I.

Poranek zdawał się być chłodny, jednak znalazłem w nim pewną przyjemność. Skupiony, wsłuchiwałem się w odgłosy przyrody, chłonąc całym sobą dotychczas nic nieznaczące szczegóły. List, który trzymałem w dłoni, lekko pogiął się od siły, z jaką zaledwie kilka minut temu zacisnąłem dłoń, zduszając kaszel, nim ktokolwiek go usłyszał. W żadnym wypadku nie było to przyjemne doświadczenie.

Od dłuższego czasu rozważałem napisanie do jednego z ostatnich członków mojej rodziny — Hanae Uchiha. Pozostawienie jej przy życiu było jednocześnie niebezpiecznym błędem, jak i największym możliwym darem od losu. Niestety nawet ona nie potrafiła zająć się Sasuke, który niedawno opuścił wioskę w poszukiwaniu mocy.

Byłem głupcem, licząc na to, że dziewczynie uda się powstrzymać mojego brata przed popełnianiem błędów. Nie chciałem jednak, by wiódł żywot zdrajcy i nomady, tak jak ja. Czy powinienem więc rozważyć powiedzenie Hanae prawdy, czy też zataić jej część i pozwolić Sasuke wypełnić zadanie, które dla niego pozostawiłem? I choć moje serce pękało w pół, nie mogłem już zawrócić z tej ścieżki ani jego, ani też siebie. Nienawidziłem się za to, jaką krzywdę wyrządzam własnemu bratu. Nie miałem jednak tego luksusu, by decydować w tak wielkim stopniu, jak potoczą się losy klanu, a musiałem przyznać, że sam nie był w stanie wkroczyć na ścieżkę, którą dla niego wybrałem, która była jego potępieniem i zbawieniem w jednym.

Coś w jego spojrzeniu nie pozwalało mi zadecydować, wzbudzało niepewność i strach dotyczący losu obojga. Podjąłem już wystarczająco wiele prób, zdaje się, że udało mi się zniechęcić do siebie przynajmniej jego. Przed Hanae odkryłem zaledwie część prawdy, ale nawet to nie ratowało jej od mroku, w którym próbowała ukryć cały swój strach i żarzący się ból.

Musiałem wyjawić jej całość, opisać wątki bestii i oczu, które zamierzałem podarować Sasuke. Czy powinienem powiedzieć też, że Shisui postanowił oddać jej swoje Mangekyoo? Bardzo często ścierałem się z tą decyzją, za każdym razem mieląc w ustach dziwny posmak. Kochał ją ponad obowiązek ratowania wioski, a mimo to odszedł, niczego nie wyjaśniając. Widziałem, jak powoli umierała w środku, czując jego nieobecność.

Na domiar złego sam doświadczałem obowiązku uświadomienia jej, że była kochana, że gdyby tylko był na to sposób, z radością witałbym ją jako żonę najlepszego przyjaciela. Kiedy jednak patrzyłem w osnute marami spojrzenie, miałem wrażenie, że ona już to wszystko wie i, na domiar złego, że przeżyła to wszystko nie raz, zamykając oczy przed snem.

Wciąż nie czułem się gotowy, by powiedzieć jej o mojej chorobie, jednak nie miałem innego wyjścia. Kisame utrzymywał, że to na pewno ostatni list, który będę mógł wysłać wystarczająco bezpiecznie. Przez następne lata miało już nie być tak łatwo, tym bardziej, że lata mogły skrócić się nawet do zaledwie kilku miesięcy. Nie miałem pojęcia, ile czasu jeszcze mi pozostało i choć podejrzewałem, że umrę młodo, wiedziałem, że na pewno nie w wieku dziewiętnastu lat.

— Dokończysz list innym razem, Itachi. Musimy zmienić miejsce pobytu — zarządził Hoshigaki, podnosząc się z miejsca.

Przyglądałem się, jak otrzepuje czarny płaszcz i zarzuca na plecy Samehadę. Powoli złożyłem pergamin, schowałem pióro i wcisnąłem je do wewnętrznej kieszeni. Sapnąłem cicho, wstałem i spojrzałem w dogasające powoli ognisko.

