Rozdział 11
Carol Hewitt nie odznaczała się niczym szczególnym na tle innych matek. Chodziła na wszystkie zebrania w szkole, brała udział w corocznych konkursach na babeczki świąteczne organizowane w kościele do którego uczęszczała na co niedzielne msze, robiła zakupy w supermarkecie w centrum Beacon Hills, jeździła co dwa tygodnie ze szczeniakiem Masona do weterynarza, dawała swojemu synowi szlabany, gdy tylko na nie zasłużył. Tak, Carol Hewitt nie wyróżniała się zupełnie niczym od pozostałych matek w miasteczku, które na swoich barkach miały najtrudniejszą pracę świata – bycie matką. Poza faktem, że Carol w swoim sercu miała wystarczająco miłości chyba dla każdego dzieciaka na ulicy i gdyby tylko mogła adoptowałaby większość przyjaciół swojego syna. I poniekąd dlatego samej Johannie mama Masona kojarzyła się z Molly Weasley. Wspaniałą panią Weasley. Między innymi dlatego. Jo doskonale pamiętała, że kiedy zabrakło jej rodzicielki to pani Hewitt otoczyła ją opieką; wzięła ją na poważną rozmowę, pomogła jej na samym początku z gotowaniem, pomogła jej przede wszystkim stanąć na równe nogi i poczuć twardy grunt pod nogami. Johanna była też prawie pewna, że to właśnie Carol niejednokrotnie powtarzała Patrickowi, by miał do swojej przybranej córki dużo cierpliwości. A tego właśnie potrzebowała wówczas Johanna. Jasne, za jej nagłym dorośnięciem opowiadały się też inne czynniki. Ojciec zostawił ich dwójkę Patrickowi, Josh się wprowadził i zaczął sprawiać kłopoty, które wpływały na całą ich... rodzinę, Johanna utknęła w Beacon Hills i okazało się, że nie może tylko i wyłącznie leżeć bez celu w łóżku przez całe dnie i dodatkowo ktoś musiał zająć się Jasperem. I kiedy tak wiele spraw ciążyło Johannie to właśnie Mason wyciągnął do niej pomocną dłoń. I jego mama, która za zadanie najwyraźniej obrała sobie uczynienie swojego domu domem Jo. I w dość krótkim czasie właśnie tak się stało. Johanna dobrze pamiętała, że kiedy w jej głowie znajdowały się tysiące myśli i same nierozsądne rozwiązania to Carol Hewitt powtarzała jej, że jest mądrą dziewczyną i wybierze to, co uważa za słuszne. I tak się stało. Może nie za każdym razem, bo przecież nikt w ciągu kilku miesięcy nie stał się mędrcem. Poza tym nikt nie był idealny a już na pewno Johanna Gordon nie była. Jednak faktem było, że pani Hewitt pomogła dziewczynie wydorośleć.
Kiedy około dziewiątej rano Carol Hewitt weszła w swoich puchatych i milusich szarych kapciach do salonu zastała tam swojego jedynego syna rozwalonego na kanapie oraz jego najlepszą przyjaciółkę, tulącą się do poduszki na jego kolanach i odrobinę drżącą przez sen. Na ten widok pani Hewitt zacmokała z niezadowoleniem a jej wzrok przeniósł się na fotel. Przykryta kocem po samą brodę osoba byłą tą, której się kobieta zupełnie nie mogła spodziewać. Oczom Carol ukazała się młodsza wersja Patricka Diaza. Dla kogoś innego mogło to wydawać się nieco podejrzane, pewnie nawet dla samego pana Hewitta takie by było, bo skoro Mason dzień w dzień potrafił im z kilkanaście razy powtórzyć jaki to z Josha Diaza jest nieczuły idiota, który nie ma poszanowania dla nikogo to co takiego ten sam Josh Diaz robił w ich salonie? Jednak dla Carol nie było to aż takie dziwne. Ani tym bardziej istotne. Dla niej liczyły się inne rzeczy. Na przykład fakt, że Johanna Gordon nie wyglądała najlepiej.
