2.16
Gotham, 6 stycznia 2027
Gdy tylko skończyli zadawać mu pytania, podziękowali za pomoc i wyszli. Ross raczej nie zdradził im zbyt wiele rzeczy, o których już by nie wiedzieli, bo nie robili zbyt obszernych notatek z tego, co im powiedział. Spytali go o podobne rzeczy, co matkę – kiedy ostatni raz się widzieli, o czym rozmawiali i czy Roy czegoś mu nie zdradził.
Teraz chłopak siedział na kanapie, pieszcząc Hermesa za uchem i obserwując matkę, która krzątała się po kuchni. Miała ściągnięte brwi, jakby coś ją dręczyło i zaciskała mocno usta. Ciekawiło go, czy to przez wizytę policji. Domyślała się, że prędzej czy później, będzie trzeba powiadomić służby o tym, że nie mogą skontaktować się z Royem? Czy może była w szoku?
Hermes zeskoczył mu z kolan, słysząc znajomy dźwięk miseczki z kolacją stawianej na podłodze. Rosline powoli poszedł w jego ślady, bynajmniej nie ze względu na kolację. Podszedł bliżej i oparł się o wyspę kuchenną.
- Mamo?
- Tak, kochanie? - spytała, nawet na niego nie zerkając.
- Wiesz, kto złożył zawiadomienie o zaginięciu? - złączył dłonie, nerwowo zaciskając palce. Obserwował matkę, jakby bał się, że zaraz się posypie.
Odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Chyba Rory.
Skinął głową.
- Powinnam to zrobić już dawno. - stwierdziła, nastawiając wodę na herbatę.
- Nie obwiniaj się, mamo. - usiadł na stołku i zgarbił się nad blatem – Roy czasem już znikał. Zawsze wracał. Chyba wszyscy liczyliśmy, że tak będzie też tym razem.
- Policjanci uświadomili mi, że faworyzowałam waszą trójkę. - stwierdziła, ustawiając dwa kubki. Spytała, jaką chce herbatę. Odrzekł, że wystarczy czarna – To tata był za niego odpowiedzialny, a kiedy go zabrakło... - urwała, wykrzywiając twarz w grymasie, jakby zaraz miała się rozpłakać – Nawet nie pomyślałam, jak jego śmierć wpłynęła na Roya...! Dopiero, co stracił Hala... - zasłoniła usta dłonią, a po policzku pociekła jej łza.
Ross wstał pośpiesznie i objął matkę, przytulając ją. To zabawne, ale nawet nie zauważył, kiedy stał się wyższy od niej. A przecież kiedyś ledwo sięgał jej do pasa. Przytulił policzek do jej włosów, przypominając sobie, jak niegdyś robił to ojciec.
- Mamo, to nie twoja wina. Wiesz o tym, tak? - spytał cicho.
- Powinnam była z nim porozmawiać.
- Wszystkim było nam ciężko, mamo.
- Mimo to...
Odsunął ją od siebie i otarł jej mokry policzek.
- Mamo, przestań. - poprosił, marszcząc brwi – W ogóle, z góry zakładasz najgorsze, prawda? Ja myślę, że Roy gdzieś pojechał, żeby się wyszumieć. Jasne, nic nam nie powiedział i zawalił sprawę ze ślubem Rory'ego. Ale Roy już taki jest, nie? Pępek świata. - spróbował się do niej uśmiechnąć, choć łzy zaczęły cisnąć się do oczu i jemu – Dupek. Wredny kutafon. Pamiętasz?
Zaśmiała się przez łzy i pokiwała głową.
- A ty... To do ciebie nie podobne, tak się rozpłakać, mamo. Zawsze podziwiałem cię za twoją siłę...
- Czasami człowiek nie ma już siły, żeby się trzymać, synku. - otarła oczy nadgarstkami – Sama miałam się za silną, samowystarczalną kobietę, a tymczasem... - rozłożyła bezradnie ręce – Tak bardzo chciałabym, żeby był tu teraz twój tata.
Odgarnęła mu włosy z twarzy, obejmując ją dłońmi. Przyjrzała mu się, a następnie uśmiechnęła z rozczuleniem.
- Mój mały, piękny synek.
Odwzajemnił uśmiech i chwycił ją delikatnie za nadgarstki. Czy teraz była dobra okazja, żeby spytać o Constantine'a? A może powinien sobie odpuścić? Jaki był sens szukać teraz jakiegoś faceta, kiedy powinien myśleć o Royu i Lian? A jeśli ta przesyłka była czymś ważnym? W końcu Tim dokopał się do informacji, że Constantine w jakiś sposób jest powiązany z Ligą. Jego rodzice są członkami Ligii.
