2.20

Góra Sprawiedliwości, 1 maja 2027

Ross miał dość.

Od odejścia Hermesa minęły dwa miesiące. Od zgłoszenia zaginięcia Roya prawie pięć. Smutek po stracie pupila wciąż go nie opuszczał, a poszukiwania jego brata stanęły w miejscu. Przez napięcie z tym związane i naukę do egzaminów, niemal nie miał czasu spotykać się z przyjaciółmi, a sprawa tajemniczej skrzynki i Constatnine'a niemal wyleciała mu zupełnie z głowy.

W końcu doszedł do wniosku, że dalsze ślęczenie nad książkami nic mu już nie da, toteż wybrał się do siedziby Ligii Młodych w nadziei, że znajdzie tam kogoś do wspólnego treningu. Potrzebował sparingu, żeby rozładować choć w niewielkim stopniu irytację i poddenerwowanie. No i rozmowy. Rozmowy też potrzebował. Kogoś spoza rodziny, kto spojrzy na wszystko świeżym okiem.

I kogoś, kto nie będzie Kyle'm. Choć początkowo zapewniał go, że jego wyznanie nie zmieni ich dotychczasowych relacji, ostatecznie skończyło się to tym, że się nawzajem unikali.

- A któż to postanowił się pojawić!

Ross zmierzwił włosy, posyłając nieznaczny uśmiech Jaimiemu, Blue Beetle. Chłopak stał w przejściu korytarza prowadzącego do kuchni, blokując mu drogę.

- Cześć stary. - zatrzymał się przed nim i podał mu dłoń.

- Nie powinieneś teraz uczyć się do egzaminów, Księżniczko?

- Egzaminy już za dwa dni. Nie ma sensu już nad nimi siedzieć. - wskazał na sportową torbę na swoim ramieniu – Szukam kogoś do sparingu. Jesteś chętny?

Jaimie skrzywił się lekko.

- Nie, nie, dzięki. - pokręcił głową – Obiecałem Bartowi, że pójdę z nim do kina. Właśnie wychodziłem.

Ross nieco zdziwiony skinął głową. Jaimie i Bart mieli dwa tryby – przyjaźń i wrogość. Widocznie aktualnie byli w tym pierwszym.

- W salonie Rob siedzi nad jakimiś notatkami. Spróbuj z nim. - zaproponował, wymijając blondyna i bez zawahania wszedł w teleport, przenosząc się... Gdziekolwiek on i Allen się umówili.

Queen wszedł do salonu i faktycznie – na starej kanapie, która pamiętała lepsze czasy i starą ekipę, siedział Tim pochylony nad jakimiś kartkami. Podszedł bliżej, próbując zajrzeć mu nad ramieniem na materiały, które przeglądał.

- Czółko. - przywitał go Drake, nawet nie podnosząc wzroku.

- Siemua. - skinął mu głową, zastanawiając się czy ma na nosie te szpiegowskie okulary przeciwsłoneczne, które pokazują mu ruch za jego plecami. Pewnie po prostu usłyszał jak wchodzi. A może nawet rozmowę z Jaimiem. Ross postawił torbę na podłodze i usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę i spojrzał na skupiony profil przyjaciela – Nad czym pracujesz?

Tim uśmiechnął się pod nosem.

- Nad sprawą, którą ostatnio prowadzimy. - przełożył jedną kartkę do drugiej dłoni i wolną sięgnął po kolejną – Wtajemniczyłbym cię, ale za dużo danych, za mało czasu.

Rosline ściągnął mocno brwi. Czy to przytyk do tego, że w ostatnich miesiącach mało czasu poświęcał Lidze? Dostał „pozwolenie" od Supermana na odsunięcie tego na dalszy plan ze względu na naukę do egzaminów. Domyślał się, że co poniektórzy mogą być o to źli, ale raczej nie spodziewał się, aby to właśnie Tim do nich należał.

- Coś mi zarzucasz?

- Nie, nawet to rozumiem. Chodzą plotki, że teraz działasz z nowym Lanternem i tym gościem, który biega z łukiem. Wiadomo, że działanie z tą właściwą Ligą jest bardziej pociągające, niż z nami, Ligą Przedszkolaków.

Queen wyprostował nogi i pochylił się do kumpla.

