2.18

Strażnica, 11 luty 2027

Dowiedzenie się czegokolwiek o Zatannie okazało się trudniejsze, niż Kyle się spodziewał. Było tak z jednego, prostego powodu. Kiedy zjawiał się w Strażnicy, zawsze miał coś do roboty i mało wolnego czasu. A to kazali mu siedzieć na jakimś spotkaniu (jak w korpo, psia krew), a to miał dyżur przy monitorach. A fakt, że jednocześnie próbował jeszcze studiować i dorabiać sobie do miernego kieszonkowego, które dostawał od ojca, wcale nie pomagało. Często siedząc przy tych monitorach, ślęczał przy okazji nad podręcznikami, a na zebraniach albo przysypiał, albo pracował na brudno nad pracami zaliczeniowymi.

Dzisiaj zapomniał o wzięciu podręczników, więc zamiast tego siedział ze szkicownikiem na kolanach i próbował na kartce rozmieścić to, co zamierzał stworzyć na zajęcia do jednego z wykładowców. W fotelu obok niego siedział Flash. To była ich pierwsza okazja od spotkania w październiku, aby posiedzieć sam na sam. Kyle czuł się nieco onieśmielony i zarazem walczył ze sobą, aby nie spytać mężczyzny o to, jaki był Ross jako dziecko. Dobrze pamiętał, że najszybszy człowiek na świecie był ojcem chrzestnym jego przyjaciela.

Jednak nie śmiał się odezwać do mężczyzny w innej sprawie niż czysto służbowej. Siedzieli więc w niezręcznej ciszy, zerkając na monitory satelity. Na szczęście, starszy heros sam w końcu wyszedł z inicjatywą luźnej pogawędki.

-Długo już się znacie z Rossem? - zagadnął go z uśmiechem.

-Z rok, może dwa. - odpowiedział nieco niepewnie, udając, że skupia się na swoim rysunku.

-Jest trochę roztrzepany, więc bardzo się cieszę, że ma takiego przyjaciela jak ty.

Dłoń Lanterna lekko się zatrzęsła i postawił krzywą linię. Uniósł głowę i spojrzał na mężczyznę niepewnie.

-Naprawdę? - uśmiechnął się nieznacznie – Nie należę do szczególnie odpowiedzialnych osób...

-Ale pierścień cię wybrał. - wtrącił mu się w słowo, wskazując na sygnet Korpusu na jego palcu – To coś znaczy.

Spojrzał na swoją rękę i dotknął symbolu Latarników.

-Ross zawsze dużo o tobie opowiada. Jako o Flashu. - sprecyzował – Jeszcze nim dowiedziałem się o waszych relacjach, wydawało mi się, że ma straszną obsesję na twoim punkcie.

-O, to akurat prawda! - zaśmiał się – Jego ojciec czasami był naprawdę o mnie zazdrosny! - poprawił się w fotelu – Ma o mnie i Łotrach takie dane, których sam nie znam. Wiesz, że jest w stanie bez mrugnięcia okiem podać dokładną ilość bumerangów, które zazwyczaj nosi przy sobie Kapitan Bumerang albo ile swoich lustrzanych klonów potrafi stworzyć naraz Władca Luster?

-Serio? Mnie takimi dziwnymi faktami nigdy nie zarzucał! - ze śmiechem odłożył ołówek na swoje kolano i obrócił się w stronę na Flasha – To trochę bezużyteczna wiedza, no nie?

Mężczyzna zastanowił się.

-Dla niego na pewno. Chociaż dla mnie lepiej, jeśli wiem ile broni miotanej ma przy sobie mój przeciwnik.

-Chyba nie bierzesz poważnie Kapitana Bumeranga... - uniósł w niedowierzaniu brwi.

-To morderca, Kyle. - odpowiedział spokojnie i całkowicie poważnie – Nie możesz sobie pozwolić na znieważenie przeciwnika. Wbrew pozorom, koleś biegający po mieście z garścią bumerangów może okazać się być tym najbardziej niezrównoważony z nich wszystkich.

