047
Chłopak z trudem złapał oddech. Sperma wymieszana z jego własną krwią łaskotała nieprzyjemnie, wypływając z rowka i spływając po jego udach. Gardło bolało go od krzyku i kosmicznych penisów, które przewinęły się przez jego usta w ciągu ostatnich kilku godzin. Policzki miał mokre od mieszanki potu i łez.
Pieprzony Sinestro i jego pieprzeni sługusi...
Drzwi celi zamknęły się za ostatnim i został sam na sam z głową Korpusu Żółtych Latarni. Spojrzał z wściekłością na czerwonoskórego mężczyznę.
- Mój ból nie jest nawet porównywalny do tego, który zada ci Hal! - wycharczał. Jego słowa musiały rozbawić kosmitę.
Podszedł jednak do niego bez słowa, wyciągając coś z kieszonki kombinezonu. Bardziej niż sam przedmiot, Roya zaintrygował fakt, że ten kombinezon ma jakąś kieszeń.
- Och, tak... Zamknie mnie w celi, z której wydostanę się po piętnastu minutach. - pokręcił głową z rozbawionym uśmieszkiem, przecierając mu uda chusteczką – przedmiotem wyciągniętym z kieszeni. Gdy skończył, wyciągnął drugą i wytarł mu twarz.
To było całkiem miłe z jego strony, pomijając fakt, że pozwolił swoim pobratyńcą zrobić sobie na nim orgię i jeszcze się temu ze spokojem przyglądał.
Powoli pomógł mu się położyć w nieco wygodniejszej pozycji. Zmarszczył brwi, widząc łańcuszek wystający spod kołnierzyka chłopaka. Złapał za niego i pociągnął, nim chłopak zdążył zareagować.
Nagle jego twarz nabrała groźnych rysów. Obejrzał z każdej strony imitację pierścienia i dostrzegł nacięcia umożliwiające ściśnięcie, wywołujące jakiś impuls.
Harper pobladł ze strachu.
Sinestro zerwał naszyjnik z jego szyi, cisnął nim o ziemię i przydeptnął stopą, niszcząc go.
- Więc, on jest już w drodze, co? - spytał, patrząc na niego gniewnie.
- A czego się spodziewałeś? - odwarknął.
Tymczasem gdzieś w innej części kosmosu, trójka Latarników zielonej siły woli, czekała, aż statek odzyska w pełni wszystkie siły i funkcje. A właściwie, została już tylko jedna funkcja, która nie spełniała oczekiwań kierowcy od siedmiu boleści.
- Ten cholerny GPS nie działa! - awanturował się.
- Działa. - odpowiedział mu po raz kolejny Guy.
- Pokazuje, że jesteśmy na jakimś kosmicznym zadupiu i zmierzamy w całkiem innym kierunku do koordynatów z pierścienia Roya!
- A może faktycznie jesteśmy na kosmicznym zadupiu, panie kierowco?
- To niemożliwe! - zaprzeczył.
- Jesteśmy na kosmicznym zadupiu. - przytaknął Gardnerowi Kilowog, grzebiąc przy komputerze – Do tego straciliśmy połączenie z pierścieniem młodego, a nikt nie zapisał koordynatów.
Rudzielec spojrzał wymownie na szatyna, ale ten go zignorował.
- Jak to – straciliśmy połączenie? - spytał, patrząc na przyjaciela.
- Pewnie musiał zostać zniszczony albo uszkodzony.
Jordan pobladł.
- I co teraz?
- Zasadniczo, to wiesz – odezwał się znów Gardner – Wystarczy wbić mu do domu. Nawet jeśli ich tam nie ma, to zrobi się rozpierdziel i wyciągnie z tych obszczańców informację, gdzie Sinestro trzyma młodego.
- Dlaczego Gardner myśli dzisiaj trzeźwiej od ciebie, Jordan?
- Bo panikuje.
- Co?! Ja nigdy nie panikuję! - oburzył się.
Kilowog wywrócił oczami i przeprogramował GPS, aby kierował ich bezpośrednio na Qward, po czym mało delikatnie przesadził Hala na siedzenie pasażera, samemu siadając za sterem.
- Im dłużej ty będziesz sterował, tym dłużej nam to zajmie. - stwierdził, uruchamiając silnik, wymanewrował i ruszył ku celu. Przełączył jakiś pstryczek – Mam nadzieję, że zadziała. - mruknął.
- Co? - sapnął rudzielec.
Kosmita wykrzywił swoją twarz w czymś, co zapewne miało być uśmiechem.
- Hiper napęd. - odparł – Trzymajcie się. - sekundę po tym, jak to powiedział, statkiem szarpnęło.
