8

Godzina 21:30

Co ja właściwie robię?
Mike zaczyna pracę o północy, może uda mi się wrócić po cichu do pizzerii i dotrzymać mu towarzystwa.
Vincent pomyśli że już mnie tu nie spotka i pójdzie do domu.

Bałam się.
Już dawno zdążyło się ściemnić i wszystkie ulice były zalane mrokiem.
Zestresowana powoli zaczęłam iść w stronę Vincenta który nadal stał pod ścianą budynku bawiąc się swoim nożem.
Kiedy dzieliło już nas tylko kilka metrów, chłopak spojrzał na mnie uradowany.

- Myślałem że się już nie zjawisz - powiedział.

- Skąd wiesz gdzie mieszkam?

- Przechodziłem sobie koło twojego domu i pomyślałem że na pewno mieszka w nim taka ładna dziewczyna jak ty.

- Skończ już, proszę. Śledziłeś mnie?

Chłopak odgarnął swoje włosy do tyłu.

- Nie denerwuj się tak. Przejrzałem tylko twoje papiery które wypisałaś i dałaś szefowi.

Przez chwilę patrzałam na chłopaka pytającym wzrokiem. Później wreszcie zrozumiałam o co chodzi.
Fakt, w papierach musiałam podać wszystko.
Swoje imię i nazwisko, adres zamieszkania, numer telefonu i inne takie rzeczy.

- No dobra, ale skąd wiesz o moim zamiłowaniu do rysowania? - zapytałam.

- Zalecam opuszczanie rolet w swoim oknie. Naprawdę dużo można przez nie zobaczyć - odpowiedział z dziwnym uśmieszkiem.

- Jesteś chory. Dlaczego się do mnie w ogóle przyczepiłeś? Czego ty ode mnie chcesz?

- Niczego. Zainteresowałaś mnie swoją osobą.

- W takim razie, nie możesz normalnie podejść i zagadać tylko ciągle mnie śledzisz i natarczywie dręczysz? - wyrzuciłam z siebie.

Uśmiech z twarzy Vincenta momentalnie zniknął.

- Normalnie? - powtórzył na co przewróciłam oczami.

Dość tego.

- Wracam do domu - mruknęłam.

Zwróciłam się ku latarni pod którą zostawiłam swój rower lecz po chwili znieruchomiałam.
Nie było go tam.
Przerażona podbiegłam do słupa i zaczęłam go okrążać licząc na cud.

- Cholera, Vincent - warknęłam spoglądając na chłopaka. - Gdzie on jest?!

- Dlaczego mnie o to pytasz? Nie wiem - powiedział ukrywając uśmiech.

- Nie widziałeś może kogoś przypadkiem pod pizzerią?

- Widziałem masę ludzi.

Westchnęłam. Wiedziałam że Vincent w cale mi nie pomoże więc jestem zdana tylko i wyłącznie na siebie.

Zaczęłam okrążać cały budynek co okazało się totalnie niepotrzebne.
Wróciłam na przód pizzerii.
Vincent nadal stał, a raczej siedział na pobliskim trawniku i wpatrywał się w niebo na którym zaczęły pojawiać się lśniące gwiazdy.

- Pójdę pieszo. Mam nadzieję że nie masz nic wspólnego z tą sprawą - powiedziałam mierząc chłopaka wzrokiem.

Vincent podniósł dłoń i przyłożył ją sobie do klatki piersiowej.

- Masz moje słowo.

Podejrzliwie wyminęłam Vincenta i bez słowa zaczęłam iść w stronę domu.
Rachel w końcu zacznie się martwić.

Idąc, po paru chwilach usłyszałam za sobą równomierne kroki.

- Dlaczego nie wracasz do domu? - zapytałam nadal patrząc przed siebie.

- Odprowadzę cię, będziemy mieli okazję poznać się lepiej - odpowiedział Vincenta po czym przyspieszył i zaraz znalazł się obok mnie.

