024
- Pretty Bird. - odezwał się Queen, patrząc na drogę i przenosząc jedną dłoń ze skrzyni biegów na pokrętło od regulacji głośności radia, aby ściszyć muzykę – Bo nie mówiłaś kogo wybrałaś na druhną...
Siedząca na siedzeniu obok Dinah, wyjrzała przez okno na park, który mogła teraz swobodnie obserwować dzięki temu, że stali na światłach.
- No bo... A ty kogo wybrałeś na świadka? - zmieniła nagle temat.
- Hala. - odparł szybko – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, kochanie. Mamy razem dziecko, wyznanie mi kogo wybrałaś na druhnę na nasz wspólny ślub nie jest chyba niczym strasznym, co? - zabębnił palcem o kierownicę.
- Nie znasz jej.
- Ktoś spoza Ligi? - uniósł brwi.
- Bo w Lidze nie ma takiej, która nie miałaby z tobą numerka. - oznajmiła, zerkając na niego z wyrzutem.
- Jest jedna. - oznajmił. Kobieta jego życia spojrzała na niego ze szczerym zainteresowaniem – Supergirl.
- Nie wspominaj mi o niej! - warknęła, nagle tracąc cały spokój ducha.
- To tylko przyjaciółka i... To czemu nie wspomniałaś mi o tej swojej koleżance wcześniej? Moglibyśmy spotkać się z nią. - zmienił taktykę i poprawił przednie lusterko.
- Wątpię.
- O?
- Znamy się z liceum, tylko że... To jedna z tych koleżanek, która szybciej zaciągnęłaby cię gdzieś w krzaki i tyle byłoby z naszego małżeństwa.
- Nie masz innych koleżanek? - mruknął.
- Jesteś Oliver Queen. - zerknął na nią pytająco – Istnieje jakaś kobieta, która nie chciałaby ci się dobrać do tych twoich klejnocików?
- Nie kojarzę. - westchnął, po chwili namysłu.
- No właśnie... A ta jest mężatką, więc może coś ją powstrzyma przed zgwałceniem cię pod stołem.
Nastała między nimi cisza. W międzyczasie Oliver zjechał na pas, z którego mógł dojechać tylko do centrum.
- Chyba mam.
- Co? - spytała, patrząc na niego nierozumiejąco.
- Nie, dobra. Z nią też spałem.
Kobieta oparła głowę o oparcie i zaśmiała się nieco histerycznie.
- Co ja w tobie zobaczyłam?
- To ta broda.
- Wtedy nie była jeszcze tak ujmująca. Właśnie, mógłbyś ją zgolić.
- Co proszę? - spytał, gwałtownie hamując – Co mógłbym zrobić?
Ktoś trąbnął na Queena, ale ten tylko odkręcił szybę i wystawił przez nią środkowy palec, nawet nie patrząc. Drugą ręką włączył awaryjne i spojrzał chłodno na Słońce Dni Jego.
- Skąd ten niedorzeczny pomysł? - sarknął. Wzruszyła ramieniem, patrząc na niego, jak na kretyna.
- Wyglądasz...
- Jak wyglądam? Może głupio?
- Nie, po prostu... - zająknęła się, nie wiedząc co powiedzieć – Wolałem cię z tym zarostem, który miałeś jak się poznaliśmy. - stwierdziła, według niej, dyplomatycznie.
- To nawet nie był zarost!
- Potrafiłeś podrapać przy pocałunku – tak, owszem, to był zarost, Greeny. - uniosła do góry jedną brew, patrząc na niego z powątpiewaniem – Czemu się tak denerwujesz? Przecież to tylko broda.
Już po chwili zrozumiała, że źle to ujęła. Oliver odwrócił głowę z urażoną miną i skrzyżował ramiona na piersi, wyrażając swego focha. Dinah uniosła oczy do nieba i pokręciła głową, bezgłośnie wypowiadając „stary, a dziecinny" i przywdziała uroczy uśmiech, łapiąc go za bródkę i lekko tarmosząc.
- Oj, nie fochaj, Grandpa.
- Nie nazywaj mnie „grandpa". - mruknął, nie patrząc na nią.
- Mógłbyś być moim dziadkiem!
- Mógłbym być co najwyżej twoim starszym bratem, Pretty Bird. - odparł, zerkając na nią, co uznała już za małe zwycięstwo.
- Ale nie jesteś. - stwierdziła, przyciągając go do siebie za brodę – Jesteś narzeczonym, ojcem mojego dziecka i wkrótce zostaniesz moim mężem. - przypomniała mu i cmoknęła go w usta.
Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy, co przerwała kobieta, uderzając go w ramię.
- Gaz do dech, Queen! Gliny idą! - oznajmiła, widząc policjanta zmierzającego w ich kierunku. Na reakcję mężczyzny nie musiała długo czekać. Złapał kierownicę, wyłączył migacze i przycisnął gaz do dechy, i wychylił głowę przez okno.
- Żywcem mnie nie weźmiecie!
Lance osunęła się po fotelu, zasłaniając twarz rękoma, a po chwili zaczęła się głośno śmiać.
Dinah Laurel W-krótce-Queen – żona dużego dziecka. Pocieszała się myślą, że przynajmniej na tylnym siedzeniu nie siedzi Hal, który nuciłby teraz motyw przewodni z Bonda. O jedno dziecko mniej...
