Rozdział 14
Minął weekend i wielkimi krokami nadszedł wyczekiwany przez Johannę poniedziałek. Gdy rankiem tego dnia zeszła do kuchni czuła się nieco zaniepokojona. Zeszłej nocy nie mogła zasnąć a gdy wreszcie udało jej się na moment zmrużyć oczy, śniło jej się, że wpadła do studni. Na początku studnia była pusta, ale jakby z każdą kolejną godziną, studia zapełniała się wodą. Johanna krzyczała lecz nikt jej nie słyszał. Obudziła się z cichym jękiem, cała spocona, o mały włos nie spadając z łóżka. Po tym już nie zasnęła. Dlatego, gdy po porannym prysznicu zeszła do kuchni, nie wyglądała na zbyt wypoczętą. By nieco się przebudzić, zanim jeszcze przyrządziła wszystkim śniadanie, Jo wzmocniła się filiżanką espresso, mając nadzieję, że to załatwi sprawę. Trochę pomogło i dzięki temu niespełna kwadrans później całą czwórką siedzieli wszyscy przy stole. Patrick przeglądał gazetę, co jakiś czas coś pomrukując pod nosem, czego Johanna nawet nie starała się wyłapać. Josh grał w Angry Birds na telefonie, jedząc gofra z dżemem truskawkowym, nie obdarzając przy tym żadnego z domowników choćby spojrzeniem. Josh – jak zwykle obojętny i chłodny, wydawał się Johannie jakiś bledszy niż zazwyczaj. Dziewczyna odniosła wrażenie, że chłopak równocześnie jest też jakiś cichszy i łagodniejszy. A przynajmniej względem niej. Sama nie wiedziała czy na jego stosunek do niej wpłynął fakt, że teraz już wiedziała o wszystkim i Josh przynajmniej częściowo mógł zrzucić z siebie ciężar, czy raczej chodziło o coś zupełnie innego. Równe dobrze mógł mieć jakieś problemy, które go przytłaczały a ona o niczym nie wiedziała. Nawet jeśli takowe miał to najwyraźniej nie chciał się nimi z nikim podzielić.
Natomiast Johanna próbowała wcisnąć swojemu młodszemu bratu mleko zamiast coli.
- Nie możesz pić na śniadanie coli, okej? To niezdrowe.
- Dlaczego niby picie coli o siódmej rano jest niezdrowe, ale picie jej o trzynastej w południe już jest w porządku? Zastanów się, Jo. – Może i Jasper miał w tym trochę racji, ale jego starsza siostra z pewnością nie zamierzała mu jej przyznawać. Zwłaszcza, że przecież Patrick ostatnimi czasy niczego mu nie zabraniał. Był tak rozkojarzony przez pracę, nawet trochę bardziej niż zwykle, że pewnie gdyby Jasper oznajmił mu, że palił trawkę, ten tylko machnąłby lekceważąco dłonią, bo nawet by ta wiadomość do niego nie dotarła. Myśląc o tym dziewczyna mimowolnie zerknęła na swojego ojczyma, który jak do tej pory nawet nie tknął piramidy gofrów ułożonych jeden na drugim na talerzu przed nim. Westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że tym razem również nie uzyska od niego pomocy.
- Cola w ogóle jest niezdrowa – oznajmiła stanowczo blondynka, wywracając oczyma i kładąc na talerzu brata gofra posmarowanego masłem orzechowym. – Będzie ci niedobrze.
- Tata na pewno pozwoli mi pić colę – mruknął rozdrażniony chłopiec. Słysząc tą skargę, dziewczyna spiorunowała go wzrokiem, marszcząc czoło. Tego dnia miał dostać wyniki ostatniego egzaminu a wieczorem Patrick miał zawieźć go na lotnisko. O ile będzie to pozytywny wynik. Jasper był tego jednak tak pewien, że już niemal od trzech dni był spakowany. Dzień wyjazdu brata nadszedł zbyt szybko i Johannie dość ciężko było przywyknąć do myśli, że już za jakiś czas w domu będą tylko ona i Patrick. Złośliwy głosik codziennie podpowiadał jej, że ona również przecież może dołączyć do brata w tych odwiedzinach na Alasce. Rzecz w tym, że duma jej wyraźnie na to nie pozwalała.
- Dlatego to on będzie płacił gdy ci zęby zżółkną – rzuciła złośliwie blondynka, mrużąc oczy groźnie.
Zanim Jasper zdążył jej jakoś odpyskować, Patrick przykuł uwagę wszystkich przy stole, rzucając o niego gazetą z głośnym hukiem. Widząc pytające spojrzenie Josha i wzdrygnięcie się Johanny, Patrick nieco się zakłopotał i odchrząknął.