Gdy pani Hewitt w końcu udało się całą trójkę obudzić, dziewczyna ledwo była w stanie się podnieść i utrzymać w pionie. Była śmiertelnie blada a z podkreślającymi jej oczy szarymi cieniami wyglądała jak widmo, żeby nie powiedzieć śmierć. Natomiast gdy się odezwała, chcąc przywitać panią domu, chrypiała a jej nos wyraźnie był zatkany. I nie wiedzieć czemu zamiast leżeć we własnym łóżku i odleżeć swoje, ona w środku nocy niewystarczająco ciepło odziana przeszła do domu Hewittów. Carol doszła do tego wniosku w prosty sposób - kiedy późnym wieczorem gasiła światło w kuchni i szła spać, Johanny u nich nie było. A już zdecydowanie żadne z owej trójki nie znajdowało się w ich salonie! Oczywiście winny musiał być pierworodny syn Carol i to jemu należała się porządna bura. Trzeba było przyznać, że mało kto śmiał zadzierać z mamą Masona. Kobieta choć niewielka i pulchna potrafiła jednym spojrzeniem zmusić kogoś do spowiedzi bądź do zrobienia czynności, której zarzekał się gorąco, że wcale nie zrobi
Jednak nawet to nie zmieniało wizerunku pani Hewitt w oczach Jo i zdecydowanie nie przeszkadzało Johannie w traktowaniu kobiety jak członka rodziny. Co więcej, przychodziło jej to znacznie łatwiej niż w przypadku Patricka. A ponieważ Carol była wręcz stworzona do matkowania, za cel tego dnia obrała sobie roztoczenie opieki nad chorą Jo.
- Na Boga! Gdyby tylko Alice to widziała... Twoja matka, niechaj spoczywa w pokoju, nieraz mi mówiła, że wasza dwójka zawsze oznacza tylko kłopoty! – Carol westchnęła, poprawiając poduszki na kanapie i mamrocząc coś jeszcze pod nosem. Zerknęła dość nieprzychylnie w kierunku młodego Diaza. Choć świerzbił ją język to w tym momencie nie zamierzała o nic wypytywać. – Josh, w tej chwili maszeruj do domu i przynieś siostrze coś ciepłego. Niechże się ubierze przyzwoicie.
- To nie jest moja siostra... - wymamrotał Josh, ale posłusznie podniósł się z fotela i posyłając owej dwójce przeciągłe i wymowne spojrzenie skierował się do wyjścia. Pani Hewitt nie skomentowała tego choć widać było, że krytyczne słowa wręcz cisnęły się jej na usta, wymieniła tylko spojrzenia z Johanną i wywróciła oczyma, mamrocząc znów coś niezrozumiałego pod nosem.
- Mason, zrób herbaty. A ja, kochaniutka, przygotuję ci rosół. Ale nie myśl sobie, że cię oszczędzę! Co to za chodzenie po nocach? Aż tak nie możecie bez siebie wytrzymać? Nie do wiary... Raz się nie widzicie przez tydzień albo dwa aż człowiek się zaczyna zastanawiać czy abyście się nie pokłócili a tu nagle, bach, w środku nocy jakieś głupoty wymyślacie!
- Nic mi nie jest, pani Hewitt – oznajmiła Johanna, przeciągając się i tym samym pozwalając, by Mason wstał. Momentalnie poczuła jak przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz, po czym ponownie skuliła się na kanapie, sięgając po koc. Obdarzyła jeszcze tylko lekkim uśmiechem Masona, patrząc jak ten wywraca oczyma i znika w kuchni, by zaparzyć herbaty. Nagle Johanna zaczęła kaszleć.
- Tak, tak. Moja kochana, jeszcze trochę i wylecą ci płuca a ty mi mówisz, że nic ci nie jest. Oj, muszę sobie porozmawiać poważnie z Patrickiem. – Słowa pani Hewitt sprawiły, że Johanna ponownie lekko się uśmiechnęła. Chociaż ostatnie czego pragnęła to szczera rozmowa z jej ojczymem, dlatego tylko posłała jej proszące spojrzenie na co murzynka tylko machnęła lekceważąco dłonią i w ślad za swoim synem, podążyła do kuchni. Johanna w tym czasie podkuliła nogi i oparła się bezwiednie o oparcie kanapy, przymknęła na moment oczy, rozkoszując się chwilą ciszy.
