Rozdział 15
Scott McCall to wilkołak.
Dlaczego choć wszystko powinno nabrać teraz sensu, było tylko jeszcze bardziej skomplikowane? Dlaczego za każdym razem, gdy ta myśl powracała do głowy Johanny, dziewczynie wydawała się nieprawdziwa? Ale to była prawda. Jo na własne oczy widziała jak Scott przemienia się w wilkołaka. Jak jego ciepłe brązowe tęczówki, których spojrzenie zawsze działało na nią kojąco, przemieniają się w niebezpieczne, czerwone. Słyszała warkot, który wydobywał się spomiędzy ostrych jak brzytwa kieł, które mogłyby rozerwać jej skórę z dziecinną łatwością. Kątem oka dostrzegła futerko, które nagle pojawiło się na jego twarzy wykrzywionej bólem, złością. To nie był Scott, którego znała. To nawet nie był Scott, którego chciałaby znać.
Johanna zatrzymała się z piskiem opon tak gwałtownie, że siedzący na miejscu pasażera Josh uderzył o zniszczoną i porysowaną już tapicerkę dłońmi, które instynktownie przed siebie wyciągnął. Brunet spojrzał na Jo nieco zdezorientowany, posyłając jej pytające spojrzenie i lustrując jej postać uważnie. Czujność odbiła się w jego oczach na krótką chwilę. Johanna zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy i przez chwilę tępo wpatrywała się w licznik kilometrów, jednocześnie próbując unormować swój niespokojny oddech. Serce biło jej zbyt szybko, dudniąc przy tym jakby miało zamiar wyskoczyć z jej klatki piersiowej i przebiec maraton.
Josh coś do niej mówił, ale te słowa do niej nie docierały. Wciąż w głowie miała obrazek McCalla, a ten obrazek uparcie wciąż wracał i wracał, nie chcąc odejść. Nawet mocne zaciśnięcie powiek zupełnie niczego nie zmieniło. Johanną wstrząsnął dreszcz. A ona powtarzała sobie w myślach, że jest w porządku.
Ale nie było.
Wszyscy tam zostali. Byli w niebezpieczeństwie.
Scott był w niebezpieczeństwie.
Dzięki Bogu, Jasper pojechał do ojca.
Blondynka chwyciła za klamkę, chcąc jak najszybciej opuścić samochód, ale poczuła mocny uścisk na swoim ramieniu.
- Co ty robisz? Zostań w środku. – Nie posłuchała i wyswobadzając się spod dłoni Josha, dziewczyna wymsknęła się z samochodu. Przeszła zaledwie parę chwiejnych kroków, wzdłuż padającego światła z reflektora auta i nagle przed nią pojawił się Josh. Chłopak ze stanowczą miną zagrodził jej drogę, w jego ciemnych oczach odbijała się determinacja.
- On jest sam... Zupełnie sam. Nie poradzi sobie w pojedynkę – wymamrotała dziewczyna, nie pozwalając, by to Josh przemówił pierwszy. Zbladła i poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Spojrzała na Josha z nadzieją w oczach, oczekując od niego... Sama nie wiedziała czego? Chyba miała nadzieję, że Josh po prostu zwoła swoją świtę i pomogą Scottowi. Ale Josh tylko w odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
- Nie jest sam. Ma Kirę, Malię, Liama, który jest jego Betą – widząc zszokowane spojrzenie blondyki, Josh wziął głęboki oddech i natychmiast dopowiedział: - to znaczy, że Scott przemienił go w wilkołaka. – Dał chwilę Johannie na przetrawienie jego słów wyjaśnienia i swobodnie kontynuował: - Każde z nich jest czymś. Nie będę ci tego teraz tłumaczył, ale zaufaj mi. Nie jest sam – odpowiedział spokojnie, próbując zmusić ją swoim tonem do ochłonięcia.
Denerwowało ją, że Josh przez cały czas był taki spokojny, ozięble rozsądny i... drażniło ją prawdopodobnie też to, że chłopak poniekąd miał słuszność.
- A Mason? Mason miał tam być, ale go nigdzie nie widziałam...