- O co ci chodzi? Nad niczym z nimi nie pracuję! - zacisnął dłonie w pięści, widząc niewzruszoną maskę na twarzy Tima – Od połowy stycznia albo siedzę nad książkami albo pomagam Rory'emu!

Robin ściągnął mocno usta, wbijając wzrok w kartki, ale chyba nie czytał. Po prostu starał się nie patrzeć na swojego rozmówcę.

- Najpierw pytałeś mnie o Johna Constantine'a, a nawet nie minął miesiąc i Lantern pytał Flasha o Zatannę. Kogoś blisko powiązanego z Constatine'm.

Z wrażenia cofnął głowę do tyłu.

- Skąd wiesz o Kyle'u i Flashu?

Tim gwałtownie obrócił głowę w jego stronę. Za ciemnymi szkłami tliła się furia połączona z rozżaleniem.

- Więc to prawda, Ross? Pracujecie nad czymś razem?

Zastanowił się nad odpowiedzią. Ciężko to nazwać pracą nad czymkolwiek, zważywszy na fakt, że sprawa umarła na trzy miesiące. Ale fakt, pracowali razem nad sprawą. Nie byli szczególnie dyskretni, ale nie rozumiał reakcji przyjaciela.

- Nawet jeśli, to czemu się wściekasz?

- Ufasz mi, Ross?

- Co to za pytanie?

- Po prostu odpowiedz, Ross. - zażądał, zaciskając palce na dokumentach, aż je zmiął – Ufasz mi? Tak czy nie?

- No jasne, że tak. Znamy się dłużej niż z kimkolwiek. - wzruszył ramionami.

- Właśnie. - pokiwał powoli głową – Więc dlaczego wtajemniczyłeś jego bardziej, niż mnie? Cokolwiek to jest, jestem twoim przyjacielem! Pomógłbym ci!

Rosline nie był pewien do czego zmierza ta rozmowa, jednak wzburzenie Tima udzieliło się i jemu, więc zamiast się zastanowić porządnie, odpowiadał to, co pierwsze przyszło mu na myśl.

- Kyle może wejść głębiej...

- Mogę wejść głębiej, niż on, Ross! - odłożył ze złością kartki i przycisnął dłonie do swojej piersi, wskazując na siebie – Wystarczyło, że wtajemniczyłbyś mnie w szczegóły. Cokolwiek się dzieje, ze mną już dawno zaszedłbyś z tą sprawą dalej, niż z nim!

- Ty... - zaciął się, patrząc w szoku na przyjaciela – Jesteś zazdrosny o Kyle'a?!

Drake zacisnął zęby tak mocno, że Queen wystraszył się, że zaraz mu pękną.

- Zawsze działaliśmy razem, Ross. Co się zmieniło?

A czy cokolwiek się zmieniło? Czy to, że poszedł po pomoc do Kyle'a zamiast do Tima było zbrodnią? Czy w jakiś sposób go zdradził?

Blondyn rozchylił i zamknął usta, próbując znaleźć dobre słowa, które posłużyłyby mu za odpowiedź. Potarł w zamyśleniu swoją brodę i wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić.

- Jak dla mnie nic się nie zmieniło, Tim. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Po prostu ten jeden raz zwróciłem się o pomoc do kogoś innego.

- Dlaczego?

Wzruszył ramionami. Nie potrafił mu na to odpowiedzieć.

- Nie pomyślałem o tobie. - odparł.

To chyba zabolało Tima, bo skrzywił się, a następnie znów szybko przybrał maskę obojętności. Obrócił się i pochylił nad papierami.

- Jestem zajęty. - rzucił oschle – Kiedy znowu będziesz potrzebował pomocy, nie myśl o mnie.

- Nie zachowuj się jak dziecko, Tim... - westchnął zmęczony.

- To nie ja noszę bluzę z Flashem.

Otworzył szerzej oczy i spuścił wzrok na swój tors przyzdobiony czerwoną bluzą Flasha. Trochę auć? Szczeniacka odzywka. Ale Ross też był szczeniakiem.

- Idź poskarżyć się tatusiowi, Batkidzie. - warknął, zrywając się i złapał swoją torbę.

- W przeciwieństwie do ciebie, mam tatusia, któremu mógłbym się poskarżyć.

