Rozdział specjalny - Wesołych Świąt

- /Synoptycy ostrzegają: nad Kalifornię zmierzają śniegowe chmury! Zapowiadają się tak śnieżne święta, jakich nie było w słonecznej Kalifornii od ponad dwóch dekad! Wyciągnijcie najcieplejsze świąteczne sweterki od waszej babci jakie tylko macie i zróbcie zapas gorącej czekolady!/

- /A teraz przebój, na który wszyscy czekacie! Last Chrisma-!/

Oliver mruknął niezadowolony, wyłączając radio.

- Rok w rok, w każde święta puszczają to cholerstwo średnio co trzynaście minut! - warknął, poprawiając tylne lusterko i zerknął na siedzących na tylnym siedzeniu Rossa i Rory'ego - Czy nie ma innych "świątecznych przebojów"?! - kontynuował, po czym trąbnął na innych uczestników ruchu drogowego, którzy tak jak on stali właśnie w korku.

- Mama lubi tą piosenkę. - zauważył najmłodszy z synów Green Arrowa.

- Tatuś też, tylko nie chce się przyznać. - zaśmiał się siedzący na siedzeniu pasażera Roy.

- Nie prawda. - zaprzeczył mężczyzna.

- Prawda.

- Zaraz cię tu wysadzę. - zagroził.

- I tak dotrze na miejsce przed nami. - burknął znudzony Rory, który od dłuższego czasu wpatrywał się w widok za oknem - Tkwimy w tym korku od dwudziestu minut!

- Cierpliwość jest cnotą, a chwile spędzone w gronie rodziny najcenniejszym skarbem. - rzekł filozoficznie blondyn.

- Powtarzasz to co roku. - Roy zdjął czapkę z głowy i zmierzwił rude włosy dłonią - Naucz się w końcu, że choinki można kupić na placu od połowy grudnia, a nie tylko dzień przed wigilią.

- Wcześniej nigdy nie ma czasu.

- Od ośmiu lat?

- Owszem. - skinął głową Queen i ruszył powoli do przodu razem z tłumem innych aut.

- Tato?

- Tak, Ross?

- Czy to prawda, że Mikołaj przynosi prezenty? I tylko grzecznym dzieciom? I że wchodzi przez komin? - wyrzucił z siebie jeszcze kilka pytań o brzuchacza w czerwonym kubraczku, po czym wbił w rodzica spojrzenie wielkich oczu szczeniaczka.

- Eee... Jasne synu. - odpowiedział po chwili, marszcząc brwi.

Roy zauważył lekkie zakłopotanie ze strony opiekuna.

To były tak naprawdę ich pierwsze święta Bożego Narodzenia. Do tej pory obchodził je tylko z Oliverem. Tymczasem w ciągu ostatnich sześciu miesięcy ich rodzina wzbogaciła się o trzech członków. Oliver, gdy Roy pojawił się w jego domu, postawił sprawę jasno - nie ma żadnego gościa z brodą, który przynosi dzieciom prezenty. To on mu je kupuje i zostawia pod choinką. Harper w rezerwacie to święto obchodził nieco inaczej niż w pozostałych częściach Ameryki, więc sama idea, choć całkiem fajna, wydawała mu się bez sensu, więc z ulgą przyjął, że nie będzie miał kolejnego bzdurnego zwyczaju do wyuczenia.

Rory przez ostatnich kilka miesięcy tak zakopał się w różnych rejonach popkultury, chcąc lepiej poznać ten nowy świat, do którego nagle został wrzucony, że o Bożym Narodzeniu wiedział chyba więcej, niż Oliver i Roy razem wzięci. Potrafi bez mrugnięcia okiem wyrecytować sposoby na wywołanie świętego Mikusia w poszczególnych częściach Simsów, chociaż sam nigdy nie miał okazji w żadną zagrać.

Natomiast Ross... Ross to była inna bajka. Był święcie przekonany, że nie pamięta dotychczasowego życia ze względu na powypadkową amnezję. Pewnie nawet przez myśl mu nie przeszło, że tak na prawdę nie urodził się jako syn Queenów. Aktualnie o świecie wiedział tyle, co dowiedział się od kolegów i koleżanek, i rodziny. Dinah i Oliver od miesiąca prowadzili kłótnię czego będą się trzymać. Oliver chciał powiedzieć synowi, że to oni stoją za prezentami, ponieważ jego matka również nie pozostawiała mu złudzeń, że jest inaczej. Tymczasem Dinah upierała się, że ona nadal wierzy w Mikołaja i nie pozwoli wypaczyć mężowi wiary jej lub co gorsza, ich synka.

Tym samym, pan Queen musiał bawić się w wersję o świętym Mikołaju, mimo swej woli.

Kto ma rację? Pan czy pani Queen? Oczywiście, że pani Queen. Przecież wszyscy wiemy, że Mikołaj pojawia się tam, gdzie wiara. Niedowiarki sami narażają się na dodatkowy wydatek w postaci prezentów dla swych pociech.

- W zeszłym roku udało nam się go nakryć! - wypalił, patrząc z udawaną ekscytacją na młodszego braciszka.

- Serio?!

- Serio? - spytał z powątpiewaniem Oliver.

- Aha! - przytaknął z pełnym przekonaniem Harper.

- Owww...! Głupia amnezja! - jęknął mały Queen.

- W tym roku też się zaczajmy! - podłapał drugi z bliźniaków.

- No jasne! - zawtórował mu pierwszy - Będzie super!

- Będzie bardzo super! - zgodził się Ross.

Oliver chrząknął niezadowolony, ale nic nie powiedział. Przynajmniej, aż nie dotarli na targ choinek. Na miejscu odciągnął Roya na bok i wziął go na małą reprymendę.

- Co ty robisz? Wiesz jaki będzie zawiedziony, kiedy nie doczeka się tego zasranego Mikołaja?!

Rudzielec spojrzał na nie niego zdziwiony. Chwilę nic nie odpowiadał, aż w końcu przemówił.

- Wiesz, nie ma problemu! Przecież w zeszłym roku Hal był Mikołajem na firmowej imprezie i nadal ma kostium. Jesteście podobnej postury. Na pewno nam go pożyczy!

- Żartujesz?! Nie ma mowy, żebym się tak wygłupiał!

- Oliver! - oburzył się nastolatek - Jesteś Green Arrowem! Co to dla ciebie przebrać się za Mikołaja i wejść przez komin do domu?!

- Oszalałeś?! Mowy nie ma!

- Oliver, no!

- Nie! I to moje ostatnie słowo!

To powiedziawszy odmaszerował szybkim krokiem ku Rossowi i Rory'emu, którzy kawałek dalej oglądali choinki i omawiali plan zaczajenia się na Mikołaja. Roy pociągnął nosem, wsadził dłonie do kieszeni i dołączył do pozostałych męskich przedstawicieli Arrowfam.

- Jaką bierzemy? - spytał Sharrper.

- Największą i najładniejszą! - zawołał Ross, rozkładając ramiona na boki.

Roy wzruszył tylko ramionami, dając do zrozumienia, że znów ma wszystko gdzieś, a Oliver rozejrzał się wokół z miną znawcy.

- Te nie są wystarczające. - stwierdził.

- Zaczyna się. - westchnął cicho Speedy.

- Idziemy dalej! - zarządził Queen i ruszył do przodu dziarskim krokiem, wyglądając idealnej choinki i krytykując te, które nie spełniały jego kryteriów.

- On tak zawsze? - spytał szeptem Rory, patrząc na bliźniaka. Ten skinął potakująco głową i wyciągnął z kieszeni starego Gameboya, którego rano specjalnie wygrzebał z dna dolnej szuflady komody.

- Co robisz? - zagadnął Ross, łapiąc brata za ramię i podnosząc się na palcach, aby lepiej widzieć trzymany przez brata przedmiot.

- Gram.

- W co?

- Pokemony. - odparł, odpalając stary save.

Rozbrzmiała cicha melodia, motyw przewodni Pokemon Fire Red. Oczy Rory'ego błysnęły mieszanką nerdowskiej ekscytacji i zainteresowania. Tymczasem Ross zmarszczył mały nosek.

- Czemu ta konsola jest taka mała? I czemu grafika jest taka kiepska? - wypalił z nutą pogardy wobec starej technologii, typowej dla dzieci dwudziestego pierwszego wieku.

