- The truth -

Gdy już rozdzieliliśmy się z klasą i mogliśmy powrócić do swoich domów, Hollandowie zaprowadzili nas na parking. Niestety było to dosyć trudne, gdyż plotki szybko się rozchodzą. Na terminalu było pełno ludzi, paparazzi i telewizji.

- Spokojnie. – szepnął mi do ucha widząc, że trochę się zestresowałam. Przebywanie w centrum uwagi to coś za czym nie przepadam. Wzrok ludzi dookoła skupiających się na mnie i Tom'ie przez to, że idziemy krok w krok. Sporo ludzi patrzy również na świeżą parę idącą za nami, trzymającą się za ręce. Nie spodziewałam się takiego rozgłosu, powinni trochę bardziej uszanować jego prywatność. Tom musi mieć bardzo w życiu ciężko.

Przeszliśmy szybkim krokiem, już z Dominiką chciałyśmy się z nimi żegnać i iść na autobus, jednak chłopacy chwycili nasze walizki i włożyli do bagażnika czerwonego Audi.

- To porwanie? – zaśmiała się Adamczyk.

- Nie pozwolę wam teraz jechać komunikacją miejską. – powiedział Sam spoglądając najpierw na brunetkę, potem na mnie.

- A z resztą księżniczki nie jeżdżą autobusami. – odwrócił się Tom zza fotela kierowcy i uśmiechnął się w naszą stronę. – Wszyscy gotowi? – zapytał. Ja wraz z Dominiką i Sam'em siedzieliśmy z tyłu, Tom zasiadł przy kierownicy, a jego drugi brat na miejscu obok niego.

- Tak. – odpowiedzieliśmy jednym chórem.

- To adres poproszę. – w tej chwili cała ta gwardia z lotniska wybiegła na parking. Tom nie chcąc konfrontacji ruszył gwałtownie z miejsca i zaczął wyjeżdżać z parkingu. Powiedziałam po chwili, trochę przestraszona widząc tyle ludzi biegnących za czerwonym autem.

- Co za zoo. – podsumował Harry.

- Możesz wbić w lokalizację adres Y/N? – spojrzał się na bruneta siedzącego na miejscu pasażera.

- A ty gdzie mieszkasz Dominika? – spytał Harry.

- Dwa piętra nad Y/N. – zaśmiała się brunetka.

Mieszkałyśmy obok siebie przez całe moje życie, jednak dopóki nie zaczęłyśmy chodzić do tej samej klasy nawet o tym nie wiedziałam. Dlatego zwykle razem jeździmy do szkoły, bądź po prostu ona nas zawozi autem. Zazdroszczę jej tego przywileju, ja mam prawko, ale auta to ja nie posiadam. Czasami ja prowadzę jej, ale tylko wtedy gdy muszę odebrać ją z jakiejś imprezy.

- Do jakiego hotelu się wybieracie? – zapytałam z ciekawości. Z chęcią bym mogła ich przenocować, bo mieszkam sama, ale po dłuższym czasie czułabym się niekomfortowo, by trójka mężczyzn spało w pokoju obok.

- Sam coś wybrał. – powiedział Tom uważnie jadąc ulicą. Mijaliśmy właśnie jedną z galerii handlowych. – King Cross? – zaśmiał się najstarszy Holland.

W Londynie stacja metra nazywa się King's Cross, nagrywano tam Harry'ego Pottera i właśnie z tym filmem najbardziej kojarzy się to miejsce. Jednak jakiś człowiek postanowił w taki sposób nazwać galerię handlową. Nic dziwnego, że Brytyjczykom kojarzy się to z podziemnym metrem.

- A nawet nie wiem. – powiedział Sam szukając telefonu. – Jakiś w centrum.

- W centrum? – spytał się nieprzekonany Tom. – Tam będzie najwięcej ludzi.

- No ale sezon wakacyjny minął.

- A jaka ulica? – spytałam.

- Żydowska. – powiedział to z dużą trudnością, ale pokazał mi adres na telefonie i ogarnęłam o co biega.

- On nie jest jakiś duży. Jest trochę ukryty, tam raczej dużo turystów nie chodzi. – powiedziałam, bo dobrze znałam tamtą okolicę. Często chodziłam ścieżkami tej dzielnicy.

- Masz szczęście. – zaśmiał się Tom do Sam'a.

Podróż minęła nam bardzo miło. Chłopak włączył radio, w uszach zadźwięczała mi melodia „Perfect" od One Direction. Kocham ten zespół, to było całe moje dzieciństwo i miło mi się wspomina stare chwile słuchając ich piosenek. Teraz odblokowałam kolejne, od dziś „Perfect" będzie kojarzyło mi się z tym właśnie dniem, a „Live while we're young" z momentem, w którym wpadłam na osobę która właśnie prowadzi to auto.

