Rozdział 17. JOHANNA
Tydzień później
Tego dnia po raz pierwszy od tygodnia spojrzałam w lustro i to, co w nim zobaczyłam ani trochę się mi nie spodobało. Nic dziwnego, że gdy poprzedniego wieczoru wymijałam w milczeniu Patricka w kuchni, mój ojczym odwrócił pośpiesznie wzrok, by tylko nie patrzeć zbyt długo na moją twarz. Nic też dziwnego, że zanim to zrobił, w jego oczach dostrzegłam iskrę współczucia i zakłopotania – jakby nie wiedział jak inaczej zareagować na to, co widzi. Najwyraźniej w tym wypadku nie miało żadnego znaczenia, że w swojej pracy spotyka się ze znacznie gorszymi widokami. Czym wobec rozległej rany od poparzenia trzeciego stopnia lub innej znacznie bardziej bolesnej krzywdy wytworzonej w najróżniejszych sytuacjach, było szaro-fioletowe limo na prawym policzku i kilka szwów na wardze? W moim przekonaniu nie było to nic wielkiego, ale skoro Patrick reagował w taki sposób to mogłam tylko wyobrazić sobie reakcję ludzi w szkole. Bądź mojego ojca, ale akurat z tym problemem miałam się dopiero zmierzyć w niedalekiej przyszłości.
Ale nie chodziło tylko o ten cholerny policzek, chodziło przede wszystkim o to jak się prezentowałam w całości, kiedy - po paru dniach koczowania we własnym pokoju przez okrągłą dobę - pojawiłam się w kuchni. Z przetłuszczonymi włosami związanymi w niedbałego warkocza. Z cieniami pod oczyma, z utraconym blaskiem w pustym spojrzeniu zaczerwienionych oczu. Może też trochę wychudzona, bo przez ostatnie parę dni jadłam tylko wtedy, gdy mój żołądek wyraźnie się tego domagał – wtedy wpychałam w siebie niewielkie ilości jedzenia, byle tylko zaspokoić na jakiś czas głód. A czasem po prostu go ignorowałam. Wszystko zależało od tego jak danego dnia się czułam. A zważywszy na to, że prawie w ogóle nie spałam, bo dręczyły mnie koszmary pełne krzyków, krwi i bezdennego spojrzenia ciemnych, martwych tęczówek, to nie czułam się zbyt dobrze. I tak mi minął tydzień, podczas którego nie chciałam nikogo widzieć, nawet Masona, i każdego odprawiałam z kwitkiem. Słyszałam jak Patrick mówił komuś przez telefon, że chyba przechodzę załamanie nerwowe. Zabawne, że użył właśnie tego sformułowania w określeniu mojego zachowania skoro sam od śmierci Josha wziął urlop, w ogóle nie sypiał, też raczej nie jadł i nie odzywał się do nikogo – chyba, że było to koniecznie, a jedyne co robił, by jakoś przetrwać w żałobie to chodził na siłownię, by przez godzinę uderzać w worek treningowy.
Lecz tego dnia wstałam wcześniej i długo stałam pod prysznicem, pragnąć zmyć z siebie wszystko, co dręczyło mnie od środka. A później wysuszyłam i wyprostowałam włosy, ubrałam się w ciemne jeansy i granatową, przylegającą do ciała koszulkę, i ukryłam twarz pod podkładem i toną pudru, pod różem, czarną mascarą i kredką do oczu. Za parę dni miał odbyć się uroczysty koniec roku, na którym już miało mnie nie być, ale tego dnia chciałam wreszcie zobaczyć się z Masonem. A ostatnie czego chciałam to wystraszyć go, i zapewne jeszcze parę innych osób, swoim wyglądem zombie.
Wchodząc do szkoły, nabrałam gwałtownie powietrza w płuca, przekonując się jednocześnie w myślach, że rozglądanie się na boki nie jest tym, czego w tej chwili potrzebuje. Słyszałam szepty. Widziałam współczujące spojrzenia. Już przez to przechodziłam, więc czym prędzej chciałam wyminąć te dzikie tłumy nastolatków cieszących się z nadchodzących wakacji i odnaleźć swojego przyjaciela. Upewnić się, że naprawdę nic mu nie jest tak jak mówili. Przeprosić, że nie chciałam go widzieć podczas swoich najgorszych dni, które przechodziłam już drugi raz w swoim krótkim życiu. Przeprosić za to, że tym razem nie wpuściłam go za mury, którymi się otoczyłam. Zaczepiłam rudowłosą dziewczynę z jego klasy, pytając ją gdzie mogę znaleźć Masona Hewitta. Nie wiedziała, ale blondynka stojąca obok niej, strzelająca w irytujący sposób balonami z gumy do żucia, oznajmiła, że widziała go w bibliotece parę minut temu. Tam też skierowałam swoje kroki, licząc na to, że Mason rzeczywiście tam będzie.