Drgnęła dopiero, gdy w progu ponownie pojawił się Josh. Ich spojrzenia skrzyżowały się i wtedy Jo dostrzegła w oczach Josha błysk. Tego rodzaju błysk, którego już dawno nie widziała. W jego oczach było coś wymownego, coś skierowanego wyłącznie do niej i przez dobrą chwilę Johanna zastanawiała się o co chodzi. Błysk zrozumienia. I w momencie, w którym to sobie uświadomiła jej brwi zawędrowały w górę w geście zdziwienia. Wzięła głęboki oddech i wypuściła głośno powietrze z płuc. Ostatni raz widziała to spojrzenie w dniu, w którym się spotkali. Wbrew pozorom Josh i Johanna nie poznali się w momencie pojawienia się Josha w mieszkaniu Diaza. Poznali się znacznie wcześniej, choć czasami o tym zapominali, a mianowicie na ślubie Alice i Patricka. Wtedy jeszcze żadne z nich nie wiedziało, że za mniej niż dwa lata później będą mieszkać wspólnie. Johanna wpatrując się w spiętą twarz Josha przypomniała sobie, że w dniu, w którym się spotkali tak naprawdę całkiem dobrze im się rozmawiało. Josh opowiadał jej różne niezbyt pochlebne historyjki o członkach rodziny Diazów, dziewczyna mówiła jak jej matka bardzo jej roztrzepana i bywa nieogarnięta życiowo i bywa, że czasem zupełnie nie zachowuje się jak na jej wiek przystało, śmiali się z tańca węgorza wujka Chrisa. Było całkiem zabawnie, przynajmniej do czasu kiedy to Johanna nie zaczęła mówić źle o Patricku. Był to jeszcze czas kiedy Josh naprawdę lubił towarzystwo swojego wujka i czuł, że może z nim porozmawiać o wszystkim. Wtedy uważał go za równego gościa. I dlatego wówczas gdy Johanna zaczęła mówić o Patricku bardzo krytycznie, Josh powiedział jej, że ją rozumie, że się wścieka, ale Patrick to najlepszy facet pod słońcem i nie potraktuje Johanny nigdy tak jak potraktował ją jej ojciec. I dodał jeszcze coś o tym, że sam wolałby by jego rodzice się rozeszli niż wciąż męczyli się w relacji, w której wcale nie chcą być, krzywdząc przy tym innych. I wtedy właśnie spojrzał na nią w taki sam sposób. Tak jakby ją rozumiał.
Johanna drgnęła. Nie tylko dlatego, że Josh nagle przerwał kontakt wzrokowy, ale również dlatego, że rzucił w nią jej ciemną bluzą i bez słowa opadł na fotel, który wcześniej zajmował.
Gdy przed południem Josh i Johanna wrócili do siebie, Jo czuła się trochę lepiej. Stało się to chyba za sprawą cudownego rosołu pani Hewitt, który kobieta kazała jej wypić do końca. I gorącego prysznicu w mieszkaniu Diazów. Dziewczyna czuła się prawie tak jakby zmyła z siebie chorobę, nawet pozwoliła sobie na posiedzenie w łazience nieco dłużej. Wysuszyła porządnie włosy, przebrała się w piżamę i nałożyła na siebie miękki i puchaty szlafrok. Dopiero wtedy postanowiła zmierzyć się z kolejnym dniem. Nie czuła się na tyle dobrze, by móc zajrzeć do książek czy pójść do szkoły. Na szczęście była sobota i szara codzienność nie przygniotła tak nagle dziewczyny. Co więcej jak się okazało Patrick też miał dzień wolny. Nie zdarzało się to za często, więc zarówno Josha jak i Johannę zdziwił widok opartego o blat kuchenny Patricka. Ich opiekun nie pytał gdzie się podziewali choć wyraźnie miał na to ochotę, sądząc po jego nieco podejrzliwym spojrzeniu rzuconym na przywitanie. Jednak widząc w progu również panią Hewitt niosącą garnek zupy mógł się tego domyślić, ale niewątpliwie obecność Josha mogła go trochę nurtować. Niemniej nie podjął tematu. Na szczęście. Możliwe, że wynikało to też z faktu, że owej dwójce towarzyszył jeszcze Mason a Patrick nie zwykł przepytywać swoich podopiecznych przy osobach trzecich, tak samo zresztą jak poruszać niezbyt wygodne tematy.