- Wybaczcie... - mruknął, przeczesując dłonią ciemne włosy i głośno wzdychając. Mężczyzna sięgnął po swój kubek i dopiero gdy przystawił go do ust, zorientował się, że kawy już w nim nie ma.
- Daj, zrobię ci nową kawę – zaoferowała Johanna, wyciągając do niego rękę i wstając od stołu. Przechodząc obok swojego ojczyma zerknęła mu przez ramię na nagłówek w gazecie; Trzynaście ofiar rozszarpanych przez dzikie zwierzę. Blondynkę aż zmroziło. Odkąd dowiedziała się czym jest Theo, Josh, Tracy, Hayden i Corey pojęcie „dzikie zwierzę" nabrało dla niej nieco innego znaczenia. To była ta piątka plus Bestia z Gévaudan, a kto wie co jeszcze może chodzić po świecie. Zwłaszcza, że Josh powiedział jej, że wcale nie byli jedyni. Dobrze też wiedziała o czym był artykuł, który czytał Patrick. Dwa dni temu zginęło trzynaście dzieciaków, ofiary zostały rozszarpane i porzucone. Od razu odbył się memoriał.
Johanna nalała wody do czajnika i oczekując aż ta się zagotuje, oparła się o krawędź blatu i zerknęła na Josha. Chłopak wyłapał jej spojrzenie, ale wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Czasami Jo wydawało się, że chłopak żałował, że jej o wszystkim powiedział, ale gdyby nie to, gdyby o niczym się nie dowiedziała, nie czułaby się teraz w taki sposób. Może czułaby się bezpieczniej. Tymczasem z tą całą wiedzą jaką została obarczona, Johanna od kilku dni nie spała za dobrze, zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego.
- Johanna... - Głos Patricka gwałtownie wyrwał ją z zamyślenia. Dziewczyna drgnęła i zerknęła na niego z bladym uśmiechem i wyraźnym zapytaniem w oczach. – Jesteś pewna, że dobrze się już czujesz? Nadal wyglądasz kiepsko.
To tak odnośnie niewyspania się i cieni pod oczyma...
- Tak, tak. Już swoje odchorowałam, Patrick. Pora iść do szkoły. Zresztą... dziś muszę zaprezentować projekt na biologii – oznajmiła, odwracając się do nich tyłem i zalewając wcześniej wsypane ziarenka kawy wrzątkiem. Ten sam projekt, który dokończała ostatnio sama, nie chcąc prosić McCalla o jakąkolwiek pomoc – której i tak zresztą nie potrzebowała. Poinformowała go tylko kiedy mają prezentować projekt i wysłała mu zdjęcia notatek, których powinien się nauczyć. Nie miała zamiaru już więcej się z nim spotykać i robić przed z siebie kretynkę. Nie chciała wciskać się pomiędzy niego a Kirę. Dlatego wolała złamać swoje własne zasady, samodzielnie zakończyć projekt i tylko go pod nim podpisać. Bo mimo wszystko nie miała serca nie podpisywać jego nazwiskiem ich wspólnej pracy. Co z tego, że przesiedziała nad nią ostatnie parę dni samotnie?
Nagle poczuła niewyobrażalny ból a następnie ktoś szybko przechwycił od niej czajnik i odsunął go na bok. Dziewczyna złapała się za piekącą dłoń, sycząc wściekle i podniosła wzrok na Josha. Chłopak posłał jej twarde spojrzenie i z westchnieniem wytarł ściereczką blat. Nie wiedząc za bardzo co powiedzieć Johanna tylko wymruczała ciche podziękowania i odpuściła zimną wodę w kranie, po czym pozwoliła by strumień lodowatej wody zalał jej dłoń w miejscu, w którym się oparzyła.
- Dlaczego wszyscy się tak dziwnie zachowujecie? – spytał nieco podejrzliwie Jasper najpierw patrząc na Josha i Johannę a potem przenosząc swoje pytające spojrzenie na Patricka.
- Jedz! – mruknęli równocześnie Josh i Johanna, po czym oboje gwałtownie wypuścili z ust powietrze.
Patrick nadal zaabsorbowany swoimi własnymi myślami, tym razem sięgnął po gofra w milczeniu po czym niespodziewanie odwrócił się w kierunku swoich starszych podopiecznych.
- Czy wasza dwójka wybiera się na jutrzejszy mecz lacrosse? – spytał powoli, patrząc na nich trochę podejrzliwie. Johanna wymieniła z Joshem porozumiewawcze spojrzenia, marszcząc przy tym czoło. Zakręciła kran i zaczęła rozmasowywać poszkodowane miejsce.
- Ja raczej tak – odpowiedziała mu ze wzruszeniem ramion. Josh również beztrosko wzruszył ramionami dając tym samym odpowiedź Patrickowi. – Dlaczego pytasz? – dodała jeszcze Johanna, bo nigdy dotąd Patrick się nie interesował meczami lacrosse. I przez myśl nawet przemknęło jej, że może ich opiekun chce z nimi pójść tym razem. Momentalnie serce Jo zabiło ze zgrozą. Podobna opcja nie mogła wchodzić w grę za żadne skarby...