- And if you like midnight driving with a windows. And if like going places we can't even pronounce. If you like to do whatever you've been dreaming about. Then baby, you're perfect! – na dworze już zrobiło się ciemno, więc klimat był zajebisty. Wraz z Dominiką i Tom'em krzyczeliśmy tekst piosenki na całe gardło, a Sam i Harry wszystko nagrywali.

Szczerze nawet nie ogarnęłam momentu, w którym staliśmy się tak zgraną grupą. Na prawdę. Cieszę się, że tamtego jednego dnia postanowiłam pójść po tą kawę i przypadkiem wpaść na Tom'a. Pewnie gdyby nie oni, ten cały wyjazd byłby totalną klapą. I dzięki mojej niezdarności moja przyjaciółka jest bardzo szczęśliwa. Czy mogłoby być piękniej?

Dojeżdżaliśmy do dzielnicy, w której ja i Dominika mieszkamy. Teraz będę miała paranoję, że ktoś mnie śledzi. Po wyjściu z auta rozejrzałam się dookoła, czy nie ma żadnych dziennikarzy i paparazzi. Na razie teren pusty.

Tom również wysiadł i wyciągnął z bagażnika nasze rzeczy. Dominika oddaliła się z Sam'em, po czym pożegnali się. Ja podeszłam do Tom'a.

- Jest już późno i pewnie głodni jesteście. – zaczęłam. - Może dalibyście zaprosić się na obiad? Ugotuję coś. – zaproponowałam z uśmiechem.

- Ja jestem na pewno na tak. – zgodził się od razu. – Chłopaki! Y/N zaprasza nas na obiad, co wy na to?

- A możemy przyjść. – uśmiechnął się Harry, jednak Sam i Dominika chyba nie chcieli.

- No bo wiecie... - zaczął. – Ja może innym razem. – uśmiechnął się.

- Nie obrazisz się? – zapytała mnie brunetka.

- Na spokojnie. - uśmiechnęłam się szeroko, bo cieszę się, że Dominika w końcu jest taka szczęśliwa.

Wjechaliśmy windą na szóste piętro, ledwo co się do niej zmieściliśmy. Chłopacy zostawili swoje bagaże w aucie, bo po obiedzie jadą do hotelu.

- Numer 117, zapamiętam. – powiedział Tom podczas gdy ja szukałam kluczy w mojej torebce. Popatrzyłam się na chwilę na niego i zaśmiałam się cicho.

- Wygląda trochę jak w psychiatryku. - Harry rozejrzał się wokoło ciemnego korytarza. Śmierdziało tu stęchlizną, a światła mrugały, bo nikt ich nie naprawił od x lat. Raz po raz można było usłyszeć głośne szczekania psów, bądź skrzypiące drzwi sąsiadów.

- Uwierz mi, nie widziałeś polskiego psychiatryka. – powiedziałam wciąż grzebiąc w torebce. – Ha, mam. – powiedziałam sama do siebie, gdy znalazłam kępkę kluczy – do mieszkania, skrzynki pocztowej, klatki schodowej, szafki w szkole, mieszkania Ady i mieszkania Dominiki. Aż się dziwię, że nigdy żadnego nie zgubiłam.

Przez chwilę czułam ich wzrok na sobie o wzmiankę o psychiatryku, ale stwierdziłam, że może uznają to za żart. Może im później powiem całą prawdę. 

- Witam w moich bardzo skromnych progach. – otworzyłam drzwi i dałam im wejść pierwszym. W moim mieszkaniu panował względny porządek, domyśliłam się że Ada musiała mnie odwiedzić niedawno. Mieszkanie było wywietrzone, moje roślinki podlane i pełna lodówka. Kocham tą kobietę.

- Urocze mieszkanie. – powiedział Tom rozglądając się po salonie.

- Tak przytulnie tu. Mieszkasz sama? – zapytał Harry. Temat mojej sytuacji zawsze był dla mnie trudny, jednak nie mogę na zawsze unikać prawdy.

- Tak. – powiedziałam niepewnie. – Od wieku piętnastu lat sama mieszkam. – niepatrząc się na nich, bez emocji, podeszłam do lodówki i zaczęłam wyciągać potrzebne składniki. Chłopaków jakby zamurowało, nic nie powiedzieli. Gdy cisza zaczęła mnie boleć, wyjrzałam zza lodówki i spotkałam ich smutne spojrzenia. Chcieli odpowiedzi, a ja bałam się prawdy.

- Y/N... - podszedł bliżej mnie Tom, ja zamknęłam powoli lodówkę i stanęłam przed nim. – Gdzie twoi rodzice? – zapytał cicho, jakby zbyt gwałtowny ruch mógłby mnie spłoszyć.