- Bo to stara gra. - odparł spokojnie - Nie było cię jeszcze na świecie, kiedy ją wyprodukowali.

Mały Queen prychnął tylko i wymamrotał coś pod nosem.

Szli tak kilka minut prowadzeni przez napędzanego chęcią posiadania najlepszej choinki w całym Star City Olivera, aż mężczyzna stanął jak wryty z okrzykiem zwycięstwa. Bracia Harper oderwali spojrzenia od kolorowych stworków, aby spojrzeć na wybrankę pana Queena.

Stała przed nimi wysoka na blisko dwa metry i szeroka na półtora, i tak zielona, że Green Arrow i Greeen Lantern wydawali się przy niej szarży.

- Ollie, to się nie zmieści do samo-

- Zamilcz, synu z nieprawego łoża. - przerwał mu zapatrzony w piękność świątecznego drzewka.

- Jestem adoptowany. - mruknął po chwili ciszy, ale przybrany ojciec już go nie słuchał. Machał tylko na nich dłonią, jakby odganiał wyjątkowo natrętną muchę, wpatrzony w choinkę, jak cielę w malowane wrota.

-Mówimy mu, że pan James właśnie za nią płaci? - Rory pochylił się nad uchem bliźniaka.

Ten zerknął szybko na ojca swojego najlepszego przyjaciela i wrócił spojrzeniem do gry.

- Nie... - odparł przeciągle - Może być zabawnie.

Sharper spojrzał na radnego miasta i znów na Queena.

- Wątpię.

- Ja też. - poparł go Ross.

- Nah. - Roy skrzywił się, gdy jego Eevee została zatruta jadem Ekansa - Będzie, będzie. W zeszłym roku omal nie pobił się z burmistrzem.

- Bawi cię to?

Harper nie zdążył odpowiedzieć. Uprzedził go awanturniczy ton głosu Olivera. Nastolatek uśmiechnął się, chowając grę do kieszeni.

Ross odruchowo skrył się za nim, łapiąc oburącz dłoń starszego brata.

- Ile to potrwa?

- Wystarczająco długo, aby zdążyć wrócić tu z ciepłym popcornem z budki przy wejściu. - odrzekł i machnął na niego dłonią - No leć, leć! Ja tu zostanę i przypilnuję, aby nikogo nie zabił!

🎁🎅🎄⛄🎁

- I don't want a lot for Christmas
There is just one thing I need
I don't care about the presents
Underneath the Christmas tree
I just want you for my own
More than you could ever know
Make my wish come true
All I want for Christmas is you!

Dinah zakręciła się wokół, wyrzucając ręce w powietrze i brudząc kuchenną szafkę ciastem, które chlapnęło z trzymanej przez nią drewnianej łyżki. Przerwała swój świąteczny występ, łapiąc się pod boki i spojrzała z nienawiścią na plamę, która ścieknęła teraz na kuchenkę.

Zwinnie złapała za ścierkę i przybrała bojową pozę, aby rozprawić się nowym wrogiem.

Drzwi prowadzące do kuchni otworzyły się i wszedł Michael. Widząc jej poczynania, pokręcił głową i chrząknął.

- To tylko plama. Nie manekin bojowy w Lidze Zabójców. - zaśmiał się cicho, podchodząc bliżej i zabrał jej szmatkę, po czym najzwyczajniej w świecie starł plamę.

Kobieta dmuchnęła, wprawiając w ruch blond kosmyk, który opadł jej centralnie na środek twarzy.

- Ostatni raz brałam czynny udział w przygotowaniach do świąt, kiedy miałam dziewiętnaście lat. - przyznała, wkładając drewnianą łyżkę do plastikowej miski z mieszaniną mąki, mleka i jajek - Przez te lata strasznie za tym tęskniłam. Zapomniałam ile z tym wszystkim roboty.

While, ściągnął z wieszaka fartuch i założył go na siebie.

- Przebiję cię. - oznajmił, wiążąc sznurek za plecami - Do tej pory szykowałem świąteczną kolację jedynie dla Olivera i Roya. Do tego tylko dwa razy, bo z reguły gdzieś wyjeżdżali albo brali udział w jakichś świątecznych bankietach.

- Serio? - spytała, posyłając mu uśmiech i złapała za książkę kucharską, aby sprawdzić przepis.

- Serio. - przytaknął ze śmiechem, wyciągając potrzebne mu składniki.

- A u rodziny?

- Kiedy przyjeżdżałem wszystko było już gotowe i albo pilnowałem siostrzeńców, albo pomagałem w ubieraniu choinki.

- Cukier! - wykrzyknęła nagle Canary. Kamerdyner spojrzał na nią zaskoczony - Jak mogłam zapomnieć o cukrze! - szatyn zaśmiał się szczerze, wsypując mąkę do swojej miski.

- To pewnie przez to śpiewanie.

- Odczep się od śpiewania! - zachichotała, rzucając w jego kierunku garstkę mąki.

- Hej! - zasłonił się z opóźnieniem ramieniem, a następnie spróbował się nim otrzeć z białego proszku.

- Nawet nie wiesz, jak śpiewanie pomaga w przygotowaniach!

- Bynajmniej! - odparł, otrzepując dłonie i podszedł do parapetu, na którym stało radio podłączone do kontaktu i wcisnął kilka przycisków. Dinah obserwowała go z zaciekawieniem. Po chwili rozbrzmiała melodia.

- Last night I took a walk in the snow
Couples holding hands, places don't go
Seems like everyone but me is in love
Santa can you hear me?

Michael wrócił do gotowania, śpiewając razem z Britney Spears. Posłał pani Queen zaczepny uśmiech. Kobieta pokręciła lekko głową, w myślach odnotowując, że Michael śpiewa znośnie. Jakoś nie wybitnie, ale uszy nie bolały.

-  I sang my letter that's sealed with a kiss
I sent it off, and just said this
I know exactly what I want this year
Santa can you hear me?

Dinah prychnęła rozbawiona, kręcąc głową i zamieszała łyżką w misce z masą ciastową.

Tymczasem While zaczął podrygiwać do rytmu, a nawet rozbijać jajka w rytm muzyki! No nie... Canary nie może przejść obok tego obojętnie! Trzymając miskę w ramionach, zakręciła się i uderzyła plecami w plecy Michaela.

- I want my baby, baby! - zaśpiewała. Mężczyzna zerknął na nią przez ramie, uśmiechając się mocniej.

- I want someone to love me! - pociągnął.

- And someone to hold
Maybe, maybe
I'll be on my own in a big red bow!

Razem zaczęli kołysać się do muzyki, nie przestając gotować.

- Santa can you hear me?
I have been so good this year
And all I want is one thing
Tell me my true love is here
He's all I want, just for me
Underneath my Christmas tree
I'll be waiting here
Santa that's my only wish this year!

🎁🎅🎄⛄🎁

W radiu w budce z kasą leciało Jingle Bell za co Roy był niemiłosiernie wdzięczny, bo przynajmniej Oliver miał o jeden powód mniej do narzekania. Teraz marudził jedynie na: konieczność zadowolenia się drugą najlepszą choinką, na zdradę przybranych synów,. którzy wstawili się za Terry'm Jamesem oraz na fakt, że Ross naciągnął go na pudełko bombek z Flashem. Gdyby jeszcze puścili Last Christmas to chyba by tego nie przeżyli.

Oczywiście, natura postanowiła zrobić im na złość i gdy byli w połowie drogi do samochodu zaczął sypać śnieg, dając jednak Queenowi ten dodatkowy powód do trucia głowy.

Green Arrow i jego dwaj rudzi protegowani, wrzucili choinkę na dach i zaczęli przypinać ją specjalnymi pasami. Najpewniej wzięliby i odejchaliby bez przypinania, gdyby nie to, że stojący kilka aut dalej ojciec Issaca z uśmiechem im o tym przypomniał i jeszcze życzył wesołych świąt.

Blondyn podziękował mu z równie szerokim uśmiechem, po czym odwrócił głowę, zdjął sztuczny wyraz twarzy i zaczął przeklinać go pod nosem.

Na domiar złego, gdy już wsiedli do samochodu, ktoś zadzwonił do blondyna. Mężczyzna odebrał i rzucił suche "słucham". Po chwili zbladł, zaśmiał się ze skrępowaniem i pożegnał się słowami "to świetnie! Chłopaki się ucieszą! Do jutra!".

