029


 - Twój tata to prawdziwy bohater. - oznajmiła z uśmiechem Kara, podając chłopcu szklankę z sokiem i usiedli razem przy stoliku.

Ross skinął głową, uśmiechając się dumnie, po czym spojrzał na nią z zaciekawieniem, gdy kontynuowała swoją wypowiedź.

- Pamiętam jak go poznałam. To był dopiero początek okresu, w którym główna siódemka Sprawiedliwych zaczęła rekrutować do ligi nowych członków. Twój tata działał samotnie na terenie Star City i nie odpowiadał na żadne wiadomości, więc John Steward, inny latarnik, postanowił spotkać się z nim osobiście. Dalej się upierał, że-

- Opowiadasz młodemu o pierwszej misji Arrowa? - na jedno z wolnych krzeseł przy ich stoliku usiadł ciemnoskóry mężczyzna, z talerzykiem ciasta w jednej dłoni i widelczykiem w drugiej. Supergirl uśmiechnęła się nieco szerzej, witając z nowo przybyłym – John Steward. - przedstawił się Rossowi – Muszę przyznać, że trochę się nerwów z twoim staruszkiem nażarłem. On koniecznie nie chciał się do nas przyłączyć, a Batman nalegał, że ma się dołączyć. - westchnął – Diana skądś wyciągnęła informację, że są kumplami jeszcze z pieluch, więc dość dobrze się znali. - dźgnął widelcem tort, zbierając myśli – Złapałem go akurat, jak walczył ze złodziejami w supermarkecie.

Rosline wydał się być bardzo nie pocieszony tą informacją. Skrzywił się i bezgłośnie powtórzył „w markecie?". John zauważył jego zawód i zaraz sprostował.

- To byli bardzo groźni przestępcy. Było ich dużo i mieli bardzo niebezpieczną broń. - wyjaśnił, a chłopiec nieco się rozchmurzył, a Kara zasłoniła dłonią usta, próbując ukryć śmiech.

- Ściągnąłem go do Strażnicy, kiedy akurat marudził, jak to robimy wszystko pod publikę i inne takie. - wywrócił oczami – Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, tylko Batman wydawał się być nagle niepocieszony z obecności Arrowa. Ten człowiek powinien się leczyć. - pokręcił głową.

- Green Arrow rozmówił się z Batmanem i oznajmił, że on nie zamierza z nimi zostać.

- I Batman w końcu odpuścił. - dodał Steward – Gorzej, że Oliver nie chciał wracać teleportem, bo nie lubi jak mu się grzebie w molekułach... Akurat leciałem z Karą i Kapitanem Atomem na misję, więc- Nie, nie tym Atomem. - zaprzeczył, widząc, że młody Queen zerka w kierunku stojącego niedaleko Raya Palmera – Innym. - dopowiedział, a zaraz kontynuował główny wątek – No, więc stwierdziłem, że po zakończeniu roboty podrzucimy go do domu. - nagle zmarkotniał, wbijając wzrok w biały obrus.

- No? I co było dalej? - dopytał Ross, patrząc na niego z niecierpliwością i żądzą poznania reszty historii. Kara zachichotała.

- John zamilkł, bo nie chce się przyznać, że po przybyciu na miejsce, zaledwie po minucie twój tata uratował nam życie. - oznajmiła, uśmiechając się zaczepnie do latarnika.

- Nieco się przyczynił. - odparł szybko – Tylko nas ostrzegł.

- Gdyby tego nie zrobił, nie rozmawialibyśmy teraz. - wystawiła mu język, a następnie spojrzała na chłopca – Grupka żołnierzy otworzyła w naszym kierunku atak i tylko twój tata, który został przy samolocie, w porę to dostrzegł i nas ostrzegł. - wyjaśniła – Poza tym przyczynił się do tego, że John odebrał im bronie i-

- Wtrącał się. - burknął John. Oboje spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Pomagał nam! - odparła Kara.

- Dosłownie godzinę wcześniej upierał się, że nie chce być członkiem Ligi, a tu nagle zaczął się wtrącać i mnie pouczać!

- Aż tak cię to boli, że do dzisiaj masz żal? - spytała z udawaną troską.

- Nie nabijaj się. - mruknął, po czym wrócił do opowieści – Okazało się, że armia chce ukryć wypadek z bronią nuklearną.

- Więc po tym, jak John nawrzeszczał na twojego tatę, aby się nie mieszał, zostawił nas samych, aby w pojedynkę załatwić sprawę z ich rządem. Potem okazało się, że tubylcy mają problem z wielkim, nuklearnym potworem!