O, a to już był cios poniżej pasa. Tim chyba też to szybko zrozumiał.

- Czekaj! Nie, przepraszam! - też wstał, ale Rosline już wściekle wymaszerował korytarzem do głównej hali – Przepraszam! Nie powinienem był-!

Ross już nie usłyszał czego „nie powinien był", bo słowa przyjaciela zostały zagłuszone przez trzask towarzyszący teleportacji. Znalazł się w ciemnej alejce, kilka kilometrów od domu. Oparł się ciężko plecami o ceglaną ścianę. Zamrugał szybko, starając się pozbyć łez. Dupek. Pieprzony dupek. Timowi jest łatwiej. Jego biologiczny ojciec wciąż żyje. Może nie wie, że jego syn jest Robinem, ale żyje. Tim może wrócić do domu i spędzić z nim czas. Ross już nie może.

Przełknął z trudem gulę, która urosła mu w gardle i na chwiejnych nogach ruszył do domu. Nie może się poryczeć. W domu jest już matka. Nie chce jej zmartwić swoimi łzami. Musi być dla niej silny. Jej też jest ciężko bez ojca. Minęło już siedem miesięcy, a on nie powinien już za nim płakać. Nie jest już dzieckiem.

Zdążył się uspokoić, nim dotarł na miejsce. Wszedł do domu, rzucając sportową torbę w kąt.

- Już jestem! - zawołał.

- Co tak szybko? - Dinah wyjrzała do niego z kuchni. Właśnie coś pichciła. W salonie grał telewizor. Leciał jakiś serwis plotkarki – Nie zdejmuj butów! - zawołała – Zaniesiesz sąsiadce obiad? Tej obok. Skręciła sobie nogę i zaoferowałam jej, że trochę je pomożemy.

- Jasne. - skinął głową i wszedł do mieszkania, żeby poczekać, aż rodzicielka wszystko przygotuje. Oparł się o wyspę kuchenną i spojrzał na telewizor – Od kiedy oglądasz serwisy plotkarskie?

- Oglądałam wiadomości. - odparowała – W międzyczasie gotowałam, a kiedy skończyły się wiadomości, zaczęło się to. Miałam brudne ręce, więc zostawiłam. - wyjaśniła, pakując potrawkę dla sąsiadki do plastikowego pojemnika.

Chłopak skinął głową, wpatrując się w ekran. Prowadząca i jej gruby towarzysz skończyli mówić o zbliżającej się, kolejnej ekranizacji Jamesa Bonda i gładko przeszli do gorącego tematu. Czyli do nowej, „tajemniczej" partnerki Bruce'a Wayne'a. Ross zaśmiał się pod nosem, ciekaw kim była ta szczęściara. Reporterka budowała napięcie, mówiąc, że jest to ktoś, kogo widzowie mogą już kojarzyć, ale wybranka Wayne'a będzie dla wszystkich wielkim zaskoczeniem.

Queen sięgnął do miski z orzeszkami ziemnymi i chwycił kilka, słuchając. Kiedy na ekran wjechały zdjęcia z kilku różnych kolacji, na których zobaczył Bruce'a i swoją matkę, omal się nie roześmiał w głos. Idioci. Wzięli ich przyjacielskie kolacje za związek!

Tymczasem Dinah znieruchomiała, patrząc z ukosa na ekran. Nagle wyrwała w kierunku pilota od telewizora, ale nie zdążyła na czas.

Rosline zakrztusił się, widząc lekko rozmazane zdjęcie, na którym Dinah i Bruce się całowali. Nie wyglądało to na pocałunek dwójki przyjaciół.

- Ma... Mamo...?!

Obrócił głowę w jej stronę, jakby licząc, że wszystkiemu zaprzeczy. Tymczasem w jej oczach jedyne co zobaczył, to winę. Upuścił kilka orzeszków, które wciąż trzymał w dłoni.

- Rossie!

Wyciągnęła ku niemu rękę, ale odskoczył niczym oparzony. To nie jest coś, czego chciał się dzisiaj dowiedzieć. Potknął się, cofając i wpadł plecami na ścianę, wlepiając w matkę niedowierzające spojrzenie.

- Jak mogłaś, mamo?! - zawołał.

- Daj mi to wyjaśnić!