Kyle nie odpowiedział, analizując jego słowa. W końcu pozwolił sobie nieśmiało spytać:

-To po starciach z Bumerangiem doszedłeś do takich wniosków?

-Nie. - odparł z uśmiechem. Widząc strapioną minę Lanterna, roześmiał się – Zrozumiałem to, trenując z ojcem Rossa. Nie wziąłem go na poważnie, bo, do diabła!, facet miał tylko łuk i strzały. Jak mógłby stanowić dla mnie zagrożenie?

Rayner chciał pognać do przodu, wychodząc ze stwierdzeniem w rodzaju „to musiała być dla niego porażka!", ale wcześniejsze słowa Flasha uświadomiły go, że wcale nie musiało być tak, jak zakładał.

-Nie minęły dwie minuty i musiałem wyciągać z pleców tuzin strzał. - wyjaśnił Flash.

Młodszy bohater poczuł nagły przypływ podziwu do zmarłego obrońcy Star City. Musiał być prawdziwym specem w swojej dziedzinie. Teraz jeszcze bardziej zazdrościł najlepszemu przyjacielowi rodziny i środowiska, w którym się wychowywał. To było tak niesprawiedliwe! Czym zasłużył sobie w poprzednim życiu na to, żeby w obecnym mieć to wszystko, o czym marzy każdy inny dzieciak?

-To brzmi... niesamowicie. - przyznał, łapiąc oddech. Zdał sobie sprawę z tego, że przez chwilę z całego tego podziwu, zapomniał o oddychaniu. Flash błysnął do niego uśmiechem i zwrócił wzrok ku monitorom. Kyle przypomniał sobie o swoim zadaniu poszperania na temat Zatanny – Flash? To trochę dziwne, ale... Mógłbyś mi powiedzieć coś o Zatannie?

Mężczyzna spojrzał na niego nieco zdziwiony, ale zaraz znów zabrał wzrok.

-Czyżbyś był jej fanem? - spytał spokojnie.

Przełknął ślinę i skinął głową.

-Tak, właśnie tak. - przykleił na usta uśmiech i podniósł ołówek, który upadł mu z cichym stuknięciem na posadzkę – Wszyscy uwielbiają Zatannę, prawda?

-Fakt. - zgodził się z uśmieszkiem, który zaraz nieco przybladł – Niestety, nigdy szczególnie nie integrowała się z nami, jeśli nie było to konieczne... Po tym, co spotkało jej ojca, trzymała się wąskiego, zaufanego grona.

Kyle zastanowił się czy chce pytać o to, co przydarzyło się ojcu Zatanny, ale uznał, że może to nie jest dobry moment. I chyba nie było mu to potrzebne do śledztwa prowadzonego dla kumpla. Słuchał więc dalej, starając się zapamiętać jak najwięcej z tego, co mówi Flash.

-Trzymała się blisko z Canary i Arrowem, więc po jego śmierci gdzieś się zaszyła. Pewnie zeszła się znowu z Constatntine'm. Zawsze, kiedy ktoś ginie, schodzą się, jakby w myśl zasady „śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"... - pokręcił powoli głową.

To był istotny punkt zaczepienia i Flash niemal potwierdził przypuszczenia Queena, że jeśli mają znaleźć Constantine'a, muszą szukać Zatanny. Już miał spytać czy nie wie, gdzie jej lub jego szukać, ale zorientował się, że byłoby to podejrzane. Mógłby wyjaśnić dlaczego pyta, ale czy jeśli Ross chciałby się dzielić swoimi planami, Flash nie byłby jednym z pierwszych, którzy by się o nich dowiedzieli? Mógł po prostu nie skojarzyć faktów lub nie dać tego po sobie poznać, ale gdyby był zaangażowany w całą sprawę, Ross już dawno miałby jeśli nie adres, to jakieś porządne informacje na temat pobytu maga. A wtedy odwołałby Kyle'a z jego poszukiwaniami.