- Kto to był? - zainteresował się Rory, wychylając się z tylnego siedzenia.

- I czego chciał? - zawtórował mu bliźniak.

- To wasz wujek. - odrzekł powoli, chowając telefon do kieszeni - Przyjedzie do nas na święta... W końcu.

- Serio?! - zawołali zgodnie chórem.

- Tak... - przytaknął cicho, odpalając silnik.

- Ekstra! - wykrzyknął Roy i odwrócił się z szerokim uśmiechem do brata - Ollie zaprasza go co roku, ale zawsze coś mu wypadało! To będą nasze pierwsze wspólne święta!

- Wspaniale. - wymamrotał jeszcze Queen nim odjechali.

🎁🎅🎄⛄🎁

- Na sylwestra zamawiam pierwszą wspólną piosenkę! Będziemy wyć do księżyca, aż Oliver zażąda rozwodu! - zaśmiała się kobieta, opadając na krzesło.

Michael uśmiechnął się lekko, wkładając brudne naczynia do zlewu i odkręcił kran, biorąc się za zmywanie.

Nagle drzwi od garażu otworzyły się z rozmachem i wpadł Hal Jordan z rozpiętą kurtką i szalikiem ledwie trzymającym się jego szyi. W ręku trzymał dwie torby prezentowe i dwie siatki, z których wystawały kolorowe paczki.

- Hohoho, wasz ulubiony wujek i kochanek przybył! - zawołał, machając rękoma jak dziki - Część, bejb! O, cześć Di. - posłał Canary zaczepny uśmieszek.

While spojrzał na niego morderczo przez ramię.

- Witam, panie Jordan. - przywitał się oschle.

- Cześć. - skinęła mu głową, kręcąc nią z rozbawieniem - Co tam masz? - spytała, wskazując podbródkiem na pakunki.

- Niespodziankowe niespodzianki. - oznajmił, siadając obok niej - Bo wiesz, święta trzeba spędzać z najbliższą rodziną, obdarowywać bliskich wspaniałymi prezentami od serca i w ogóle!

- To miłe, Hal. - oznajmiła, kładąc dłoń na jego policzku i odgarnęła mu za ucho jakiś zagubiony kosmyk - To prezenty tylko dla Olivera i Roya, prawda?

- Tylko dla Roya. - odparł - Z Olliem jestem rozwiedziony, a na dodatek mam na niego focha, że sąd przydzielił mu opiekę nad Roysiem tylko dlatego, że ma więcej kasy.

Zapadła cisza w trakcie, której Dinah studiowała dokładnie jego twarz, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi wskazującej na to, że żartuje.

- Blefujesz. Nie jesteście po rozwodzie. - stwierdziła w końcu.

- Oczywiście, że jesteśmy! Mam na to papiery! - zaoponował - Ale tak, blefuję, mam prezenty dla wszystkich. - odłożył prezenty na stół i zaczął się rozbierać - Kupiłem ci świetną koszulkę!

- "Przyszłam z idiotą"?

- Nie, chciałem, ale Barry kupił ostatnią sztukę dla Carol. - machnął dłonią - Oliverowi kupiłem jego ulubioną szkocką, więc uwaga z jego paczką, coby się nic nie rozbiło! - pogroził jej palcem, niczym małemu dziecku. Nagle spoważniał - Zasadniczo, to mam prośbę.

- Słucham cię, Kochanko-Mojego-Męża. - słysząc swój nowy tytuł, chrząknął z niezadowoleniem.

- Bo mieliśmy z Carol pojechać na święta do mojej rodziny, ale dzisiaj zdążyłem pokłócić się z Jackiem, a James omal nie zemdlał, próbując nas uspokoić i... No, kazali mi przyjechać za rok. - wzruszył ramionami - Do niej nie pojedziemy, bo siostra szwagra kuzynki męża ciotki sąsiada brata kuzynki kota psa - Queen uniosła w zdumieniu brwi, zastanawiając się skąd wziął się sąsiad, pies i kot - bratanicy matki listonosza babki, stryjka przyjechała z jakąś ebolą czy inną zakaźną chorobą i mają kwarantannę. Możemy wbić do was?

- Hal, no jas-

- Bo chciałem się wbić do Barry'ego, ale on powiedział, że mają zamiar wbić się do was. Clarky z Lois też. Na Atlantydę miałbym mały problem, ale oni i tak są zaproszeni do was, podobnie Diana i J'hnn. Guy kazał mi spadać na drzewo, ale nawet nie miałem zamiaru do niego iść. - Dinah spojrzała z niemym przerażeniem na Michaela, który oparł się ciężko o zlew i również zerknął w jej kierunku, jakby chciał spytać "Bogowie, co?" - Bruce'a nawet nie pytałem, bo jeszcze by się okazało, że całą wigilię wisielibyśmy głowami w dół jak nietoperze czy co...

- Hal, jesteś pewien, że Barry i Clark chcą wbić się do nas na krzywy ryj? - spytała oniemiała.

- Tak, a co? - przechylił łeb na bok. Po chwili coś do niego dotarło - Na krzywy...? W sensie, nie zaprosiliście ich?

- Nie! - jęknęła, uderzając się dłonią w czoło - Zaprosiliśmy Arthura z żoną, Dianę z Donną i Bruce'a z Dickiem i Alfredem! I moich wujków z JSA!

- Czej, o nich Oliver nic mi nie wspominał. Wy ich zaprosiliście czy ty ich zaprosiłaś? - zapytał, ale został zignorowany.

- Dojdą nam cztery osoby... - ukryła twarz w dłoniach.

- Pięć, jeśli Bar przytelepa za sobą młodego. Ostatnio straszna przylepa zrobiła się z Wally'ego. - zauważył. Po chwili namysłu dodał - Siedem, jeśli policzyć mnie i Carol.

- Osiem, jeśli przytargają Connera... - wymamrotała.

Z zewnątrz dobiegł ich warkot silnika i dźwięk otwieranej bramy garażu. Kilka minut później do kuchni wpadł Ross, gubiąc po drodze rękawiczki, czapkę i szalik, i mówiąc coś o odcinku Miraculum. Następnie wszedł Rory, zsuwając na kark zielone nauszniki i przytrzymał drzwi, aby Roy i Oliver mogli wciągnąć choinkę.

- Dobra. Teraz powoli skręcamy i idziemy do salonu. Rory, otwórz następne drzwi. - dyrygował Queen.

Hal wstał ze swojego miejsca i podszedł do starszego Harpera, aby przejąć od niego choinkę.

- Chłopaki, siadajcie. My się tym zajmiemy. - zwrócił się do bliźniaków - Michael, pomożesz nam z drzwiami?

While mruknął coś pod nosem, wycierając dłonie i ruszył przytrzymać mężczyzną z choinką drzwi. Dinah została w kuchni sama z bliźniakami, którzy zaczęli wyswobadzać się ze swoich okryć wierzchnich.

- Wujek Jim przyjeżdża na święta! - oznajmił jej uradowany Roy.

Kobieta jęknęła mentalnie. Kolejny niezapowiedziany gość... Mimo wszystko nie miała serca, pokazywać irytacji. Chłopcy wyglądali na takich szczęśliwych... No cóż, wyśle się jeszcze Olivera i Hala na zakupy. Niech zrobią większe zapasy.

- Di, mam do ciebie dużą prośbę. - spojrzała na Roya, który wpatrywał się w nią z zacięciem.

- Słucham cię, Roy. - rzekła nieco skonfundowana. Chyba jeszcze nigdy nie miał do niej żadnej poważnej prośby. Z drugiej strony, tym spojrzeniem przypomniał jej jak na początku znajomości zjadła mu jego ulubione płatki.

- Obiecałem Rossowi świętego Mikołaja, a Oliver nie chce mi pomóc. - wypalił, opierając się rękoma o blat, przy którym siedziała blondynka - Proszę, pomóż mi! Załatw mi chociaż strój albo okazję do wśliźnięcia się z prezentami!

Pani Queen zaniemówiła. Kompletnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Po dłuższej chwili milczenia, uśmiechnęła się i skinęła głową.

- Zaraz coś pomyślimy. - obiecała.