- Wow! - Ross wybałuszył na nią oczy i spojrzał szybko na mężczyznę – Serio? - ten skinął jedynie głową na tak – Rany! - spojrzał znów na Supergirl – I co zrobił tata?!

- Wykazałsięgłupotą. - zakaszlał nienaturalnie Steward.

- Heroizmem. - dziewczyna również zakaszlała dziwnie.

- Jednoitosamo. - znów zakasłał.

- Twój tata, aby ratować cywili zwrócił na siebie uwagę potwora, strzelając do niego z łuku. - kontynuowała, patrząc na chłopca.

- A wtedy wkroczyliśmy my, ratu- Au! Pomagając mu zapanować nad sytuacją. - poprawił się, masując nogę, w którą kopnęła go blondynka – Atom wessał energię tego potwora, ale nie udało mu się wessać całej. W międzyczasie oberwałem mocno od robota...

- To w końcu to był potwór czy robot? - przerwał mu blondynek.

- Potworo-robot. - odparł po chwili zastanowienia i kontynuował – Kara, Atom i twój ojciec musieli zająć się nim sami.

- Dostaliśmy od żołnierzy kilka specjalnych węglowych prętów, które musieliśmy wsadzić w odpowiedni otwór na piersi potworo-robota. Atom wziął je, biorąc na siebie to zadanie, a ja miałam odwrócić uwagę Potworo-robota.

- A tata? - latarnik i kuzynka Supermana wymienili się spojrzeniami.

- Ubezpieczał tyły. - odpowiedzieli jednocześnie.

- A jego tyły ubezpieczał Batman! - zaśmiał się Hal Jordan, siadając na krześle między chłopcem, a Johnem.

- Hal. - mruknęli jednocześnie.

- Opowiadajcie, opowiadajcie. Z chęcią posłucham. - położył łokcie na stole i oparł na dłoniach podbródek, patrząc to na nią, to na niego.

- Właśnie! - poparł go Ross. Oboje westchnęli jednocześnie, a Kara kontynuowała.

- Nim Atom zdołał włożyć pręty do reaktora, energia Potworo-robota rozsadziła go. - oczy Rossa zaszkliły się, a Hal poklepał go po ramieniu.

- Spokojnie, młody. Przeżył. - uspokoił go – W ostatnim tygodniu nawet z nim rozmawiałem. - Latarnia skinął głową dla potwierdzenia jego słów.

- Kara złapała jeden z prętów i spróbowała zaszarżować na Roboto-potwora, ale ten odrzucił ją daleko od siebie. - zamilkł na chwilę i spojrzał uważnie na chłopca – Cała nadzieja pozostała w twoim tacie. - blondynek rozpromienił się i pochylił głowę ku mężczyźnie. Jego oczy błyszczały od entuzjazmu – Zdołał złapać kilka prętów, nim Potworo-robot skupił na nim swoją uwagę. Pierwszy strzał – chybił o kilka centymetrów. Drugi – również chybił. Zadanie było bardzo trudne, bo Potworo-robot był bardzo duży i posiadał promień, którego twój tata musiał unikać, aby nie spłonąć żywcem. W końcu zrozumiał, że prętami nie jest tak łatwo strzelać, jak strzałami, więc przełamał jeden na pół i tę połówkę przywiązał do strzały. Ledwo skończył to robić, a Potworo-robot go dostrzegł i zaatakował. Powstał tak potężny pożar, ze nie było szans, aby Arrow to przeżył. - zrobił pauzę. Nawet Hal i Kara wpatrywali się w niego, wyczekując reszty historii – A jednak! Gdy opadł dym, Potworo-robot dostrzegł twojego ojca na jednym z wysokich szczytów. Ale było dla niego za późno! Arrow wystrzelił i perfekcyjnie trafił w sam środek reaktora, pokonując Potworo-robota! - Kara i Ross mimowolnie za wiwatowali, a Halowi wyrwało się „to mój kumpel!". Steward uśmiechnął się lekko – Po tych wydarzeniach twój ojciec postanowił jednak do nas dołączyć. Jak nazwał go Batman? - zastanowił się.

- Powiedział coś o dbaniu o naszą uczciwość. - wtrącił się Jordan – Że Ollie o nią zadba. - dodał.

- O właśnie. - przytaknął mu John.

Rosline zamyślił się na chwilę.