- Czy jeśli dam wam szlaban to czy uszanujecie to i nie pójdziecie? – Oboje tym razem spojrzeli na mężczyznę z absurdem w oczach. Johanna czuła jak tuż obok niej Josh spina się i kątem oka dostrzegła jak chłopak zaciska dłonie na blacie tak, że aż pobielały mu kłykcie.
- Dlaczego? Chcesz nam coś powiedzieć Patrick? – zapytała ostrożnie, chcąc wybadać grunt. W końcu Patrick musiał mieć jakieś powody, by wyskoczyć z podobnymi słowami.
- Mam przeczucie...
- Masz na myśli takie babskie przeczucie? Rozumiem gdyby to Johanna chodziła w kółko i marudziła, że ma przeczucie, ale ty? – mruknął Josh i tylko ciężko, niemal demonstracyjnie westchnął, czym starał się ukryć zapewne zdenerwowanie. Dziewczyna tylko zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Ona wcale się tak nie zachowywała przecież. Niemniej, po chwili ponownie zwróciła się w stronę Patricka, ponieważ brunet ponownie przemówił.
- Te ostatnie ataki... Wiecie jak to jest, zawsze te większe wydarzenia się niebezpieczne i najbardziej narażone na atak. Poza tym w ostatnim czasie słyszy się o samych... - Tutaj zerknął ukradkiem na grzebiącego w swoim telefonie Jaspera i zniżył głos. – O samych morderstwach nastolatkach. Zwłaszcza ostatnio. – Mówiąc to, postukał palcem w gazetę.
Johanna zerknęła na Josha i przez chwilę poczuła się nieco zagubiona. Czy czasem jej niczego nieświadomy opiekun nie miał racji? Przez krótką chwilę mierzyła Josha uważnym spojrzeniem, chcąc wiedzieć co on o tym myśli i czekając na jego reakcję. Mogła się roześmiać i uznać wszystko za żart, ale nie potrafiła tego zrobić, wiedząc o tym, że Patrick być może wcale nie jest daleki od prawdy. Dlatego czekała na to, co powie Josh. Chyba po raz pierwszy postanowiła oprzeć swoją decyzję, swoją odpowiedź na jego opinii. Chłopak wyłapał to spojrzenie i tylko na sekundę w jego oczach pojawiła się panika, którą w momencie stłamsił.
- To bzdury – skomentował tylko Josh i przewrócił oczyma. Dziarskim ruchem wziął kubek pozostawiony wciąż na blacie i postawił go przed Patrickiem z głośnym dźwięk. Nieomal nie rozlewając przy tym kawy. – Proszę, oto twoja kawa. Jasper bierz te gofry na wynos, kluczyki... - Josh rozejrzał się wokół i sięgnął za siebie, macając blat kuchenny i wreszcie natrafił na kluczyki, które podrzucił w powietrzu tuż przed Johanną. Dziewczyna zręcznie je przejęła. Chłopak spojrzał jej prosto w oczy i skinął na nią głową. – Jedziemy do szkoły.
Po ogólnym rozporządzeniu zadań, chłopak chwycił w przelocie ostatniego gofra z dżemem i wyszedł z kuchni, podążając za biegnącym już do wyjścia Jasperem. Johanna nadal stała w miejscu. Nie wydawało jej się, by wszystko miało być w porządku. Co więcej odniosła wrażenie, że Josh próbuje przed nią coś ukryć. Ze zmarszczonym czołem zerknęła na Patricka a ten tylko wzruszył ramionami.
- Przynajmniej mam pewność, że będzie w szkole. No, dotrze do niej. Zaprzyjaźniliście się ostatnio?
- Nie jestem pewna – odpowiedziała Jo, dając za wygraną i z cichym westchnieniem wychodząc z kuchni.