- Mason jest z Corey'm. Jest bezpieczny – przerwał jej gwałtownie Josh ostrym tonem, po czym westchnął głośno i głęboko, patrząc na blondynkę ze złością, na co ona się tylko odpowiedziała mu poirytowanym spojrzeniem, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała.
- Że co?
– Możemy wracać do domu? Wszystko będzie dobrze.
- Wiedziałeś... - Johanna ze zmarszczeniem czoła, drżąc na całym ciele. Parskając gniewnie, cofnęła się o krok. Poczuła jak złość w niej wzbiera i powoli zastępuje strach i niepewność. Przecież pytała go czy nie wie gdzie jest Mason. A on ją okłamał. Nie chodziło jednak o to nieistotne w tej chwili kłamstewko – zresztą, przecież już wcześniej Josh okłamywał ją i Patricka. Niemal cały czas. Jo musiałaby być głupia, by myśleć, że cokolwiek mogłoby się zmienić w tej kwestii tylko dlatego, że Diaz wyznał jej czym jest i odsłonił przed nią nieco nadnaturalnego świata. Nie, jej chodziło o coś zupełnie innego.
– Wiedziałeś o tym wszystkim przez cały czas – mruknęła z niedowierzaniem, kręcąc głową. Podniosła na niego swoje spojrzenie, próbując dociec dlaczego nigdy jej nie powiedział o McCallu, z którym przecież przez długi czas się spotykała, ani o nikim z jego przyjaciół albo o Bestii, albo o tym wszystkim, co miało miejsce podczas meczu lacrosse tej nocy. Bo Johanna nie wierzyła już w to, że Diaz nie miał o niczym pojęcia. Zmroziło ją na samą myśl, że mógłby być w to wszystko zamieszany. Nawet jeśli tylko pośrednio przez Theo...
- Skończ z tą szopką, okej? – warknął już wytrącony z równowagi Josh i momentalnie jego twarz przybrała surowe rysy. – Uratowałem ci tyłek a ty tylko jęczysz! Zauważyłaś może, że zostawiliśmy tam wszystkich na pastwę losu twojego pieprzonego bohatera? Myślisz, że co? Że teraz najważniejsze jest tylko to, że ci nie powiedziałem o McCallu? Serio, Johanna? A widziałaś krwiożercą bestię próbującą nas zabić? Tak?! Coś ci świta może?
- Właśnie o tym mówię! Jak Scott może sam ochronić tych wszystkich ludzi, Josh?! – zawołała dziewczyna trochę rozpaczliwie, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem. Złagodniała a raczej pozwoliła sobie na wyzbycie się tych wszystkich negatywnych emocji, które w sobie kumulowała, chciała podejść do chłopaka od innej strony. Chciała... sama nie rozumiała czego chciała, ale nie mogła z tą wiedzą, którą posiadała tak po prostu pojechać do domu i pójść spać. – Josh... Wróćmy tam. Zróbmy... Zróbmy coś.
- Johanna... Ty nawet nie wiesz kim jest naprawdę McCall, okej? Poradzi sobie – powiedział już spokojnie, z opanowaniem Diaz, wzdychając przy tym ciężko, ale i spoglądając na dziewczynę z nieokreślonym uczuciem.
Blondynka zacisnęła mocno usta i przez moment wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem, jakby licząc na to, że być może zmieni zdanie lada chwila. Za plecami usłyszała odgłos nadjeżdżającego samochodu, co jej przypomniało o tym, że jej samochód stoi na środku drogi na zaciągniętym ręcznym i nawet nie ma włączonych alarmowych świateł.
- A ty kim jesteś naprawdę? Tchórzem? – spytała cicho, patrząc na niego jeszcze przez chwilę i odwróciła się na pięcie, podbiegając do swojego auta, chcąc zdążyć zjechać chociażby na bok zanim nadjeżdżający samochód pojawi się w zasięgu wzroku.
Nie czekając na Josha usiadła na miejscu kierowcy i nawet nie zdążyła podnieść ręcznego, a zaledwie tylko obejrzała się za siebie chcąc ocenić jak daleko jest samochód, gdy nagle jej ciało zostało pociągnięte do przodu na skutek uderzenia w tył auta. Johanna z głośnym jękiem uderzyła bokiem twarzy o kierownicę i ostatnie co usłyszała przed tym jak zamroczyło jej się przed oczyma to dźwięk tłuczonego szkła dochodzącego zza jej pleców.