- To w Lidze poznał mamę, prawda? - cała trójka przytaknęła – Jak to się zaczęło? - prześliznął wzrokiem po całej trójce. Szatyn zmierzwił włosy.

- No cóż... - zaczął – Twój staruszek zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, jednak ona zdawała się go nie dostrzegać.

- O! Teraz Hal będzie opowiadał! - Kara klasnęła w dłonie, patrząc zachęcająco na kolegę.

- Co? - sapnął zdziwiony i skrzyżował ramiona, zmieszany – Nie jestem najlepszy w opowiadaniu.

- Opowiedz! Opo-wiedz! Opo-wiedz! Opowiedz! - zaczęła skandować dziewczyna, a chłopiec zaraz się do niej dołączył.

John szturchnął drugiego latarnika w ramię, uśmiechając się.

- Nie masz wyboru, stary. - zaśmiał się krótko, puszczając mu oczko.

- No... - zawahał się – No dobrze. - zgodził się i poprawił na krześle, przygotowując do opowiedzenia historii o tym, jak wyglądała pierwsza konfrontacja Olivera Queena i Dinah Lance – Arrow akurat nawalał się z workiem treningowym w siłowni w Strażnicy. Canary miała do niego sprawę, no i przyszła do niego bo wiedziała, że on się w niej podkochuje i postanowiła to wykorzystać. Wyzwała go na walkę wręcz i jeśli przegra, Oliver musiał iść jej pomóc. Na początku dała mu wygrać, jednak ostatecznie go wykiwała, i musiał z nią pójść. Bo okazało się, ze Wild Cat-

- Wujek Ted? - przerwał mu chłopiec.

- Ech? Tak, wujek Ted. - przytaknął.

- Jeśli tak opowiadałeś Royowi bajki na dobranoc, to ja dziękuję. - westchnęła Kara.

- To ja pójdę spytać wujka Teda, co było dalej! - oznajmił Rosline, zsuwając się ze swojego krzesełka i zaraz zniknął w tłumie. Między trójką bohaterów zapanowała cisza.

- Czy Wild Cat nie będzie zbyt brutalny w opisach? - spytał w końcu John.

- Daj spokój! Nawet on wie, że jest różnica w rozmawianiu z dorosłym, a dzieckiem! - Jordan machnął zbywająco dłonią.

Mały Queen przecisnął się przez tłum i dotarł do stolika, przy którym akurat rozmawiali członkowie Justice Society of America.

- Och, Ross! - ucieszył się Sandman, Weasley Dodds. Chłopak uśmiechnął się do wszystkich i dopadł do Teda Granta, ciągnąc go za rękaw.

- Wujku Ted!

- Tak, smyku? - spytał, kładąc mu na głowie swoją ciężką dłoń – Kara i pan Steward opowiedzieli mi historię wstąpienia taty do Justice League! Wujek Hal zaczął opowiadać o pierwszym spotkaniu mamy i taty, ale on słabo opowiada. - zrobił smutną minkę, a mężczyzna posadził go sobie na kolanie i objął w pasie – Skończył mniej więcej na tym, że mama podstępem zmusiła tatę do pomocy, bo ty wpadłeś w kłopoty!

- Nasza mała Di! - zaśmiał się Charles McNider – Podstępem biedaka zwabiła w swoje sidła!

Al Pratt i Rex Tyler również się zaśmiali. Tymczasem Wild Cat zamyślił się.

- Owszem, owszem... Tak było. - przytaknął, chociaż chyba bardziej chodziło mu o słowa Rossa, a nie jego przyjaciela.

- No i? Opowiesz mi więcej? - poprosił chłopiec, opierając głowę o tors mężczyzny i patrząc na niego błagalnie. Emerytowany bohater roześmiał się, mocno przytulając do siebie chłopaka.

- Oczywiście! - odparł, podrygując lekko nogą, na której siedział mały Queen, robiąc mu „konika" [przyp. Aut. Do wszystkich zboczeńców i wszelkich pochodnych: jest to taka zabawa, praktykowana przynajmniej u mnie. Jak byłam mała, babcia/dziadek sadzali mnie na swoich nogach i tak jakby mnie podrzucali, co było nazywane właśnie konikiem i udawaliśmy, że jestem kowbojem, etc.]

Allan i Jay wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Widzisz, nie czułem już tej adrenaliny co kiedyś...

- Co to adrenalina? - spytał, jednak został zignorowany.