Sinestro zawył z wściekłości. Roy powoli, nie unikając ogromnego bólu, podciągnął się do swoich spodni i zaczął je ubierać.
- Hej, złość strachowi szkodzi czy coś w tym stylu. - nastolatek posłał mu zaczepny uśmiech. A przynajmniej był na tyle zaczepny, na jaki Speedy był w stanie się zdobyć – Wyluzuj i zacznij trząść portkami przed przybyciem Hala.
Thaal spojrzał na niego tak, że gdyby spojrzenie mogło zabić, to zapewne Harper leżałby już martwy.
- Zaraz zobaczymy kto będzie trząść spodniami. - warknął, biorąc zamach i gdyby nie szybka reakcja młodego łucznika, żółty konstrukt wbiłby go w ścianę.
Chłopak kucnął, wydając z siebie zduszony okrzyk bólu. Musiał zignorować obolały tyłek. Skoro już rozzłościł kosmitę, wypadałoby pożyć na tyle długo, aby Hal miał szansę na uratowanie go.
Zaczął cofać się do tyłu, w kierunku zamkniętych drzwi.
Resztki pierścienia zaczęły bzyczeć i połyskiwać zielonym światłem, jakby walczył o nawiązanie kontaktu, jednak znów zgasł. Sinestro nadepnął na niego po raz kolejny, aby mieć pewność, że nie wyśle już żadnych sygnałów Jordanowi.
Mężczyzna rzucił się do przodu, przygwożdżając nastolatka do ściany. Złapał go za nadgarstki i niebezpiecznie zbliżył twarz do jego twarzy. Był tak blisko, że Roy mógł policzyć jego wszystkie, nawet najmniejsze zmarszczki.
- Na siłę udajesz bohaterstwo, dzieciaku! Nie ma sensu! Mnie nie oszukasz!
Rudzielec próbował się wyszarpnąć, ale nie dał rady.
- On tutaj zaraz będzie. - wycharczał, patrząc na niego hardo – Nie złamiesz ani mnie, ani jego. - oznajmił z dużą pewnością siebie.
Sinestro puścił go, a chłopak upadł na kolana u jego stóp. Powoli uniósł głowę, posyłając kosmicie badawcze spojrzenie niebieskich oczu. Ten odsunął się na krok i kopnął go w twarz, przez co przewrócił się, upadając bokiem na twardą posadzkę.
- Zniszczy cię! - krzyknął, próbując się podnieść.
Thaal przycisnął stopę do piersi nastolatka.
- Jeszcze się przekonamy. - odparował, po czym szybkim krokiem opuścił komnatę lochu, trzaskając głośno drzwiami.
Chłopiec zakaszlał i spróbował podnieść się do siadu. Całe ciało go bolało. Najpewniej kilka najbliższych dni spędzi w łóżku, śmierdząc bandażami i całą resztą.
O ile Hal Jordan wystarczająco się pośpieszy...
...co oczywiście starał się zrobić. A raczej sterujący Kilowog nadrabiał stracony czas.
Kosmicznym pojazdem znów szarpnęło. Guy poleciał do przodu, przyklejając się policzkiem do przedniej szyby, a Hal przeturlał się po podłodze, zatrzymując dopiero na przedzie kokpitu.
Mężczyźni jęknęli, podnosząc się.
- Jesteśmy na miejscu. - oznajmił Kilowog.
Przed nimi rozpościerała się planeta z żółtymi budowlami. Sama planeta emanowała żółtą energią strachu.
- Dostałem dreszczy. - wzdrygnął się Guy.
- Możesz podlecieć bliżej? - poprosił szatyn.
- Wykryją nas. - pokręcił przecząco głową.
Mężczyzna skinął głową na znak, że rozumie.
- Jeden z nas zostaje i pilnuje sterów, a pozostali idą na zwiady. - zarządził.
- Nawet we trzech jest nas za mało. - rudy zmarszczył brwi – Nie powinniśmy się rozdzielać.
Jordan nic nie odpowiedział. Powoli odwrócił się i ruszył do wyjścia, nie czekając na towarzyszy, którzy już po chwili opuścili razem z nim statek.
Trzy zielone punkciki mknące poprzez morze gwiazd ku Qward były bardzo dobrze widoczne. Wojownicy Sinestro nie musieli nawet specjalnie się wysilać, aby ich dostrzec. I oni dobrze o tym wiedzieli.
Mimo wszystko wdarli się do fortecy z dużym hukiem. Z każdą chwilą napływało coraz więcej kosmitów, których trójka bohaterów odpychała od siebie i w miarę możliwości nokautowała.
- Gdzie on jest? - warknął Jordan, zaciskając palce na długiej szyi jednego z przeciwników.
Widocznie nie miał zbyt wiele do powodzenia, ponieważ już po chwili osunął się nieprzytomny na ziemię.
