9
Nie wiem czy dobrze postąpiłam, wpuszczając Vincenta do swojego domu.
Dziwię się że Rachel sama zaproponowała mi ten pomysł.
Przecież wie, że ten typ jest nieprzewidywalny.
Uśmiech chłopaka momentalnie się poszerzył.
- Nie ciesz się tak, śpisz na kanapie - powiedziałam i zaczęłam iść w stronę domu.
Przechodząc przez bramę, zamknęłam ją od razu za sobą tak, aby nikt z zewnątrz nie mógł jej otworzyć.
- Obawiasz się po tamtej sytuacji? Spokojnie, ze mną będziesz bezpieczna - Vincent zaśmiał się.
- Nie byłabym tego taka pewna, a teraz, przymknij się choć na chwilę - powiedziałam wchodząc do domu.
Chłopak ściągnął swoje czarne glany i zaczął wędrować za mną po całym domu.
Pokazałam mu gdzie jest kuchnia, jadalnia, łazienka, toaleta i na końcu salon, w którym miał spać.
- A twój pokój? - zapytał z zaciekawieniem.
Westchnęłam.
- Idziesz schodami na górę, skręcasz w prawo i idziesz prosto do drugich drzwi. Jak będziesz czegoś chciał to możesz po mnie przyjść - powiedziałam po czym zostawiłam Vincenta w salonie i poszłam po jakieś koce.
- Rachel, jesteś pewna że dobrze zrobiłyśmy? - zapytałam wchodząc do pokoju przyjaciółki.
Dziewczyna powoli szykowała się do snu.
- Myślę że tak, dlaczego pytasz?
- Mam pewne obawy. Nie znamy go w ogóle i pozwalamy na nocowanie w naszym własnym domu? To nie ma sensu.
- W sumie masz rację... Ale nie wygląda na jakiegoś przestępcę - odrzekła Rachel.
Tak... Pozory jednak mylą.
- Dobra, mogę pożyczyć twój szary koc? Mój zapewne jest w praniu.
- Spoko. Tylko nie siedź dzisiaj do późna bo nie wstaniesz do pracy.
Kiwnęłam głową i wyszłam z pokoju zamykając za sobą drzwi.
Z miękkim kocem w ręku zaczęłam schodzić po schodach które cicho skrzypnęły i przeszłam do salonu w którym Vincent zdążył się już zadomowić.
Chłopak leżał rozwalony na kanapie z pilotem w ręku i oglądał telewizję.
Nie odzywając się rzuciłam koc prosto na chłopaka.
- Miłej nocy życzę - powiedziałam po czym poszłam pod prysznic.
- Mam nadzieję że nie zginę tej nocy - powiedziałam cicho do siebie żartobliwie aby trochę się rozluźnić.
Gdy znalazłam się w łazience, wyciągnęłam z szafki swoją piżamę i rzuciłam ją na umywalkę.
Naprawdę muszę pójść wcześniej spać, po tym całym dniu jestem okropnie zmęczona.
Przez dłuższą chwilę myślałam nad opuszczeniem jednego dnia pracy, mogłabym wtedy porządnie wypocząć ale ostatecznie odrzuciłam ten pomysł.
To moja nowa praca, nowy szef, nie powinnam już na samym początku prosić się o złą opinię.
Tym bardziej nie chcę być zwolniona. Ta praca dosłownie spadła mi z nieba, nie muszę robić tam nic szczególnego, no, oprócz użerania się z fioletowowłosym psychopatą, a płacą za to zadowalającą sumkę.
Nie chcąc dalej tracić czasu na staniu przy lustrze, odkręciłam wodę a z prysznica momentalnie zaczęła lecieć ciepła woda która po zetknięciu z moim ciałem sprawiła, że jeszcze bardziej poczułam się senna.
Po 10 minutach, w pełni gotowa do snu, rozczesałam swoje włosy, przygotowałam dla Vincenta czysty ręcznik i cicho wyszłam z łazienki.
Chłopak jeszcze nie spał.
- Wybacz ale tej nocy będziesz musiał spać w dżinsach - powiedziałam po chwili.
Na jego nieszczęście ani Rachel, ani ja, nie miałyśmy w swojej szafie żadnej męskiej piżamy którą mogłybyśmy pożyczyć Vincentowi.
- W porządku. Jakoś sobie poradzę - odrzekł patrząc w moją stronę z uśmiechem który po chwili odwzajemniłam.
Głupio mi to przyznać, ale uśmiech to on ma niepowtarzalny.
Jest taki miły i ciepły... Choć czasami przesadza.
Odwróciłam się i podeszłam pod same drzwi wejściowe by sprawdzić czy są dobrze zamknięte a następnie powędrowałam schodami do góry, prosto do mojego pokoju i łózka.
Właśnie tego było mi trzeba.
Cisza i spokój.
Nakryłam się kołdrą i nastawiłam budzik w telefonie na godzinę 10.45.
