030
Dinah zachichotała głupkowato, wtulając nos w odsłoniętą szyję Olivera i oboje zatoczyli się lekko w połowie długich schodów.
- Kciałbym z niom uciedz stond! - zawodził upity mężczyzna i chwycił nowo poślubioną żonę na ręce i ruszył dalej – By ztała siem damom i szonom-!
- Ucisz się, Ollie, bo obudzisz chłopaków! - klepnęła go w ramię. Była nieco trzeźwiejsza od niego, więc starała się być tą, która zachowuje się odpowiedzialnie.
Minęło kilka godzin i wszyscy opuścili rezydencję, a młode małżeństwo postanowiło skonsumować związek. Jakby nigdy wcześniej tego nie robili.
- Och, no dobsz. - kiwnął głową, a po chwili wrócił do swojej piosenki, tylko ciszej – Czy mosze mńje pokochać?
Z ust kobiety wyrwała się kolejna fala śmiechu. Na szczęście zdążyli się oddalić od skrzydła, którym rządzili ich synowie i szanse na to, że ich obudzą były znacznie mniejsze.
Po kilku minutach chwiejnego marszu i zawodzenia pana Queena, dotarli do ich sypialni małżeńskiej, gdzie przekonali się, że nie wszyscy goście opuścili Queen Manor.
- No heloł, długo kazaliście na siebie czekać~
Na łóżku leżał lekko podpity Hal Jordan z „seksownie" rozpiętą koszulą. Buty i marynarkę rzucił gdzieś w kąt.
- Hal, ić stont. - mruknął niezadowolony Oliver, stawiając małżonkę na ziemi.
- No nje! - jęknął – Zapominasz, że jesteśmy dwupakiem?!
- Sio! - powtórzył blondyn, podchodząc do łóżka i spróbował go zepchnąć.
W rezultacie również wylądował na łóżku w niedźwiedzim uścisku.
- Ale Ollie!
- Puszczai mńje!
- Nnnnjjjjeeeee!
Dinah westchnęła ciężko i usiadła obok nich, zdejmując buty. Jak dwupak, to dwupak. Ale seksu dziś nie będzie. Poczeka, aż połowa dwupaku zostanie zaciągnięta do Coast City.
- No puszcz!
- Nje.
Blondynka zachichotała i położyła się obok nich.
- Kocham was, debile.
- Depile tesz ciem kochajom. - odparł Green Arrow pogodzony ze swoim losem.
- Niom. - poparł go Lantern.
Jak na zawołanie drzwi otwarły się, a do pokoju zajrzała zdenerwowana Carol. Jak tylko dostrzegła „swojego mężczyznę" tulącego się z Oliverem, najpierw poczerwieniała z gniewu, a następnie pobladła, patrząc przepraszająco na Dinah.
- Boże, tak bardzo za niego przepraszam...! Wymknął mi się w tłumie! Szukałam go wszędzie, ale...!
- Spokojnie, Carol. - przerwała jej, podnosząc się do siadu i drapiąc się w tył głowy – Jestem do tego przyzwyczajona. - zerknęła na mężczyzn i rozczuliła się, widząc, że zasnęli w swoich objęciach – Możecie zostać na noc. - dodała wstając i razem wyszły z pokoju – Zaraz znajdziemy ci gościny.
Ruszyły korytarzem w poszukiwaniu sypialni gościnnej dla Ferris. Sama Niegdyś-Lance miała zamiar wrócić się i sprawdzić czy jej chłopcy – ci nieletni – na pewno śpią. Dotarły wreszcie do pokojów gościnnych, kiedy zza jednych z drzwi dosłyszały niepokojące dźwięki. Stanęły pod nimi, nasłuchując, chcąc dojść do tego co to za dźwięki i kto je wykonuje.
- Jakby.... - Carol urwała, zerkając na koleżankę z mieszanką powagi i oburzenia. Dinah doskonale rozumiała, co miała na myśli – Może Roy? Widziałam go z jakąś dziewczyną...
- Och, Tommy! - szczęka Lance upadła do ziemi. Emily. Przygruchała sobie Tommy'ego Merlyna. Najlepszego kumpla z liceum Olivera. Zapominając, że ma męża, który został wyrzucony z ceremonii ślubnej, a potem niedopuszczony do wesela.
- Ona. Chyba. Sobie. Kpi. - wycedziła.
- Myśl o pozytywach. - mruknęła bez przekonania Carol – Robią to w gościnnym, a nie na przykład w twojej sypialni.
Niestety, Black Canary już nie słuchała. Najpierw spróbowała otworzyć drzwi z buta, ale była na bosaka, więc otworzyła drzwi staromodnym sposobem. Chwyciła za klamkę i pchnęła, otwierając wrota na oścież.