Green Lanterni powoli posuwali się do przodu, odpierając atak.
Tymczasem Sinestro, zawiadomiony o ich przybyciu, pośpiesznie zszedł ponownie do lochów. Otworzył z rozmachem drzwi i spojrzał na siedzącego pod ścianą Roya. Zmrużył oczy, mierząc się spojrzeniami z nastolatkiem.
- Wstawaj. - rozkazał chłodno, a z jego pierścienia buchnęła wiązka żółtej mocy, opinając mocno nadgarstki rudzielca.
Złapał go za przód koszulki i wyciągnął z celi. Chłopak ledwo nadążał z poruszaniem nogami, kiedy Thaal pędził ku schodom. Tam kosmita musiał stwierdzić, że to nie ma sensu i objął go w pasie, unosząc. Harper odruchowo zarzucił skute ramiona przez szyję porywacza, ale żaden z nich nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
Speedy zauważył za to, że Sinestro nie leci, a biegnie po schodach, przeskakując po kilka stopni.
Oszczędza moc. - pomyślał. Właśnie wtedy dotarły do niego wybuchy i odgłosy walki dochodzące z głębi fortecy Sinestro. Mimowolnie uśmiechnął się. Hal! - pomyślał uradowany.
Co piętro mijali rozbieganych kosmitów, zmierzających na parter. W pewnym momencie omal nie rozdeptali swojego „władcy", który musiał przycisnąć się wtedy do barierki i zaczął powoli przesuwać się w górę.
- Odciągnijcie Jordana! - rozkazał, jednak Roy wątpił, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Na piętrach powyżej parteru znów musieli unikać rozgniecenia przez pędzących wojowników, aż skończył się wyjścia z klatki schodowej i Sinestro znów mógł swobodnie biec.
Dotarli na szczyt wysokiej wieży. Mężczyzna otworzył drzwi i wszedł do środka dużej komnaty, cały zdyszany. Rzucił Roya na ogromne łóżko i przekręcił klucz w zamku.
Odgarnął spocone kosmyki, które wypadły ze starannie ułożonej fryzury, po czym wyszedł na mini balkon. Zajrzał w dół, próbując dostrzec walkę, ale oprócz kilku z jego ludzi, nic nie zobaczył.
Spojrzał znów na Roya, który przyglądał mu się w milczeniu, starając zapanować nad swoim strachem.
Świdrujące spojrzenie żółtych oczu nie ułatwiało mu tego zadania. Ich właściciel powoli postąpił krok w jego stronę. A potem kolejny i kolejny. Roy zaczął powoli przesuwać się po materacu, starając się uciec od niego.
Nagle ktoś załomotał w drzwi.
- Otwieraj, Sinestro! - krzyknął zza ściany.
- Hal! - uradowany okrzyk nastolatka.
- Jordan! - wściekłe warknięcie kosmity.
Lantern zaczął coraz mocniej walić w drewno, aż klucz wypadł z dziurki, a zawiasy jęknęły boleśnie.
Thaal znów złapał chłopaka i pociągnął na balkon. Dokładnie półtorej minuty później drzwi wypadły z nawiasów. Z dołu dało się usłyszeć odgłosy walki. Gdzieś z głębi klatki schodowej dało się dosłyszeć głos Kilowoga, który blokował tamtym dojście na górę.
Hal Jordan stanął naprzeciwko nich rozczochrany, posiniaczony, podrapany i z odrobiną krwi na twarzy. Nie wiadomo, do kogo ona należała.
Kosmita złapał Harpera za gardło i wystawił za poręcz balkonu.
- Jeszcze jeden krok i go puszczę. - zagroził.
Pierwszy Ziemski Latarnik znieruchomiał, patrząc z wrogością na dawnego mentora. Rudzielec złapał się oburącz nadgarstka kosmity.
- Mówiłem ci przy naszym ostatnim spotkaniu, że jeszcze sobie to odbiję. - rzekł Czerwonoskóry z ogromnym zadowoleniem z siebie. Odsunął najmniejszy palec od krtani chłopca.
- Postaw go, Sinestro. To tylko niczemu nie winne dziecko. - zaczął pojednawczo szatyn.
- Tak bardzo się boisz, Jordan. Twój strach jest tak cudowny.... - oderwał kolejny palec.
- Sinestro...
I jeszcze jeden palec. Roy spojrzał z przerażeniem w skryte za maską oczy ojca chrzestnego.
- Hal...!
Runął w dół.
- Roy, nie! - wrzasnął, podbiegając do barierki. Już miał skoczyć za nim, jednak wpadł w silny uścisk Thaala.
To dobry moment na kolejny urlopik, nie sądzicie? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top