Spokojnie powinnam wyrobić się do pracy. Chyba że zaśpię a Rachel mnie nie obudzi...
▪▪▪
Zamknęłam oczy.
Jeszcze przez chwilę myślałam o Vincencie i o tym, co dzisiaj zobaczyłam.
Próbowałam sobie wmówić to, że to nie on zabił te dzieci.
Chwilami naprawdę zaczęłam w to wierzyć ale później znowu przypominał mi się widok młodych ciał, które były chowane do wnętrz animatroników właśnie przez Vincenta.
W trakcie długiego rozmyślania zapadłam w sen i nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam.
Wszystko byłoby idealne gdyby nie dziwne dźwięki dochodzące z korytarza które mnie wybudziły.
Słyszałam kroki, były ciężkie i równomierne.
Brama oraz drzwi z domu były dokładnie zamknięte więc włamanie od razu odpada.
Jeszcze nie wybudzona zerknęłam na elektryczny zegarek który wskazywał godzinę 6.66.
Zaraz... O co tu chodzi?
Z obawą przekręciłam się na łóżku lecz zaraz zamarłam.
Ktoś stał przy moim łóżku.
Z pulsującym ciśnieniem spojrzałam lekko do góry.
Vincent wpatrywał się we mnie swoimi pustymi oczami, w ręku trzymał nóż który był cały we krwi, tak samo jak ciuchy chłopaka.
Coś zmusiło mnie do spojrzenia w ciemny korytarz.
W ciemności dostrzegłam martwe ciała dzieci a tuż obok nich Rachel.
Ona również nie żyła.
Chłopak po chwili się uśmiechnął.
- Jesteś naiwna - powiedział szeptem po czym zadał mi bolesny cios.
Mimo iż wiedziałam że nadal śnię – mogłam się tego domyśleć chociażby po tym, gdy zobaczyłam tą dziwną godzinę na zegarku, nie mogłam się wybudzić. Do tego czułam wszystko, cały ten ból, jakby działo się to na prawdę.
Chciałam już otworzyć oczy i znowu znaleźć się w swoim prawdziwym pokoju lecz moje prośby niczego nie dały.
Byłam skazana na piekielne męki których źródłem był sam Vincent.
Za każdym pieprzonym razem z rozbawieniem patrzył mi prosto w oczy kiedy zatapiał w moim ciele swoje ostrze.
Jesteś naiwna.
N a i w n a.
Po jakimś czasie zatonęłam w mroku, przez chwilę nie widziałam ani nie słyszałam niczego.
Nie trwało to długo, ponieważ nagle obok mnie rozległ się znajomy dźwięk.
Podskoczyłam na łóżku cała zlana potem po czym prawie rzuciłam się na telefon by wyłączyć budzik.
Po chwili namysłu ponownie się położyłam i zaczęłam rozmyślać o tym, co w pewnym sensie przeżyłam tej nocy.
Kładąc głowę na poduszkę, zorientowałam się że wszystko mnie boli, jakbym całą noc spała na kamieniach lub na czymś bardzo nie wygodnym.
Na szczęście czułam się wypoczęta.
Z niechęcią wstałam z łóżka i stanęłam na środku pokoju.
Wszystko wydawało się być w porządku.
Chyba w porządku...
Wskakując w miękkie, jednorożcowe kapcie, postanowiłam zajrzeć do Rachel lecz o dziwo nie zastałam jej w swoim pokoju.
Pewnie wstała ode mnie wcześniej, co do niej wcale nie podobne i może siedzi w salonie lub w kuchni.
Zakładając na siebie szlafrok, powoli zaczęłam schodzić po schodach ktore zaprowadziły mnie na dolne piętro domu.
W salonie też nikogo nie było, natomiast z kuchni dochodziły jakieś odgłosy.
Uradowana stanęłam w wejściu do pomieszczenia i od razu się załamałam.
Dlaczego z samego rana muszę na niego patrzeć?
- Dobrze się spało? - zapytał Vincent widząc mnie w przejściu.
- Idealnie - odpowiedziałam sarkastycznie. - Błagam, ubierz coś na siebie - dodałam odwracając szybko głowę w inną stronę.
Chłopak siedział w samych bokserkach przy stole z tostem w ręku.
- Zawstydzam cię? - zapytał po chwili.
- Nie, tylko... Nie jestem przyzwyczajona do takich widoków - odrzekłam ukrywając swoje rumieńce.
- Niedługo się przyzwyczaisz - powiedział uśmiechając się na co tylko prychnęłam.
- Wiesz gdzie jest Rachel? - zapytałam.
- Nie, ale tam masz od niej kartkę a tu parę tostów ode mnie, abyś znowu nie zemdlała w pracy z powodu nie jedzenia śniadania - odpowiedział wysyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Tak... Szkoda tylko że to właśnie dzięki tobie straciłam przytomność.
