059



 Rory zsunął stopę z deskorolki, hamując podeszwą buta na starym chodniku. Uniósł głowę i powędrował dłonią do zapięcia pod brodą, i pstryknął, rozpinając pasek kasku. Przebiegł wzrokiem po tablicy nad drzwiami lokalu, przed którym się zatrzymał. Wyglądał dość niepozornie – przeszkolne drzwi i duże okno, zza którego dostrzegł tablicę korkową z przypiętymi jakimiś artykułami, oraz pustawą stojącą szafkę z jakimiś nagrodami.

Tablica, czy tam szyld, miała zielony kolor z jaskrawopomarańczowymi napisami.

Rudzielec rozejrzał się wokół siebie. Szare blokowisko, a raczej zbiór starych, przedwojennych kamienic, które rozpaczliwie wołały o odremontowanie. Ludzi mało, ale za to sporo kotów. Na parapetach niżej położonych okien, na skrzynce elektrycznej, łypiące z okien mieszkań. Osiedlowy monitoring dla kociarzy.

Z cichym westchnięciem złapał pod pachę swój środek transportu i wszedł do środka. Dzwonek nad drzwiami zadzwonił wesoło, wręcz dziwnie entuzjastycznie. Do jego nozdrzy dotarła mieszanka zapachu lakieru do podłogi oraz potu. Na lewo były dwie pary drzwi z oznaczeniami szatni, na prawo drzwi, jakby od mieszkania, a na wprost dwuskrzydłowe drzwi z dwoma małymi okienkami.

-Dzień dobry! - zawołał po chwili, gdy nikt się nie pojawił.

Dalej cisza. Przy drzwiach na prawej ścianie dostrzegł mały włącznik z wytartym, ledwo widocznym dzwoneczkiem. Podszedł bliżej i już miał go wcisnąć, gdy podwójne drzwi uchyliły się i wyjrzała do niego jakaś dziewczyna, która nie mogła być od niego o wiele starsza. Może rok, maks. Widząc go, uśmiechnęła się przyjaźnie i weszła do przedsionka.

Była szczupła, a spod lekko spoconej koszulki dało się dostrzec zarys mięśni. Miała krótkie, związane w dwa koczki brązowe włosy i oczy tego samego koloru. Miała dość azjatycką urodę, jednak Rory nie znał się na tym dostatecznie mocno, aby potrafić stwierdzić z którego kraju dokładnie pochodzi.

-Cześć! W czym mogę ci pomóc? - spytała ładnym angielskim.

-H-Hej! To... Dojo, tak? Chciałbym nauczyć się walczyć. - oznajmił, pocierając dłonią kark – Z kim powinienem obgadać moje ewentualne wstąpienie tu... Lub zapisanie się na lekcje?

Dziewczyna wyglądała na zdziebko zaskoczoną. W pierwszej chwili patrzyła na niego ze zdziwieniem, analizując mimikę jego twarzy, po czym pokręciła z niedowierzaniem głową.

–Musisz być naprawdę szalony, skoro przychodzisz akurat do naszego senseia. - zaśmiała się z uśmiechem. Gestem dłoni kazała mu ruszyć za sobą, co Rory bez chwili zawahania uczynił.

Przeszli do sali gimnastycznej urządzonej w stylu starych, możliwe, ze jednych z pierwszych, dojo. Drewniana podłoga, drewniane ściany. Pod jedną ze ściany rozciągał się chłopak o długich brązowych włosach. A może to była dziewczyna? Trudno powiedzieć. Stał lub stała do niego tyłem. Należy wspomnieć też o dwóch osobnikach, którzy przykuwali uwagę jako pierwsi, gdy wchodziło się do sali – mężczyzna zbliżony wiekowo do Olivera oraz nastolatek, prawdopodobnie jego rówieśnik. Widocznie trenowali, nie zwracając uwagi na świat wokół nich. To głównie chłopak atakował, a dorosły blokował jego ciosy, chociaż i on zadawał młodszemu sporadycznie jakiś cios, które częściej trafiały w przeciwnika, niż ciosy wspomnianego przeciwnika.

Widocznie to ten facet był tutaj senseiem. Czy ten chłopak, z którym walczył, to jego syn? Byli bardzo podobni. Mieli nawet taką samą fryzurę, jakby obciętą od garnka.

-Poczekaj chwilę. Powinni zaraz skończyć sparing. - odezwała się stojąca obok niego dziewczyna. Rory drgnął zaskoczony. Kompletnie zapomniał o jej obecności – Właściwie, jak się nazywasz?

-Eee... Mam na imię Rory. - przedstawił się, podając jej dłoń. Nastolatka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, więc i on się uśmiechnął.

-Jestem Tenten. Miło mi cie poznać, Rory.

Ich rozmowa zyskała zainteresowanie długowłosego osobnika. Powoli obrócił głowę, zerkając na nich przez ramię. Dylemat Harper-Queena na temat jego płci nie rozwiązał się. Ludź miał dość delikatne rysy i niespotykany kolor oczu – jakby fiołkowe. Rudzielec słyszał, że to się zdarza. W sensie taki kolor oczu. Ale doskonale wiedział, że to bardzo rzadko spotykane i nie sądził, że kiedykolwiek dostąpi przyjemności zobaczenia kogoś z takimi genami na własne oczy. A tu proszę!