- Oni - zaczęłam. Czułam jak łzy zbierają mi się w kącikach oczu. To jest najgorsza część zdobywania nowych przyjaciół. Ta część. Ta część, która od kilku lat podkłada mi kłody pod nogi. Ta część, która sprawiła, że stałam się zepsuta. Ta część, która mnie kiedyś prawie zabiła. Ta część nazywała się prawdą.

Tom i Harry zauważyli, że coś jest nie tak. Przestali zadawać pytania, tylko podeszli jeszcze bliżej i przytulili mnie jak najmocniej mogli. To ciepło, to ciepło bijące od nich to coś czego potrzebowałam jako dziecko i to coś czego moi rodzice mi nigdy nie dali.

Jako małe dziecko nie byłam rozpieszczana przez rodziców. Można by powiedzieć, że mieli mnie głęboko w poważaniu. Byłam dla nich obojętna. Moja mama miała mnie w bardzo młodym wieku. Gdy się urodziłam ona miała zaledwie siedemnaście lat. Była typem imprezowiczki, nigdy nie ukrywała tego, że byłam wpadką. Wręcz mi to wypominała, miała do mnie o to pretensje, że zepsułam jej życie, jakbym miała na to wpływ. Jakby to moją winą był fakt, że była puszczalską dziwką. Ojciec nie był lepszy. Może i kochał moją mamę, ale gdy ja się urodziłam tak samo miał moje istnienie gdzieś. Zamiast zmieniać mi pieluchy i karmić, chodzili wspólnie na melanże I imprezy - ćpanie, palenie, chlanie - to było ich wymarzone życie, a nie jakiś zasrany bachor. Jednak mama nie usunęła ciąży, chciała dostać pieniądze od państwa, które dostała, ale zamiast wydać je na moje utrzymanie wydawała na własne potrzeby. Kiedyś nie powiedziałabym takich słów na swoją matkę. Kochałam ją, bo dała mi życie. Kochałam ją, bo ona miała wspaniałych rodziców, którzy niestety zawiedli w jej wychowywaniu, ale nie popełnili tych samych błędów drugi raz w moim przypadku. Gdyby nie dziadkowie to pięć lat temu nie byłoby mnie tutaj.

 Gdyby nie oni, wtedy 5 maja 2014 roku (dzisiaj mamy wrzesień 2019) zginęłabym w kiblu na stacji paliw, na jakimś zadupiu, tylko przez głupotę mojej matki i ojca. Gdyby nie ich zachowanie nie spędziłabym roku w psychiatryku przez próbę samobójczą. Gdyby nie oni nie miałabym zjebanego dzieciństwa. Ale ruszyłam do przodu. Powiedziałam sobie, że się nie poddam. Nie będę taka jak moi rodzice i nie porzucę najbliższych. Przez rok w szpitalu miałam dużo czasu na przemyślenie tego. Miałam ogromne wsparcie od Ady i dziadków. Odwiedzali mnie. Z każdym dniem żałowałam swoich czynów, bo naraziłam bliskich na załamanie nerwowe. A tego nie chciałam. Nie chciałam, by oni poczuli się przeze mnie tak jak ja poczułam się przez matkę i ojca. Dlatego, gdy leżałam na moim najniższym, bliscy wyciągnęli do mnie rękę i pomogli wstać. Sąd odebrał prawa do opieki  rodzicom i przyznał je dziadkom. I jakoś przeżyłam, jakoś żyję i żyć będę, bo nie chcę umierać. Jeszcze. Chcę żyć, bo mam dla kogo i mam po co. Odnalazłam powód do życia. Moim powodem jest rodzina, zawsze była i zawsze będzie. Nie w 100% biologiczna, ale to nie ma znaczenia. Mimo tych wszystkich świństw jakaś mała część mnie wciąż ich kocha i jest wdzięczna, że dzięki temu co mi zrobili jestem milion razy silniejsza i odporniejsza na wszystko.

- Miałam ciężkie życie. - powiedziałam wciąż w uścisku chłopaków, ocierając łzy.

- Nie musisz nic mówić, jeżeli nie jesteś gotowa. - powiedział Harry.

- Przepraszam cię bardzo Y/N. - Gdy już wypuścili mnie z uścisku Tom wyglądał na złego na siebie. - Nie wiedziałem, że to taki lepki temat.

- To nie twoja wina. - podciągnęłam nosem i otarłam ostatnią łzę. Jesteś silna Y/N, co cię nie zabije to cię wzmocni. Podniosłam się na duchu, zrobiłam kilka wdechów. Ostatni raz, gdy musiałam tłumaczyć tą historię było gdy zaczęłam się przyjaźnić z Dominiką cztery lata temu. Miałam wtedy czternaście lat. To wyznanie było trudne, pamiętam to jak przez mgłę. Teraz jestem już starsza, silniejsza. Dam radę. - Opowiem wam wszystko przy obiedzie. - powiedziałam, po czym oni skinęli głową, a ja zaczęłam przygotowywać coś do jedzenia.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top