🎁🎅🎄⛄🎁

Oliver mruczał z niezadowoleniem pod nosem, patrząc to na drogę, to na kiwającego się w rytm muzyki Hala.

- Musiałeś jej mówić, że Superstupi i Czerwona Piżama się do nas wproszą? - warknął - Przyszliby, dostaliby po kawałku ciasta, herbatę i byłoby dobrze, a tak to nie - musiałem pojechać znowu do sklepu i zrobić znowu zakupy!

- Hej, po pierwsze - jestem tutaj z tobą. Pomogę ci. Po drugie - za pierwszym razem zakupy zrobiła Dinah z Rossem i bliźniakami.

- Bo doskonale wie, że nie umiem i nie lubię robić zakupów. - sarknął.

- Po trzecie - przynajmniej uniknęliśmy armagedonu, bo pominąłem, że Kara przyjedzie z Clarkiem i Lois.

Oliver milczał przez chwilę.

- Zadzwoń do bliźniaków i powiedz, żeby w tym roku ograniczyli się jedynie do ozdób z plastiku. - polecił.

- No, jak powiedziałem to na głos to też o tym pomyślałem. - westchnął wyciągając z kieszeni komórkę. Odblokował urządzenie i otworzył spis numerów - Ej, a tak z ciekawości, co kupiliście Rossowi?

- Ech? Ross...? - blondyn zmarszczył mocno brwi, jakby analizując pytanie - Och. - mruknął - Trzymaj kierownicę. - rzucił, puszczając samochodowy ster i wyrwał przyjacielowi telefon.

Auto zboczyło w prawo i byłoby wjechało w lampę uliczną, gdyby cały spanikowany Jordan nie złapał kierownicy i nie wyrównał jazdy. Mało przejęty tym faktem Queen wybrał numer do swojej małżonki.

- Cześć, Di. Tu Oliver. - przywitał się - Po pierwsze - każ chłopakom użyć tylko plastikowych ozdób. Dlaczego? Jutro się przekonasz, Ptaszyno. Druga sprawa, ja wiem, że prezenty przynosi Mikołaj, ale co kupiliśmy Rossowi, żeby Mikołaj mógł mu to przynieść...? - mężczyzna pobladł - Ale jak to... JA MIAŁEM KUPIĆ?! Pierwsze słyszę!

Hal spojrzał na przyjaciela załamany i pokręcił głową.

- Skąd mam teraz wytrzasnąć prezent dla ośmiolatka?!

- Nie żeby coś, ale macie też dwójkę innych dzieci. - podrzucił informację Lantern. Queen zacisnął usta w cienką linię.

- Kto miał kupić prezenty dla bliźniaków? - spytał, siląc się na spokój - Nie, czekaj. Rory'emu kupiłem gitarę. - chwycił swoją brodę i zaczął ją tarmosić - Może Roya oddamy do adopcji?

- Ja z chęcią przygarnę! - krzyknął szatyn.

- O, słyszysz? Oddamy go Halowi i Carol! Zaliczymy od razu trzy prezenty!

🎁🎅🎄⛄🎁

Roy podniósł lekko ramię Rossa, którym młodszy trzymał swój łuk. W sensie, stary łuk Roya.

- Mocno naciągnij. - polecił, przystawiając swój policzek do policzka braciszka - I... Puszczaj!

Rosline puścił cięciwę, wystrzeliwując strzałę z doczepionym złotym łańcuchem choinkowym. Ta w locie uruchomiła mini system naprowadzający, upuszczając ozdobę na gałęziach choinki.

- Yeesss! - bracia przybili sobie żółwika.

- Hej, chłopaki~

Spojrzeli w bok, gdzie stał Rory i parsknęli śmiechem. Trzeci z braci przybrał prześmiewczą pozę modelki, odrzucając ruchem dłoni włosy i ukazując lepiej swoje bombkowe kolczyki. Zmienił pozę, wypinając do przodu pierś i zamajtał swoim boa, będącym w rzeczywistości kolejnym plastikowym, błyszczącym się łańcuchem choinkowym.

Roy podbiegł do kartonu ze świątecznym arsenałem i wyciągnął wystający czerwony obrus. Zarzucił go sobie na plecy i zawiązał pod szyją, wskakując na stojącą w pobliżu kanapę. Oparł nogę o oparcie i przybrał bohaterską pozę.

- Czy to ptak? Czy to samolot? - zawołał - Nie, to...!

- Idiota! - podsunął mu uczynnie bliźniak, chichrając się złośliwie.

- Przynajmniej nie jestem Drag Queen! - odparł, zeskakując z mebla i uderzył brata w ramię.

Rory zerwał ze swojej szyi swoje "boa" i trzepnął nim brata jak batem, odsunął się do tyłu, opierając plecami o szybę drzwi tarasowych.

- Nie jestem żadną Drag Queen! - oznajmił - Jestem Catwoman! - zachichotał opętańczo - Chodź i mnie złap Supciu! - to mówiąc złapał za klamkę i otworzył drzwi. Nie przejmując się tym, że na stopach ma kapcie i oprócz nich i cieńkiego swetra nic go nie chroni przed zimnem, wyskoczył na dwór.

Speedy nie zaprzątał sobie głowy założeniem chociażby kapci i wyleciał za bliźniakiem w skarpetach i krótkim rękawku. Biegnąc za nim, schylił siei nabrał w ręki trochę białego puchu, który uklepał w śnieżkę i rzucił nim "Catwoman".

Sharper krzyknął i zaniósł się jeszcze głośniejszym śmiechem, gdy trochę śniegu wpadło mu za pasek spodni. Również ulepił śnieżkę i cisnął w brata, który zdążył zrobi spektakularny unik, zaplątując się w swoją pelerynę. Roy padł jak długi na ziemię, ale nie przejął się tym, chichrając się jak głupi.

- Roy! Rory! - dobiegł ich z domu rozwścieczony głos Dinah - Czyście zgłupieli?!

🎁🎅🎄⛄🎁

- Może to? - zaproponował Hal, stojącemu przy marketowym stoisku z zabawkami kumplowi, podsuwając mu pod nos dziwnego kolorowego stworka, który po naciśnięciu na brzuszek śmiał się i mówił.

Queen zmarszczył nos i pokręcił głową.

- Okej. - westchnął szatyn, odkładając zabawkę na półkę - A to? - wskazał palcem na zabawkowy łuk.

- Kpisz sobie? - mruknął niezadowolony - To nie może być byle co!

- Dobra. Daruję sobie proponowanie miśka w przebraniu Batmana. - wywrócił oczami i oparł się o wózek na zakupy - A co to twoje dziecko lubi poza Flashem? Może będzie łatwiej.

- Psy. - wzdrygnął się.

- To kup mu szczeniaka! - rzucił, nie zauważając dziwnej reakcji kompana.

- Nie.

- Czemu?

- Bo nienawidzę psów. - sarknął.

Hal spojrzał na niego dziwnie i zaśmiał się lekko, kręcąc głową.

- No weź... Wszyscy lubią psy! Bawiłeś się kiedyś z Krypto? Super pies! Bawiłem się z nim kiedyś w aportowanie pomniejszych asteroid!

- Nie lubię psów. - powtórzył stanowczo, oglądając interaktywnego kota - Mogę mu kupić kota, ale nie psa!

- A lubi je chociaż? - spytał ze znużeniem, przechylając głowę na bok niczym pies.

- Wszyscy kochają koty. - odparł, przedrzeźniając przyjaciela. Jordan pokręcił bezradnie głową, nic już nie mówiąc. Skapitulował, z tym gościem nie wygra.

🎁🎅🎄⛄🎁

Roy i Rory siedzieli pod kocem przy kominku, pijąc gorącą czekoladę, którą Dinah wręcz siłą im wcisnęła. Tymczasem Ross starał się udekorować w pojedynkę choinkę. Stał na palcach, próbując dosięgnąć wyższej gałęzi, kiedy ktoś zaszedł go od tyłu i podsadził.

- Hej! - zawołał, szamocząc się. Spojrzał do tyłu i zobaczył uśmiechającego się Jima Harpera.

- Wujek Jim! - Roy i Rory poderwali się na równe nogi i rzucili na powitanie wujkowi. James w ostatnim momencie zdążył odstawić małego Queena, nim sam wylądował na ziemi przygnieciony przez siostrzeńców.