Zagryzł policzek od środka. Matka odwróciła się do niego i wróciła do przygotowywania kolacji. Zerknęła na niego, widząc, że stoi jak kołek w tym samym miejscu. Zmarszczyła brwi, widząc jego minę.
- Rossy, wszystko gra?
Wypuścił powietrze z ust. W porządku, spyta. Powie jej, że znalazł tą przesyłkę. Może ona będzie wiedziała co dalej. Tak powinien zrobić. Kiedy dziecko ma problem, idzie z nim do rodzica, tak?
Usiadł na stołku, łącząc dłonie.
- Mamo, kojarzysz kogoś takiego jak John Constatnie? - zapytał, obserwując ją uważnie zza przydługiej grzywki. Dawno nie był u fryzjera. Musi podciąć włosy.
Kobieta spojrzała na niego nieco zdziwiona.
- Tak, jasne. - odparła powoli, przyglądając mu się – To mój stary... znajomy. - ewidentnie zawahała się przed tym, jak ma go określić – Właściwie, może nawet się przyjaźniliśmy. Chodził z moją przyjaciółką, Zatanną, więc siłą rzeczy często spędzałam z nim czas. - odgarnęła włosy za ucho, zastanawiając się jeszcze przez chwilę. Patrzyła w bok, jakby wspominała Johna i Zatannę. Lekko się uśmiechnęła – Dawno go nie widziałam, ale na Zatannę wpadam od czasu do czasu w Obserwatorium. - znów na niego spojrzała, wywiercając w nim dziurę samym wzrokiem – Dlaczego właściwie pytasz?
Można powiedzieć, że rozbił bank. Zdobył kilka istotnych informacji. Skoro mama go znała, a nawet przyjaźniła się z jego dziewczyną, to pewnie ojciec też go znał. A skoro był chłopakiem Zatanny (Ross nawet trochę mu zazdrościł), to nic dziwnego, że znajdował się w zaszyfrowanych danych Ligii. Pewnie było to konieczne dla bezpieczeństwa i Constantine'a, i Zatanny.
Już miał zakończyć swoje śledztwo i odpowiedzieć na pytanie matki z nadzieją, że będzie też znała adres John albo chociaż Zatanny, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Spojrzeli po sobie zaskoczeni. Było dość późno. Kogo mogło do nich przywiać?
- Otworzę. - zaproponował, zsuwając się ze stołka. Hemres już stał w korytarzu, drapiąc o drzwi, jakby chciał sięgnąć do klamki. Rosline schylił się, wziął zwierzaka na ręce i dopiero otworzył. Po drugiej stronie stał Bruce Wayne. Wyglądał, jakby bardzo się spieszył. Włosy miał w lekkim nieładzie, a na policzkach nieznaczny rumieniec – Wujek?
Bruce widocznie odetchnął z ulgą, widząc chłopaka. Położył mu dłonie na ramionach.
- Ross, jest mama? - spytał. Nie potrzebował odpowiedzi, bo zaraz zauważył też Dinah – Słyszałem, że była u was policja.
Oboje zamrugali zaskoczeni.
- Owszem. - odparła nieprzytomnie kobieta.
Wayne wszedł do środka, a nastolatek zamknął za nim drzwi.
- Skąd wiesz?
- Byłem w Batjaskini. Przechwyciłem rozmowę przez policyjne radio. Padł wasz adres. - wyjaśnił. Zdjął buty i wszedł w głąb mieszkania, aż do kuchni – Czego chcieli?
Twarz matki znów przybrał ten zbolały wyraz twarzy, jakby starała się to ukryć.
- Rory zgłosił na policję zaginięcie Roya i Lian. Przyszli zadać nam kilka pytań.
- O Roya? - spytał, siadając na stołu, na którym jeszcze chwilę temu siedział Ross – Rory cię nie uprzedził? - potrząsnęła przecząco głową. Bruce zmrużył lekko oczy – Jak się trzymasz, Di? Nie potrzebujesz z niczym pomocy?
Młody Queen odstawił kota na podłogę, obserwując matkę i wuja. Kiedy oboje na niego spojrzeli, uśmiechnął się lekko.