Myśli oderwały się na chwilę od ciała, szukając czarnego kruka, który powinien ukrywać się gdzieś w pobliżu, zawsze blisko mojej strzaskanej duszy. Znalazłem go na gałęzi w odległości około kilometra, gdzie spokojnie czyścił swoje pióra. Westchnienie ulgi zamieniło się w ledwo widoczny obłok pary. Moje usta wygięły się same, gdy poczułem ucisk w klatce piersiowej.

Spojrzenie powędrowało w stronę towarzysza, który zdawał się w zupełności nie przejmować moją osobą. Niepostrzeżenie przyjąłem niewielką dawkę leku i ukryłem buteleczkę, zanim mogłem zostać zauważony. Nawet on nie mógł dowiedzieć się o moim problemie, tę tajemnicę pragnąłem powierzyć tylko Hanae.

Ruszyliśmy do Wioski Ukrytej w Liściu, gdzie mieliśmy spotkać się i wymienić informacje z Braćmi Zombie. W organizacji byli jedną z najskuteczniejszych i najgroźniejszych par. Tuż po nas i trzeci w kolejności po Painie i Konan. Oboje widziałem tylko raz, co wystarczyło, żebym poważnie pomyślał o tym, jak mogę wpłynąć na losy świata, by tych dwoje wyrządziło jak najmniejsze szkody.

Problematyka obecnej sytuacji opierała się głównie na tym, że nie mogłem, na pewno nie w pojedynkę. Tak jak podczas masakry klanu skorzystałem z pomocy Madary, tak w tej chwili musiałem skorzystać z dobrej woli Hanae. Byłem gotów powierzyć jej całą misję, jeśli w jakiś sposób zawiodę.

Jeśli. To mocne słowo, biorąc pod uwagę stawkę, o jaką toczyła się gra.

Kisame nie wydawał się podejrzliwy wobec mojej poprawy nastroju. Podróżowaliśmy razem wystarczająco długo, by zaufać czakrze drugiego, nawet w sprawach tak niejasnych jak emocje. Mój rekini towarzysz uśmiechnął się, na swój sposób wesoło, poprawił miecz i odetchnął głębiej. Wyczułem, jak napięcie w jego energii powoli opada. Rozluźnił się.

— Kiedy dotrzemy do wioski, zaczekamy na odpowiedni moment — zacząłem, uważnie przyglądając się, jak jego uśmiech powoli maleje. — Znajdziesz Hanae wśród tłumu, kiedy będzie w wiosce i dasz jej do zrozumienia, że czekam na głowie pierwszego Hokage. Wystarczy jedno słowo i będzie wiedziała, o co chodzi.

— Jesteś pewien, że chcesz sprowadzić kuzynkę na wyznaczone miejsce spotkania?

— Muszę upewnić się w tym, co zrobi Hidan, kiedy dziewczyna znajdzie się w jego zasięgu. Kakuzu zna swoje zadanie w tym temacie, wydałem wystarczająco dużo ryō.

Hoshigaki kiwnął głową i wlepił spojrzenie wyłupiastych oczu przed siebie, urywając naszą chłodną konwersację. Mój pobyt w Akatsuki był krótki, a znajomość z nim tym bardziej. Jednak każdy z nas szanował drugiego, tak samo, jak był w stanie w każdej chwili zdradzić.

Zaufanie było walutą o niezwykle zmiennej wartości, szczególnie tutaj, w świecie potępionych. W świetle brzasku. Mogłem liczyć na wiele, nie dostając nic, jednocześnie ciesząc się z tego, że wśród rzeczy, których nie dostałem, nie było kolejnego nieszczęścia.

Nim jednak mieliśmy pojawić się w wiosce, musiałem upewnić się, że wszystkie odpowiednie elementy układanki wskoczą na właściwe im miejsce.

*

Bracia Zombie byli już na miejscu, kiedy przekraczając wschodnią bramę, spojrzałem w stronę głowy pierwszego Hokage.

— Znajdź ją — mruknąłem, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.

