nie pasowało. I tak jak się domyślała, chłopak odezwał się spokojnym, chłodnym tonem:

- Myślisz, że wszystko wiesz i nad wszystkim panujesz. Wydaje ci się, że jakoś dasz sobie radę, bo masz pozytywne nastawienie i dobrą pracę. Ale to nieprawda. To wszystko gówno prawda. Gówno wiesz. – To ostatnie Josh dodał jeszcze jakby dla podkreślenia całej sytuacji. - Nie jesteś rodzicem żadnego z nas i już samo to powinno dać ci do myślenia.

    Po tych słowach Josh wyszedł żwawym krokiem z gabinetu i natknął się na stojącą jak słup soli, Johannę. Zmierzył ją nieprzyjemnym spojrzeniem, ściskając mocno szczęki. Dziewczyna otworzyła usta i wpatrywała się przez moment w chłopaka pustym spojrzeniem. Z jej ust nie wydobyło się jednak żadne słowo i widząc to, Josh z gniewnymi ognikami w oczach, pokręcił głową i wyminął ją. Wychodząc, trzasnął drzwiami. A po paru minutach, Johanna podążyła jego śladem, uzmysławiając sobie, że wszystko chyba już zostało powiedziane.

    W jednym chłopak miał rację. Patrick nie nadawał się na rodzica.





    Nawet gdy Johanna dojechała do szkoły, w jej głowie wciąż pobrzmiewały słowa Josha. Nie to, żeby ją zraniły w jakikolwiek sposób, bo sama nie uznawała go za swoją rodzinę, zastanawiało ją jednak, dlaczego chłopak stał się nagle taki agresywny i nerwowy w stosunku do Patricka. Wcześniej zdecydowanie nie było aż tak źle. Po chwili postanowiła sobie, że nie będzie się tym już zadręczać. Tym bardziej, że pewnie po paru dniach wszystko samo się unormuje. Tymczasem zaparkowała na szkolnym parkingu i wysiadła z samochodu, i wtedy naszedł ją pomysł, by spróbować po raz kolejny zająć się projektem, który od jakiegoś czasu McCall tak usilnie odkładał. Był dzień wolny i w zasadzie tym razem faktycznie powinno im się udać. Na samą myśl, Jo wyraźnie się rozchmurzyła i natychmiast sięgnęła po telefon, jednocześnie podchodząc do bagażnika i otwierając go. Wystukała szybko numer i przyłożyła telefon do ucha. Trafiła na automatyczną sekretarkę, co jej się dość często ostatnio zdarzało.

- Scott, co ty na to, żebyśmy się dzisiaj spotkali? Na razie jestem w szkole, bo zapisałam się do sprzątania biblioteki, ale później mogłabym wpaść. Jeśli nie masz nic przeciwko... I jeśli nie jesteś zajęty. – Johanna nieudolnie spróbowała zamknąć jedną ręką bagażnik swojego samochodu, przyciskając telefon uchem do ramienia i w drugiej ręce trzymając pudełko, które podczas oczekiwania na połączenie, wyjęła. Zamknęła bagażnik, ale pudełko z książkami wyleciało jej z ręki. Johanna jęknęła z zażenowaniem. – Scott, odzwoń, dobra? Mam powoli dosyć nagrywania się na sekretarkę. – Po tych słowach wzięła telefon do rąk i rozłączyła się. Schowała go do kieszeni jeansów i mrucząc coś niewyraźnie pod nosem schyliła się, by pozbierać książki, które wyleciały z pudła.

- Potrzebujesz pomocy? – Aż podskoczyła na te słowa. Gwałtownie się podniosła i stanęła twarzą w twarz z chłopakiem, który powinien być martwy. Dosłownie. Johanna lekko zbladła i wpatrywała się z niedowierzaniem w szeroko uśmiechniętego chłopca. Corey. Jego widok na szkolnym parkingu bardzo ją zaskoczył. Głównie dlatego, że nie tak dawno Johanna była świadkiem jak ratownicy medyczni zabierali ze szkoły wykrwawiającego się na śmierć szatyna. Na własne oczy widziała stan w jakim się wtedy znajdował. I pamiętała, jakby to było wczoraj, roztrzęsionego Masona pokrytego krwią Corey'ego. Pamiętała to bardzo dobrze, bo to przecież ona przygarnęła wtedy do siebie Masona i go przytuliła. To ona później zawiozła go do szpitala tylko po to, by usłyszeć, że Corey nie żyje. Dlatego właśnie widok chłopaka tak bardzo wmurował ją w ziemię. Corey jakby zdawał się nie zauważać jej zmieszania i był już w trakcie wrzucania książek z powrotem na swoje miejsce. Podniósł pudełko z dziecinną łatwością i przyjrzał się jej uważnie.