- Podjąłem się nie do końca legalnych walk. Ale, mój chłopcze, byłem wielki! Wygrywałem każdą walkę z placem w nosie! - Garrick chrząknął, upominając przyjaciela – No... No tak... Ale to było bardzo złe i niemądre. - dodał lekko zbity z tropu – Twoi rodzice postanowili mnie z tego wyciągnąć. Nie chciałem dać sobie spokoju z walkami, więc twoja mama wyzwała mnie na walkę. Gdybym ja wygrał, miałaby mi dać spokój.

- A jeśli ona?

- Miałem na zawsze dać sobie spokój z tymi walkami. - odparł, wpatrując się w swój kieliszek.

- No i co?! - spytał, patrząc na niego z tym błyskiem w oku. Tym, który tak bardzo przypominał Tedowi małą Dinah.

- Cóż... Twój staruszek zrobił nas w konia. Wszystkich. - uśmiechnął się z mieszanką kpiny i żalu – Oszukał mnie jak małego dzieciaka, ale przez chwilę naprawdę się przeraziłem, że...

- Że?!

- Hm. Może zacznijmy od początku. Kiedy twoja mama szykowała się do walki, podszedł ją i uśpił gazem usypiającym, a potem sam wystąpił w walce zamiast niej. - oczy Rossa przybrały rozmiar spodków do herbaty.

- I co? Który z was wygrał?! - uderzył piąstkami w stół, aż wszystkie stojące na nim naczynia podskoczyły.

- Ja. - przyznał, a z ust chłopca wydobył się cichy jęk zawodu – Twój ojciec specjalnie się podłożył.

- To bez sensu! Przecież w razie, gdybyś wygrał, to nie próbowaliby cię powstrzymać! - zauważył blondynek.

- Poczekaj do końca, szkrabie. - Jay puścił mu oczko i tak, jak pozostali, spojrzał na Granta – Pobiłem go tak mocno, że gdy upadł bez życia na deski, uznałem, że go zabiłem. - mały Queen wciągnął mocno powietrze – Potem okazało się, że użył na sobie gazu ze swojej strzały.

- Co?

- Ten gaz sprawił, że przez kilka minut wyglądał na martwego. A kiedy się obudził – cóż, dostałem od niego porządną lekcję. - zaśmiał się – Kto by pomyślał, że ten samouk z głupią czapeczką i mlekiem matki pod nosem da mi tak ważną lekcję życia!

- Więc?

- Więc odszedłem z walk. Zrozumiałem to i owo. Wszystko dzięki twojemu tacie. - odparł. Rosline zamilkł na chwilę, lekko sposępniały, aż w końcu westchnął.

- Tata jednak nie jest takim super bohaterem, jak mówiła Kara...

- Jak to nie? - zdziwił się Charles – Usłyszałeś właśnie jak odciągnął upartego Teda Granta od niebezpiecznych walk! I ty twierdzisz, że twój staruszek nie jest bohaterem?

- Ale przegrał walkę. - zauważył chłopiec, patrząc na każdego z wujków.

- Wygrał. - zaprzeczył Al.

- Ale...

- Właśnie o to chodzi, młody. - wtrącił mu się Rex – Przegrał bitwę, ale wygrał wojnę. Wyciągnął wujka z walk, dał mu porządną lekcję i uratował przed przykrym losem, który spotkałby wujka Teda, gdyby nie zakończył walk w klatce. - wyjaśnił, a zaraz dodał – Swoją przegraną w walce uratował twojego wujka. Nie zawsze trzeba wygrywać, aby pomóc innym, rozumiesz?

Chłopiec zastanowił się i powoli skinął głową.

- Chyba tak. - przyznał – To wtedy mama zrozumiała, że kocha tatę?

- No niestety nie. - odparł Allan Scott – Mimo wygranej wojny, nadal nie wygrał serca twojej matki, która nadal tkwiła zakochana po uszy w Batmanie.

- CO?! - Ted będący najbliżej chłopca, aż podskoczył zaskoczony jego wybuchem – Mama i...?! Fujka! - skrzywił się – Jak jej przeszło?

- A tego, to nie wiemy.

Ross spojrzał na swoich wujków, zastanawiając się, kto może znać zakończenie historii miłości jego rodziców. I wtedy, w jego umyśle pojawiła się twarz kogoś, kto opowiadał najlepsze opowieści i znał wiele fajnych historii związanych z ligą.

Zsunął się z kolan Teda i bez słowa pognał przez tłum, szukając tego kogoś wśród gości.