Zdecydował się nic nie mówić.

-Ale to pewnie nie jest to, co cię interesuje, prawda?

Zamrugał zaskoczony, nie będąc pewnym o czym mówi Flash. Po sekundzie czy dwóch, zrozumiał. Uśmiechnął się i pokręcił głową.

-To... Trochę smutne. - stwierdził – Nie potrafią być razem, jeśli nie pamiętają o tym, że jutro może być za późno na kochanie?

-Nie twierdziłbyś tak, gdybyś spędził z Johnem, choćby pięć minut sam na sam! - roześmiał się.

Gotham City, 14 luty 2027

Ross siedział z podręcznikiem od biologii na kolanach, męcząc swój mózg nauką do zbliżającego się testu. Nagle poczuł jak grunt jego edukacji pali mu się pod nogami. Dosłownie kilka dni temu uświadomił sobie, że jest już luty, a na początku maja ma egzaminy SAT*. Jeszcze w październiku był świadomy, że to jego ostatni rok w liceum, ale jego świat nagle runął w fasadach i wszystkie przyziemne sprawy wyleciały mu z głowy. A poszukiwania Constatnie'a skutecznie odciągały jego uwagę od wszystkiego innego.

Podstawowym egzaminem raczej się nie martwił. No może trochę matmą. Ale to mógł zawsze poprawić w drugim terminie, prawda? Gorzej był z rozszerzeniem. Nie miał nawet pomysłu, co by chciał studiować, więc to utrudniało mu wybranie rozszerzenia. Może literatura? Pewnie powinien pójść na jakieś studia, które przydadzą mu się w przejęciu firmy ojca.

-Ross?

Uniósł głowę i spojrzał pytająco na matkę. Rozchylił nieco usta, widząc jej ubiór. Miała na sobie długą, czarną sukienkę. Włosy upięła w wysokiego koka.

-Wychodzisz na randkę? - palnął bez zastanowienia. Poczuł się niemal zraniony. Od śmierci ojca minęły niespełna cztery miesiące, a ona szła na walentynkową randkę...?!

-Nie całkiem. - odparła, sięgając po swoją torebkę – Wujek Bruce uparł się, żeby sprawić mi przyjemność. Idę z nim na kolację. - Rosline opadł uspokojony na poduszki. Całe szczęście. To nie randka. To tylko kolacja z wujkiem. Alarm odwołany – Twierdzi, że nie mogę siedzieć w taki dzień sama i płakać nad zdjęciem twojego ojca.

-A płakałabyś?

-I piła wino. - pokiwała głową zdecydowanie. Chłopak zaśmiał się.

-Więc bardzo dobrze, że wujek cię wyciąga na tą kolację! - zamknął podręcznik i odłożył go na stolik do kawy – Baw się dobrze. - polecił matce.

Rozległ się dzwonek do drzwi.

-To pewnie wujek. - stwierdziła, podchodząc do drzwi. Nastolatek wstał, poprawiając czerwoną, flashową bluzę, która nieco mu się podciągnęła – Cześć Bruce. - dorośli ucałowali się w policzek.

-Cześć Di. - uśmiechnął się do kobiety, a następnie spojrzał na jej syna. Skinął mu głową – Czołem, Ross.

-Czółko, wujciu Be! - wyciągnął w jego kierunku dłoń z poważną miną – Masz ją odstawić do domu najpóźniej o północy. I ani minuty spóźnienia, jasne? Bo będę musiał cię zapoznać z moją Łuki. - ścisnął mocno jego dłoń, naśladując ojca, gdy Wally wpadał do nich, żeby zabrać Artemis na randkę.

Wayne nie pozwolił sobie na okazanie rozbawienia. Zrobił przestraszoną minę, chociaż oczy błyszczały mu od powstrzymywanego śmiechu.

-Oczywiście, panie Queen. - zabrał rękę, zerkając na zakładającą płaszcz Dinah. Schyliła się, żeby założyć szpilki. Znów spojrzał na Rossa – A ty nie masz dzisiaj randki z Laurą?