- Johanna, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.

- JA? Tak! A ty się dobrze czujesz? – zapytała z autentycznym szokiem, wciąż wpatrując się w niego jakby zobaczyła ducha. Bo to w tym momencie było dla niej wysoce prawdopodobne. W zasadzie powinna przyzwyczaić się do tego, że ludzie w jej otoczeniu pojawiali się i znikali, bo trzeba przyznać, że było to dość częste zjawisko zauważalne w Beacon Hills. Właściwie ktoś z przyjezdnych mógłby stwierdzić, że to typowa i charakterystyczna cecha tego miasteczka. Ludzie byli uznawani za zaginionych a potem wracali. Johanna jednak nie słyszała o tym, by ktokolwiek zmartwychwstał. Dobrze, w szpitalu czasem bywają pomyłki, ale żeby ktoś nagle i niespodziewanie ożył niedługo po tym jak autentycznie stwierdzono zgon? Nie było to możliwe. Przynajmniej tak wydawało się samej Jo.

W odpowiedzi na jej pytanie, Corey tylko się rozpromienił i skinął głową.

- Wierz mi lub nie, ale lepiej niż kiedykolwiek. – Johanna nie mogła się nie uśmiechnąć na te słowa. Odwzajemniła jego uśmiech i tylko wyciągnęła ręce w kierunku pudełka.

- Daj spokój, pomogę – oznajmił z mocą, kręcąc głową.

- Dzięki, Corey. - Nagle Johannie przyszła do głowy jeszcze myśl, że mogłaby napisać do Scotta, by chociaż odsłuchał to, co ma na poczcie. – Zaraz cię dogonię, okej? Jeden telefon. – Na potwierdzenie nawet pomachała swoim telefonem i uśmiechnęła się lekko. Gdy tylko Corey odszedł na parę kroków, Jo natychmiast wystukała wiadomość Scottowi. Miała tylko nadzieję, że chłopak się odezwie. Ostatnio dość często przekładali to spotkanie a jej naprawdę zależało na tym, żeby mieć to z głowy. Początkowo cieszyła się, bo stwierdziła, że przynajmniej będzie mieć jeszcze okazję i powód by umówić się ze Scottem, ale zważywszy na to, że w przeciągu ostatniego tygodnia wystawił ją już dwukrotnie, powoli ten pomysł przestał wydawać się takim znakomitym pomysłem.

    Dogoniła Corey'ego już wewnątrz budynku, gdzie zastała go w towarzystwie Masona oraz Liama Dunbarna. Uśmiechnęła się do obydwóch na powitanie. Nie umknęło jej uwadze, że oboje wydawali się ciut zmieszani, co Jo wytłumaczyła sobie, że pewnie tak jak ona, są zdumieni obecność Cory'ego. Właściwie Johanna chciała go zapytać jak to w ogóle było możliwe, że stoi tutaj przed nimi cały i zdrowy, ale uznała, że uszanuje prywatność kolegi i nie będzie wciskać nosa w nieswoje sprawy. Zwłaszcza, że chociaż sytuacja była nietypowa to jednak wypadało się cieszyć, że kolega jest cały i zdrowy. Być może w szpitalu ich po prostu oszukano na prośbę rodziców chłopaka? Istniała taka opcja i w zestawieniu z nagłym zmartwychwstanie, Johanna była skłonna bardziej wierzyć w przymuszone kłamstwo ze strony lekarzy.

- Cześć, chłopcy – przywitała się z lekkim uśmiechem i stanęła obok Corey'ego, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Mason, zobacz kogo znalazłam.

- Widzę, widzę... - mruknął Hewitt jakoś tak niepewnie, co Johanna skomentowała tylko wymownym uśmiechem.

- Oni też przyszli pomóc – powiedział jej Corey, na co Jo uniosła brwi w górę. Spojrzała podejrzliwie na dwójkę chłopaków i tylko wzruszyła ramionami. Ci z kolei, uśmiechnęli się do niej szeroko, próbując ją tym uśmiechem chyba przekonać.

