16. "Gwoździe"
Wen Ning stanął i odstawił swojego Pana dopiero, kiedy znaleźli się wystarczająco daleko od gospody, gdzie przebywał Jinag Cheng. Byli w ogrodzie jakiegoś opuszczonego domu, gdzie panowała cudowna cisza. Wei Wuxian usiadł pod drzewem, musząc w końcu choć na chwilę odsapnąć. Spojrzał na swojego przyjaciela, który musiał być pod kontrolą czegoś lub kogoś innego, zważywszy na jego dziwne zachowanie. Starał się tyle czasu, by Wen Ning był jako okrutny trup w pełni świadomy, co mu się udało, dlatego teraźniejszy on był inny. Nie był sobą. Zachowywał się jak każdy inny głupi i okrutny trup. Westchnął, musząc teraz pomóc przyjacielowi zanim w końcu się odpręży. Nie będąc w stanie się podnieść o własnych siłach, musiał to zrobić na siedząco. Przyjął odpowiednią postawę, przykładając dwa palce prawej ręki najpierw do swojego czoła, by następnie uderzyć potężną energią w Wen Ninga. Patrząc jak ten się zaczyna szarpać, był w stanie wyczuć wszystko co się działo w jego ciele. Szukał przyczyny jego zachowania, znajdując ją w jego głowie. Ktoś wbił mu dwa gwoździe, które kontrolowały jego umysł. Zastanawiał się jednak, kto był na tyle dobry w demonicznej kultywacji, by dorównać jemu samemu. Ta osoba musiała być bardzo dobra, ale nadal zbyt słaba by pokonać samego założyciela tejże kultywacji. Dwa gwoździe wyleciały z czaszki trupa, lądując w dłoni mężczyzny na przeciwko. Odetchnął głęboko, mogąc zobaczyć jak jego przyjaciel z powrotem jest w pełni świadomy, patrząc swoimi czarnymi oczami przed siebie.
- Długo się nie wiedzieliśmy, Wen Ning. - zakaszlał, wypluwając krew, co starał się zakryć rękawem szaty.
- Pa... Panicz... - wykrztusił z siebie, powoli rozumiejąc co się właśnie dzieje. - Prze... przepraszam... - zaczął się powoli podnosić z kolan, patrząc w końcu na drugiego mężczyznę.
- Cieszę się, mogąc znów cię zobaczyć. - zaczął słabo, trzęsącą rękę podnosząc w górę. Wen Ning widząc jego stan szybko klęknął przy jego boku, nie wiedząc co zrobić. - Wen Ning, pamiętasz cokolwiek o tych gwoździach? - spojrzał na niego, mimo prawie zamykających się oczu.
- Niestety nie. Po tym jak mnie złapano mam jedynie mgliste wspomnienia poprzedniego lidera sekty Jin i dwóch innych osób. - wyjaśni, patrząc to na swojego Pana, to na trzymane w jego ręku rzeczy.
- Pamiętasz jak uciekłeś? - zadał kolejne pytanie, opuszczając swoją dłoń, nie mając już w niej siły.
- Nie do końca. Pamiętam tylko głos Panicza wołający mnie. Zerwałem wtedy łańcuchy i uciekłem. - odpowiedział, czując w środku, że zawiódł swojego Pana.
- Ucieczka nie powinna być łatwa. Pewnie się natrudziłeś. - opuścił głowę, nie mogąc nawet jej już trzymać. - Mimo to, dobrze jest cię widzieć z powrotem, Wen Ning... - zaczął ciężej oddychać, mając już tylko czarne plamy przed oczami. - Nie długo wrócimy do domu... - zaczął odlatywać, opadając na bok i uderzając o kamienną podłogę.
- Paniczu? - zmartwiony spojrzał na niego i co się właśnie stało, nie wiedząc ponownie co zrobić. Wtedy też dostrzegł rozprzestrzeniającą się na jego ciele klątwę, która sięgała już jego szyi. - Gdzie drugi Panicz Lan? On na pewno ci pomoże. - wykrztusił, klękając przy nim.
- Lan... Zhan... - ledwo z siebie wydusił.
- Wei Ying! - rozniosło się.
Wejście do ogrodu otworzyło się z hukiem, a przez nie wbiegł mężczyzna w białej szacie. Widząc już nieprzytomnego przyjaciela na ziemi, zmartwił i przestraszył się. Szybko się przy nim znalazł, zauważając, że był sam. Od razu dostrzegł klątwę, która zdążyła się rozejść na całe jego kruche ciało. Miał być przy nim, by właśnie coś takiego się nie wydarzyło. Wei Wuxian nie jest już w stanie wytrzymać tyle co kiedyś, dlatego musi na niego uważać. Nigdy więcej nie dopuści, by był on na tak długo sam. Będzie się starać być przy jego boku jak najdłużej i jak najbliżej. Wziął go na ręce, zaczynając wracać na główną ulicę, by tam zatrzymać się w jakiejś gospodzie, gdzie będzie mógł go wyleczyć. Nie jest dla niego jeszcze za późno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top