Pokręcił przecząco głową, krzyżując ramiona na piersi i oparł się barkiem o ścianę.

-Nieee, koło dwudziestej drugiej będziemy gadać na Skypie, a do tego czasu mam randkę z podręcznikiem do biologii. - odparł, wzdychając ciężko.

-Ucz się pilnie. Zaraz masz SAT, prawda? Nie możesz tego zaniedbać.

-Nie zaniedbam. - nie bardziej, niż już to zrobił.

-Jestem gotowa. - oznajmiła w końcu kobieta. Bruce posłał jej rozbrajający uśmiech i wystawił jej swoje ramię, aby mogła go chwycić – Bądź grzeczny, Rossie!

-Będę! - zapewnił, wychylając się na korytarz, aby odprowadzić ich wzrokiem do schodów. Gdy zniknęli, zamknął drzwi, ryglując je na klucz.

Włączył muzykę i znów usiadł do nauki. Spędził nad nią może trzydzieści, czterdzieści minut, aż znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Był tym zdziwiony. Raczej nie spodziewał się żadnych gości. Na kuriera było już za późno. Może komuś z sąsiadów przeszkadzała muzyka? Ale czy puścił ją, aż tak głośno?

Podszedł do drzwi, aby je otworzyć. Rozpromienił się, widząc po drugiej stronie Kyle'a.

-Cześć, stary! - zawołał, przepuszczając go w przejściu – A ty dzisiaj nie na randce? - rzucił zaczepnie i zamknął za nim drzwi. Wziął się pod boki, patrząc na niego z szerokim uśmiechem.

Rayner powoli rozebrał się z kurtki i butów. Z lekkim uśmieszkiem, podrapał się po karku i usiadł na kanapie.

-Nie, wiesz, że się teraz z nikim nie spotykam. - odparł.

-Ale mogłeś kogoś poderwać! - podążył za nim, ale nie usiadł – Chcesz coś do picia?

-Pewnie. - skinął głową, rozpinając zamek kurtki – A gdzie Hermes? - spytał, rozglądając się za znajomym puchatym ogonkiem.

-Najadł się i śpi. - odparł z kuchni. Wrócił do niego z dwiema szklankami coli. Postawił obie na stoliku, pozostawiając je w zasięgu ich rąk – Co cię tu sprowadza?

-Gadałem z Flashem. - sięgnął po napój i upił kilka łyków, opróżniając szklankę do połowy – Zatanna gdzieś się zaszyła po śmierci twojego taty. - blondyn ściągnął z niezadowoleniem brwi, przeklinając pod nosem – Ale Flash zakłada, że najpewniej jest teraz z Constatntine'm. - odstawił szklankę i oparł się plecami o kanapę, patrząc teraz na Rossa.

Przez chwilę wyglądał, jakby bardzo mocno nad czymś myślał i wahał się mu to powiedzieć. Rosline już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale to znowu Kyle się odezwał.

-Jest coś, o czym chciałbym ci powiedzieć.

Queen zamrugał zaskoczony kilka razy.

-Och... Okej? - spróbował się uśmiechnąć, żeby przypadkiem go nie zniechęcić. Widział, że coś trapiło jego kumpla i nie chciał go czymś do siebie zrazić, żeby znów się w sobie zamknął – Śmiało wal! - usiadł swobodniej, podciągając nogę pod brodę.

Kyle przez chwilę żuł swoją wargę od wewnętrznej strony, wpatrując się w swoje ręce na kolanach.

-Kiedy słuchałem Flasha mówiącego o Zatannie i Constantinie, coś sobie uświadomiłem, wiesz? Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko umierają, i tak dalej... - Ross przechylił głowę w bok, słuchając go uważnie, ale niezbyt rozumiejąc do czego zmierza. Rozchylił usta, ale Rayner zaraz to zobaczył i gestem dłoni nakazał mu milczenie – Daj mi dokończyć!