*
Prezentacja się udała. Ku uldze, ale i zdziwieniu Johanny, Scott pojawił się na zajęciach. Co prawda był nieco spóźniony, ale zdążył przed rozpoczęciem wygłoszenie ich wspólnego referatu. Chłopak kilka razy się zawiesił i pomylił się w jednej kwestii, którą błyskawicznie naprostowała Johanna, chroniąc ich tym samym przed ujemnymi punktami, ale ostatecznie uzyskali pozytywną ocenę. Może nie najlepszą, ale przynajmniej solidne B, które i tak samej Johannie nie zawadzało zbytnio w ocenie końcowej. Jasne, za własną pracę dostałaby pewnie A, ale tutaj liczyła się praca wspólna i dziewczyna nie zamierzała narzekać. Już i tak sam fakt, że McCall nie wykręcił się w żaden sposób i się pojawił był dla dziewczyny miłym zaskoczeniem. Nie udało im się porozmawiać, chłopak po zajęciach z biologii szybko zniknął. Podobnie jak Kira, co Johanna nie uznała za zbieg okoliczności, więc już pogodzona z obecnej sytuacji wróciła do domu, gdzie dokonała ostatnie poczynania w związku z zapakowaniem Jaspera. Z ciężkim sercem pożegnała brata, odwożąc go wraz z Patrickiem na najbliżej mieszczące się lotnisko w pobliskim mieście. Nakazała mu być grzecznym, uważać na siebie, ubierać się ciepło i jeść coś przyzwoitego. I choć Jasper wywracał na jej słowa oczyma, Jo widziała po jego minie, że również ciężko mu było rozstać się z siostrą, z którą tak w gruncie rzeczy był niemalże nierozłączny odkąd zmarła ich matka. Oboje pozostali z nim aż do samej odprawy, gdzie Johanna mocno przytuliła brata a następnie patrzyła jak stewardesa opiekuńczo prowadzi chłopca za rękę do samolotu. Jo wiedziała, że obsługa samolotu się nim dobrze zajmie a po wylądowaniu zajmie się nim ojciec, ale złośliwe myśli podpowiadały jej, że być może ojciec nie zjawi się osobiście by odebrać syna tylko wyśle swoją sekretarkę. Miała jednak szczerą nadzieję, że akurat w tej kwestii mogła mu zaufać. Zamyślona Johanna ocknęła się dopiero po tym jak Patrick położył jej dłoń na ramieniu i szepnął coś o powrocie.
Następnego dnia odbywał się mecz lacrosse z drużyną ze szkoły Devenford Prep. Początkowo Johanna wcale nie planowała na niego pójść, ale Mason ją przekonał. A właściwie jego zaskakująca reakcja. Swojego przyjaciela spotkała w szkole. On i Corey zmierzali w kierunku szatni przed zajęciami ze sportu. Hewitt wręcz kategorycznie stwierdził, że Johanna powinna tej nocy zostać w domu, oglądając seriale albo robiąc cokolwiek innego, co tylko zechciała. Byle nie wychodziła z domu. Jednak gdy dziewczyna zapytała go jaki jest powodu jego zniechęcającej postawy, Mason zaczął coś kręcić i ostatecznie uciekł przed nią do szatni.
To tylko sprawiło, że Johanna postanowiła pojawić się na meczu, nie biorąc sobie przestróg Masona zbytnio do serca. Przyjechała swoim samochodem wraz z Joshem. Dziwnie markotnym i posępnym Joshem, który niezbyt wiele do niej powiedział przez całą podróż. Johanna miała ochotę powiedzieć mu, że ma go już serdecznie dość. Dość tej jego chłodnej postawy. Tylko, że i tak jej marudzenie niczego by nie zmieniło. Dlatego nic nie mówiła. Dreptała za nim w milczeniu aż do środkowej trybuny i już miała wspiąć się po schodkach, by podążyć za nim aż do ostatniego rzędu, ale wtedy usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się, słysząc, że ktoś woła jej imię i natychmiast szeroko się uśmiechnęła, spoglądając w ciepłe, miodowo-brązowe tęczówki, które pojawiły się przed nią.
- Scott – wypowiedziała miękko i natychmiast skarciła się w myślach za to. Nie cierpiała tego, że wciąż w jego towarzystwie dosłownie miękła. Chłopak stał przed nią z nietęgą miną, trzymając w dłoni swój kij do gry, ubrany już w strój zawodnika lacrosse z jedenastką i swoim nazwiskiem na plecach koszulki. Nie odwzajemnił uśmiechu.
- Joy... Przyszłaś na mecz. – Ani to było pytanie, ani stwierdzenie, ale Scott wypowiedział te słowa z autentycznym zdezorientowaniem, co szczerze zaskoczyło Johannę. Przecież sam chciał by przyszła. A może tylko jej się tak wydawało? Dziewczyna zmarszczyła brwi w zamyśleniu i posłała mu niepewny, zagadkowy uśmiech.
- No tak. Podobno macie wygrać – przypomniała mu z rozbawieniem, podpierając swoje własne słowa nerwowym śmiechem. – Scott?
- Tak?
- Wszystko w porządku? – zapytała nieco spięta. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. W tym momencie nie patrzył na nią, wbijał wzrok w swoje buty, przestępując z nogi na nogę. – Nie wyglądasz za dobrze. Mam nadzieję, że cię ostatnio nie zaraziłam...
Brunet roześmiał się na te słowa. Ale jakoś tak sztucznie. Podrapał się po policzku i tylko pokręcił głową przecząco.