Mężczyzna roześmiał się serdecznie, kładąc dłonie na ich głowach i przycisnął je do swojej piersi, czochrając rude czupryny.

-Też tęskniłem! - oznajmi - Byliście grzeczni w tym roku? - spytał, posyłając im zaczepny uśmiech.

- Najgrzeczniejsi w świecie. - zapewnił z miną aniołka Speedy, a Sharper pokiwał zawzięcie głową jako poparcie dla słów bliźniaka.

- To dobrze, bo po drodze spotkałem elfy Mikołaja, które poprosiły mnie, żeby wziął część prezentów dla was. - cała trójka Harperów podniosła się do siadu i Jim spojrzał na Rossa - A ty, Ross? Też byłeś grzeczny? - zapytał.

Blondynek zamyślił się.

- Wepchnąłem kolegę do fontanny. - mruknął ze skruszoną miną.

- W szczytnym celu! - dodał szybko Rory.

- Śmierdział i wymagał kąpieli! - zawtórował mu drugi rudzielec.

- Moje łobuzy! - zaśmiał się szatyn, znów kładąc dłonie na ich głowach.

- Widzę, że już ich znalazłeś. - w drzwiach salonu stanęła Dinah. Spojrzała z rozczuleniem na Harperów. Czasami miała ochotę oddać Jamesowi bliźniaków. Nie dlatego, że byli męczący - chociaż byli - ale dlatego, że widziała jak cała trójka jest szczęśliwa w swoim gronie - Chłopaki, pośpieszcie się z tą choinką, bo nie skończycie do Wielkanocy.

Młodzież wydała niezadowolony jęk i podniosła się z podłogi.

- Chcesz kawy? - zaproponowała kobieta, patrząc na najstarszego z ich grona.

- Z chęcią. - skinął głową, również wstając.

Kilka minut później siedzieli w oszklonej altance przylegającej do domu. W specjalnym, kamiennym palenisku trzaskał wesoło ogień, a oni rozsiedli się na kanapo-ławkach z kubkami parującego napoju.

- Przepraszam, że tak późno zadzwoniłem, ale miałem urwanie głowy. - westchnął mężczyzna, przyglądając się namalowanemu na swoim naczyniu skrzatowi z mocno zarumienionym nosem i policzkami - musiał to być jakiś specjalny kubek, który zmieniał się wraz z temperaturą, ponieważ James był niemal pewny, że ta postać jeszcze kilka minut temu tak nie wyglądała.

- Nie ma problemu, James. - zapewniła - Jesteś członkiem rodziny i przyjęlibyśmy cię nawet, gdybyś wpadł do domu w środku wigilii. - machnęła dłonią - Zresztą, przynajmniej zadzwoniłeś. Nie to, co ten durny, zielony imbecyl... - mruknęła.

James zaśmiał się.

- Rozumiem, że Oliver musi cię uprzedzać za każdym razem, gdy zamierza zjeść z wami obiad? - zażartował.

- Nie, chodziło mi o Hala. - pokręciła głową z uśmiechem - A właśnie, czemu nie było cię na naszym ślubie? Dostałeś zaproszenie?

- Dostałem. - przytaknął - Niestety, nie miałem szansy zerwać się z pracy, więc dotarłem jedynie ze sporym opóźnieniem na samo wesele.

- A czym ty się właściwie zajmujesz? - spytała, marszcząc brwi.

- Sabotowaniem projektów Cadmusa. - wzruszył ramionami ze znudzoną miną.

- Płacą ci za to? - zaśmiała się.

- Płacą mi za ochroniarstwo. Sabotowanie to mój prywatny projekt.

- Czyli niszczenie i sianie zamętu to u was cecha dziedziczna?

- Zajmujemy się tym od pięciu pokoleń. - rzekł z rozbawieniem.

🎁🎅🎄⛄🎁

Hal kiwał się na palcach, potrząsając delikatnie głową do 'Snow is falling' Stevensa, które wydobywało się ze sklepowych głośników. Tymczasem Oliver gładził się po brodzie, studiując listę zakupów.

- Mąka? - powiedział na głos. Jordan przechylił się przez rączkę wózka i zajrzał do kosza.

- Obecna. - odpowiedział, nie zaprzestając swojego "tańca".

- Cukier?

- W liczbie dwóch kilo.

- Gałka musztardowa?

- Yyy... - zmarszczył brwi i spojrzał na blondyna, prostując się - Istnieje coś takiego?

Queen wzruszył ramionami, drapiąc się po głowie.

- Nie wiem. Nabazgrane tak, że szybciej bym się połapał, gdyby napisali mi po chińsku.

- Przecież ty znasz chiński... Nie? - szatyn chwile czekał na odpowiedź, ale po minie Arrowa, która mówiła, że albo się nad czymś głęboko zastanawia albo właśnie stawia klocka, stwierdził, że nie warto.

Harold wyciągnął z kurtki telefon i już miał zadzwonić do Carol, aby spytać ją o gałkę musztardową, ale uświadomił sobie, że wtedy najpewniej wyjdzie na imbecyla. Zdecydował sie ostatecznie zadzwonić do Allena, stwierdzając, że woli wyjść na imbecyla przed kumplem, niż przed potencjalną małżonką.

- Cześć, Bar. - rzucił do słuchawki - Co to gałką musztardowa?

Odpowiedziała mu cisza.

- Halo, Barry? Wertujesz Wikipedię? Wyluzuj, jak nie wiesz to po prostu powiedz, a nie-

- Hal, nie ma czegoś takiego jak gałka musztardowa. - odezwał się w końcu mężczyzna po drugiej stronie słuchawki. W jego głosie można było odczytać poirytowanie. - Chyba że to jakaś nowa gra, której nie znam...

- Nie, nie! - zapewnił, domyślając się, że Barry nadal jest trochę obrażony za ostatni żart telefoniczny ze strony Lanterna - Dinah wysłała mnie z Oliverem na zakupy i mamy na liście zakupów "gałkę musztardową"!

- A może muszkatołową? - zaproponował. Teraz jego głos był pełen politowania i rozbawienia.

- Hm... Hm. - mruknął. Obrócił się i powtórzył swemu kompanowi trudną nazwę. Queen spojrzał najpierw na Hala, potem na listę i znów na Hala.

- Czym jest gałka muszakałata? - spytał. Jordan zaliczył mentalnego faceplame'a. Kto w ogóle wymyślił taką nazwę?

- Nie, nie...! Muszkatowata!

- Muszkatołowa. - poprawił go głos w słuchawce.

- Na następny raz ty pójdziesz na zakupy z Olliem, Barry! - syknął do słuchawki. Przechodząca obok nich staruszka przystanęła, patrząc na nich dziwnie - Jesteś prawdziwym gejem! Teraz to widzę! Żaden pełnoprawnie męski mężczyzna nie splamiłby się znajomością tak babski- Co?! Ja jestem gej?! Sam jesteś gej! Ty też, o! - dodał, wskazując palcem na Olivera.

Starsza kobiecina zmarszczyła nos i czym prędzej odeszła, mamrocząc coś o Bogu i zboczeńcach. Queen odprowadził ją zdziwionym spojrzeniem, podczas gdy jego koledzy kłócili się przez telefon.

W końcu Hal rozłączył się ze wściekłością.

- Dobra, nie wiem co mamy kupić! - sarknął - Weźmy musztardę i gałkową klamkę do drzwi! Nikt nie zauważy różnicy!

- Obawiam się, że nie sprzedają tutaj klamek. - mruknął bez przekonania, co do szans planu Lanterna.

Szatyn sapnął wściekle i ruszył szybkim krokiem wraz z wózkiem do przodu na poszukiwania gałki musza-jakiejś-tam, przy okazji zgarniając z półek to, czego nie zdążyli jeszcze zdobyć. Oczywiście, trzymając się listy zakupów.

Kilka minut później, do marketu wpadł silny podmuch wiatru, wzbudzając szok i zdziwienie wśród pracowników, jak i klientów.

- Gałka MUSZKATOŁOWA! - warknął głos zza pleców Jordana.

Obaj mężczyźni spojrzeli w tamtym kierunku. Stał przy nich Barry Allen w całej swojej okazałości - w lekko osmolonych od spodu trampkach, dżinsach, jakimś badziewnym sweterku z reniferem, czerwonym szaliku i równie czerwonych nausznikach z narysowanymi po bokach symbolami Flasha.