- Dzięki - mruknęłam przymykając oczy po czym się odwróciłam.
Spojrzałam na lodówkę i na kartkę, która była do niej przyczepiona.
Odpięłam od papieru magnes i zaczęłam czytać zawartość małej, różowej kartki.
,,Wyszłam dziś wcześniej, miałam coś do załatwienia.
Zaopiekuj się Vincentem!
Będę wieczorem.
Rachel~''
Mam nadzieję że chłopak nie przeczytał tej kartki, a szczególnie tego drugiego zdania.
Szybkim ruchem zgniotłam papier w dłoni i wyrzuciłam do kosza.
Muszę zacząć się przygotowywać do pracy.
▪▪▪
Gotowa stanęłam tuż obok bramy.
Była godzina 11:50 a Vincent nadal nie wyszedł z domu. Z MOJEGO DOMU.
Nerwowo zaczęłam lekko tupać nogą. w chodnik gdy nagle chłopak pojawił się w drzwiach.
Spojrzał na niebo i poprawił kołnierz swojej fioletowej koszuli.
- Widzę że naprawdę kochasz ten kolor - powiedziałam zbliżając się do Vincenta. Z kieszeni bluzy wyciągnęłam swoje klucze po czym zamknęłam drzwi.
- Mam wrażenie że już od kołyski jest ze mną powiązany - odrzekł Vincent wymijając mnie.
Za 10 minut powinniśmy być w pracy.
Idąc pieszo, nie zdążymy pojawić się tam na czas.
Nawet gdybyśmy poszli na skróty i wybrali wcześniejszą drogę przez las.
- Zamówię taksówkę - westchnęłam po czym chwyciłam swój telefon.
- Nie ma takiej potrzeby, możemy przejść tajemnym przejściem i od razu znajdziemy się pod pizzerią - chłopak zaśmiał się.
- Dzięki ale już mi wystarczy tych twoich skrótów - powiedziałam z uśmieszkiem po czym wybrałam numer do zaufanego taksówkarza.
Gdy wreszcie odebrał, podałam szybko swój adres i poprosiłam o jak najszybsze przyjechanie pod mój dom.
Zostało nam niewiele czasu a szef na pewno nie ma zamiaru na nas czekać.
Po paru minutach na ulicy przed domem zjawiła się nasza wyczekiwana taksówka.
Z pośpiechem weszłam do samochodu i zapięłam pasy.
Tu też poprosiłam o szybki dojazd pod wskazane miejsce, czyli pod pizzerię.
Najbardziej zależało mi na tym, aby nikt z pracowników pizzeri, na przykład Mike lub Scott, nie widział mnie razem z Vincentem.
Mogli by wtedy pomyśleć że się do siebie zbliżyliśmy, z resztą, nie oszukujmy się, w ciągu tego jednego dnia wystarczająco zbliżyłam się do Vincenta i wcale nie czułam się z tym źle, chociaż powinno być odwrotnie.
Jeśli chodzi o Vincenta, chwilami naprawdę sądziłam że jest nawet w porządku i da się go lubić.
On jest mordercą.
No tak. Ta myśl nigdy mnie nie opuszczała chociaż chciałam o tym zapomnieć.
Ale nie potrafiłam.
Nie da się o tak zapomnieć o tym, co się widziało, co było tak bardzo tragiczne, brutalne.
W pewnym momencie Vincent dotknął mojego ramienia.
W ciągu jazdy tak bardzo zapatrzałam się w krajobraz za oknem, że nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się na parkingu tuż pod pizzerią.
Z etui telefonu wyciągnęłam pieniądze i nie czekając na resztę wyszłam z pojazdu.
Zegarek w telefonie wskazywał godzinę 12:10.
Cholera, teraz wszyscy się zorientują że przyszlam do pracy spóźniona, i do tego z Vincentem, przed którym mnie tak bardzo ostrzegano.
- Szef kara za spóźnienia? - zapytałam czekając aż chłopak dorówna mi kroku.
- No co ty, od razu wywala z pracy.
- Mam to uznać za żart?
Z obawą popchnęłam drzwi budynku po czym weszliśmy do środka.
Zaczęłam modlić się w duchu o to, aby szef za bardzo się na nas nie wkurzył.
Gdy weszliśmy do środka, trafiliśmy w ogromny tłok.
Wszyscy stali w małych grupkach i przysłuchiwali się jakiejś awanturze.
Od razu rozpoznałam głos szefa, momentalnie moje serce zaczęło bić szybciej.
Gdy tylko zbliżyliśmy się do mężczyzny, dostrzegliśmy Jeremiego. Stał przed nim ze spuszczoną głową i bez słowa wysłuchiwał jego krzyków.
- Przykro mi Jeremy, ale nie mogę sobie pozwolić na takie coś. Zabierz swoje rzeczy i wracaj do domu. A jutro... Nie przychodź do pracy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top