Kiedy rankiem Patrick nakładał mi świeży bandaż na nadgarstek, nie zareagowałam na to, że mężczyzna związał mi go trochę za luźno. Nie chciałam się do niego odzywać bez wyraźnej potrzeby, zwłaszcza, że w ostatnim czasie komunikowaliśmy się jeszcze mniej niż wtedy, gdy umarła moja mama, co było zadziwiające, zwłaszcza, że w tamtym okresie swojego życia on był tym, który się starał a ja byłam tą, która go usilnie odpychała. Więc, gdy pchnęłam drzwi, poczułam przenikliwy ból, który przypomniał mi o tym jak wykręciłam dłonią trzymaną wówczas na kierownicy, kiedy Theo Raeken uderzył we mnie swoim samochodem. Zamrugałam kilka razy, chcąc przede wszystkim odegnać to wspomnienie od siebie. Nie chciałam tego zdarzenia pamiętać, nie chciałam też pamiętać Theo.
Rozejrzałam się po bibliotece. Najpierw w oczy rzucili mi się Scott, Stiles i Lydia, cała trójka siedziała przy jednym z nieco dłuższych, prostokątnych stolików ustawionych na środku biblioteki. Nie było z nimi Kiry, co wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Zwłaszcza, że doskonale pamiętałam moment, w którym szczupłe ramiona dziewczyny uratowały mnie przed kompletnym rozpadnięciem się wtedy... tam... Ponownie odrzuciłam od siebie niechciane myśli. Nie wiedziałam czy Scott potrafił mnie wyczuć, ale w momencie, w którym pozwoliłam sobie na zbyt długie lustrowanie jego postaci wzrokiem, on podniósł swoje czujne spojrzenie na mnie. Poczułam się nieswojo, jakby to spojrzenie, które zawsze odbierałam jako ciepłe i kojące było dla mnie w tamtej chwili zbyt tajemnicze i zbyt obce. Wzięłam głęboki oddech i widząc, że dotąd oparty na krześle chłopak wspiera się rękoma na stoliku, jakby miał zamiar wstać i podejść do mnie, zdobyłam się na uśmiech i pomachałam mu zdrową dłonią. Starałam się przekazać mu spojrzeniem, że wszystko jest w porządku, żeby nie wstał. Prawda była taka, że niezupełnie byłam gotowa na kolejną rozmowę z nim, bo gdy ostatnim razem się z nim widziałam, byłam w okropnym stanie. I nie mówię tutaj o moim wyglądzie lecz o stanie ducha.
Kiedy obudziłam się w szpitalu po tym jak Kira oddała mnie w ręce lekarzy i pielęgniarek a ci zaserwowali mi sporą dawkę środków usypiających i uśmierzających ból, byłam całkiem sama wśród głuchej ciszy i porannych promieni słońca. Od razu po przebudzeniu nie byłam w pełni świadoma tego, co się stało a fakt, że obudziłam się w szpitalu niezbyt sprzyjał uspokojeniu własnych myśli. Podniosłam się tak gwałtownie, że momentalnie do moich oczu naszły łzy wywołane bólem, który temu nagłemu zerwaniu się do pozycji siedzącej towarzyszył. Wszystko w okolicach żeber wołało o pomoc. I wtedy czyjeś znajome dłonie pomogły mi z powrotem bezboleśnie ułożyć ciało na szpitalnym łóżku. Jak się okazało był to Scott McCall. Powiedział mi, że wie, co się wydarzyło. Mówił, że mu przykro, że nie mogą nic zrobić, mówił też inne rzeczy, które niekoniecznie do mnie docierały. Ale jedną z nich była informacja, że tym-czymś, co nas zaatakowało w szkole jest Mason, i że go szukają. I wtedy, zupełnie się rozpadając i tracąc kontrolę nad sobą, zalałam się łzami. Płacz sprawił mi jeszcze większy, niemal rozdzierający ból, ale i tak nie mogłam się powstrzymać. I prosiłam Scotta, by uratował Masona, bo jego nie mogę stracić. Naprawdę nie mogłam. Straciłam mamę, co wówczas uznałam za karę, straciłam Josha, przez co absurdalnie straciłam grunt pod nogami choć nigdy bym się nie spodziewała tego, że jego śmierć tak na mnie wpłynie. I miałam stracić Masona, jedyną osobę w całym Beacon Hills, która stanowiła dla mnie podporę w tak wielu sytuacjach. A przecież nie zrobiłam niczego złego, więc dlaczego ktoś odbierał życie kolejnej osobie w moim życiu? I Scott obiecał, że zrobi wszystko, by go uratować. To jasne, że nie tylko dla mnie. Wielu osobom zależało na odzyskaniu Masona, w końcu on też był ich przyjacielem. Był przyjacielem Liama na długo przede mną, więc nic dziwnego, że Dunbar wydawał się tak zdeterminowany, by odnaleźć i uratować przyjaciela. Był przyjacielem całej paczki McCalla, bo bez problemu sprawił, że wszyscy go polubili. Ale gdy Scott mi to obiecał, naprawdę poczułam się spokojniejsza i poczułam się dzięki niemu znacznie lepiej. Bo miałam dziwne przeczucie, że ten chłopak nie łamie obietnic. I swoją nadzieję, że naprawdę to zrobi, że odnajdzie Masona, przekazałam w pewnej części Carol Hewitt, która odwiedziła mnie w szpitalu później, tego samego dnia.