- Biegłeś tutaj, aż z Central City, żeby nam to powiedzieć? - spytał zdezorientowany Queen. Najszybszy Człowiek na świecie pokiwał gorliwie głową.

- Ale debil. - wymamrotał Jordan.

Dokończenie zakupów zielonkom (i Barry'emu) zajęło blisko godzinę, wliczając w to stanie w kilometrowej kolejce do kasy. Po zapłaceniu, wyszli ze sklepu i zapakowali się z zakupami do auta. Z bliżej nieokreślonych powodów, Allen pojechał z nimi. Hal postanowił umilić im czas śpiewając Last Christmas, co spotkało się z poirytowaniem ze strony Olivera i uderzeniem szatyna w potylicę przez siedzącego z tyłu sprintera. Nie, żeby nie lubił tej piosenki. Po prostu wiedział, jak bardzo Queen jej nienawidzi.

- Ej, a pamiętacie nasze początki w Lidze? - zagadnął Jordan, gdy stanęli po raz kolejny w korku.

- Masz namyśli ten okres, kiedy ty gardziłeś mną, a ja miałem cię w głębokim poważaniu? Tęsknię za tymi czasami. - mruknął wściekle blondyn.

- No weź! To nie tak, że tobą gardziłem!

- Nazywałeś go dziwką Batmana. - przypomniał mu Barry, opierając podbródek na fotelu Olivera.

- Co? Serio? Nie możliwe! - oburzył się Lantern - To nie mogłem być ja!

 - o byłeś ty. - odparli jednocześnie.

- No przepraszam, no! - wywrócił oczami, wymachując dłońmi - Młody byłem. I głupi też!

- Nadal jesteś. - burknął jeden z jego towarzyszy, ale nie zwrócił uwagi, który to taki mądry.

- Ej, gdzie jedziemy? Queen Manor jest w przeciw-! - blondyn zakręcił ostro, wjeżdżając w jakąś pustą uliczkę, aż rozgadany Lantern wpadł na szybę. Barry złapał swój pas i przypiął się. Tak na wszelki wypadek - Kto ci dał prawo jazdy, tumanie? - sapnął, gdy już udało mu się odkleić policzek od szkła - Gdybyś był pilotem pod moją pieczą wywaliłby cię na zbit-! - Queen znów wykonał mocny manewr, parkując na opustoszałym parkingu przed niewielkim sklepem zoologicznym.

Blondyn odpiął swoje pasy bezpieczeństwa i wysiadł z auta. Barry wychylił za nim głowę.

- Mamy iść z tobą? - spytał.

- Nie. - odparł, nawet na niego nie patrząc i wszedł do środka.

Dzwonek nad drzwiami uruchomił głośnik, z którego wydobyło się wesołe miauczenie. Mężczyzna rozejrzał się po sklepie, rzucając powitanie w kierunku sprzedawcy. W specjalnych klatkach siedziała gromadka różnych zwierzaków, patrząca na niego uważnie. Drzwiczki były otwarte (a przynajmniej te od klatek psów i kotów), wiec część z czworonogów biegała sobie radośnie po przybytku.

Nim mężczyzna zdążył otworzyć ponownie usta jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem niebieskich, kocich oczu. Biała sierść z brązowym pyszczkiem i łapkami. Oliver nie znał się na rasach. Za to poczuł, że nie ma nic do gadania.

Kocisko już go sobie upatrzyło jako nowego właściciela.

🎁🎅🎄⛄🎁

Następnego dnia atmosfera w domu Queenów stała się nieco bardziej nerwowa. Były to pierwsze święta w ich pełnym składzie i do tego postanowili zaprosić na wigilijną kolację rodzinę i przyjaciół. W powietrzu od samego ranka wisiała zagłada.

- Chyba. Sobie. Kpisz. - wycedził najstarszy z chłopców, gdy Canary wcisnęła mu w dłonie ohydny sweterek w kolorze kasztanowym.

- Kolor kasztanowy? Kobieto, HP nie czytałaś? - spytał stłumiony głos Rory'ego, który utknął w swoim zielonym swetrze i za nic nie mógł przepchnąć głowy przez kołnierz.

- Nie marudź. - rozkazała kobieta, poprawiając swoją białą koszulkę, którą postanowiła włożyć pod czerwony sweter.

- I tak nie wygrasz. - westchnął Oliver w zielonym swetrze z wielkim reniferem na przedzie, próbując pomóc Rory'emu.

Jedynie Ross wydawał się mieć swetrową wojnę gdzieś. Już dawno założył swój zielony sweterek z biało-czerwonymi rękawami w paski i z uśmiechniętym misiem na plecach. Teraz siedział przy stoliku do kawy, bawiąc się w najlepsze swoją figurką Flasha i Captaina Colda, wydając przy tym odgłosy pościgu, walki i "kłótni" bohatera ze złolem.

Harper westchnął ciężko i zmusił się do ubrania brzydkiego swetra. Queenowi udało się przecisnąć wielką łepetynę drugiego z bliźniaków przez kołnierz, akurat kiedy jego małżonka stwierdziła, że powinni iść sprawdzić czy wszystko gotowe, bo zaraz zjadą się goście.

- Rany, przy was wyglądam głupio. - zaśmiał się Jim, mijając małżeństwo w drzwiach do salonu. Bliźniacy spojrzeli na niego uważnie. Miał na sobie grafitowy sweter, który mocno opinał jego tors.

Sharper podciągnął rękaw swetra i spojrzał na zegarek.

- Idę do siebie jeszcze chwilę poczytać. Zawołajcie mnie jak już zaczną się schodzić. - poprosił. Roy skinął głową, a jego brat wyszedł z pomieszczenia. Jim objął bratanka ramieniem.

- Co to za smętna mina?

Nastolatek westchnął, patrząc ze smutkiem na braciszka.

- Obiecałem Rossowi, że zaczaimy się na Mikołaja. - powiedział cicho, żeby blondynek go nie usłyszał - Ale nie mam żadnego Mikołaja...

- Święty Mikołaj omija Queen Manor czy jak? - spytał. Rudzielec uniósł głowę i spojrzał na niego nierozumiejąco.

- Wujku, nie wciskaj mi bajeczki o...

- Ale to nie bajka, chłopie. - uśmiechnął się ciepło - Mogę ci obiecać z ręką na sercu, że Mikołaj jest prawdziwy. - mężczyzna wsunął nos we włosy bratanka.

🎁🎅🎄⛄🎁

- Czemu wszystkie piernikowe ludziki mają piorun na piersiach? - spytał Ted Grant, przyglądając się talerzowi z ciastkami.

- Ja dekorowałem! - zawołał stojący obok niego Ross, unosząc rękę wysoko do góry, aż rękaw zsunął mu się, aż do łokcia.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się ciepło i pogłaskał chłopca po głowie.

- Bardzo ładnie. - zapewnił - Przywitałeś się już z dziadkiem Jayem i z babcią Joan?

Blondynek pokręcił głową i pobiegł na poszukiwania przybranych dziadków.

- Czy ty masz pojęcie o świątecznych dekoracjach, Queen? - zwrócił się groźnie ku Oliverowi, który stał po drugiej stronie stołu, popijając ze szklanki sok wiśniowy. Blondyn, aż zaniemówił - Widzę, że już całkiem mózg ci...

- Jakie świetne pierniczki! - zachwyciła się Carol, rzucając się gospodarzowi na ratunek. Złapała jedno ciastko i szybko je ugryzła.

Grant wymamrotał coś pod nosem i odszedł.

- Dzięki, Carol. - szepnął Queen.

- Nie ma problemu. - uśmiechnęła się, krzywiąc lekko - Kto piekł te ciastka?

- Dinah.

- Jak dobrze, że macie kamerdynera, bo byście z głodu poumierali. - pokręciła z rozbawieniem głową, wypluwając pierniczka na chusteczkę.

- Czemu wychodzisz z założenia, że ja też nie umiem gotować? - zapytał, opierając się wolną dłonią o stół.

- Nie przejmuj się, wiem, że potrafisz, ale mało kto potrafi zjeść chili z twojego przepisu. - poklepała go dłonią po piersi. Znieruchomiała, patrząc na sweter mężczyzny - Dinah? - skinął głową - A myślałam, że to ja znęcam się nad Halem. - zaśmiała się - A właśnie, nie widziałeś tej mojej pierdoły?