- To chyba trema – przyznał wreszcie już normalnym głosem i zdobył się w końcu na delikatny uśmiech, co sama Jo przyjęła z ogromną ulgą. Skinęła głową ze zrozumieniem i tylko zerknęła na Josha siedzącego już na trybunach. Brunet obserwował ich uważnie.
- Na pewno wygracie. Mimo to, powodzenia – oznajmiła, kładąc przez chwilę dłoń na ramieniu Scotta i obdarzając go promiennym uśmiechem.
- Dzięki – odpowiedział Scott, co Johanna uznała za koniec rozmowy i odwróciła się w stronę schodków. Gdy była już na trzecim stopniu, McCall ponownie ją zatrzymał wypowiadając jej imię. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, chwytając się barierki i spoglądając na niego pytająco. – Uważaj na siebie.
- Słucham? – Nie do końca rozumiała dlaczego to właśnie ona ma na siebie uważać. Przecież to on zaraz miał obijać się o innych zawodników, próbując zdobyć jakieś punkty. Scott nie wyglądał na speszonego, wręcz przeciwnie, wyglądał na jeszcze bardziej zdecydowanego niż przed momentem.
- Ogólniej. Trzymaj się. Uważaj po meczu, na meczu. Ogólnie. – Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, odwrócił się na pięcie i skierował się na ławeczkę dla zawodników. Natomiast Johanna otuliła się tylko szczelniej swoją grubą szarą bluzą i rozejrzała się po trybunach w poszukiwaniu swojego czarnoskórego przyjaciela, po czym z nieco zdezorientowaną miną przeszła w stronę Josha i obok niego usiadła.
Rozpoczął się mecz; pierwszy gwizdek trenera, zawodnicy wbiegli na boisko, piłka poszła w ruch. Jednak mecz nie przypominał Jo żadnego meczu, który oglądała do tej pory. Zmarszczyła czoło, oglądając uważnie i w milczeniu przebieg gry. Część zawodników z Beacon Hills wyglądała tak jakby pojawili się na boisku w celu poplotkowania a nie granie, w tym też Scott McCall, za to część próbowała wziąć się w garść i nie potknąć się o własne nogi.
- Co oni robią? – mruknęła pod nosem Johanna po jakimś czasie, nie wytrzymując w końcu tej dziwnej atmosfery. Zerknęła na Josha z zapytaniem widocznym w jej oczach. Chłopak tylko wzruszył ramionami, ale jej nie odpowiedział. W każdym razie nie od razu. Odchrząknął, widząc, że dziewczyna nadal się w niego wpatruje z tą samą miną.
- Starają się wygrać. A przynajmniej Kira się stara.
- Ta. Rzeczywiście – oznajmiła Johanna i przyznała w myślach, że chyba nie chciałaby zadzierać z Yukimurą. Skoro zauważalnie niższa brunetka potrafiła roznieść na raz czwórkę zawodników tak, że zwijali się na boisku z bólu to strach pomyśleć co zrobiłaby z Johanną gdyby dowiedziała się o tym, że blondynka pocałowała jej chłopaka. O ile już o tym nie wiedziała. Na samą myśl dziewczyna wzdrygnęła się. Może i nie należała do dziewczyn, które są słabe i bezbronne, ale Kira w tym momencie pokazywała się od tak agresywnej i groźnej strony, że Jo zdecydowanie nie chciałaby teraz wejść jej w drogę. Johanna postanowiła zmienić temat i zapytać o coś, co gnębiło ją odkąd tylko pojawiła się na boisku. – Gdzie jest Mason tak w ogóle?
- Nie wiem, to twoja przyjaciółka nie moja – odparł Josh ze wzruszeniem ramion. Dziewczyna zmierzyła go tylko groźnym spojrzeniem i powtórnie rozejrzała się po trybunach w poszukiwaniu swojego przyjaciela. Jej uwagę przyciągnęła z powrotem Kira, która swoim kijem do lacrosse uderzyła zawodnika przeciwnej drużyny w twarz na tyle mocno, że tamtemu spadł kask z głowy. Johanna wytrzeszczyła na nią szeroko oczy a następnie zerknęła na Josha, który tylko wyszczerzył się szeroko. Johanna ze zdumieniem walnęła go w ramię, na co jęknął, ale ten perfidny uśmieszek i tak nie zszedł mu z twarzy.
- Ciebie to kręci.
- Tylko śmieszy, okej? – mruknął Josh i wyszczerzył się tym razem do niej. Dziewczyna posłała mu tylko wymowne spojrzenie i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Czy nie wydaje ci się, że ta gra jest trochę zbyt brutalna?
- Zawsze tak jest – odparł po chwili milczenia, ostrożnie i jakby wymijająco Josh.