- Poczekam na kolację w swoim pokoju. - stwierdził, wskazując palcem na drzwi od sypialni – Pogadajcie na spokojnie. - dodał i schował się w swoim pokoju.
W powietrzu poczuł dziwną atmosferę i niczym małe dziecko momentalnie nabrał potrzeby schowania się w bezpiecznym miejscu.
Central City, 6 stycznia 2027
Spacery z Brucely'm były czymś, co Wally uwielbiał. Co prawda, nawet przy swoim ukochanym psie nie mógł rozwinąć pełni swojej prędkości, ale nadal przebieżki z nim pozwalały mu biec szybciej, niż gdyby biegł z... kimkolwiek innym niż Barry albo Bart.
- Wracamy do domu, chłopie? - pochylił się do zwierzaka i podrapał go za masywnym uchem.
- Bark! - biały pitbull szczeknął radośnie i wywalił jęzor na wierzch.
Rudzielec uśmiechnął się i szybkim truchtem skierowali się w kierunku małego domu, w którym West mieszkał ze swoją dziewczyną i psem. To trochę niezręczne, ale domek kupił im nadziany ojciec Artemis. To było dla Wally'ego nieco poniżające, szczególnie, że Oliver zdecydowanie go znielubił odkąd są razem. Dał mu tym gestem jasno do zrozumienia, że nie jest w stanie zapewnić jego dziewczynce tego, czego potrzebuje.
Teraz, blisko trzy miesiące po śmierci Olivera, Wally jeszcze bardziej chce pokazać mu, że może o nią zadbać.
Będąc już blisko domu, spuścił Brucely ze smyczy, a ten pognał do drzwi, szczekając radośnie. Rudzielec dogonił go i wpuścił do domu. Ku jego zdziwieniu, drzwi były otwarte. Przez chwilę zastanowił się czy przypadkiem nie zapomniał ich zamknąć, ale gdy zobaczył buty w przedsionku, zrozumiał, że to Artemis wróciła, kiedy oni byli na spacerze.
Psiak wpadł już do kuchni, żeby przywitać się ze swoją właścicielką.
- Cześć! - zawołał Wally, zdejmując swoje buty.
- Cześć! - odkrzyknęła dziewczyna. W jej głosie usłyszał coś dziwnego, więc czym prędzej skierował się w jej kierunku.
Kucała, głaszcząc Brucely'a. West zmarszczył lekko brwi, widząc jej ściągniętą minę.
- Coś cię zatrzymało?
- Kiedy wracałam z uczelni, dostałam telefon z komisariatu. - chłopak uniósł wyżej brwi. Przez długą chwilę, a dla niego czas i tak dłużył się wystarczająco, miał wrażenie, że serce przestało mu bić. Ostatni kontakt z miejscową policją mieli w październiku, kiedy punkt ósma rano dwóch funkcjonariuszy ze współczującymi minami zjawiło się, aby poinformować Artemis o śmierci ojca. Całkowicie niepotrzebnie, bo już o drugiej w nocy, Flash przyszedł do nich w tym samym celu, ale on przekazał im właściwą wersję wydarzeń. A nie przykrywkę, spreparowaną przez Batmana.
- Co się stało? - spytał, czując zimne dreszcze na karku.
Ostatni raz poklepała psa po łbie i wyprostowała się. Błądziła wzrokiem.
- Rory zgłosił zaginięcie Roya. - odparła. Rudzielec przechylił głowę w bok. Wiedziała o czym myśli – Roy znikał już na dużo dłużej i zawsze wracał. Nawet, jeśli nie zostawiał nikomu żadnej informacji – Wiedziałam, że ma taki zamiar. - skinęła głową – Właściwie powinnam się spodziewać, tego telefonu. - westchnęła, sięgając dłońmi do tyłu i rozwiązała koński ogon. Zmierzwiła włosy – Rory coś znalazł w jego mieszkaniu i po prostu... Nie wiem. Chyba intuicja powiedziała mu, że tym razem to coś poważnego.
- Intuicja to bajka, żeby wyjaśnić niedociągnięcia w książkach kryminalnych, kotku. - mruknął, krzywiąc się – Nie wierzę w intuicję i przeczucia.
Uśmiechnęła się słabo, w końcu kierując na niego wzrok.
- Może to nie intuicja. Może to ta bliźniacza więź, cholera wie. - opadła ciężko na krzesło. Brucely usiadł przy jej nodze, kładąc łeb na jej kolanie i zaskomlał cicho, jakby wyczuwał dręczące ją emocje – Ale myślę, że Rory ma rację, wiesz? Zbyt dużo rzeczy zwaliło się Royowi na głowę. Śmierć Hala i Olivera, Jade podrzuciła mu Lian...