- Gra w kalambury z bliźniakami, Kid Czerwonąpiżamką i Superbaby. - odrzekł, patrząc po gościach zgromadzonych w głównej sali balowej - Nie widziałaś Dinah? - spytał.

- Wydaje mi się, że wdała się w pogawędkę z Merą na temat brody twojej i Aquamana.

- Wredne kobiety. - mruknął, kręcąc głową i ściągając mocno brwi. Carol zachichotała.

- Prawda to, że Ross ma dostać kota pod choinkę? - spytała konspiracyjnym szeptem. Blondyn skinął twierdząco głową - Wiesz, że dawanie zwierzaka jako prezent nie jest dobrym pomysłem, prawda?

- Zawsze mogłem zmajstrować mu młodszego brata albo siostrę. - wywrócił oczami.

- Takich jak ty powinno się kastrować. - rzekła z oburzeniem.

Spojrzeli na siebie w milczeniu z uśmiechem.

- Dzięki za pilnowanie Hala, kiedy nie ma mnie w pobliżu.

- Dzięki za opiekę nad Halem, kiedy opiekował się Royem, kiedy mnie nie było.

- Niejednokrotnie nawaliłam, wiesz o tym.

- Wiem. A ty wiesz, że ja też kilka razy nawaliłem. - wzruszył ramionami - Ludzka rzecz.

- Wesołych świąt, Oliverze.

- I szczęśliwego nowego roku, Carol. - podał jej szklankę, do której wcześniej nalał soku i stuknął się z nią swoją szklanką.

- Jak fajnie jest być narzeczoną honorowego Arrowsa. - zaśmiała się cicho i upiła łyk napoju.

Tymczasem w salonie przylegającym do sali bankietowej, Hal Jordan jęczał nad wyraz, że został ograny w kalambury przez grupkę nastolatków. Cała czwórka wiedziała, że udawał i wcale przegrana, aż tak go nie bolała, ale kim byłby Hal Jordan, gdyby nie dał swojemu chrześniakowi satysfakcji z pokonania go w jakiejkolwiek grze?

Roy wziął garść pudrowych cukierków z miski i wrzucił je sobie na raz do buzi. Wally spojrzał znacząco na Rory'ego i Connera, którzy z automatu również się poczęstowali, po czym młody sprinter złapał miskę i wsypał sobie do ust to, co w niej zostało.

- Ej, a ja? - przypomniał się Jordan, zaprzestając lamentu.

Najstarszy z chłopaków wybełkotał coś, co zapewne miało oznaczać "było tyle nie płakać", ale w efekcie wypluł jedynie jedną pastylkę.

- Podziękuję. - rzucił Jordan, marszcząc nos.

- Hej, Wonder Woman gawędzi z waszym wujkiem! - zawołał West, patrząc przez otwarte drzwi na korytarz.

- Ohoho, czyżby Wondy się zakochała? - zaśmiał się Lantern.

- Na weselu też ze sobą gadali. - przypomniał sobie bliźniak Speedy'ego.

- Cześć! - przerwała im dyskusję Donna, siadając obok swojego chłopaka - Co robicie? - spytała.

- Omawiamy grę w butelkę. - wyszczerzył się szeroko Wally - Chcesz zagrać?

- Nie słuchaj go. - mruknął Superboy.

Dziewczyna spojrzała na niego. Patrzyli sobie w milczeniu w oczy, aż Roy poczuł się trochę zazdrosny.

- Wondy i James zniknęli. - zauważył Hal, zwracając na siebie ich uwagę - Myślicie, że poszli robić dzieci?

- Hal, ogarnij się. Jesteśmy nieletni. - upomniał go Rory.

Mężczyzna wywrócił oczami i podniósł się.

- Dobra, dobra. Bawcie się sami i idę spędzić trochę czasu z dorosłymi.

Przeszedł do sali bankietowej i ruszył ku Oliverowi i Carol, którzy gawędzili przy stole z wypiekami i napojami, jednak powstrzymała go Dinah, łapiąc za ramię.

- Hal, mamy problem. - powiedziała blada jak ściana - Prezenty zniknęły.

Szatyn otworzył usta.

- Jak to... zniknęły? - sapnął. Na jego czoło wystąpiło kilka kropel potu, kiedy szukał spojrzeniem Rossa. Nie wątpliwe, że to mały jakoś się do nich dobrał i... Ale czemu miałby zabierać wszystkie?

Odetchnął z ulgą, widząc małego blondynka przysypiającego w objęciach Jaya Garicka.

- Wszędzie szukałaś? - spytał, patrząc na nią poważnie. Pokiwała gorliwie głową - Chodźmy do Olivera. Może on coś wie... - postąpił krok w kierunku przyjaciela, kiedy z salonu doszedł ich jakiś rumor. Jakby ktoś... wpadł przez komin? Spojrzeli na siebie zaniepokojeni. Wszystkie rozmowy ucichły. Słychać było tylko delikatną świąteczną melodię, którą gospodarze puścili, aby umilić czas swoim gościom.

Następnie rozległ się charakterystyczny, gruby śmiech.

- Ho ho ho! - Dinah i Hal jako pierwsi dopadli do przejścia między pomieszczeniami i zamarli w bezruchu.

Oto w salonie stał niespodziewany gość w czerwonym kubraczku osmolonym lekko przez brud z komina. długa broda i bąbel na końcu jego długiej czapki podskakiwały, gdy ten śmiał się gromko i wesoło.

- M... Mikołaj... - wymamrotał oszołomiony Oliver, który nagle znalazł się tuż za plecami Jordana.

- Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - spytał Mikołaj, patrząc po zgromadzonych.

Dorośli poczuli, że ktoś drobny i niski przepycha się między nimi.

- Mikołaj! - pisnął Ross.

Z komina dobiegł kolejny hałas i za plecami Czerwonego pojawiła się... pani Mikołajowa. Kobieta trzymała wiklinowy transporter dla zwierząt oraz długą paczkę pod pachą. Uśmiechnęła się serdecznie, kładąc dłoń na ramieniu męża, przez które akurat nie był przerzucony wielki wór z prezentami.

- Oczywiście, że są tu grzeczne dzieci! - odpowiedziała Carol, która jako pierwsza odzyskała zdolność trzeźwego myślenia. Mikołaj zaśmiał się radośnie.

- Świetnie! Czy pozwolicie mi wręczyć prezenty osobiście?

- Ta... Jasne. Czemu nie? - wymamrotał Queen.

- Pan domu się zgadza! - zawołał Hal, klepiąc kumpla po plecach.

Przybysz znów się roześmiał, po czym usiadł na stojącym przy kominku fotelu, stawiając obok siebie wór z prezentami i otworzył go.

- No dobrze. Kogo mamy pierwszego? - spytał, wkładając dłoń do środka i patrząc po zgromadzonych. Wyciągnął jako pierwszą dość grubą kopertę - Dinah?

Pani Queen drgnęła zaskoczona, nie spodziewając się, że na nią padnie jako pierwszą. Brodacz poklepał swoje kolana, dając do zrozumienia, aby usiadła, co też po chwili uczyniła.

- Byłaś grzeczna w tym roku? - spytał.

- Przy takim mężu trudno powstrzymać przekleństwa! - zawołał ktoś w tłumie.

- Męża czasami trzepa trzepnąć. - żartowała pani Mikołajowa. Mikołaj spojrzał na małżonkę z rozbawieniem i wręczył Canary jej prezent.

Kobieta wstała, chichocząc i wróciła na swoje miejsce, ściskając w dłoniach swój prezent.

- Harold?

- O, o! To ja! - Hal wystrzelił do przodu, wymachując dłonią i usadowił się wygodnie na kolanach Mikołaja - Byłem bardzo grzeczny! - oznajmił - Najgrzeczniejszy w całym kosmosie!

Tymczasem Dinah oparła się o męża, otwierając kopertę. Dobrze wiedziała, że to od Olivera. Rozpoznała po piśmie, którym zostało zapisane jej imię. I taśmie klejącej, którą ten geniusz zaklajstrował klapkę koperty.

Wyciągnęła jakieś dokumenty. Zmarszczyła brwi, czytając.