Trójka nastolatków zaszyła się w pokoju Josha – tylko dlatego, że w pokoju Johanny trzeba było przewietrzyć, bo zapach choroby zdawał się wręcz ciążyć w powietrzu.
- Trzymaj – powiedział Mason, podając dziewczynie do rąk kakao, które przed momentem jej zrobił i opadł na wznak na łóżko młodego Diaza. Tymczasem przysunięta do samej ściany Johanna, przykryła nogi kocem i chlipnęła gorącego napoju, rozkoszując się jego smakiem.
- Dzięki – mruknęła z delikatnym uśmiechem. Jej wzrok powędrował w kierunku Josha. Chłopak wydawał się czuć nieco nieswojo. Siedział spięty na obrotowym krześle naprzeciw łóżka i nerwowo skakał spojrzeniem z mebla na mebel. W zasadzie miał ku temu pełne prawo, tym bardziej, że nawet Jo czuła się trochę zakłopotana faktem, że jest u niego w pokoju, w którym tak notabene była może z pięć razy w swoim życiu. Wcześniej nie miała przecież powodów by tu przebywać. Dopiero teraz okoliczności nieco się zmieniły.
Nerwowo rozejrzała się po jego wnętrzu i z niemałym zdziwieniem stwierdziła, że tak naprawdę obydwa pokoje nie różnią się zbytnio od siebie. To znaczy... nie w sposób jaki można sądzić, ponieważ po przejściu progu pokoju Jo i pokoju Josha widać było kolosalną różnicę. Podczas gdy w pokoju Johanny było zawsze czysto i schludnie to w pokoju Josha zawsze panował nieporządek – a właściwie to istny bałagan. U niego ściany były ciemnoszare a u niej biało-zielone. Chodziło jednak o nastrój. Żadne z nich nie posiadało w swoim pokoju niczego, co wskazywałoby na to, że czują się jak u siebie. Absurdalnie, bo przecież oboje tak naprawdę byli u siebie. Przykładowo: w pokoju Masona na ścianie wisiały świetle miecze rodem z Gwiezdnych Wojen, na stojaku miał ustawione płyty ulubionych zespołów oraz gry a na wiszących półkach znajdowało się parę zdjęć. Mason posiadał też ogromny plakat Nirvany zawieszony tuż nad jego łóżkiem. Natomiast ani Josh, ani Johanna nie umieścili w swoim pokoju niczego nazbyt osobistego. Zupełnie jakby oboje pochodzili do tego w ten sposób, że tylko tam śpią, przebywają przez pewną część dnia, ale w żaden sposób nie jest to miejsce, które mogliby nazwać własnym kątem.
Jej spojrzenie zawędrowało z powrotem w kierunku Masona.
– Corey czuje się lepiej?
- Zdecydowanie. Wrócił do domu, ale...
- Ale?
Mason zawahał się, z ciężkim westchnieniem wzruszył tylko ramionami, wpatrując się w biały sufit a następnie kierując wzrok na siedzącą obok niego Jo. Dziewczyna domyślała się dlaczego, zawsze tak było, gdy chłopak przejmował się czyimś losem trochę za bardzo.
- Corey mówi, że nie czuję się dobrze we własnym domu. Jego rodzice nie są typami opiekuńczymi i troskliwymi, i... nie jestem pewien czy nawet zauważyli jego nieobecność, więc...
- Mówisz, że się o niego nie martwią? – wtrąciła Johanna ze zmarszczonym czołem i chociaż widziała w oczach Masona błysk zawahania to na to pytanie odpowiedział jej Josh. I to z pełnym przekonaniem.
- Bo tak właśnie jest. Mają go w dupie.