– Świetnie. Corey, możesz mi już to dać, poradzę sobie – zwróciła się do szatyna i z uśmiechem zabrała od niego pudełko. Skinęła na całą trójkę głową i skierowała się w stronę biblioteki.

- Mason – Johanna odwróciła głowę, zwracając się do ciemnoskórego przyjaciela. – Wiesz, że Josh wczoraj wrócił do domu? Oczywiście, obrażony pan i władca poskąpił nam cudownej opowieści, gdzie się znajdował.

- Wiem...

- Naprawdę? – Blondynka aż przystanęła i spojrzała uważnie na swojego przyjaciela. Mason również stanął jak wryty i przez moment wydawał jej się bardzo zmieszany. – Widziałeś się z nim?

    Mason wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Liamem. Odchrząknął znacząco i posłał jej swój najbardziej niewinny uśmiech na jaki go było stać.

- To znaczy... Widzieliśmy go wczoraj w klubie. – Liam skwapliwie na to przytaknął. – Tylko nie byliśmy pewni czy to on.

- Hm. – Johanna tylko zmrużyła podejrzliwie oczy. Za dobrze znała Masona, by nie zorientować się, kiedy używał tego swojego uśmieszku. Zawsze ilekroć coś ukrywał. Jo przekrzywiła głowę, wpatrując się badawczo w Hewitta.

- Wiesz, że był podobno w Meksyku? U swojego ojca?

- Nie miałem okazji z nim porozmawiać. A tak ci powiedział?

- Myślę, że kłamał – odparła stanowczo Johanna ze wzruszeniem ramion i ponownie ruszyła w stronę do biblioteki. Chłopcy wlekli się za nią, ale w pewnym momencie Mason się z nią zrównał.

- Dlaczego myślisz, że cię okłamał?

- Po pierwsze, nie mnie tylko Patricka. A po drugie... coś było w nim dziwnego. Zachowywał się tak nieswojo – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Przeczucie mówiło jej, że coś było z nim nie w porządku. Podświadomie wiedziała, że kłamie. Czasem było to zauważalne. Nawet nie było to takie trudne, bo w oczach Josha zazwyczaj malowało się istne przerażenie, gdy kłamał. Może był tego nieświadomy, ale tak właśnie było. Tylko, że tym razem nie miała pewności. – Chociaż nie wiem. Może akurat mówił prawdę i naprawdę jego ojciec to snobistyczna świnia? – Jak mój, miała ochotę dodać, ale powstrzymała się, jedynie wymieniając spojrzenia z Masonem, który na pewno wiedział o co jej chodzi.

- Jest taka opcja – odparł bez namysłu Mason.

    W bibliotece, jak się okazało, było naprawdę sporo pracy. Poza generalnym sprzątaniem należało przede wszystkim przesegregować według katalogów książki i odłożyć je na miejsce. Nie mówiąc już o tym, że parę osób, a w nie wliczała się też Jo, przyniosło nowe książki wyposażając nimi bibliotekę szkolną. Również i nowe nabytki należało wcisnąć do spisów. Tym zajęła się początkowo Johanna. Znacznie bardziej podobała jej się praca przy komputerze, gdzie musiała katalogować i wprowadzać książki niż gonienie po całej bibliotece w celu układaniu ich na półkach. Niemniej, w końcu postanowiła zwolnić stanowisko i wymienić się z kimś. Szukając czegoś do roznoszenia, dostrzegła samotnego Liama przy górze książek. Chłopak wyglądał na odrobinę załamanego, więc Johanna postanowiła mu pomóc.

- Książki to nie twoja broszka, co? – spytała, podchodząc bliżej, gdy chłopak skrywał na chwilę twarz w dłoniach. Spojrzał na nią odrobinę przestraszony a może raczej zaskoczony, na co dziewczyna tylko lekko się uśmiechnęła i zaczęła przekładać tomy encyklopedii historycznej.

- Właściwie... - Wzrok Liama zawędrował w stronę jednego z regałów książek. Johanna podążyła za jego spojrzeniem i natychmiast się uśmiechnęła. Dostrzegła tam Masona i Corey'ego, rozmawiających. I to chyba o czymś miłym, bo Corey szeroko się uśmiechał.

- Czy Mason...?