Queen grzecznie zamknął usta, czekając na tą kontynuację.

Rayner wziął głęboki wdech na odwagę. Spojrzał na przyjaciela, próbując przybrać hardą minę, ale w zielonych oczach blondyn bez problemu dostrzegł strach.

-Lubię cię, Ross.

-Ja też cię lubię. - odparł nieprzytomnie.

Kyle pokręcił nerwowo głową.

-Nie, Ross, lubię cię. Poważnie cię lubię.

Trybiki w głowie łucznika pracowały na najwyższych obrotach, a gdy udało im się przepracować tą informację i przekazać znaczenie tych jakże prostych słów właścicielowi, starczyło im sił już tylko na wymuszenie jednej reakcji.

-Och.

Brunet przełknął ciężko ślinę, patrząc na niego wyczekująco, a jednocześnie jak zranione zwierzę, które może zaraz uciec i nigdy nie wrócić. Ross szybko pojął, że od jego następnych słów zależą dalsze losy ich relacji. Ostrożnie sięgnął ręką w przód i przykrył nią rękę Kyle'a.

-Ja... Stary, przepraszam. - westchnął drżąco i spróbował spojrzeć mu w oczy – Nie wiem czy jestem w stanie odwzajemnić twoje uczucia, ale... Nie chciałbym cię stracić. - uśmiechnął się do niego – Czy dasz mi kilka dni na przemyślenie odpowiedzi?

-Nie musisz mi jej dawać, Ross. - odpowiedział z uśmiechem, choć głos mu się nieco łamał – Cieszę się, że mogłem ci powiedzieć i nie kazałeś mi spadać.

-Nigdy nie kazałbym ci spadać, stary!

Obaj zaśmiali się jednocześnie. Był to nieco niezręczny śmiech, ale kilka chwil później spędzali razem czas jak dawniej, śmiejąc się z jakichś głupot. Kyle zasiedział się u niego na tyle długo, że gdy wyszedł, Ross zorientował się, że zostały mu tylko trzy minuty do rozmowy z Laurą. Czuł się zmęczony i niegotowy na zobaczenie się ze swoją dziewczyną. Dopiero co przyjaciel wyznał mu swoje zauroczenie. Czy powinien powiedzieć o tym Wren? Przemilczeć? Tylko do czasu, aż wszystko sobie przemyśli czy zachować to dla siebie już na zawsze?

Z ciężkim sercem opadł na poduszki kanapy, wyciągając z kieszeni komórkę. Odpalił aplikację i w milczeniu czekał na sygnał, że Laura jest już online.

Pomyślał o Kyle'u. Pomyślał o pocałunku z zamaskowanym jegomościem na balu u Bruce'a, a potem o nocy spędzonej z Laurentym. Pomyślał o sobie i Laurze.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk przychodzącej rozmowy. Odebrał i na ekranie zobaczył swoją dziewczynę. Uśmiechnął się do niej.

-Cześć.

-Cześć Rossie!

Laura zaczęła opowiadać o swoim dniu na planie. Ross starał się słuchać, ale wciąż wracał myślami do tych trzech mężczyzn, którzy w ostatnim czasie pokazali mu nieco inny świat. Od Laurentego wolał trzymać się już z daleka, a Zamaskowanego nawet nie znał, ale...

Wyobraził sobie siebie na rozstaju dwóch drug. Na końcu jednej stoi Laura, a drugiej Kyle. Zastanowił się, którą drogą chciałby podążać. Z Laurą był już tyle czasu razem i bardzo dobrze się znali. Nie czuł się, jakby jego uczucia do niej zelżały. Były identyczne, jak w dniu, w którym się poznali. Lubił ją.

A Kyle... Kyle był jego przyjacielem. Może najlepszym. Jako jedyny z jego przyjaciół najpierw poznał go jako Rossa, a nie jako syna Green Arrowa i Black Canary. Ale czy to wystarczy, by uznać, że odwzajemnia jego uczucia?

-Ross?