W końcu go dostrzegł. Siedział przy jednym stoliku z wujkiem Clarkiem, wujkiem Barry'm i z ciocią Dianą. No, i z wujkiem Brucem, który oberwał od chłopca nieprzyjemnym spojrzeniem.

Dopadł do krzesła, które powinien zajmować Hal, wdrapał się nań i spojrzał stanowczo na wujka Arthura. Wziął głęboki oddech i wypalił, jak z procy; -Mama od razu nie zakochała się w tacie. Dopiero po jakimś czasie... Chcę wiedzieć. - zażądał. Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony,a Wayne zamruczał oburzony, kiedy pozostali jedynie potraktowali zachowanie małego Queena niczym wywrotkę małego kociaka – A ty, wujku, na pewno wiesz...

- Wiem? - powtórzył i zaśmiał się – Dziecko! Ja to widziałem i słyszałem! - odparł, schylając się w jego kierunku – Chcesz poznać prawdę?

- Chcę! - odparł pewnie. Rosline Queen był ciekawskim dzieciakiem, który ciągle odnosił wrażenie, jakby ktoś odebrał mu wspomnienia, ważne informacje dotyczące jego rodziny. Chciał poznać prawdę. Za wszelką cenę!

- Dobrze. - puścił mu oczko, a pozostali pogodzili się z faktem, że będą zmuszeni wysłuchać historii miłosnej młodej pary – Był ciepły wieczór w dokach w Gotham City. Ja, twoja mama i tata ścigaliśmy Clock Kinga, Black Mantę i Gorilla Grodda. Wszystko wydawało się normalne, aż cała nasza szóstka nie poczuła silnej chęci śpiewania...

- Śpiewania? - zdziwił się chłopiec.

- Otóż to. Śpiewania. - przytaknął, nie zmieniając tonu. Jego głos był spokojny i zdawał się skrywać w sobie wiele potężnych tajemnic – Pojawił się on – Music Meister. - wypowiedział jego imię, jakby mówił o Darkseidzie lub kimś równie potężnym i strasznym – Music Meister zmuszał do śpiewu, otumaniał. Jego ofiara nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi. Omal wszyscy nie zginęlibyśmy wtedy w tych dokach, gdyby Batman nam nie pomógł.

Słysząc o Batmanie, chłopiec skrzywił się. I kolejna opowieść, w której to nie jego tata rozkłada wszystkich na kolana...

- O! Opowiadasz moją ulubioną historię! - wszyscy spojrzeli na nowożeńców, którzy podeszli do ich stolika. Blondyn potarł z zażenowaniem kark, kiedy to jego żona wpatrywała się z niecierpliwością w władcę podwodnego królestwa.

Kobieta posadziła męża na jedynym wolnym krześle, a sama rozsiadła się na jego kolanach. Oliver objął ją w pasie i schował twarz w zgięciu jej szyi, jakby licząc, że dzięki temu zniknie.

- Wybiłaś mnie z wątku. - mruknął niezadowolony Aquaman, a po chwili zastanowienia kontynuował – Głos twojej mamy niesamowicie urzekł Music Meistera. Na jego nieszczęście, Canary pozostawała zakochana po uszy w Batmanie...

- Ollie przestał reagować gniewem. - zauważył cicho Barry, widząc reakcję, a raczej jej brak, Olivera.

- No i? - niecierpliwił się mały Queen.

- Music Meister przejął kontrolę nad całym światem, a jedynymi ludźmi, którzy się uratowali, była twoja mama z wujkiem Brucem.

- A ty i tata?

- Wujek dał nam trefne zatyczki do uszu. - rzucił obrażone spojrzenie w kierunku Wayne'a, czego ten nie dostrzegł z wielkim zaangażowaniem śledząc stan swoich paznokci – Meister próbował przeciągnąć twoją mamę na swoją stronę, ale na próżno! Więc postanowił zabić i ją, i Batmana, którego w międzyczasie powalił tłum!

Canary zaśmiała się histerycznie.

- Jak sobie teraz przypominam, jak próbowałam w tej pułapce uwieść Bruce'a to, aż mi wstyd. - spojrzała na bruneta – Wybacz. To było takie chwilowe zauroczenie, aż nie dostrzegłam potęgi bródki. - to mówiąc, złapała za brodę Queena i pociągnęła nią lekko.

- Wtedy jeszcze jej nie miał. - zauważyła Diana i upiła łyk swojego drinka.