- Tak, ale trochę chyba nie wie jak się do tego zabrać. – Liam wszedł jej w zdanie, ale bezbłędnie odczytał jej intencje. Posłał jej wymowne spojrzenie, na co Johanna bezradnie acz z rozbawieniem wzruszyła ramionami.

- Mason tak ma jeśli chodzi o sprawy sercowe. Ale chyba dobrze mu idzie. – Jo skinęła głową w stronę chłopców i po chwili powróciła do zbierania książek. Liam ciężko westchnął i niepewnie jej przytaknął. Johanna posegregowała książki, układając je w niewielkie wieże i wytłumaczyła Liamowi, które gdzie powinny zostać odłożone. Chłopak jej przytakiwał, ale wydawał się jej wcale nie słuchać.

    Gdy pojawił się obok nich Mason, Johanna dobrze wiedziała, że chłopakowi udało się umówić z Corey'm. Było to po nim wyraźnie widać.

- Mam randkę w sobotę – oznajmił bez ogródek ciemnoskóry. Jego twarz wyrażała zaskoczenie a on sam przez chwilę spoglądał nerwowo to na Liama, to na Jo. Dziewczyna roześmiała się wesoło.

- Wydajesz się być tym faktem zszokowany.

- Uhm. Trochę jestem – odpowiedział jej chłopak i podrapał się po policzku. Johanna już miała mu odpowiedzieć coś motywującego, ale w tej chwili zadzwonił jej telefon. Szybko wyjęła go z kieszeni spodni i spojrzała na wyświetlacz, na którym wielkimi literami widniało imię McCalla.

- Odbiorę – powiedziała chłopcom, w ogóle na nich nie patrząc i przykładając telefon do ucha, oddaliła się o parę kroków. – Cześć – przywitała się jak zwykle radośnie.

- Przepraszam, że się nie odzywałem – powiedział na wstępie Scott. Johanna odniosła wrażenie, że naprawdę jest mu przykro.

- Potraktuję cię łagodnie. Spotkamy się?

- Tak, tak... Em... Kiedy możesz?

- O dziewiętnastej?

- W takim razie o siódmej. Możesz wpaść do mnie? – Serce Johanny niemalże podskoczyło z radości. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Z trudem powstrzymała się przed piskiem.

- Tak. Pewnie! – Po tych słowach pożegnała się ze Scottem. Miała tylko nadzieję, że tym razem McCall jej nie wystawi i może uda im się zrobić w końcu ten projekt z biologii. Nawet nie o sam projekt chodziło a raczej o chęć... Johanna momentalnie skarciła się w myślach. Scott jakby nie patrząc nadal miał dziewczynę i Johanna nie powinna robić sobie żadnych nadziei związanych z nim. Zresztą obiecała to Masonowi.

- Jo... Masz jakieś plany na wieczór? – Jej czarnoskóry przyjaciel pojawił się wraz z Liamem obok niej niespodziewanie. Jo aż podskoczyła i skierowała spojrzenie na niego.

- Um... tak. Będę u McCalla.

    Chłopcy nieco zdezorientowani wymienili porozumiewawcze spojrzenia, na co Johanna skrzyżowała ręce na piersi i przeniosła wzrok z jednego na drugiego.

- Co jest?

- Nic...

- Jedziesz do Scotta? – Liam wszedł w słowo Masonowi. Był zdziwiony, ale w jego głosie słychać było również rozgoryczenie. Johanna zmierzyła go uważnym spojrzeniem i przytaknęła, nie odrywając od Dunbarna wzroku. Kompletnie nie rozumiała tej reakcji.

- Chłopcy? – zagadnęła po chwili, bo to już drugi raz, kiedy natknęła się na ich dziwaczne zachowanie. Popatrzyła na Masona, u którego szukała jakiegokolwiek wyjaśnienia. Chłopak tylko uśmiechnął się szeroko do Johanny i objął ją przyjacielsko ramieniem.

- Wpadnę do ciebie później. Wieczorem. Jak już wrócisz od McCalla. Pogramy z młodym w gry, hm? Dobry pomysł, prawda? A teraz lecimy złapać jeszcze Corey'ego. – I zanim Johanna zdążyła mu cokolwiek odpowiedzieć, Mason przelotnie pocałował ją w policzek i wypadł z biblioteki jak burza, ciągnąć za sobą Liama.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top