*
Złowieszczy śmiech zielonej świni wypełnił wnętrze czarnego Volvo. Johanna z głośnym jękiem wywróciła oczyma i spojrzała wymownie na swojego brata siedzącego tuż obok niej. Od przeszło półtorej godziny Jasper nieustannie grał w Angry Birds, złośliwie przy tym nie wyciszając telefonu i drażniąc uszy Jo głupią muzyczką i dźwiękami dochodzącymi z gry. Zrobił sobie krótką przerwę, ale najwyraźniej dobiegła ona szybko końca, bo do Johanny ponownie dobiegł ten znienawidzony przez nią odgłos. Znienawidzony podczas tej rodzinnej wycieczki, na którą Jo nawet nie chciała jechać.
- Mamo... Daleko jeszcze? – spytała marudnie dziewczyna, łapiąc za siedzenie kierowcy i pochylając się przy tym do przodu w kierunku pasażera. Przekrzywiła głowę i ponad ramieniem matki spojrzała na mapę, którą kobieta nieudolnie przekładała, próbując odnaleźć możliwie najkrótszą drogę do ich celu. Jechali do San Francisco na parudniową wycieczkę. Johanna szczerze wątpiła, że cokolwiek wyciągnie z tej wyprawy, zwłaszcza, że San Francisco nigdy jej się nie podobało, ale jak zwykle jej opinia nie miała dla nikogo żadnego znaczenia.
- Znając twoją matkę to pewnie zabłądzimy jeszcze parę razy – zażartował siedzący za kierownicą Patrick. W jego głosie dało się słyszeć sympatyczną nutę, kiedy posłał czułe spojrzenie swojej żonie i tylko do niej mrugnął zawadiacko, za co ona zmierzyła go niby to groźnym spojrzeniem spod zmrużonych oczu, chociaż oboje dobrze wiedzieli, że to tylko żarty. Alice wymierzyła w niego palec i kiwnęła głową w jego stronę jakby chciała mu powiedzieć, żeby uważał na to, co mówi o niej.
- To może sam sobie pilotuj – mruknęła ironicznie Jo i od niechcenia opadła z powrotem na swoje miejsce. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała w okno.
- Johanna, niedługo będziemy na miejscu, nie zachowuj się jakbyś robiła nam łaskę, dobrze? – oznajmiła Alice z ciężkim westchnieniem i zwróciła twarz w jej kierunku, spoglądając na nią z naganą. – Czy możesz choć przez chwilę cieszyć się tą przygodą? – dodała już po chwili jej matka z ogromnym podekscytowaniem. Jej oczy koloru chłodnej zieleni zalśniły wesoło, na co Jo tylko wywróciła oczyma. Czasami wydawało jej się, że w relacji z matką to właśnie Alice jest dzieckiem. Zwłaszcza w tym momencie, kiedy patrzyła na dwa króciutkie kucyki matki. Jej fryzura była zawsze nienagannie ścięta na boba, jej kasztanowe włosy lśniły i Johanna nieraz zastanawiała się, co jej matka z nimi robi, by uzyskać taki efekt. Bo zbyt dobrze wiedziała, że odżywka, która stała na półeczce pod prysznicem nie wystarczała, by włosy były miękkie i lśniące. Nawet to sprawdzała, ot, ze zwykłej ciekawości. Jednak tym razem włosy matki były ściągnięte w dwa odstające kucyki niczym u Pippi Langstrumpf.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Z westchnieniem oparła głowę o szybę i bez większego zainteresowania obserwowała zmieniające się za oknem widoki.
- Jo, więc przedostatnia klasa, hm? Znalazłaś już może... jacy są ludzie w twojej klasie? – zagadnął Patrick swobodnym tonem. Dziewczyna wychwyciła jego spojrzenie we wstecznym lusterku. Zacisnęła usta w cienką kreskę i zmarszczyła brwi.
