044

 Okej, Rory ze spokojem ducha mógł stwierdzisz, że Matt faktycznie normalny nie był. Sugerowałby to na przykład fakt, że właśnie pchał środkiem pustej ulicy wózek sklepowy – który to nosił zacną nazwę Powozu Zajebistości – a w owym wózku siedział Matt, popijając colę z puszki.

- Na tamtym zakręcie się zmienimy. - oznajmił szatyn, szukając na telefonie jakiejś fajnej muzyki, którą mógłby puścić, aby umilić im podróż.

Harper rozpędził się trochę i podskoczył, stawiając nogi na półeczce na wodę.

- Skąd macie ten wózek? - zainteresował się.

- Mama Susan nam go załatwiła. - odparł. Po chwili z jego komórki wydobyły się pierwsze brzmienia jednej z piosenek chłopaków z '5 second of summer'.

- Czym zajmują się jej rodzice?

- Ojciec jest naukowcem – Leonard Hofstatter, może słyszałeś. A mama aktorką – Penny Hofstatter.

- Nie grała przypadkiem w tym dziwnym czymś, co była dziewczyna-goryl? - Matt wybuchł głośnym śmiechem.

- O stary! Od tego zaczynała!

Doszli do zakrętu – droga odbijała na prawo w dół. Tuż obok stał dom w trakcie rozbiórki.

- Dobra. Zmiana. - zarządził Matt, wyskakując z wózka.

Rory zauważył coś kątem oka. Żółtą poświatę. Uniósł głowę i zobaczył to – coś żółtego, szybko zmierzającego w ich kierunku.

- Matt...

- Co? - spojrzał najpierw na niego, a potem w tym samym kierunku, co on – O cholera... Co to?!

To coś zaczęło przybierać ludzką sylwetkę.

Rory rozejrzał się wokół.

- Wskakuj do wózka. - szepnął do kumpla, po czym złapał jedną z leżących w pobliżu belek, która była niewiele niższa od niego.

Na szczęście Evans myślał na tyle trzeźwo, że bez zbędnych pytań wykonał polecenie. Rory obrócił wózek wprost w prawo i również do niego wsiadł. Przepchał się przez szatyna na przód i odepchnął kawałkiem drewna od ziemi. Ruszyli w dół.

W samą porę, bo sekundę później wylądował tam kosmita w żółto-czarnym kostiumie. Miał czerwoną skórę.

- Harper, oszalałeś?! - wrzasnął Matt, próbując przekrzyczeć świszczący im w uszach wiatr.

Rudzielec nie odpowiedział. Zerknął tylko do tyłu, aby sprawdzić czy kosmita ich goni. Gonił.

Chłopak zręcznie manewrował belką, unikając przeszkód typu studzienka czy dziura w asfalcie.

- Rozbijemy się! - jęknął Evans, widząc na samym dole drogi betonowy mur.

Rory również go widział. Ale widział też lampę na samym rogu chodnika przy kolejnym zakręcie.

- Błagam, nie krzycz jeszcze bardziej. - powiedział, szybko wyłączając maskowanie protezy. Matt nie krzyczał. Ale wyglądało na to, że zaraz wyzionie tam ducha.

Harper błyskawicznie przesunął dzyndzelek na swoim sztucznym przedramieniu, zwiększając jego siłę. Gdzieś z tyłu głowy usłyszał, jak Bruce upominał go, aby z tym nie przesadzał. Jednak nasunęła mu się jedyna stosowna myśl wobec tego wspomnienia – Pieprz się.

Przy pomocy belki odbił w kierunku lampy i zawiosłował nią, nadając im większą prędkość. Żółta poświata, którą coś rzuciło za nim na ziemię, sugerowała, że kosmita zrobił konstrukt podobny do tego, jakie potrafił robić Hal.

Gdyby Rory miał więcej czasu może zastanowiłby się, którzy Lanterni posługiwali się żółtym kolorem i co symbolizowali. Ale Rory nie miał więcej czasu.

Wyciągnął ramię i złapał się lampy. Miał wrażenie, że czas zwolnił. Nie słyszał żadnych dźwięków poza swoim własnym przyśpieszonym pulsem, który dudnił mu w uszach i dźwięku wgniatanego metalu. Cóż, chyba zrobił małe wgniecenie w słupie.

Napiął te malusieńkie mięśnie jakie posiadał i udało mu się zakręcić wózkiem, wykonując skręt w prawo. Puścił lampę, a czas znów ruszył z normalną prędkością.

Skończyła się droga pochyła i znów zaczęła się prosta, więc musiał znów zacząć wiosłować, aby nie stracić prędkości.