* * * *
Roy przymrużył oczy. Przechylił głowę w prawo, potem w lewo i wydał z siebie filozoficzne „hmmmmm". Rory westchnął, odwracając wzrok na bawiącego się na placu zabaw Rossa. Mały Queen został obcięty nieco krócej po bokach, a środek rozsypywał się w artystyczny nieład na boki, spływając na twarz przydługą grzywką.
- Wątpię, aby spodobała im się nowa fryzura Rossa. - stwierdził młodszy z bliźniaków, mając na myśli ich przybranych rodziców.
- Nie widzę różnicy. - wymamrotał pod nosem.
- Co? - spojrzał na niego, marszcząc brwi i zrozumiał, że jego brat miał na myśli właśnie jego, a nie blondynka.
- Ona w ogóle cokolwiek z tobą zrobiła? - spytał, łapiąc jego głowę i poruszając nią na różne strony, jakby próbując dostrzec różnice w porównaniu do stanu jego fryzury sprzed wizyty u fryzjera. Rory wyrwał się i odsunął na krok.
- Obcięła mnie. - odparł.
- Jesteś tak samo rozczochrany jak wcześniej.
- Może moich włosów nie da się ogarnąć?
- To pewnie przez ten za duży mózg. - stwierdził i kątem oka zauważył, że Ross wspiął się na zjeżdżalnie – ROSS NAWET SIĘ NIE WAŻ! - krzyknął, widząc, że jego młodszy brat postanowił zjechać na równych nogach – Złaź! W tej chwili! - kazał, podchodząc do zjeżdżalni.
Rory usiadł na ławce, przyglądając się braciom, kiedy podeszła do niego od tyłu dziewczyna o czarnych włosach.
- Cześć, Rory. - przywitała się, siadając obok niego. Rudzielec podskoczył, patrząc z przerażeniem na nowo przybyłą.
- Cholera, Donna... Nie rób tak. - złapał się za serce, uśmiechając zmieszanie.
- Wybacz. - podrapała się w tył głowy z zmieszanym wyrazem twarzy.
- Co tu robisz?
- Ostatnio nie miałam okazji spotkać się z Royem, a Robin powiedział mi, że po zakupach macie pójść do parku i...
Rory podniósł się z ławki, otrzepując spodnie.
- Łapię. - rzucił z delikatnym uśmiechem – Ross, chodź! - zarówno blondynek, jak i trzymający go w pasie Speedy, spojrzeli zaskoczeni w ich kierunku. Pod łucznikiem ugięły się lekko kolana i odstawił na ziemie ośmiolatka, uśmiechając się z rozmarzeniem w kierunku Troy – Jest twój. - Kudłacz puścił oczko dziewczynie i ruszył powoli parkową ścieżką, czekając, aż Queen do niego dołączy.
Już po chwili zniknęli za drzewami, a Roy został sam z Donną. Chłopak przytulił się do niej i cmoknął ją w czoło.
- Jak się masz? - spytał, odsuwając się i złapał ją za rękę.
- W porządku. - uśmiechnęła się ciepło – Tęskniłam.
- Ja też.
Pociągnął ją na karuzelę i stanęli pod dwóch przeciwnych stronach przegrody służącej do trzymania się podczas kręcenia. Harper powoli zaczął odpychać się nogą, nadając im niewielkich obrotów i spojrzał jej w oczy.
- Będziesz na ślubie? - zapytał, wykrzywiając się w uśmiechu.
Donna skinęła głową.
- Tak. - przytaknęła.
- Zamawiam pierwszy taniec z tobą. - zaśmiał się, po czym cmoknął ją krótko w usta.
- Niedługo wracasz do szkoły, prawda?
- Aha. Niestety... - dziewczyna zamyśliła się na chwilę – A ty? - spojrzała na niego pytająco – Amazonki też chodzą do szkoły? - sprecyzował. Wonder Girl zaśmiała się na jego słowa.
- Można tak powiedzieć. - uśmiechnęła się – Chociaż wolałabym chyba chodzić do takiej jak ty.
Chłopiec do pieprzenia. Sierotka Tarzan. Harry Potter z różdżką w dupie.
- Nie, nie chciałabyś... - mruknął, spuszczając wzrok. Donna spojrzała na niego z troską, próbując cokolwiek odczytać z jego twarz.
- Buzi-buzi, cmok-cmok! - Harper przejechał dłonią po twarzy, a brunetka rozejrzała się wokół, próbując zlokalizować źródło głosu.
- Oliver! - łup!
- Aua! Pretty Bird! - rudzielec uśmiechnął się z mieszanką kpiny i zażenowania – Chciałem im pomóc, bo coś sztywno się zrobiło!
- Uważaj, żeby ci się sztywno w dupie nie zrobiło! - warknęła blondynka, znów uderzając go w tył głowy.
- Może ja pójdę...? - mruknęła zdezorientowana Donna.
-I oszczędzisz mi upokorzenia? Żartujesz? - Harper patrzył bez życia w ziemię – Lepiej od razu mnie zabij.
- Nie, nie! Nie przejmujcie się nami! My już znikamy! - zapewniła Dinah, wpychając Queena w krzaki.
- To... Ja... Pa, Roy. - pocałowała chłopaka w policzek i uciekła, zażenowana tym, czego właśnie była świadkiem
Harper powoli obrócił głowę w stronę opiekunów.
- No co tak patrzysz? - bąknął Arrow, podnosząc się z ziemi – Nie będzie mi tu jakieś Wondy-podobne-coś syna podrywało! Ty się ciesz, ze jeszcze nie owinąłem cię w folię bąbelkową i nie zamknąłem w szafie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top