Wiedziałem, że zwykle obserwowała Madarę na polu treningowym. Nim Kisame dotrze do niej lub też wychwyci ją w tłumie, zdążę zatroszczyć się o kilka spraw. W pierwszej kolejności koniecznie musiałem przekazać obecnemu Hokage raport. Kilka dni temu ze zdumieniem pochwyciłem wiadomość o tym, że została nim Tsunade Senju, wnuczka pierwszego. Niekoniecznie tego się spodziewałem. Jiraiya byłby odpowiedniejszym kandydatem, jednak nie mnie kwestionować decyzję starszyzny. Mogłem tylko mieć nadzieję na to, że Ślimacza Księżniczka jest dobrze poinformowana.

Odetchnąłem z ulgą, gdy po krótkim biegu delikatnie stanąłem na parapecie okna biura Hokage. Zastukałem w szybę, a drobne dłonie Shizune niemal natychmiast otworzyły przede mną okno.

— Przynoszę ostatni raport — mruknąłem, delikatnie kładąc na biurku zwój.

— Dziękuję, Itachi — odpowiedziała. — Doceniam twój wkład w utrzymanie pokoju. Od tej chwili jednak musimy podjąć niezbędne kroki. Akatsuki zostało zalegalizowane w Amegakure, domyślam się, że jest to wasza siedziba. Na tę chwilę nie mogę jednak zerwać starego sojuszu z tym krajem, nie mam pewności, co się tam dzieje. Mam nadzieję, że będziesz mógł nam jeszcze pomóc. Niestety od tej chwili nie możesz już się tu pojawiać, Itachi.

Shizune w zdenerwowaniu zatknęła za ucho kilka kosmyków i przycisnęła mocniej do piersi odebrane od Itachiego dokumenty.

— W pełni rozumiem. Chciałbym tylko, aby umożliwiła mi Pani jeszcze spotkanie z Hanae. Ostatnie — wymamrotałem jeszcze, licząc w tym momencie na jej łaskę.

Odetchnęła cicho, lekko niecierpliwiąc się z powodu mojej prośby. Obserwowałem, jak zwilża wargi językiem i cmoka z niezadowoleniem.

— Byle niezauważenie, Uchiha — odburknęła, unosząc kącik ust i machnęła ręką.

Był to znak do opuszczenia jej gabinetu, co też niezwłocznie zrobiłem. Przebywanie z tą kobietą nie było najprzyjemniejszą sytuacją, w jakiej miałem okazję się znaleźć, jednak w pewien sposób byłem wdzięczny za odrobinę ciepła, które potrafiła okazać wobec mnie.

Miałem wieść życie mordercy, wyrodnego dziecka, zdrajcy klanu, czarnej owcy tej wioski. Odpowiedni ludzie w moim życiu nadal jednak przypominali mi o najważniejszej rzeczy — byłem człowiekiem. Nadal.

Człowiekiem, który położył na szali więcej, niż wart był owy pokój. Mężczyzną, który oddał wszystko, za wszystkich.

Wylądowałem niedaleko małej knajpki, do której zwykłem chadzać, gdy wracałem z pola treningowego. Staruszka, która codziennie sprzedawała lilie, siedząc w cieniu szyldu, nadal dobrodusznie uśmiechała się w stronę ulicy. Mijający ją w pośpiechu przechodnie nie zauważali, lub woleli ignorować fakt, że bezpowrotnie straciła zdolność widzenia.

Metalowa puszka zabrzęczała delikatnie, kiedy wrzuciłem do niej niewielką sumę. Robiłem to zawsze, wracając z treningów z Shisuim. Westchnąłem i skrzywiłem się lekko na wspomnienie przyjaciela. Zwykle dorzucał swoje oszczędności, zaraz po tym kiedy odchodziłem w milczeniu. Tym razem naczynie nie zabrzęczało ten drugi raz, a staruszka nie zwróciła uwagi na pojawiającą się w nim sumę. Podziękowała tylko cicho, zatrzymując mnie słabym pociągnięciem za rękaw.

— Był tu kiedyś chłopak, który zawsze mi pomagał. Bogowie niech sprzyjają ci, tak jak jemu nie sprzyjali.

Westchnąłem, strzepując jej dłoń z mojego płaszcza. Bogowie nigdy mi nie sprzyjali i raczej nie zamierzają tego robić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top