- Normalni – odpowiedziała obojętnie. Uprzedzając jednak upomnienie ze strony matki, którego szczerze się spodziewała, dodała jeszcze: - Wydają się w porządku.
- Zdążyłaś się z kim zaprzyjaźnić? – Johanna nie do końca rozumiała dlaczego Patrick wciąż nieudolnie podążał tym tokiem rozmowy, ale musiała przyznać, że ten facet zbyt szybko się nie poddawał. No cóż, akurat to musiała przyznać.
- Niekoniecznie – odparła po prostu, ponownie odwracając wzrok od Patricka.
- Nasz sąsiad, Mason Hewitt, chyba w tym roku idzie do twojego liceum, prawda skarbie? – zagadnęła wesoło jej matka, odwracając się do niej bokiem i patrząc wprost na nią z lekkim uśmiechem. Widocznie uznała, że temat ten musi być jeszcze pociągnięty. Co do tego Jo chciała ją zniechęcić.
- Mason jest młodszy, mamo – odpowiedziała Johanna przekornie z lekkim poirytowaniem. Tymi słowami chciała dać matce do zrozumienia, że w przeciwieństwie do niej ona wybiera sobie osoby odpowiadające jej skali wiekowej. Początkowo myślała, że nikt z obecnych w samochodzie nie rozumiał intencji tych słów, ale myliła się. Podczas, gdy Alice po prostu tą intencję zignorowała, Patrick potrzebował chwili, by do niego dotarła:
- A to ma jakieś znaczenie?
- To nieważne...
- Mylisz się, mamo – przerwała matce Johanna słodkim głosikiem i nawet odrobinę pochyliła się w stronę Patricka, uśmiechając się przy tym złośliwie. – Nie przepadam za zadawaniem się z młodszymi od siebie chłopcami. To ma znaczenie.
Wbrew temu, czego spodziewała się dziewczyna, Patrick po prostu roześmiał się, czym kompletnie ją zszokował i sprawił, że gwałtownie opadła z powrotem na siedzenie, przyglądając mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- W takim razie nie wiesz co tracisz – powiedział jej żartobliwie i tym samym przywołał na twarzy Alice szczery i promienny uśmiech. Johanna poczuła się głupio. Chciała tylko dopiec Patrickowi, co jej nie wyszło a wręcz tylko rozdrażniło ją jeszcze bardziej niż cała ta podróż. Prychnęła tylko, ale nie ciągnęła już dłużej tej dyskusji. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie miała okazji poznać Masona, to znaczy wiedziała kim jest, jak się nazywa, wiedziała, że mieszka tuż obok, ale jak do tej pory nie przeprowadzili żadnej konkretnej rozmowy. Niby dlaczego? Ona była starsza, nowa i kompletnie niezainteresowana zawieraniem znajomości.
- Mason jest spoko – odezwał się znienacka Jasper, czym przykuł uwagę wszystkich w samochodzie.
- Niby skąd to wiesz? – spytała podejrzliwie Johanna, lustrując go uważnym spojrzeniem i marszcząc czoło. Dziewczyna pomyślała, że jej młodszy brat po prostu się wtrącił, by zabić tą niezręczną ciszę, ale to raczej nie było w jego stylu. Jasper nie przejmował się albo jeszcze nie zauważał takich rzeczy.
- Bo kiedy w sobotę patrzyłem jak on i jego kolega grają u niego w ogrodzie w lacrosse, Mason zapytał czy chcę pograć z nimi – powiedział Jasper, nie odrywając wzroku ani na moment od swojego telefonu.
- Okej, nieważne – mruknęła Johanna i pochyliła się do swojego plecaka. Pochylona zaglądała do jego wnętrza i przekopując się przez wszystkie potrzebne i niezbędne jej kobiece rzeczy, na wyczucie próbowała odnaleźć prawdopodobnie splątane słuchawki. Nie słuchając przy tym odpowiedzi Patricka i Alice.
Miała nadzieję, że będzie padać – wtedy mogliby wrócić wcześniej.