Johanna nie skomentowała tego w żaden sposób tylko zanurzyła usta w gorącym kakao, nie patrząc na swoich towarzyszy. Zastanawiała się czy to w ogóle możliwe by nie zauważyć, że dziecko nie wraca do domu przez parę dni? Gdy Josh zniknął choćby na parę godzin i Patrick akurat był w domu, od razu stawał się nerwowy i z tysiąc razy pytał Jo kiedy ostatni raz widziała młodego Diaza. Tym bardziej się denerwował, gdy jego podopieczny nie wracał na noc bez uprzedzenia a przecież wiele było takich sytuacji. Do głowy przyszło jej pytanie czy jej ojciec też mógłby nie zauważyć, że na przykład ona, Johanna wpakowała się w kłopoty? Cóż, mogła mu naprawdę wiele zarzucić, ale kto wie czy gdyby doszło do tego, że mieszkaliby razem to jej ojciec nie kontrolowałby każdego jej ruchu? Dlatego poniekąd, mając głównie za wzór Patricka i własną matkę, Jo zwyczajnie nie potrafiła sobie wyobrazić jak jest, gdy rodzic nie zauważa twojej obecności lub nieobecności jak w tym przypadku. Pamiętała, że gdy Josh przepadł na parę dni (wtedy, gdy rzekomo umarł i „zmartwychwstał" za sprawą Theo), Patrick był po prostu nie do zniesienia ze swoim przejmowaniem się i choć starał się panować nad sobą to widać było, że bardzo się martwi. Nawet wtedy gdy miał podejrzenia gdzie znajduje się jego bratanek, nie zmieniało to faktu, że się przejmował. Czy wtedy rodzice Corey'ego naprawdę żyli po prostu tak jakby gdyby nigdy nic?
- Corey odchodzi od Theo. Co ty zrobisz? – rzucił tak po prostu po chwili milczenia Mason, przerywając tym samym rozmyślania Johanny. Chłopak podniósł się na łokciach, by dobrze widzieć chłopaka. Również i Johanna skierowała na niego swoje spojrzenie, pełne napięcia i wyczekiwania, ale i szczerego zainteresowania.
- Nie wiem... - mruknął ze zdenerwowaniem w głosie Josh i spuścił wzrok. Jego dłoń powędrowała na kark, który w nerwowym geście przetarł. Serce Johanny ścisnęło się i dziewczyna uświadomiła sobie, że nie takiej odpowiedzi od niego oczekiwała. Josh westchnął i widać było, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się z impetem. Do środka wpadł chłopiec o miodowej czuprynie i z promiennym uśmiechem na twarzy. Johanna chciała go upomnieć, że powinien najpierw zapukać a nie wchodzić jak do siebie, ale jego słowa sprawiły, że kompletnie odjęło jej mowę.
- Johanna! Johanna! Tata przyjechał! – zawołał i po tych słowach wybiegł z powrotem na korytarz, wręcz w podskokach, opuszczając tym samym pokój Diaza i pozostawiając Johannę w osłupieniu i z wytrzeszczonymi oczyma wpatrującą się tępo w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał jej młodszy braciszek. Dziewczyna jeszcze przez parę minut nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Przełknęła głośno ślinę i uświadomiła sobie zarazem jak mocniej zabiło jej serce. Jęknęła.
Nie miała pojęcia czego może chcieć jej ojciec i szczerze jej to nie interesowało. Ale fakt, że zjawił się w domu Diaza, bez zapowiedzi i jakiegokolwiek ostrzeżenia, sprawiał, że dziewczyna zaczęła się szczerze martwić i zastanawiać nad powodem jego wizyty. Tkwiła jednak w miejscu. Głównie dlatego, że nie czuła się przygotowana na tą wizytę, a tego nie lubiła. Nigdy nie cierpiała elementu zaskoczenia jeśli chodziło o jej relacje z rodzicami. I o ile u Alice musiała je w końcu zaakceptować, o tyle u Thomasa Gordona po prostu tego nienawidziła.
Nagle poczuła jak ktoś ściska jej dłoń. Podniosła powieki, które nieświadomie nawet przymknęła, na czarnoskórego chłopaka. Mason podniósł się i delikatnie ściskał jej rękę w geście wsparcia.
- Nie dowiesz się o co chodzi jeśli tam nie zejdziesz – powiedział wreszcie, przerywając nieznośną i ciążącą już wszystkim ciszę. I znów Johanna stwierdziła, że chłopak potrafi bezbłędnie przejrzeć jej myśli.
$[g
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top