7. Obrona

- Witaj, Wszechojcze. - powiedział uważając na słowa, by nie zdenerwować nikogo, a raczej pewnej kobiety za nim.

Mężczyzna w podeszłym wieku patrzył zdziwiony na swojego rozmówcę. Nie poznawał go. Gdyby nie głos nie wiedziałby z kim właśnie rozmawia. Ta jasna zbroja go całkowicie zbiła, nawet jeśli nadal widać jego prawdziwą skórę.

- Laufey. - jego głos był zdziwiony jak i zaskoczony. Przełknął cicho ślinę nie wiedząc co się z nim stało. 

Z oddali zaczęli biec Asy, by znaleźć się przy Odyn'ie. Byli zdziwieni jego przybyciem, ale i zadowoleni.

- Ojcze! - zaczął z uśmiechem Thor, gdy w końcu dotarł do starca na koniu bez oka, uważając by nie dotknąć nikogo z mieszkańców tej planety.

- Przejdę najlepiej do sedna. - powiedział starzec posyłając synowi i reszcie jedynie karcące spojrzenia. - Wiem, że nie powinni tu być... - wtrącił się Olbrzym, nie chcąc wysłuchiwać jego gadania. Nie lubił tego, a wręcz nie cierpiał.

- Nie przemęczaj się. Doskonale wiem do czego zmierzasz. Tylko to nie ja zadecyduje o dalszych losach naszych królestw. - uśmiechnął się mówiąc tym swoim głębokim i poważnym tonem. Wszechojciec zmarszczył brwi chwilę nie wiedząc co powiedzieć. Zmienił się, a raczej coś go zmieniło - przeszło mu przez myśl. - To wszystko pokaże czas. - uniósł dumnie głowę patrząc z lekką pogardą na starca.

Gdy Odyn chciał się już unieść, coś mu przerwało. Nie wierzył własnym oczom, jak w pozostałych Lodowych Olbrzymach coś zaczęło się zmieniać. Na każdym z nich zaczęła pojawiać się srebrno-biała zbroja, podobna do tej Laufey, lecz bez hełmu i z mniejszą ilością zdobień. Laufey musiał przecież podkreślać swój tytuł Prawej Ręki królowej. Jednak to nie było wszystko. Zbyt skupieni na ich zbrojach na początku nie zauważyli jak skały zaczęły się podnosić. Gdy Wszechojciec to dostrzegł od razu myślał o ataku z ich strony. Chciał chwytać za miecz, lecz nie było to konieczne. Kamienie zaczęły tworzyć wokół nich salę, a łączyły się lodem, dając niesamowity wygląd. Odyn patrzył zaskoczony czynami Olbrzymów. W mgnieniu oka powstała ogromna sala tronowa, pasująca do surowego stanu Jothenheim'u.

- Nie jesteśmy tacy jak kiedyś, choć wielu nawyków nadal jest nam trudno się wyzbyć. - spojrzał krótko w stronę Thor'a, dając reszcie do zrozumienia o co chodzi. Starzec nie mógł przestać patrzeć na ciągle latające kamienie i lód wijący się po ścianach. Nie widział już dokładnie co dalej powstaje z kamienia, gdyż również zaczął powstawać dach nad nimi. - Odprowadzę was do wyjścia. - obrócił się na chwile do tyłu, by skinąć reszcie głową na znak, by uważali na królową i zaczął iść przodem.

Nikt już nic nie odpowiedział, dopiero gdy wyszli z nadal powstającego pałacu Jothenheim. Odyn jak i reszta spojrzeli na budowle, nie wiedzą jak to możliwe. Dopiero ruina planety, sama pustka, a tu nagle powstaje coś tak ogromnego. Może i jest nadal w fazie budowy, ale i tak już zaczyna robić wrażenie. Odyn krzyknął, by nie jaki Heimdall otworzył Bifrost.

- Pewnie nie długo znów się zobaczymy. - uśmiechnął się złośliwie z błyskiem w oku. Powiedział to w odpowiednim momencie, gdyż zaraz po tym pochłonęła ich moc z wiru z nieba.

Odyn zinterpretował słowa Laufey'a na swój własny sposób - czyli wojna. Nie wiedział jednak, że grubo się myli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top