Uradował się, gdy za nimi usłyszał dźwięk walącego się budynku. Matt spojrzał do tyłu i zaśmiał się gromko.

- Kosmita wrąbał się w budynek!

- Nie był mieszkalny, prawda?! - krzyknął, również lekko się uśmiechając.

- Nie... Tu większość domów jest do rozbiórki. Wyluzuj!

- Hej! To nie ja omal się nie posikałem ze strachu!

- Jesteś kozak, Rory! - odparł – Gdyby nie ty, zostałbym tam na górze! Jesteś moim bohaterem, koleś!

Przecież nie będzie walczył z przestępczością! Na co mu siła i jakieś wyrzutnie rakiet w jednym ramieniu, jeśli wytrzymałość reszty ciała jest porównywalna do wytrzymałości suchego patyka? - słowa Olivera sprzed kilku tygodni zadźwięczały mu w uszach.

- Nie jestem bohaterem. - zaprzeczył.

- I tu się zgodzę. - rudzielec wypuścił belkę z rąk akurat w momencie, kiedy wielka, żółta dłoń złapała ich wózek i uniosła do góry.

Żołądek Harpera splótł się w ciasny węzeł. Powoli obrócił się do tyłu, aby spojrzeć prosto w przerażające, żółte oczy.

Kosmita uśmiechnął się.

- Wasz strach mi pochlebia. - rzekł spokojnie. Uniósł tekturową podkładkę, którą trzymał w lewej dłoni i przerzucił kilka kartek. Chłopak dostrzegł znajomą nazwę – Star City Rockets.

Sinestro – bo z tego co kojarzył, tak nazywał się ów kosmita – skrzywił się z niezadowoleniem, przenosząc spojrzenie na Sharpera.

- Nie jesteś... - wysyczał, po czym opuścił ich z powrotem na jezdnię, aż wózek przewrócił się, a dwójka nastolatków wypadła z kosza. Gdy udało im się podnieść, kosmity już nie było.

- Co to... Co to było? - spytał roztrzęsionym głosem szatyn.

Rory siedział na ziemi, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu był Sinestro. W końcu powoli się podniósł na miękkie nogi i spojrzał poważnie na przyjaciela.

- Wracaj do domu i... I jeśli możesz zostaw to, co tu widziałeś dla siebie. - poprosił, ustawiając siłę ramienia na dotychczasową i włączył maskowanie.

- No... No jasne stary. - skinął głową, również wstając – Chyba bym nawet wolał zapomnieć o... o tym kolesiu. - spojrzał na niebo, jakby bojąc się, że Lantern wróci.

* * * *

-  W piątek pierwszy oficjalny trening! - przypomniał im kapitan, kiedy wychodzili z pizzeri.

- Tak, tak! - odpowiedzieli mu chórem.

Po kilku przecznicach Roy był już sam. Zmierzał w kierunku przystanku taksówek. Naciągnął na głowę kaptur czarnej bluzy i poprawił pasek torby na ramieniu. Ręką sięgnął jeszcze pod koszulkę, aby sprawdzić czy na pewno zabrał z szatni swój wisior.

Odetchnął z ulgą, wymacawszy drobne oczka łańcuszka.

Chyba by sobie coś zrobił, gdyby go zgubił. Dostał go od Hala, kiedy miał trzynaście lat. Zawsze, ale to zawsze przynosił mu szczęście.

- Spadająca gwiazda? - zdziwił się, widząc żółtą smugę przecinającą niebo – To... To nie jest spadająca gwiazda. - mruknął.

Jak już wszyscy się zapewne domyślają, był to Sinestro, któremu nareszcie udało się zlokalizować swój cel.

* * * *

Dwójka Green Lanternów wylądowała na pustej drodze, rozglądając się na boki.

- Pusto. - mruknął wściekle Gardner, kopiąc wywrócony wózek sklepowy.

Drugi, Jordan, zacisnął dłonie w pięści.

- Sinestro dostał się na ziemię i tkwił tu od kilku dni, przyczajony! A ja nic z tym nie zrobiłem! - warknął. Chyba miał zamiar trochę pozłorzeczyć, ale jego pierścień odezwał się w specyficzny sposób, dając do zrozumienia, że ktoś dzwoni na jego prywatny telefon. Odebrał – Halo, - rzucił oschle.

- Hal, Sinestro... - wydyszał po drugiej stronie Rory. Hal uderzył się dłonią w czoło.

- Tak, wiem, Rory. Udało ci się uciec? I temu chłopakowi, z którym byłeś? - spytał, studiując wzrokiem okolice.