- Akt własności kwiaciarni? - spojrzała na męża, a ten uśmiechnął się lekko. Nim któreś z nich zdążyło coś powiedzieć, rozległ się głośny śmiech Jordana, który w swoim prezencie znalazł gumowy mózg - Najadł się ciastek z lawendą?

- Nie mam pojęcia czemu tak na niego działają. - pokręcił z rozbawieniem głową, przygarniając do siebie ukochaną.

Rozdawanie prezentów trwało w najlepsze. Niektórzy wracali do Mikołaja po kilka razy (w szczególności dzieciaki). W pewnym momencie został wyczytany Oliver - pierwszy raz.

- No idź! - pchnął go do przodu Hal, kiedy mężczyzna stał, nie zamierzając nawet podejść do Mikołaja.

- Zapraszam, Ollie. - zaśmiał się Mikołaj, klepiąc swoje kolana.

Mężczyzna podszedł na sztywnych nogach i niechętnie usiadł Mikołajowi na kolanach.

- Czy byłeś grzeczny w tym roku?

- Do więzienia trafiłem tylko dwa razy i za każdym razem nie słusznie, więc chyba tak. - rzekł dość skrępowany tą sytuacją.

Brzuchacz wydał z siebie głośne "Hm. Hm.", po czym wcisnął blondynowi jego prezent. A właściwie trzy prezenty na raz. Queen wrócił do żony i przyjaciół na równie sztywnych nogach, co wcześniej odszedł.

- To ode mnie! - wyszeptał Hal, wskazując na średnich rozmiarów pakunek.

Bracia Harper-Queen mieli na sobie czapki uszatki z frędzelkami i bąbonami w kolorach odpowiadających ich ojcom chrzestnym - Roy zieloną z czarnymi frędzlami, Rory niebieską z czerwonymi, a Ross czerwoną z żółtymi.

Najstarszy dostał nową parę butów (glano-trapery), jakąś dużą paczkę, której jeszcze nie zdążył otworzyć, worek słodyczy, piżamę z Green Lanternem, telefon (bo stary w niewyjaśnionych okolicznościach wypadł przez okno do pustego basenu) i zdalnie sterowany zabawkowy samolot.

Jego bliźniak dostał niemal identyczne buty, jednak te Roya były po prostu czarne, a Roy'ego bardziej grafitowe, oraz tajemnicze, nieco mniejsze pudełko. Niebieską bluzę z supermanem z czerwonym kapturem i wykończeniami rękawów, kilka książek, dwie gry, duuużo pudrowych cukierków i gitarę akustyczną - to właśnie ona kryła się w pudełko trzymanym przez panią Mikołajową.

Najmłodszy dostał trochę więcej prezentów - dużo zabawek potrzebnych mu bardziej lub mniej. Oczywiście, praktycznie wszystkie prezenty były z motywem Flasha. Chociaż największą frajdę dał mu łuk i kołczan - nikt nie wiedział od kogo jest ten prezent.

Na samym końcu pozostał jedynie trzymany przez panią Mikołajową transporter.

- Ross, chodź tu jeszcze raz. - poprosił Mikołaj.

Blondynek podszedł powoli, a małżonka Brzuchacza przykucnęła i postawia przed nim wiklinowy kosz. Chłopiec zajrzał do środka przez kratkę.

- Kotek! - od razu otworzył "więzienie" zwierzaka. Kot wyszedł dumnie wyprostowany i podszedł do młodzieńca z uniesionym ogonem i poruszył noskiem, obwąchując go. Następnie futrzak otarł się o jego ramię, mrucząc.

Zaraz przy Rossie znaleźli się jego starsi bracia, patrząc z zafascynowaniem na futrzastą kulkę.

- Możemy go zatrzymać? - spytał niepewnie Roy, patrząc na Olivera. Mężczyzna skinął głową na znak zgody.

- Jak go nazwiemy? - zapytał braci Rory - Jakiej w ogóle jest płci?

Tymczasem Mikołaj wstał z fotela i znów się roześmiał, klaszcząc w dłonie.

- Na nas już czas! - oznajmił wesoło, zabierając pusty worek i objął panią Mikołajową ramieniem - Do zobaczenia za rok! - powiedzieli jednocześnie i ruszyli ku kominkowi. Weszli do środka i... podlecieli do góry.

🎁🎅🎄⛄🎁 

Oliver pociągnął dużego łyka szkockiej od Hala.

- Dobra, czyja to sprawka? - spytał, patrząc na przyjaciół.

Stał w kuchni w towarzystwie małżonki, Supermana, Aquamana, Flasha i GL - i ich partnerek, oczywiście.

- To nie był wasz pomysł? - zdziwił się Clark. Państwo Queen pokręciło przecząco głową.

- Może to był prawdziwy święty Mikołaj? - zasugerował Barry, patrząc z potępieniem na obżerającego się ciastkami z lawendą Harolda.

- Kpisz sobie, prawda? - sapnął Queen, rozcierając czoło między kciukiem a palcem wskazującym.

Drzwi od garażu otworzyły się i weszła Wonder Woman w towarzystwie Jima Harpera. Ona miała na sobie niepełny strój pani Mikołajowej, a on dolna część kostiumu Mikołaja. sam płaszcz miał przewiązany w pasie, a w ręku trzymał sztuczny brzuch, który zakładają przebierańcy z centrum handlowych. Oboje wyglądali na bardzo wesołych.

- Och, cześć. - przywitała się Diana, widząc ich. Przejechała dłonią po włosach, wygładzając je.

- To... To byliście wy? - spytała Canary. Oboje uśmiechnęli się z zakłopotaniem.

- To był mój pomysł, wybaczcie mi tą szopkę... - położył brzuchowy wypełniacz na stole - Ale kiedy Roy powiedział mi o tym polowaniu na Mikołaja z Rossem... Nie mogłem tego tak zostawić. - wzruszył ramionami, mierzwiąc swoje lekko spocone włosy - A, i musisz więcej jeść, Oliverze. Jesteś strasznie lekki, jak na taką ilość mięśni. - pokręcił głową z dezaprobatą.

- Czy to jemioła? - spytał Hal po przełknięciu ostatniego ciasteczka. Wszyscy spojrzeli na zielsko wiszące nad głowami mikołajowej parki.

- Tak, to jemioła. - przytaknął szatyn - Ten zwyczaj jest trochę bezse-

Nie dane mu było dokończyć. Prince złapała go za materiał koszulki i pociągnęła do krótkiego pocałunku.

- Może i bezsensowna, ale tradycje po coś są. - rzekła z uśmiechem, odsuwając się od niego.

Queen upił kolejny łyk alkoholu.

- Tegoroczne święta są dziwne. - wymamrotał.

Dinah zaśmiała się, przytulając do niego.

- Jak dla mnie były świetne. - rzekła. Pozostali postanowili wycofać się z kuchni, aby dać małżeństwu trochę prywatności - Wesołych świat, grandpa. - szepnęła.

Blondyn położył dłonie na jej biodrach, po odstawieniu uprzednio alkoholu.

- Wzajemnie, Pretty Bird. - odszeptał, opierając czoło o jej. Już mieli się pocałować, kiedy dobiegł ich dźwięk wybuchu.

- Żesz...! Wiedziałem, że podpalą choinkę! - warknął mężczyzna, odrywając się od małżonki i pognał synom na ratunek.

Dinah stała przez chwilę w oszołomieniu w kuchni, po czym roześmiała się.

- Nie mogę doczekać się następnych świąt!


No więc... Oto święta w wykonaniu Arrowfam. Nie wyszło tak, jak miało, gdzieś w trakcie dopadła mnie blokada twórcza, ale... Wydaje mi się, że nie wyszło tak źle. Wydarzenia z tego rozdziału będą miały na linii czasu opowiadania, więc w pewnym momencie nie zdziwcie się, gdy nagle w rozdziale pojawi się kot - nowy członek rodzinki (kot wygrał w ankiecie sprzed kilku tygodni, chociaż nie wiele brakowało, a to Hal dołączyłby do familii "oficjalnie").

Cóż... Nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, więc musicie mi to wybaczyć; szczęśliwych świąt w gronie rodzinnym, dużo fajnych prezentów, dobrej kolacji wigilijnej, szczęścia i pomyślności w nowym roku, abyście mieli dużo pieniędzy na komiksy i inne potrzebne wam do przetrwania rzeczy - życzy Zakapturzona Kapturzystka z całą familią Queenów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top