3. Sen

USA, New York
14. Maja 1943

Deszcz padał od kilku dni na brudne ulice Nowego Jorku. Po nich chodziła masa ludzi z parasolami, lub w pośpiechu by nie zmoknąć. Mężczyźni ubraniu w mundury, lub eleganckie garnitury. Kobiety w pięknych sukienkach i typową czerwoną szminką. Wydawało się to codziennością. Jakby każdy zachowywał się normalnie i nie wiedział co się dzieje na froncie. Od kilku lat trwała wojna, zwana "II Wojną Światową" lub "Trzecią Rzeszą". Mężczyźni wstemplowali do wojska by walczyć za kraj i to, co kochają. Rodzina, miłość, wolność. Jest tego o wiele więcej, jednak te górują nad nimi. Kobiety zostają pielęgniarkami czy innymi służbami medycznymi, by pomagać tym, którzy walczą. Walczą za ich kraj i ludzi żyjących w nim. Nawet jeśli polegną, to i tak z honorem. Walczą do ostatniej kropli krwi, nie oszczędzając sił wroga.

Pewien chudy i nie wysoki nastolatek siedział sobie w kinie, czekając na film. Bardzo interesował się wojną i całym sobą pragną dołączyć do swoich kompanów i walczyć na froncie. Jednak jego postura mu to uniemożliwia. Ale przysiąg sobie, że choćby nie wiadomo co, on wstąpi do wojska i będzie walczyć za kraj. Nie podda się tak łatwo. Nie może tego zrobić. Może i teraz jest uznawany za słabego, ale kiedyś na pewno będzie walczyć z innymi na równi lub nawet i lepiej.

USA, New York
23. Maja 1943

Mówiło się, że wojna nie długo się skończy. Czy mieli rację czy nie, tego nikt nie mógł stwierdzić. Choć ludzi brakowało, to i tak znajdowało się paru chętnych. W końcu jeśli wielu mówi, że to może być koniec, to czemu by teraz nie wstąpić do wojska, trochę postrzelać i wrócić. Takie myśli miało wielu nowych kadetów. Chcieli sławy, uwielbienia i chwały. Zawsze znajdą się tacy ludzie - egoiści.

Pewien wysoki i barczysty mężczyzna szedł zamyślony. Znajdował się w lesie i nie zwracał zbytniej uwagi na deszcz, który skapywał po jego twarzy. Był zamyślony. Jako Kapitan musiał też myśleć. Dlatego co chwilę zderzał się z drzewem lub potykał o wystające korzenie, czy poślizgiwał się na mokrej ziemi. Mało się tym interesował, gdyż zawsze stawał z powrotem na nogi, czy szedł dalej. Może i marnie się to kończyło, ale jego myśli wydawały się teraz o wiele ważniejsze. Nikt nie mógł stwierdzić co mu w głowie siedzi, ale jak się spojrzy na jego twarz, to od razu wiadomo - jest poważny. Co może być równoznaczne z jego przemyśleniami. Mężczyzna westchnął i z zamkniętymi oczami zaczął rozmasowywać skroń. Nie zdążył postawić kolejnego kroku, a znów leżał na ziemi. Westchnął ciężko i próbował się podnieść, lecz znowu upadł. Zdziwiony spojrzał na miejsce, gdzie znajdowały się jego stopy. Nie wiedział czy to żart, czy anomalia pogodowa. No bo jak można wytłumaczyć lód w maju? Podniósł się ostrożniej, by znów się nie poślizgnąć. Odszedł krok do tyłu nadal ze zdziwioną miną patrząc przed siebie. Głęboko odetchnął i spojrzał przed siebie, przez co stwierdził, że to ostatni raz, kiedy aż tak się zamyśla. Przed sobą widział na drzewach, ziemi i krzakach lód, bądź zamarznięte gałęzie czy liście. Do tego jeszcze nagle chłodniejszy wiatr zawiał, wywołując lekki dreszcz na jego plecach. Nie wiele myśląc zaczął iść wzdłuż lodowej i zimnej ścieżki. Nie wiedział co nim kierowało, ale coś go ciągnęła w tamtą stronę. Jakby ktoś go wołał, ale tylko on mógł to usłyszeć. Ostrożnie stawiając kroki, nie spuszczał wzroku z obrazu przed sobą. Wiatr przestawał wiać, gdy zbliżał się coraz bardziej.