- Emm... Wiecie, Josh chciał nas odwiedzić w niedługim czasie, czy to... w porządku? – zagadnął po chwili ponownie Patrick. Johanna z niemałym zdumieniem podniosła na niego wzrok. Zastanawiało ją, dlaczego w ogóle o to pyta. Jego głos brzmiał niepewnie a on sam spojrzał w stronę swojej żony, poszukując u niej aprobaty. Alice posłała mu w odpowiedzi szeroki uśmiech i łagodne spojrzenie.
- Twój bratanek? Żaden problem, może zostać tak długo jak tylko zechce! – oznajmiła natychmiast głosem nieznoszącym sprzeciwu i Johanna odniosła wrażenie, że ton ten był ostrzeżeniem adresowanym w jej kierunku. Niepotrzebnie, ponieważ Jo tak na dobrą sprawę wcale nie zamierzała odpowiadać swojemu ojczymowi. Z triumfem wreszcie wyciągnęła słuchawki z torby i oparła się wygodnie, podpinając je do swojego telefonu.
- A ty, Jo?
- Co ja? – zapytała, ponownie marszcząc brwi, bo chyba umknęło jej wcześniejsze pytanie. Spojrzała na tył głowy kierowcy, wyczekując jakieś wyjaśniającej odpowiedzi.
- No, czy tobie to odpowiada, że przez jakiś czas pomieszka u nas Josh? – Tego pytania zupełnie się nie spodziewała. Nie rozumiała do końca co Patrick chciał uzyskać pytając ją o zdanie, zwłaszcza, że mógł usłyszeć odpowiedź, która nie byłaby dla niego zbyt zadawalająca. Ale sam fakt, że ją zapytał sprawił, że na moment odjęło jej mowę. Z zastygłą lewą dłonią trzymającą słuchawkę oraz wytrzeszczonymi oczyma wpatrywała się w ciemne, krótko ostrzyżone włosy Patricka z mieszanymi uczuciami. Toczyła wewnętrzną walkę; być w końcu miłą i docenić, że zapytał choć w tym przypadku nie miało to żadnego znaczenia czy ona się zgadza, czy też nie – bo w końcu to nie był nawet jej dom, czy może znów odpowiedzieć złośliwością.
Patrick odwrócił głowę w jej stronę, przyglądając jej się uważnie. Zanim jednak Johanna zdążyła dobrać odpowiednie słowa, rozległ się krzyk Alice. Johanna obserwowała nieudolną próbę matki, która w przypływie spontaniczności chwyciła za kierownicę i spróbowała odbić w prawą stronę. Ale to tylko pogorszyło sprawę.
Jedno mrugnięcie. Huk zderzenia.
Drugie mrugnięcie. Dziwne uczucie w żołądku jak na rollercoasterze.
Trzecie mrugnięcie... i ogromny ból w okolicach karku.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Cześć, Misie! <3
Chciałam podziękować wszystkim czytelnikom - nowym i starym, tym, którzy są ze mną od samego początku. Dziękuję! Naprawdę sprawia mi ogromną radość wasza ocena, wasze komentarze i niezmiernie zawsze jestem ciekawa waszej opinii.
Trochę przedłużam to nasze rozstanie, bo tak jakoś... ciężko mi się rozstać z tą historią. Poza tym mam jeszcze tyle niewykorzystanych szkiców ewentualnych sytuacji, że pomyślałam, iż warto je dodać gdzieniegdzie - chociażby jako retrospekcje tak jak w tym rozdziale ;). Nie wiem czy ktoś czyta to, co pojawia się w konwersacjach na moim profilu (jeśli nie to zachęcam!), ale pisałam tam, że rozważam jakby drugą część The Reason Why aczkolwiek tylko odrobinę bazująca na tej części :D. Jest koncept, zobaczymy jak z wykonaniem.
Poza tym chciałam Was zaprosić na mój nowy projekt pt. "Pakt między nami" o tutaj macie link - https://www.wattpad.com/323423635-pakt-mi%C4%99dzy-nami-zapowied%C5%BA
Kompletnie niezwiązana z żadnym fandomem historia, w której na pewno znajdziecie trochę magii, paru przystojnych wilkołaków, trochę romansu, tajemnicę i... Sami zobaczcie! Jak na razie pojawiła się tylko zapowiedź, ale rozdział 1 pojawi się już niebawem. :)
Trzymajcie się! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top