14. "Sen"
Sen
Wei Wuxian znalazł się na pomoście w sekcie LanlingJin, słysząc jak jakieś dzieci obrażają małego Jin Linga. Zaskoczony tym widokiem, zaczął się powoli do niego zbliżać łapiąc przed upadkiem patyk z nabitymi łakociami. Klęknął przed nim, podając mu do ręki upuszczoną rzecz.
- Nie powinieneś płakać przez słowa innych. - otarł palcem łzę z jego policzka.
- Kim jesteś? - samodzielnie wytarł teraz swoje łzy w rękaw swojej szaty.
- Powiedzmy, że jestem twoim shishu. - zastanowił się chwilę, biorąc małego za rękę i prowadzać w stronę małego pawilonu, gdzie znajdował się portret jego rodziców.
- Shishu, czy znałeś moich rodziców? Wszyscy mówią, że mama była beznadziejna. - usiedli obok siebie, patrząc na ładnie namalowany portret.
- Nigdy nie słuchaj takich bzdur. - Jin Ling spojrzał na mężczyznę zaskoczony, na co on położył dłoń na jego głowie, głaszcząc go po mniej. - Twoja mama była bardzo dobra. Wspaniała. - powiedział z uśmiechem dodając mu otuchy.
- A tata? - spuścił głowę, ostrożnie się do niego zbliżając.
- Twój tata bardzo ją kochał. - przyznał, ponownie zerkając na twarz swojej siostry.
Przeszli się razem po pomoście, by usiąść na końcu przystani, będąc w Yunmeng. Oglądali piękne kwiaty lotosu, będąc chwilę w ciszy. Jin Ling złapał się rękawa swojego shishu, patrząc w dal.
- Shishu, dlaczego rodzice mnie opuścili? Czemu po mnie nie przyszli? - zapytał smutno, mocniej zaciskając rękę na ubraniu mężczyzny.
- Oni... nigdy cię nie opuścili, bo tego chcieli. Są teraz w bardzo odległym miejscu. Jeśli tego chcesz, to zabiorę cię do nich. - uśmiechnął się do niego, łapiąc jego dłoń w swoją.
- Nie oszukujesz mnie? - zapytał, kolejny raz ocierając łzy z twarzy.
- Nigdy. Jak wrócimy, zabiorę cię do nich. - wziął go za rękę, wstając i prowadząc. - Tu jest niebezpiecznie, wracajmy.
- Ah! - przytaknął, chętnie dając się prowadzić swojemu shishu, czując się przy nim bezpiecznie.
Sen się zakończył, na co Wei Wuxian wrócił z powrotem do świata żywych, kończąc przenoszenie klątwy. Kilka sekund później skończył, mogąc w końcu odetchnąć na moment. Jego ciało było teraz bardzo osłabione, nie tylko przez klątwę, ale i też używanie demonicznej kultywacji wykańczało jego słabe, nowe ciało. Otworzył oczy, by sprawdzić jak się miewa chłopiec z sekty Jin. Jego noga powróciła do normy, tak samo wartości witalne i energia życiowa. Odetchnął spokojnie, zauważając również jak powoli otwiera oczy. Uśmiechnął się na ten widok, czując jednak jak sam słabnie.
- Witamy z powrotem wśród żywych, Jin Ling. - zaśmiał się, powoli i ociężale wstając z kolan.
- Wujek... Mo? - powiedział słabym głosem.
- Odpoczywaj, zaraz zaniosę cię do miasta, gdzie będziesz mógł się położyć. - chciał się do niego zbliżyć, jednak fioletowa błyskawica uderzyła w jego bok, rzucając nim o ścianę kamiennego zamku, robiąc w nim drugą dziurę.
- Tym razem mi nie uciekniesz, Wei Wuxian! - uśmiechnął się podle Jiang Cheng, dzierżąc dumnie w dłoni Zidian.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top