W środku ujrzała nagiego Thoma Meryla na równie nagiej Emily Moris. On był w niej. W pierwszym momencie cała trójka – Carol postanowiła się nie mieszać i nawet nie zajrzała do środka – znieruchomiała, a dalej poszło już szybko. Pani Queen następnego ranka pamiętała tylko wyrzucenie nagiego Merlyna przez okno, a następnie zrzucenie mu jego rzeczy. Emily musiała ewakuować się w międzyczasie.
A skoro już mowa o następnym ranku...
- Bardzo dobre naleśniki, panie While. - skomplementował Fredericka Rory.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, stawiając im na blacie wyspy kuchennej, przy którym siedzieli chłopcy, kolejny talerz ze świeżymi naleśnikami.
Roy i Ross rzucili się na dokładkę, tymczasem trzeci z nich odsunął od siebie swój talerz, dając do zrozumienia, że on już więcej nie zje. Michael stał oparty o lodówkę, siorbiąc kawę i wielce niezadowolony, że ojciec wtrąca się mu w dbanie o jego paniczów.
- Pamiętam, że Oliver w wieku Rosline'a wręcz ubóstwiał naleśniki. - zaśmiał się do swoich wspomnień mężczyzna, opierając o blat i poczochrał nieznacznie włosy blondynka – Do której klasy idziesz? - zapytał.
- Do drugiej, proszę pana. - odpowiedział grzecznie, po przełknięciu wcześniej przeżuwanego akurat naleśnika.
Mężczyzna miał już coś powiedzieć, kiedy drzwi otworzyły się i weszli wymęczeni alkoholem Oliver w towarzystwie Hala. Ten pierwszy usiadł obok Roya na zwolnionym przez Rory'ego miejscu, a drugi dorwał wolny stołek obok Rossa.
- Kacyk? - spytał z zaczepnym uśmieszkiem Michael – To drugi w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Zamknij się, mordo zdradziecka. - wymamrotał blondyn, kiedy Fred postawił przed nim i przed drugim mężczyzną czyste talerze ze sztućcami. Obaj wzięli się za jedzenie naleśników, których nie zdążyli jeszcze spałaszować chłopcy, a po chwili również dostali po kubku kawy – Fred, co ty właściwie robisz? - spytał, gdy dotarło do niego, co się dzieje.
- Pracuję. - odparł ze wzruszeniem ramion i wrócił do kuchenki, aby usmażyć kolejną porcję naleśników.
- Ale ja ci nie płacę. - mruknął z pełną buzią.
- No to uznaj to za prezent ślubny, sir.
- No jak tak ci zależy... - ziewnął.
Pan While uśmiechnął się krótko, nie odzywając się już. Rory odstawił swój talerz i kubek po herbacie do zlewu, po czym naciągnął się mocno.
- To ja się żegnam. - machnął dłonią na pożegnanie i ruszył do drzwi - Książki się same nie przeczytają. - rzucił na odchodne.
- Czarna owca w rodzinie. - westchnął Queen – To była porządna rodzina idiotów z tradycjami...! A potem pojawił się on i podniósł średnią IQ... - Roy poklepał go po głowie, a następnie również wstał z zamiarem posprzątania po sobie naczyń.
- Ja też znikam. Chcę trochę potrenować, a potem wyspać się należycie przed dziesięcioma miesiącami zapierdzielu. - złapał butelkę wody i opuścił kuchnię.
- To już? - jęknął Hal, jakby dopiero teraz się obudził – Przecież dopiero zaczęły się wakacje!
Oliver kątem oka dostrzegł, że Ross jakby się speszył, kiedy temat zszedł na szkołę. W jego skacowanym umyśle wykiełkowała myśl, może zmartwienie o to, jak młody sobie poradzi. Szczególnie, że we wtorek, czyli już pojutrze, o dwunastej z Dinah wylatują na miesiąc miodowy, zaklepany kilka miesięcy wcześniej, kiedy nikt nie spodziewał się Rory'ego, a co dopiero Rossa. Michael podczas wesela poprosił o kilka dni wolnego, ponieważ Frederick potrzebuje jego pomocy. O tyle dobrze, że i tak wcześniej poprosili Hala, aby pilnował chłopaków. No i Carol. Ani Dinah, ani Oliver nie ufali Halowi na tyle, aby zostawić go sam na sam przez trzy tygodnie z trójką dzieci.
* * * *
Mały Oliver patrzył z pewną zazdrością na inne dzieci, które rodzice podprowadzali pod samą klasę. Tata podprowadził go raz, pierwszego dnia szkoły. Potem przez tydzień robił to Fred, aby chłopiec zapamiętał drogę. Potem już zawsze musiał robić to sam.
Ze szkoły zawsze odbierał go Fred. Zdarzyło się kiedyś, że Fred zachorował i do domu podwiózł go wujek Tommy'ego, urządzając im krótką przejażdżkę po mieście. Bardzo mu się to wtedy podobało. Oliver zazdrościł przyjacielowi, że wujek, który się nim opiekował, zawsze podprowadzał go pod klasę, a potem czekał po lekcjach, aby go odebrać.
- Bruce?
- Hm?