Z otępienia wyrwało go własne imię wypowiedziane z naciskiem. Zamrugał i spojrzał na Laurę, skupiając na niej całą uwagę.

-Tak? - wychrypiał. Słysząc brzmienie własnego głosu, odchrząknął, aby odzyskać zwyczajny ton.

-Coś się dzieje? - spytała, wpatrując się w jego twarz na swoim ekranie – Chcesz porozmawiać?

Oblizał górną wargę, czując jak bardzo spierzchły mu wargi. Przez chwilę milczał.

-Nie chcę... Ale chyba powinniśmy. - usiadł prosto, ściskając w jednej dłoni swoją komórkę – Lauro...

-Chcesz zerwać, prawda?

Spojrzał na nią zaskoczony. Uśmiechała się do niego ciepło, ale półmrok panujący w jej pokoju nie pozwolił mu dostrzec, czy ten uśmiech sięgnął oczu.

-Laura...

-Tak po prawdzie, wiedziałam, że tak będzie. - kontynuowała, choć ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. A może właśnie dlatego, że nie zaprzeczył – Zawsze byłeś dla mnie miły i czuły...

-Bardzo cię lubię. - przerwał jej, bojąc się tego, co może powiedzieć.

Popatrzyła na niego, wciąż się uśmiechając.

-Ale nie kochasz. - dodała.

Poczuł się jak zganiony pies. Spuścił głowę, nie mogąc na nią patrzeć.

-To w porządku, Ross. - zapewniła go – Ja też cię bardzo lubię, ale to nie jest to. Nie tego chcemy. - poczuł jak trzęsą mu się ręce, ale nic nie mówił. Nie potrafił nic powiedzieć – Po prostu... Musieliśmy przejść razem jakąś drogę, a teraz musimy podążyć osobnymi ścieżkami, żeby...

-Cytujesz jakiś scenariusz, prawda? - spytał, unosząc głowę. Uśmiechał się słabo. Odwzajemniła to.

-To łatwiejsze, niż wyrazić własnymi słowami, co czuję.

Skinął krótko głową. Rozumiał.

-Zawsze będziesz zajmował szczególne miejsce w moim sercu.

-Będę czule cię wspominał, patrząc w nocne niebo. - odparł, również cytując testem zasłyszanym w jakimś filmem.

Parsknęli równocześnie śmiechem.

-Żegnaj, Rosline.

-Żegnaj, Lauro.

Nie był pewien, które z nich rozłączyło się jako pierwsze. Spędził jeszcze kilka minut, wpatrując się w czarny ekran, aż zdecydował się zakończyć ten dzień. Czuł się wypruty ze wszystkich sił. I rozdarty emocjonalnie. Zostawił szklanki i podręcznik na stoliku, obiecując sobie, że posprząta rano i wszedł do swojej sypialni. Przywitał się cicho z Hermesem i rozebrał do bokserek. Nie miał siły się myć i przebierać w piżamę. Nie chciał być na nogach, kiedy matka wróci z Bruce'm.

-Hermes, przesuniesz się? - poprosił cicho, dotykając ostrożnie sierści pupila.

Serce na chwilę mu stanęło, czując dziwny chłód bijący od kota. Kucnął i znów go dotknął.

-Hermes? - odruchowo nim potrząsnął, jak człowiekiem, kiedy próbuje się go obudzić. Zero reakcji. Poczuł łzy zbierające się pod powiekami, ale jeszcze nie pozwalał faktom dotrzeć do jego rozumu – Hermes! - zawołał rozpaczliwie. Wsunął rękę pod brzuch zwierzaka, próbując wyczuć puls – Hermes! - zawył, pozwalając łzom płynąć.

W drugim pokoju usłyszał szczęk zamka, ale zignorował go.

-Hermes! Kotku! Nie rób mi tego!

*SAT – egzamin końcowy oceniający wiedzę ucznia. Taka trochę matura, ale nie do końca.

Wie ktoś czy nadal jest limit rozdziałów w książkach? I ile wynosi, jeśli tak?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top