Odwracając wzrok od Scotta i zerkając w bok, dostrzegłam Masona i Corey'ego. Czarnoskóry chłopak stał do mnie tyłem, więc powolnym acz zdecydowanym krokiem skierowałam się w ich stronę. To Corey pierwszy mnie dostrzegł i kiwnął w moją stronę głową, tym samym wskazując na mnie. Mason odwrócił się gwałtownie i to, co dostrzegłam na jego twarzy w tej sekundzie, gdy jego spojrzenie napotkało moje, sprawiło, że tylko przyśpieszyłam kroku. I już po chwili przytulałam się do niego mocno, przyciskając brodę do jego ramienia i przymykając oczy. Ciepło wręcz od niego emanowało, dzięki czemu pierwszy raz od tych paru dni poczułam się pewniej. Zupełnie zapomniałam jaką moc ma przytulenie się do kogoś.
- Porządnie mnie wystraszyłeś – mruknęłam, uśmiechając się lekko, na co Mason w odpowiedzi zaśmiał się dźwięcznie i jeszcze chwilę pozwolił bym się do niego przytulała, sam obejmując moje plecy ramionami. Dopiero po tym delikatnie odsunął mnie od siebie i zlustrował mnie uważnie wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na mojej twarzy i oczach.
- Naprawdę mi przykro. Żałuję, że nie byłem...
- Teraz jesteś – przerwałam mu z mocą i lekko się uśmiechnęłam, kątem oka zerkając również na Corey'ego. Cieszyłam się, że to się dobrze skończyło dla nich obydwóch. I byłam wdzięczna losowi za to, że Mason ma kogoś, komu na nim bardzo zależy. Chłopak odwzajemnił ten uśmiech ponad ramieniem Hewitta, który niespodziewanie uścisnął mnie raz jeszcze, tym razem na krócej. – I naprawdę cieszę się, że jesteś.
Spakowanie wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy zajęło mi stosunkowo niewiele czasu. Zajęłam się tym od razu po powrocie do domu tego samego dnia. Podczas wykładania wszystkich swoich rzeczy na łóżko, zadzwoniłam do ojca, powiadamiając go o tym, że w ciągu paru następnych dni mam zamiar go odwiedzić, więc miło by było, gdyby nie tylko wykupił mi bilet, ale również odebrał mnie z lotniska. Tego samego wieczoru ojciec wysłał mi pocztą elektroniczną bilet z datą na dzień następny. Cóż, oferty last minute zawsze się sprawdzały, w to akurat nigdy nie wątpiłam. Jedyne, co mi pozostało to pożegnanie się z Patrickiem i nie wiedzieć czemu, ale na samą myśl czułam ogromny ciężar na sercu. Wiele w tym roku się zmieniło, przejmowałam się rzeczami, które dotychczas spychałam na dalszy plan, czyniąc z nich rzeczy nieważne. I do nich właśnie zaliczyły się reakcje Patricka. Tym razem jednak naprawdę mi zależało, by zrobić to w prawidłowy sposób. Zwłaszcza, że gdy tamtego dnia w szpitalu Patrick pojawił się w progu salki, w której przebywałam, odczułam niewytłumaczalną radość na jego widok. W jego oczach widziałam wyraźną ulgę, której się nie spodziewałam i słowa, które wtedy do mnie powiedział, zapadły mi w pamięć. Ale nie mogłam tutaj zostać. Beacon Hills mnie przytłaczało, bo za każdym razem, gdy pomyślałam o Joshu, na myśl przychodziła mi matka. I odwrotnie. Poza tym nie chciałam przesiedzieć całych wakacji w czterech ścianach z Patrickiem, nic nie robiąc i zadręczając się myślami. Nie miałam też ochoty już nigdy więcej ingerować w świat, do którego nie należałam. A przebywając w Beacon Hills, człowiek nie miał za bardzo wyjścia.