- Tak. Znaczy, w pewnym sensie.

- To tak czy nie? - dopytywał Guy, podchodząc bliżej drugiego mężczyzny i położył mu dłoń na ramieniu.

- Dogonił nas, ale zostawił... Chyba szukał Roya.

Hal poczuł jak w ciągu sekundy zwiotczały mu nogi.

- Ro... Roya? - powtórzył słabo. Rudy Latarnik zagwizdał cicho.

- No nieźle! Twój kosmiczny wróg postanowił dobrać ci się do tyłka, dobierając się do tyłka twojego chrześniaka! - rzekł, jakby z podziwem – Sprytne!

Jordan spiorunował go wzrokiem.

- Gdzie jesteś Rory? - zapytał.

- Chodzę po mieście i szukam Roya. Nie odbiera ode mnie telefonu.

- Powiedz gdzie jesteś. Guy zaraz cię znajdzie i odstawi do domu. Ja poszukam Roya albo Sinestro. - zarządził.

* * * *

Barry odwrócił głowę od monitora, słysząc, że ktoś wszedł.

- Co tam, Bat? - spytał, patrząc na wymęczonego mężczyznę – Pączka? - zaproponował, podsuwając mu pudełko, w którym zostały jeszcze trzy słodkie bułeczki.

Batman skinął głową i przyjął zaoferowaną przekąskę, opadając na fotel, w którym powinien siedzieć Guy.

- Sportsmaster i jego dziewczyny... - westchnął w ramach odpowiedzi na pierwsze pytanie – Jedna miała łuk.

- O.

- Muszę poprosić Arrowa albo Speedy'ego, aby trochę do mnie postrzelali, bo szybko można wypaść z wpraw w unikaniu tego rodzaju pocisków.

- Jestem pewien, że zgodzą się z olbrzymią przyjemnością... - zaśmiał się lekko – Jestem umówiony z Olliem na naszego berka za dwa tygodnie. Możesz się do nas dołączyć.

- Rozważę. - mruknął, po czym wygryzł się w bułkę – Gdzie Gardner? - spytał, zauważając w końcu brak Latarnika.

- Atak kosmicznego przestępcy na Star City. - machnął dłonią – Zajmują się tym razem z Halem.

Jak na zawołanie ktoś, a właściwie dwójka Szmaragdowych Wojowników, teleportowała się na mostek – Jordan wyglądał na niezwykle zdenerwowanego.

- I jak? - zainteresował się Flash. Batman zapchał się pączkiem i nie wyglądał na zainteresowanego rozmową.

- Gówno! - warknął szatyn, kopiąc najbliżej stojącą rzecz. Gardner wzruszył ramionami.

- Najpierw napadł na Rory'ego Harpera, ale zostawił go i jego kumpla. Najpewniej chodziło mu o tego drugiego, Roya. - streścił im. Wayne zmarszczył brwi, żując. Szczęka Allena powędrowała do ziemi.

- Skontaktowaliście się z Royem? Dopadliście go przed Sinestro, prawda? - wypalił. Hal spojrzał na niego spojrzeniem jasno dającym do zrozumienia, że odpowiedź jest negatywna.

- Siedziałeś tu cały czas. - odezwał się znów rudzielec – Nie widziałeś jak odlatywał z nim z ziemi?

- Jeśli posiada takie same umiejętności jak wy, mógł otworzyć sobie tunel... Prawda? - Batman spojrzał na nich uważnie.

Hal pokręcił bezradnie głową.

- Nie łam się, Hal. - poklepał go po plecach Gardner – Będzie dobrze. Możliwe, że młody nadal jest na Ziemi.

- Albo w samym środku fortecy Sinestro na Qward. - wtrącił mało optymistycznie sprinter – Na Qward? Dobrze to odmieniam?

Zarówno Batman, jak i Guy posłali mu spojrzenie, mówiące „zamknij się".



Ogłaszam, iż biorę urlop. Ostatnio, jeśli akurat się nie uczyłam, to pisałam rozdział świąteczny. Chcę trochę odpocząć od pisania, zebrać myśli i wrócić do was ze świeżym umysłem i materiałem. W trakcie przerwy dokończę wszelkie czytanie i analizowanie waszych prac, o które mnie prosiliście ;)

Wracam jakoś w styczniu, zarówno z The Queens, jak i z Zabawą z Zielonkami oraz innymi pomniejszymi seriami, jak 'Leoś' czy inne shoty o Atomwave~

Szczęśliwego nowego roku, my friend.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top