Wally drgnął, przypominając sobie wieczór w dniu, kiedy odczytano testament Olivera. Oraz ich wizytę na parkingu Queen Industries. Roy powiedział, że coś tam znalazł, tak? A może tylko się zgrywał? Przede wszystkim mówił, żeby nikomu o tym nie wspominał. Ale czy w sytuacji, kiedy uznano go za zaginionego, też ma zatrzymać to dla siebie?
Zwiesił głowę, marszcząc brwi i zastanawiając się.
- Mówili, że na dniach będą chcieli porozmawiać też z tobą.
Uniósł głowę.
- Ze mną? - zdziwił się. Artemis skinęła głową.
- Powiedziałam im, że nim zaczęliśmy się spotykać, byłeś przyjacielem Roya.
- Czemu?
- Bo spytali czy ty, jako mój chłopak, miałeś dużo styczności z Royem. - wyjaśniła zmęczona – Nie przejmuj się tym. Jestem pewna, że Helenę też będą wołać na przesłuchania. - zaczęła drapać Brucely'a za uchem, na drugiej dłoni podpierając policzek.
- Prawdopodobnie w pewnym momencie zaczną pytać wszystkich z Ligii Młodych, nie? Roy nie miał chyba zbyt wielu przyjaciół poza Ligą.
Znów powoli pokiwała głową.
- Od śmierci Issaca Jamesa zamknął się na ludzi spoza Ligii. A od śmierci Jasona, zaczął całkiem się zamykać na nowych ludzi.
- Tak sobie myślę... - oparł się o blat i skrzyżował ręce na piersi – To chyba po śmierci Jasona, zaczął spotykać się z Jade, nie?
- Nie mam pojęcia. - pokręciła głową – Czemu cię to w ogóle interesuje?
- Po prostu... - zawahał się - Znam go dłużej niż ty. Myślę, że do pewnego czasu znałem go lepiej od Rory'ego, bo po śmierci Jasona zaczął się odsuwać nawet od nas, ale... - spojrzała na niego ponaglająco, widocznie zaintrygowana tym, do czego zmierza – Roy nie zaczął się zmieniać po śmierci Hala. On zaczął się zmieniać już dawno. Wydarzenia z zeszłego roku wcale nie musiały być początkiem.
Otworzyła szerzej oczy.
- Mogły być gwoździem do trumny. - skończyła za niego cicho, jakby powiedzenie tego głośniej mogło spowodować katastrofę.
Gateway City, 8 stycznia 2027
Carol Ferris ostatnio zbyt często zaglądała do kieliszka. Zeszły rok nie był dla niej łaskawy – śmierć Hala (nawet, jeśli przed samą śmiercią mu odbiło) i zniszczenie Coast City zmusiły ją do przesiedlenia się do Gateway City i próby odbudowy firmy ojca w nowym miejscu. Było jej ciężko.
Z ciężkim westchnięciem odkorkowała wino i zawiesiła butelkę nad kieliszkiem. Opłaca się w ogóle go brudzić? Może lepiej będzie napić się bezpośrednio z butelki? Nie, musi zachować pozory chociaż przed samą sobą. Nalała wina do kieliszka i usiadła ciężko na kanapie. Pilotem uruchomiła sprzęt grający, żeby dobić się smętnie brzmiącymi piosenkami Stinga. Oparła głowę o zagłówek i spojrzała na zdjęcie stojące na parapecie. Ona, Hal i Roy w Disneylandzie pozowali z Myszką Mickey. Powinna je wyrzucić. Hal od dawna nie był częścią jej życia, ale, do diabła, za każdym razem, kiedy widziała te uśmiechy, czuła, że się rozpada i nie jest w stanie nawet podnieść ramki. Zdjęcie pochodziło sprzed jakichś czternastu lat. Oliverowi wypadła jakaś ważna delegacja i jak zwykle poprosił Hala, aby zajął się chłopakiem. Dał im nawet pieniądze na wizytę w Disneylandzie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że akurat oboje wzięli urlop.
To było nawet miłe z jego strony.