- Ojca nie ma dopiero siedem miesięcy! A ty...! A ty...! - zaciął się, czując jak po policzkach spływają mu łzy. Nagle wyrwał i pobiegł do drzwi, ignorując nawoływanie kobiety, proszącej, żeby zaczekał.

Gotham City, 1 maja 2027

Ted Grant był prostym człowiekiem. Świat dla niego był czarno-biały z różnymi odcieniami tych dwóch kolorów. Widział złego gościa – robił z nim porządek. Widział staruszkę na przejściu – pomagał jej przejść przez ulicę. Widział płaczące dziecko – starał się je pocieszyć i dowiedzieć się, co jest powodem jego płaczu.

Tak było i dzisiaj.

Postawił na stole szklankę mleka (nie miał w domu żadnych słodkich napoi) i spojrzał na syna swojej małej siostrzenicy, Dinah. Chłopak siedział na krześle z podkulonymi nogami, obejmując ramionami kolana, a w nich chował twarz. Ted zastanawiał się, jakim cudem osiemnastoletni chłopak mieści się w tej pozycji na jego niewygodnych, składanych krzesełkach. Sam zajął drugie, obejmując rękoma puszkę z piwem. Mógłby mu zaoferować piwo, ale dla niego syn Dinah i Olivera już zawsze będzie tym zasmarkanym dzieciakiem, którego podrzucał niegdyś na kolanach.

Pociągnął łyk z puszki, bacznie mu się przyglądając. Ross zjawił się na jego progu mniej niż dwadzieścia minut temu z mokrą od płaczu twarzą. Ted skłamałby, mówiąc że go to nie ruszyło. To był chłopiec Dinah. To był jego chłopiec. Grant był twardym sukinsynem i innemu dzieciakowi by nie popuścił, każąc się wziąć w garść. Ale Rossowi? Na pewno by go nie skrzyczał, nie znając powodu jego łez.

Ted sam nie miał własnych dzieci, toteż traktował małego Queena jak swojego wnuka. Nawet, jeśli nie podobał mu się fakt, kim był jego ojciec. To nic osobistego. Po prostu nie lubił każdego chłopaka Dinah. Co z tego, że z tym była po ślubie? To nic nie zmienia.

Ross nie wpadał często w odwiedziny. Szczególnie sam. On widocznie traktował go jak kolejnego przyjaciela rodziców, do którego mówi „wujku", bo tak jest łatwiej. A jednak dzisiaj w problemie przyszedł do niego. To miłe. Chyba.

- Chcesz... pogadać? - odezwał się, starając się przybrać swój najmilszy ton głosu. Nie był typem do rany przyłóż.

Blondyn chwilę się nie odzywał, skrobiąc palcami dolną wargę.

- Sam nie wiem. - odpowiedział cicho.

Ted zwęził oczy, przyglądając mu się, po czym westchnął i spuścił wzrok. Podniósł swoją ciężką rękę i położył ją na głowie nastolatka w ojcowskim geście wsparcia.

- Powiedz, jeśli mogę coś dla ciebie zrobić. - przejechał dłonią w prawo, potem w lewo, niby go głaszcząc, po czym zabrał rękę. Chłopak kiwnął krótko głową i znów zapadła cisza. To milczenie dusiło Teda. Czuł, że powinien coś zrobić, ale nie wiedział co. Nie miał doświadczenia w dłuższych kontaktach z dzieciakami sam na sam. Kiedy robił w JSA zawsze starał się wymanewrować tak, aby pocieszaniem najmłodszych zajmował się ktoś inny – Coś w domu? - spytał, licząc, że jak sam zacznie, to młody pociągnie temat.

Zajęło to minutę czy dwie, Ted już miał się poddać, ale wtedy, właśnie wtedy, Rosline skinął głową. To zachęciło mężczyznę do dalszego zadawania pytań.

- Dowiedzieliście się czegoś o Royu?

Pokręcił głową.

- Rory?

Zaprzeczenie.

- Artemis?

I kolejne.

Grant pociągnął łyk piwa, nim zadał kolejne pytanie.

- Chodzi o mamę? Pokłóciliście się? - spytał z troską.

Queen przygryzł dolną wargę i zacisnął dłonie w pięści. To wystarczyło Tedowi za odpowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top