- Nie, teraz jest jakoś inaczej, jakby... Jakby walczyli o coś jeszcze... - Podniosła wzrok na Josha i wtedy była już pewna, że coś faktycznie nie gra, że nie chodzi już tylko o agresywną grę Kiry. – Nie mówisz mi czegoś.
- Jo. Nie wnikaj.
Yukimura została zdjęta z boiska. Wściekła brunetka ściągnęła kask i skierowała się w stronę szkoły. Jej oczy błyszczały groźnie i ciskały piorunami w każdego, kogo mijała. Scott biegł zaraz za nią, ale ona skutecznie go ignorowała. Johanna odprowadziła ją wzrokiem aż do dróżki pomiędzy dwoma sekcjami trybun, gdzie bez wychylenia się nie mogła jej dostrzec. Do samego końca czarne i proste włosy Kiry falowały wokół jej twarzy jak wściekłe węże. To nie pasowało do tej dziewczyny. Johanna mogła za nią nie przepadać z wiadomych przyczyn, ale wiedziała, że Kira jest łagodna, dobra i miła. I nie zachowuje się w ten sposób. Miała ponownie zagadnąć o to Josha, ale dostrzegła, że chłopak wbija wzrok w ekranu swojego telefonu. Ze zrezygnowaniem odwróciła wzrok i z westchnieniem ponownie zajęła się śledzeniem meczu.
Jakiś czas później z boiska zszedł Scott, prosząc trenera o zmianę i na jego miejsce wszedł inny zawodnik. Chłopak od razu pobiegł w kierunku szkoły, podobnie jak przedtem Kira. Johanna spuściła wzrok, wpatrując się w swoje conversy. Do przewidzenia.
- Masz rację. Grają beznadziejnie – oznajmił Josh, szturchając lekko dziewczynę. Zdobył się nawet na lekki uśmiech, który blondynka odwzajemniła. Jednak jego następne słowa sprawiły, że jej serce zadrżało. – Ale tylko to jest dziwne, okej? Szczerze Johanna popadasz ostatnio w paranoję.
Nie odpowiedziała mu na to, kręcąc głową z zaprzeczeniem. Ona wręcz czuła, że coś jest nie w porządku. Miała przeczucie, ale nie chciała, by Josh wyśmiał ją podobnie jak poprzedniego dnia Patricka. Wyciągnęła swój telefon i napisała wiadomość do Masona. Naprawdę chciała by się teraz tutaj pojawił. Nie wiedziała dlaczego jak dotąd go nie spotkała. Ani jego, ani Corey'ego, choć mogła przysiąc, że chłopaka widziała wcześniej na parkingu. Mogło się jej tylko wydawać.
Gra nie rozwinęła się w jakiś zaskakujący sposób. Chociaż przyjaciel Scotta, młody Dunbarn podłapał jakąś dobrą passę i w ostatnich minutach zaczął wreszcie zdobywać punkty, drużyna Beacon Hills nie wygrała.
- A oni nie chcieli przyjąć mnie do drużyny... - mruknął Josh żartobliwie i z sarkazmem. Johanna dobrze wiedziała, że Diaz wcale nie kandydował, dlatego zmierzyła go tylko podejrzliwym spojrzeniem i uśmiechnęła się wymownie.
- Jeszcze byś tylko pogorszył sytuację – zażartowała, wstając. Wcisnęła dłonie do kieszeni i ponagliła go spojrzeniem, gotowa już iść z tego przegranego meczu, na którym i tak nie było już na co patrzeć. Kiwnęła głową na chłopaka i wtedy z głośników wydobył się okropny, przyprawiający o zgrzytanie zębów dźwięk. Johanna skrzywiła się i ponownie opadła na ławeczkę, przyciskając na krótko dłonie do uszu. Jęknęła i spojrzała na chłopaka ze zdezorientowaniem w oczach.
- Co to było?
Josh jednak nie odpowiedział. Do takiej reakcji z jego strony Johanna chyba powinna się przyzwyczaić. Wyprostował się nagle jak struna i spojrzał na nią z prawdziwym przerażeniem w oczach. Zbladł, zacisnął usta w cienką kreskę i chwycił dziewczynę za nadgarstek. Szybko wstał i natarczywie ciągnąć za sobą Johannę, zaczął przepychać się pomiędzy ludzi siedzących w tym samym rzędzie.
W momencie tłum opanowała panika, niektórzy zaczęli krzyczeć. Jo odwróciła głowę i kątem oka dostrzegła coś... ciemnego, czego nawet nie potrafiłaby dokładnie nazwać. Wydawało jej się, że się jej coś przewidziało. Tym bardziej, że nie mogła przyjrzeć się temu czemuś, co tak potwornie ryczało, a co sprawiło, że ludzie zaczęli nagle wariować. Pchana przez tłum, ciągnięta przez Josha po chwili znalazła się na szkolnym korytarzu. Chciała zatrzymać chłopaka, nawet wykrzyknęła z naganą jego imię, ale on kompletnie ją ignorował. Wbiegli na drugie piętro i skręcili w pusty korytarz.