- A ciebie rodzice podprowadzają pod salę lekcyjną? - spytał, któregoś weekendu, gdy spędzali razem czas na zabawie w piaskownicy Bruce'a.
- Taaak. - skrzywił się z niezadowoleniem – To straszny wstyd, nie?
Blondynek nic nie odpowiedział, patrząc na niego bez wyrazu, chociaż coś w głębi niego krzyczało opętańczo.
* * * *
- Hal, po co oni się biją? - zapytał ciekawsko Roy, kiedy zatrzymali się przy słupie informacyjnym oklejonym plakatami walki bokserskiej. Jordan chciał przeczytać zawarte na nich informacje dotyczące walki.
- Po co? - powtórzył po chwili, kiedy dotarło do niego, że dziewięciolatek zadał pytanie. Zmarszczył brwi – No wiesz... Dla rozrywki, pieniędzy...
- Pieniędzy?
- Tak, dostają za to forsę, wiesz? - ruszyli dalej. Mężczyzna poprawił na swoim ramieniu mały tornister i upewnił się, że rudzielec na pewno trzyma go za rękę.
- Dlaczego?
- Bo ludzie kupują bilety i przychodzą oglądać, jak dwójka kolesi okłada się nawzajem. - odrzekł, próbując mu to jakoś sensownie wyjaśnić. Chłopiec zastanowił się przez chwilę.
- Haaaal?
- Tak, Roy?
- Ty też chodzisz oglądać te walki?
- Czasami. - skinął głową – Lubię boks.
- Zabierzesz mnie kiedyś na to?
Hal zaśmiał się i pokręcił nieznacznie głową.
- Jak podrośniesz. - odparł – Ale tymczasem mogę cię nauczyć boksowania się.
- Serio?! Potrafisz?! - chłopiec podskoczył z uciechy.
- No ba! Boks, karate, ju jitsu, kick-boxing... Znam prawie wszystkie sztuki walki! - skłamał, wypinając dumnie pierś do przodu.
* * * *
Roy już dawno zdążył zorientować się, że Hal kłamał i większość z wymienionych pozycji znał tylko z nazwy albo zdarzało mu się oglądać zawody z wspomnianych sztuk walki. Nie zmieniało to faktu, że nauczył go boksowania się, a jego wyssane z palca bajeczki nakłoniły Harpera do liźnięcia tych dziedzin, dzięki czemu jego zasób ruchów podczas walki był znacznie szerszy, niż gdyby bazował jedynie na tym, czego zdołał nauczyć go Oliver.
Chłopak nie wiedział czemu przypomniało mu się to akurat teraz. Pewnie dlatego, że był właśnie w trakcie okładania manekina ćwiczebnego w podziemnej kryjówce Arrowa, która znajdowała się kilkanaście metrów pod Queen Manor.
Kopnął z wyskoku w środek manekina, na wysokości brzucha i odtoczył się na bok, po upadnięciu na ziemię. Podniósł się do siadu i przetarł usta wierzchem obandażowanej dłoni i wziął głęboki wdech.
Od jutra zaczynał się nowy semestr. Pierwszy od kiedy w jego życiu zaszły tak duże zmiany. Dwójka młodszych braci, macocha... Życie Olivera i Roya było raczej stabilne. Tylko ich dwójka, gdzieś obok zawsze przewijał się Hal i Dinah, czy inni ludzie, ale to oni zawsze stanowili drużynę, rodzinę...
Harper odczuwał niepokój. Czuł, że te zmiany, choć przyjemne, a wręcz cudowne, odbiją na nim swoje piętno. Był już przyzwyczajony, że życie lubi go skopać. Odzyskał brata, zyskał nowego... Ale zaraz coś znowu się spieprzy i on dobrze o tym wiedział.
Zapewne wykończyłby sam siebie takimi domysłami i panicznym rozglądaniem się na boki, gdyby nie to, że wraz z rozpoczęciem nowego roku i nowej klasy, czeka go spotkanie kwalifikacyjne, na którym będzie musiał się wykazać, aby przyjęli go do licealnej drużyny baseballa.
Wstał z ziemi i przygotował się ponownego zaatakowania manekina.
Roy Harper zdawał sobie sprawę z tego, że jest debilem, który w najlepszym razie będzie utrzymywał się z rozwożenia pizzy lub załapie się na jakąś małą fuchę w Queen Industries. Chyba że weźmie sprawy w swoje ręce i zapisze się w historii jako zawodowy baseballista.
Szkoda, że piętnasto, prawie szesnastoletni Roy nie mógł zajrzeć w swoją przyszłość.
Eeve na początku 2016: "Hehe. Dam ci na imię Rory. To takie fajne, kiedy bliźniacy mają podobne imiona!". Eeve we wrześniu 2017: "Ech...? Czekaj. Który to Dru, a który to Gru?"
Ej, kiedy jest ten koniec świata, bo nie wiem czy robić jakiś przed końcowoświatowy maraton czy jednak średnio mi się opłaca?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top