Jednocześnie czułam wyrzuty sumienia, że mam zamiar zostawić Patricka całkiem samego. Miałam szczerą nadzieję, że Carol go czasami odwiedzi i sprawdzi. Dlatego, gdy wchodziłam do kuchni i zobaczyłam Patricka z tygodniowym zarostem i przygnębionym spojrzeniem, poczułam nieprzyjemny skurcz w sercu. Mężczyzna z bezradnością widoczną w ciemnych oczach podniósł głowę, którą do tej pory podpierał na dłoniach i odchrząknął, widząc mnie już w znacznie lepszym stanie niż poprzedniego dnia. W jego oczach odbijał się chyba cały ból i smutek tego świata. I po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam, że tego Patrick nie zdoła unieść w pojedynkę. I to sprawiło, że moje oczy ponownie zaszkliły się łzami. Byłam niesprawiedliwa. Do tej pory tak naprawdę radził sobie świetnie, znosił wszystko, czym razem z Joshem go obarczaliśmy i dawał z siebie tyle ile był w stanie i wychodziło mu tak jak wychodziło, ale nikt nie jest idealny. I zawsze był niedoceniony. Przeze mnie, przez Josha, przez mojego ojca, który nigdy nie był od niego lepszy.
Patrick tym razem wyglądał jakby zupełnie się poddał a ja miałam go zostawić.
Poczułam jak łzy toczą się po moich policzkach, ale nawet nie kłopotałam się tym, by je zetrzeć.
- Przepraszam, że byłam taką jędzą – powiedziałam powoli to, co najpierw przyszło mi na myśl na jego widok. Głos drżał mi z emocji, czego powstrzymać nie umiałam. Szybko zamrugałam, czując jak wachlarz rzęs faluje i tym samym daje upust kolejnym łzom. – Przepraszam, że niczego ci nie ułatwiałam.
- Daj spokój... - Nie, naprawdę – zaprzeczyłam z mocą i pociągnęłam nosem. Nie tak to planowałam, miało obyć się bez rozklejania się i patosu, ale chyba po prostu mi nie wyszło. – Jesteś najlepszym ojcem jakiego kiedykolwiek miałam. – Zdobyłam się na to wyznanie wcale nie bez trudu. Przełknęłam głośno ślinę i podeszłam o krok do Patricka. – I tak bardzo chcę, żeby Josh wszedł teraz do kuchni i powiedział, że jesteśmy żałośni z tą zabawą w rodzinę.
I mimowolnie kompletnie się rozkleiłam. Odstawiłam całą tą szopkę z głośnym szlochaniem i trzęsieniem się. A Patrick, jakby wyczuwając już ten mój niespodziewany atak wcześniej, podniósł się szybko ze swojego miejsca i zanim na dobre zaczęłam ryczeć i łkać, przytulił mnie do siebie, pozwalając mi się ukryć w swoich ramionach.
- I-i-i... jeszcze cię zo-zostawiam.
- Wiem, podsłuchałem twoją rozmowę z ojcem. Jakoś to zniosę – oznajmił Patrick a ja, przyrzekam, mogłabym go pobić za ten wyrozumiały i niemal pogodny ton, który tak usilnie starał się mi wcisnąć. – Wiem, że wrócisz.
- N-niby sk-skąd?
- Bo miałaś powód, dla którego zostałaś tutaj wtedy, gdy Jasper pojechał do Gordona. I nie mów mi, że chodziło o szkołę, bo w to nie uwierzę. Domyślam się, że chodziło o coś innego albo o kogoś. Może tym powodem był chłopak. Może innym powodem jest to, że wolisz spędzać czas ze mną niż ze swoim ojcem. Może powód ten jest taki, że to tutaj teraz jest twój dom. Może... W każdym razie wierzę w to, że ty i Jasper wrócicie po wakacjach. Bardzo bym tego chciał.
Nie powiedziałam mu, że chcę, by część moich rzeczy przesłał mi w kartonach do Alaski, choć pierwotnie to właśnie planowałam. Nie powiedziałam już zupełnie nic, pozwalając, by jego słowa zawisły w powietrzu.
Dlaczego? Bo wtedy w szpitalu usłyszałam od Patricka Diaza najbardziej pocieszające, wypowiedziane pod wpływem emocji i olbrzymiej ulgi, słowa jakie wtedy mogłam usłyszeć; Ja od ciebie nigdy nie odejdę. Mi ciebie też nikt nie zabierze. Czy ci się to podoba czy nie, utknęłaś ze mną na dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top