Josh zatrzymał się tak gwałtownie, że blondynka nieomal na niego nie wpadła. Zaczerpnęła powietrza i zaczęła dyszeć, pochylając się nieco i podpierając dłońmi na swoich kolanach. Nie miała najlepszej kondycji i zdecydowanie nie było jej łatwo dorównać kroku Josha. Na myśl przyszło jej, że powinna być bardziej fit i dlatego koniec z tymi zbyt obfitymi posiłkami, które przyrządzała. Nie była to jednak sytuacja sprzyjająca żartom, więc Johanna nie wypowiedziała swoich myśli na głos a jedynie wyprostowała się i posłała Joshowi niedowierzające spojrzenie.
- Możesz mi do cholery wyjaśnić...
- Cicho! – syknął Josh i na chwilę przyłożył dużą, szorstką dłoń do ust blondynki. Dziewczyna chwilę walczyła z sobą, by go nie ugryźć, ale ostatecznie nie zrobiła tego, skupiając się na tym by wyrównać przyśpieszony oddech i bicie serca. Patrzyła mu w oczy z oczekiwaniem. I gdy wreszcie zabrał rękę i zaczął nerwowo rozglądać się po korytarzu, Johanna przystąpiła o krok ku niemu i już chciała warknąć coś w jego kierunku, kiedy on odwzajemnił jej twarde spojrzenie i powiedział twardo:
- To była Bestia, okej? Zadowolona? Jesteśmy w niebezpieczeństwie jak chyba wszyscy, którzy byli na meczu! To chciałaś usłyszeć, mądralo?! Czy ty zawsze musisz...?!
- Słyszałeś? – Johanna przerwała mu bezceremonialnie i niemalże wstrzymała oddech, łapiąc Josha za łokieć. Chłopak spojrzał na nią ze zmarszczeniem czoła, ale wsłuchał się w głuchą ciszę jaka panowała w szkole po tym jak sam zamilkł. Przez chwilę słyszał tylko ich nerwowe i szybkie oddechy. Spojrzał dziewczynie prosto w oczy i nasłuchiwał, próbując się skupić na jakimkolwiek podejrzanym dźwięku. Nagle jego tęczówki rozszerzyły się do wielkości spodków i zaraz potem rozległ się potężny ryk, na który Johanna skrzywiła się boleśnie.
- Biegnij! – krzyknął chłopaka, ale poza tym, że blondynka drgnęła, nie przestąpiła nawet z nogi na nogę, będąc kompletnie zdezorientowaną. Diaz pokręcił głową z politowaniem i pociągnął ją za rękę, tym samym zmuszając do biegu. Chwilę później tuż za ich plecami pojawiła się Bestia. Johanna krzyknęła, oglądając się przez ramię, ale Josh tylko na nią warknął, by tego nie robiła. Oboje kierowali się w stronę biblioteki, zbiegając po schodach z powrotem na najniższe piętro. Liczyli, że może tam uda im się ukryć. Johanna próbując oddychać miarowo, starała się jednocześnie nadążyć za Joshem, ale wciąż była te parę metrów za nim i wyraźnie chłopak przyśpieszał. Albo ona zwalniała. Nigdy nie miała za dobrej kondycji i nawet w chwili, kiedy to adrenalina powinna napędzać krew w jej żyłach, dziewczyna nie potrafiła zmusić nóg do szybszego biegu. Prawdę mówiąc, nie miała żadnych szans w ucieczce, z czego Josh zdał sobie sprawę, bo gwałtownie się zatrzymał i niespodziewanie uderzył zaciśniętą pięścią w skrzynkę z bezpiecznikami. Drzwiczki ustąpiły a on chwycił za kable z siłą i pociągnął je ku sobie. Blondynka nawet nie miała czasu zastanowić się co robi Josh, liczył się tylko bieg. Josh czekając aż dziewczyna go minie i będzie już za jego plecami, wchłonął całą energię elektryczną na jaką mógł sobie pozwolić i w chwili, gdy dziewczyna się z nim zrównała, wycelował nią w Bestię, uderzając stworzenie w pierś.