W lesie, nie opodal jednego z wojsk, znajdowało się drzewo. Ogromne i potężne. Jego korona wystawała dobre metry nad pozostałością lasu. Nawet z jakiejś maszyny lotniczej jest możliwość zobaczenia go gdy jest się w locie. Ale tylko gdy jest się z bliska można zobaczyć ten lód i szron na wielu jego miejscach. Na jednej z niższych gałęzi ktoś siedział, wpatrzony w niebo. Nie zwracała uwagi na otoczenie, tylko na ciemne chmury i krople wody z nich spadające. Z wnętrza lasu zaczął się wyłaniać blond włosy mężczyzna o muskularnej posturze. Patrzył na drzewo i całe otoczenie zdziwiony i z szokowany. Podchodząc bliżej drzewa obracał się parę razy by lepiej się przyjrzeć temu dziwnemu zjawisku. Znowu by się poślizgnął na lodzie, gdyby tym razem nie spojrzeć w dół w odpowiednim czasie. Odetchnął wtedy spokojnie i spojrzał przed siebie, na to ogromne drzewo. Przejeżdżał po mim wzrokiem, zastanawiając się jak to możliwe, że jest w lodzie? To nie jest codzienny, ani nawet naturalny widok. Kiedy jego oczy dotarły do najniższej gałęzi, postawił niekontrolowanie jedną nogę w tył. Patrzył na nią zszokowany, a w środku odczuł strach przed nieznaną istotą. Nie wyglądała na normalną, a co dopiero na człowieka. Szare długie włosy i w również w podobnym kolorze skóra. Mężczyzna patrzył jeszcze chwilę stojąc w bezruchu, ale musiał się przełamać. Stawił kilka pierwszych kroków oddychając równomiernie dla uspokojenia nerwów. Nie wiedział kim jest, więc uznał ją za przybysza z kosmosu. Odetchnął jeszcze raz by zaraz móc w końcu do niej przemówić.

- Kim jesteś? - jego głos wydał się dla niego cichy - za cichy. Jednak poskutkowało, gdyż kobieta przed nim powoli zaczęła opuszczać głowę, by spojrzeć na rozmówcę. Mężczyzna na dole od razu ujrzał jej świecące oczy w szaro-niebieskim kolorze. Otworzył lekko usta, ale szybko je zamknął, kiedy ujrzał również jej znamiona w różnych miejscach jej twarzy. Przełknął ponownie ślinę. - Nazywam się Steve Rogers, również znany jako Kapitan Ameryka. - nie spuszczał z oczu napotkanej dziewczyny. Nie mógł tego zrobić, gdyż nie wiedział do czego może być zdolna lub jakie ma zamiary. Gdyby chciała na przykład wszystkich pozabijać, to będzie musiał ją zatrzymać choćby nie wiadomo co. 

Postać przed nim zeskoczyła z gałęzi, lądując na ziemi. Ta zaczęła jednak pokrywać się lodem, gdy tylko jej żelazne buty jej dotknęły. Steve odsunął się o krok do tyłu, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Przecież takie rzeczy dzieją się w bajkach opowiadanych na dobranoc. Gdy tylko postać przed nim zaczęła iść powoli w jego stronę, zacisnął ręce w pięści. Nie spuszczał oczu z kobiety. Nie miał nic przy sobie by z nią walczyć. Była coraz bliżej, a chłopak nie wiedział czy zacząć walkę, czy może jednak chwilę poczekać. Jednak gdy stał zaledwie dwa metry od niej, coś jakby go zainteresowało. Zaczęło bić od niej lekkie światło, czego w ogóle nie zrozumiał. Tylko coś było nie tak. Jeszcze przed chwilą padał na niego deszcz, a w tej chwili nic. Myśląc, że pewnie tylko przestał padać, spojrzał powoli do góry. Prawie odskoczył. Nad nim znajdował się cienki lodowy "daszek" chroniący go przed deszczem. Powoli spojrzał jeszcze raz na kobietę, która stała w deszczu i patrzyła na niego swoim zimnym spojrzeniem.

- Woda. - podniosła swoje ręce na wysokości swojego brzucha, by poczuć zimne krople deszczu. Mężczyzna patrzył na nią z niezrozumieniem. 

Spojrzał jeszcze raz w górę na lodowe zadaszenie, które latało nad nim. Myślał że może się na niego zawalić, ale nie mógł odejść spod niego. Spojrzał ponownie na nią, która teraz stała prawie obok niego. Biło od niej chłodem.

- Do zobaczenia, Steve Rogers. - poczuł mocniejszy wiatr ze śniegiem, na co musiał zamknąć oczy. Było to chwilowe. Lecz gdy je z powrotem otworzył, nie było przy nim nikogo. Obrócił się parę razy dla pewności, jednak nikogo nie znalazł. Westchnął, a raczej odetchnął z ulgą, mimo że w środku chciał się jeszcze czegoś o niej dowiedzieć. Nagle przypomniał sobie jej delikatny głos, który w jakiś sposób nie pasował do jej zimnego i zainteresowanego światem nastawienia. Odszedł kilka kroków i znów sobie coś przypomniał, gdy tylko deszcz znów na niego zaczął padać. Spojrzał na lodowy dach, który powoli zaczął zmieniać się w wodę. Teraz zrozumiał coś ważnego - nie chciała go zranić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top