- Mogę kontynuować? - spytał Curry, uciszając wszystkich wzrokiem – Batman wyciągnął ich z pułapki, a następnie ruszyli stanąć twarzą w twarz z Music Meisterem. Jednak nim do niego dotarli, musieli przedrzeć się przez jego armię – w tym mnie i twojego staruszka!

- Twój tata potrafił się sprzeciwić magii Meistera na tyle, aby nie uderzyć mnie, tylko wujka Arthura, który akurat mnie przytrzymywał. - wtrąciła się jeszcze Canary, gładząc syna po włosach.

- I to jak. - mruknął władca Atlantydy, masując swoją szczękę na samo wspomnienie tamtego ciosu.

- Magia miłości przezwycięży wszystko! - zawył Allen, odchylając głowę do tyłu i łapiąc się teatralnie za serce.

- Pokonali Music Meistera? - wypalił blondynek, patrząc z niecierpliwością na Aquamana, a ten skinął twierdząco głową.

- Cóż. - odezwał się nagle Bruce, dalej oglądając swoje paznokcie – Arthurze, pamiętasz to, co chciałbyś pamiętać. Prawda jest taka, że to tylko ty pozostałeś pod wpływem Music Meistera. - wszyscy spojrzeli po sobie, jedynie Oliver ukrył tajemniczy uśmiech we włosach żony, a ona zasłoniła się kieliszkiem – Prawda jest zupełnie inna...

...Wszystko zgadza się do momentu naszego spotkania z Music Meisterem. Już w trakcie walki zauważyłem, że ruchy Olivera są inne niż pozostałych – udawał przed Meisterem, aby w odpowiednim momencie zaatakować. Kiedy wyglądało, że sprawa jest przegrana, Oliver pozbył się ochroniarzy Meistera i stanął z nim do walki. - oczy Rossa błysnęły z ekscytacji – Nie na pięści. - pokręcił głową – Na głosy.

Barry zachłysnął się śliną, a Clark opluł szampanem.

- Tata śpiewa?!

- Rzadko, ale głos ma porządny. - pokiwał głową z uznaniem Wayne – Był na tyle dobry, aby bez żadnych sztuczek stanowić wyzwanie dla Music Meistera. Stali w odległości od siebie kilku centymetrów. Meister tak zaangażowany w śpiew i przerażony wizją przegrania ze Szmaragdowym Łucznikiem w walce na głosy, nie zauważył kiedy Arrow wyciągnął soniczną strzałę i uaktywnił ją tuż przy mikrofonie. - uśmiechnął się do zszokowanych przyjaciół – To Ollie ocalił wtedy cały świat.

Zapadła cisza.

- To nie był jeszcze ten moment, w którym zrozumiałam, że go kocham. - przejęła opowieść Dinah – Chociaż przestałam postrzegać go jako jedynie kumpla. Dopiero, kiedy dostałam kosza od Bruce'a, a Oliver wszedł na scenę, by znów użyć tego swojego cudownego głosu pojęłam, że przez cały ten czas, patrzyłam na nie tego człowieka. - westchnęła z rozmarzeniem i zaczęła nucić coś pod nosem.

Wtedy rozległ się cichy, męski głos.

Ten jej głos, brzmi jak dzwon.

Chciałbym z nią uciec stąd,

By stała się damą i żoną, wyśnioną.

Dinah uśmiechnęła się rozczulona i przytuliła się policzkiem do jego policzka, dołączając do śpiewu;

Czy może mnie pokochać?

Czy może mnie pokochać?

Niech miłość da nam siłę,

By co dnia chronić świat od zła.

Spojrzeli sobie głęboko w oczy i trwali tak przez chwilę, aż nie zbliżyli ust, aby się pocałować.

- Gorzko! Gorzko! - zaskandował Hal, zmierzając w ich kierunku. Młoda para odsunęła się od siebie. Canary zachichotała, a Arrow wywrócił oczami, wzdychając głośno – Poza tym, ja też chcę całusa! Jakby nie patrzeć, biorąc jego, bierzesz też mnie, wiesz? Taki dwupak jesteśmy.

Dinah wstała i dała mu całusa w policzek, po podejściu do niego bliżej.

- A ty Ollie? - zapytał, trzepocząc rzęsami.

- Nie. - odparł, wstając ze swojego krzesła.

- No weeeeź! - jęknął, rzucając się na niego całym swoim ciężarem.

- Hal, złaź ze mnie!

- Nieee! Nie widzisz, że ja ciebie kocham, a ty tak?!

Kobieta westchnęła ciężko.

- Czasami się zastanawiam czy jestem partnerką, czy tylko kochanką...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top