-Neji, chodź się przywitać! - zwróciła się do długowłosego - bo zdawało się, że to jednak chłopak. Ten tylko spojrzał ze znudzeniem na Rory'ego i skinął głową na powitanie, nim powrócił do swojego treningu – Wybacz... Neji nie jest zbyt sympatyczny na pierwszy rzut oka, prawda? Mimo wszystko jest bardzo miły. - Tenten próbowała wytłumaczyć kolegę. Rudzielec nie widział takiej potrzeby. Sam nie był szczególnie wygadany i rozpoczynanie nowych relacji to dla niego pewne wyzwanie.

-Ach!

Spojrzeli znów na czarnowłosy duet. Chłopiec upadł na podłogę i przejechał się kawałek na świeżo wypastowanej podłodze, powalony kopniakiem mężczyzny.

-Lee! - zawołał starszy, opuszczając gardę.

-Guy-sensei! - jęknął młodzieniec, niezgrabnie podnosząc się na nogi. Sensei podszedł do niego szybkim krokiem i... uderzył go raz jeszcze.

-Lee! Co ci mówiłem o chronieniu brzucha i klatki piersiowej?!

Rory spojrzał zaniepokojony na Tenten, ale ta nie wydawała się być szczególnie przejęta zaistniałą sytuacją.

-Guy-sensei!

-Lee!

Mężczyzna i chłopiec wpadli sobie w ramiona, płacząc. Głośno. I obficie. Rory znów spojrzał na nową znajomą.

-Masz jeszcze czas uciec. To dopiero czubek góry lodowej ich dziwactw. - westchnęła, patrząc na niego ze zmęczeniem.

Cholera. Gdzie on trafił?

Chociaż z drugiej strony... Poczuł się tak jakoś dziwnie, trochę jak w domu. Z jakiegoś powodu, uśmiechnął się widząc przytulających się Guya i Lee oraz zdegustowanych ich zachowaniem Tenten i Neji'ego. Naprawdę przypominali mu jego zwariowaną rodzinkę. Chciał tu z nimi zostać.


* * * 


Krok w tył. Krok w bok. Obrót. Blok.

To zdecydowanie za proste.

Oliver uśmiechnął się pod nosem, podstawiając Artemis nogę i łapiąc ją, po czym przygarnął do siebie i mocno przytulił. Roześmiał się głośno, puszczając ją.

-Serio, Arrow? Nie bądź dziecinny. - zganiła go ze złośliwym uśmieszkiem, odsuwając się na kilka kroków. Blondyn uśmiechnął się, unosząc ramiona w geście bezradności.

-Po prostu jestem lepszy. Chciałem cię przytulić na pocieszenie.

Nastolatka prychnęła z rozbawieniem.

-Speedy'ego też tak trenujesz?

-Speedy'ego nie muszę trenować. Nauczyłem go tego, co mogłem. Teraz rozwija się sam! - oznajmił z namacalną w głosie dumą.

-Dobra. Muszę już lecieć. - stwierdziła Artemis, zerkając na zegarek – Obiecałam mamie, że wrócę i pomogę jej z kolacją.

-Oooo~ Mogę się w prosić?

-Obawiam się, że moja mama ma awersję do zamaskowanych gości. - zaśmiała się, ubierając na siebie bluzę i podniosła stary, podniszczony plecak, który zarzuciła sobie na ramię.

-Przecież już mnie zna. - mruknął z półuśmiechem na ustach. Dziewczynza zaśmiała się, wzruszając ramionami.

-Do zobaczenia za tydzień, Arrow! - machnęła mu dłonią na pożegnanie i opuściła stary, opuszczony hangar, który przerobili na swoje miejsce spotkań i treningów.

Green Arrow został sam. Powoli, ociągając się niesamowicie, zaczął zbierać swoje rzeczy z zamiarem powrotu do domu, do Star City. Kiedy miał już wychodzić, zauważył, że jego młoda, nadal nieoficjalna, uczennica zostawiła szalik. Nie było dziś szczególnie zimno, jednak po chwili namysłu stwierdził, że lepiej będzie, jeśli od razu go jej zaniesie. Kto wie? Może jak się zorientuje, że go nie ma wyjdzie go szukać? Po zmroku? Nie jest to najbezpieczniejszy pomysł.

Schował ciepły materiał do kołczanu i ruszył w kierunku domu Crock.

Znalazł się na odpowiednim osiedlu dosłownie dwie minuty po tym, jak dziewczyna weszła do domu. Nawet widział jak zamykają się za nią drzwi. Spokojnym krokiem wszedł na ganek i miał już zapukać, gdy dotarł do niego przeraźliwy wrzask. Głos dobiegał ze środka, więc bez chwili namysłu otworzył frontowe drzwi, które na szczęście nie zostały zamknięte na klucz. Pobiegł do kuchni, skąd słychać było płacz. Wbiegł do pomieszczenia i... Zamarł.

Oliver zdążył się przyzwyczaić do otaczającej go śmierci. Wayne'owie, wujek Tommy'ego i jego rodzice, a nawet William i Rossi – wszyscy byli blisko niego i wszyscy zginęli. Żadne z nich nie zmarło śmiercią naturalną. A teraz widział kolejną niepotrzebną śmierć.

Paula Crock leżała na kafelkach we własnej krwi, a jej puste oczy zatrzymały się na suficie. Twarz była wykrzywiona z bólu, którego musiała doświadczyć przed śmiercią. A obok... A obok niej klęczała Artemis zanosząc się łzami i próbując obudzić matkę, jakby ta tylko zasnęła.

Oliver naprawdę nie lubił, gdy ktoś tak beztrosko odbierał dzieciomrodziców.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top