Lubiła Roya. Był dobrym dzieciakiem, chociaż trochę pokrzywionym. Tęskniła za nim. Prawie tak samo jak za Halem. Nie rozmawiali od jego śmierci. Powinna była zadzwonić. Miała sporo okazji. Śmierć Olivera (ależ cudowna okazja!), jego urodziny, święta. Ale jakoś nie mogła się na to zebrać. Może jutro do niego zadzwoni?
Uniosła kieliszek do ust i usłyszała dzwonek. Świetnie. Nawet narąbać się nie dadzą. Niechętnie rozstała się z kieliszkiem i wstała, odstawiając wino na stolik do kawy. Kiedy otworzyła drzwi, aż ją zmroziło, widząc dwóch mundurowych. Przywitali ją, zasalutowaniem dwoma palcami o daszki czapek.
- Pani Carol Ferris?
- Zgadza się. - odpowiedziała nieprzytomnie.
- Czy możemy wejść i zadać pani kilka pytań?
Poczuła dreszcz na plecach. Czyżby coś w związku z Halem? Mimo obaw, skinęła głową i wpuściła ich do środka.
Jeden z policjantów był niski i krępy, a drugi wysoki i chudy, wręcz wymuskany. Do tego ten pierwszy miał skroń obsypaną siwymi włosami.
- Starszy detektyw Steve Collins, a to młodszy detektyw Tobey Duncan. - przedstawił ich niski.
- Mogę wiedzieć w jakiej sprawie panowie tu przyszli? - spytała nieufnie, zamykając za nimi drzwi Wymienili między sobą spojrzenia i znów skierowali wzrok na nią.
- Zna pani Roya Harpera?
Uniosła brwi.
- Tak, czy coś się...?
- Kilka dni temu jego brat, Rory Harper-Queen, zgłosił jego zaginiecie na komisariacie w Gotham. - wyjaśnił Duncan – Komisarz Gordon z tamtejszej policji, poprosił naszą komendę o współpracę w rozmowie z bliskimi zaginionego, którzy mieszkają w naszym mieście.
Poczuła, że świat zaczął wirować. A dopiero, co o nim myślała. Zaginął? Pamiętała, że Roy lubił znikać, ale nigdy nie zgłaszano tego na policję, bo wiedzieli, że wróci. Co się zmieniło? Przeszedł ją zimny dreszcz. Powinna była zadzwonić zaraz po śmierci Olivera. On siedział z nią po pogrzebie Hala. Ona powinna być przy nim, kiedy zmarł jego ojciec.
Posadziła mężczyzn w salonie. Collins spojrzał podejrzliwie na jej kieliszek z winem, a następnie z dezaprobatą na nią.
- Zdążyła pani się już napić? Jeśli tak, powinniśmy przełożyć tą rozmowę...
- Nie trzeba. - przerwała mu pospiesznie – Dopiero wróciłam z pracy i zdążyłam tylko sobie nalać. Jestem trzeźwa. - oznajmiła z przekonaniem. Odgarnęła włosy za ucho – Chcieli panowie porozmawiać o Royu?
Steve odchrząknął i pokiwał głową.
- Jak długo zna pani pana Harpera?
- Prawie od samego początku, od adopcji przez Olivera.
Collins znów pokiwał głową i zerknął na Duncana, który notował jej odpowiedzi w notesie.
- Dobrze go pani znała?
- Myślę... Myślę, że w miarę dobrze. Był chrześniakiem mojego narzeczonego. Często spędzał u nas czas.
Znów to cholerne kiwanie głową.
- Kiedy ostatni raz rozmawiała pani z Harperem?
- Po pogrzebie mojego narzeczonego. - odpowiedziała nieco mniej pewnie.
- Kiedy to było?
- Wiosną zeszłego roku.
Detektyw uniósł z udawanym niedowierzaniem brwi.
- I przez ten czas się państwo nie kontaktowaliście? - spytał ze sztucznym przejęciem – Żadnych telefonów? Nawet z okazji świąt, urodzin? Nawet po śmierci Queena?
Przełknęła ciężko ślinę. Była trochę rozemocjonowana, ale nie może pozwolić, żeby ten gliniarz tak do niej mówił. Wyprostowała się w fotelu i posłała mu swoje zawodowe spojrzenie, które przez lata wypracowała w firmie.
- Owszem, chyba bez Hala, nasze relacje nie miały racji bytu.
Obaj zerknęli na zdjęcie z Disneylandu.
- Cóż, to ciekawe. - stwierdził Collins.
- Bardzo. - zgodził się z nim Duncan.
- Według słów pani Queen, Roy był z panią bliżej, niż z nią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top