Niewiele to dało i chociaż Bestia na moment, na krótką chwilę, wycofała się, po tej zaledwie minucie ponownie ruszyła do ataku i tym razem Josh nie zdążył umknąć przed uderzeniem. Poszybował przez korytarz, uderzając z łomotem o ścianę. Josh jęknął, próbując się podnieść, gdy blondynka do niego podbiegła. Chwyciła go za ramię, chcąc mu pomóc wstać, ale w tej samej chwili parę metrów przed nimi pojawiła się Bestia. Teraz dziewczyna widziała dokładnie z czym mieli do czynienia, ale kompletnie nie dowierzała własnym oczom. Stworzenie przypominało jej bardziej iluzję, kłębek dymu, cień, czarną masę unoszącą się w powietrzu z błyszczącymi ślepiami i ostrymi zębiskami. Jo nie miała pojęcia do czego można by porównać to, co w tym momencie na nią warczało. Z przerażeniem stwierdziła, że wraz z Joshem została podsunięta pod ścianę, dosłownie, i nie miała już możliwości ucieczki. Przełknęła głośno ślinę i z przestrachem w oczach zerknęła na chłopaka, który wydawał jej się w tym momencie tak samo przerażona jak ona. Gdy Bestia z rykiem rzuciła się w ich kierunku, Johanna krzyknęła i osłoniła się rękoma, co było bardziej odruchową niż racjonalną reakcją. Wtedy rozległ się kolejny ryk. Tym razem różnił się on od poprzedniego i to sprawiło, że Jo opuściła ręce i z zaciekawieniem wymieszanym z przerażeniem spojrzała na sprawcę owego przeciągłego dźwięku. Serce zabiło jej szybciej, gdy zorientowała się, że to Scott. Odetchnęła z ulgą, ale z drugiej strony uświadomiła sobie, że teraz i McCall jest w niebezpieczeństwie.
I wtedy to zobaczyła. Ujrzała spojrzenie czerwonych tęczówek, wystające i ostre kły oraz nieco zdeformowaną twarz chłopaka. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, bo po tym jak Scott wymienił z nią spojrzenia, odwrócił się z powrotem w kierunku Bestii i tym razem rzucił się na nią wymachując ręką, a raczej ostrymi pazurami w powietrzu. Johanna przez chwilę zapomniała jak się oddycha. I dopiero gdy Josh nią mocno potrząsnął, dziewczyna zorientowała się, że świat wcale nie zwolnił i czas się nie zatrzymał a Scott i Bestia wciąż walczą ze sobą zażarcie. Widok McCalla w tej innej odsłonie, w dodatku całego we krwi, spowodował, że Johanna przez moment zastygła w miejscu.
- Chodź! – zawołał Josh i nawet wyciągnął do niej rękę, ale w tym momencie, niecały metr od nich, na zimnej posadzce wylądował McCall uderzając z gruchotem o ścianę.
- Scott! – Johanna oprzytomniała. Chciała do niego podbiec, ale drogę zagrodziła jej Bestia, znów przeciągle warcząc.
- Cholera... - usłyszała nagle za sobą i w ciągu następnych paru sekund poczuła jak silne dłonie zaciskają się wokół niej. I w następnej chwili Johanna z impetem uderzyła o okno, rozbijając przy tym szybę. Dźwięk potłuczonego szkła zagrzmiał w jej głowie donośnie. Blondynka zdążyła tylko zamknąć oczy i zaraz po tym wraz z Joshem wypadła przez strzeliste okno znajdujące się na korytarzu na najniższym piętrze. Jęknęła przeciągle z bólu, przetaczając się po trawie i na domiar złego poczuła mocne wstrząśnienie i zawroty głowy. Przez chwilę nawet nie pamiętała jak się nazywa, w głowie słyszała tylko jeden ciągły i charakterystyczny dźwięk jak to bywa po mocnym uderzeniu. Podniosła głowę, lekko obolała i zerknęła na Josha, który upadł niedaleko niej. Przetarła dłonią twarz i zorientowała się, że jej warga jest rozcięta i w dodatku we włosach ma drobne odłamki szkła, również na czole miała niewielką ranę, z której leciała krew.
- Jesteś cała? – spytał Josh, podnosząc się z ziemi. Nie mogąc wymówić ani słowa, głównie z powodu szoku, Jo skinęła głową i podniosła się na łokciach, z przestrachem spoglądając na okno, przy którym jeszcze przed chwilą stała patrząc na przerażającą Bestię.
- Scott – szepnęła i skierowała swoje przestraszone spojrzenie na Josha. Serce zabiło jej mocniej z przestrachu o życie McCalla a jednocześnie na wspomnienie jego postaci. Był wilkołakiem. Może nie dotarło to jeszcze do niej tak do końca, ale potrafiła przypisać to do niego.
- Poradzi sobie. Chodź, idziemy stąd – powiedział stanowczo Diaz, podnosząc się i chwytając Johannę pod ramiona i stawiając ją na twardym gruncie. Chwilę ją jeszcze podtrzymywał, upewniając się tym samym, że dziewczyna stoi stabilnie. Johanna podniosła na niego niepewny wzrok, blada jak ściana i cała roztrzęsiona.
- Ale...
- CHODŹ, DO CHOLERY! – warknął, ciągnąć ją za nadgarstek w kierunku parkingu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top