- Nie lubię opowiadać o sobie - powiedziałam licząc na to że chłopak odpuści sobie ten zbędny temat.

- To może ja coś powiem? - zaproponował Vincent zbliżając się do mnie jeszcze bardziej.

- A może opowiedziałbyś mi troche o Freddy Fazbear Pizza?

Chłopak zamyślił się na chwilę.

- Hmm... Czy będzie mi się to opłacało? - zapytał po czym widząc moją minę, zaczął mówić.
- Cały interes rozwijał się rewelacyjnie. Cały czas odwiedzali nas klienci którzy następnie polecali nas innym.
Lecz pewnego dnia wszystko się zepsuło.
Z miejscowej pizzerii zniknęły dzieci a ich Ciał nigdy nie znaleziono.

- Ile ich zaginęło?

- Liczba wzrosła do pięciu. Podejrzanego aresztowano i przedstawiono mu zarzuty. Z czasem uznano te dzieci za zmarłe. Teraz, pizzerii grozi zamknięcie i mają ją zamknąć z końcem roku.

- Rozumiem... - powiedziałam nieco zaskoczona tym, co właśnie usłyszałam.
Przez moment tkwiła w mojej głowie straszna myśl.
Czy osobą która zabiła te dzieci jest... Vincent?

- Co się stało z mordercą?

- Tak jak już wspominałem. Podejrzany usłyszał zarzuty i wylądował w więzieniu. Do dzisiaj tam przesiaduje - odparł Vincent.

Nagle uderzył mnie lodowaty podmuch wiatru, zachwiałam się i rozejrzałam dookoła.
Przed nami rozciągał się ogromny las.
Czekałam, aż wiatr trochę ucichnie, ale najwyraźniej nie zamierzał przestać wiać.

- Chyba nie chcesz wchodzić w głąb tego lasu, prawda? - zapytałam.

- Jeśli tego nie zrobimy i wybierzemy inną drogę, w końcu dotrzemy na autostradę wędrowanie po autostradzie nocą nie jest dobrym pomysłem.

Jakby nie patrzeć, to chodzenie nocą po ciemnym lesie z taką osobą jak Vincent nie jest ani trochę bezpieczniejsze.

- Ewentualnie przywiążę cię do drzewa i zostawię - dodał po chwili cichym głosem.

- Słucham? - spojrzałam na Vincenta z pobladłą z wrażenia twarzą na co on zaśmiał się.

- Żartuję. Chodźmy już.

Oczarowana tą mroczną atmosferą, postanowiłam w końcu podążać za chłopakiem.
Tak bardzo chciałabym być już w domu.
Tak bardzo chciało mi się spać.

- Wiesz coś może o wypadku w pizzerii? - zapytałam. - Wydarzył się on podobno parę ładnych lat temu.

- Chodzi ci o ugryzieniu przez animatronika?

Mimo iż nie wiedziałam czy o ten wypadek dokładnie chodzi, kiwnęłam głową.

- Doszło do tego pewnego dnia. Jakiś dzieciak, który był wielkim fanem lisiego robota, podszedł do niego zbyt blisko i wtedy stało się to. Nie wiedzieć dlaczego, szczęki Foxiego wylądowały prosto na jego głowie. Ofiara, mimo iż utraciła znaczną ilość krwi i kawałek mózgu, przeżyła.

Wtedy coś mnie dotknęło.

Drgnęłam i gwałtownie wciągnęłam powietrze czując jak Vincent obejmuje mnie ramieniem.

- Wystraszyłem cię, co? - zapytał troskliwie.

- Wcale - mruknęłam próbując ukryć swój niepokój który czułam po usłyszeniu słów chłopaka.

- Coś jeszcze chcesz wiedzieć o pizzerii czy mogę już opowiadać o sobie? - zapytał z nadzieją na co wzruszyłam ramionami.

Chłopak zaczął coś mówić lecz po chwili słuchania go zatopiłam się we własnych myślach.

Dlaczego Foxy zaatakował te dziecko? Jaka była tego przyczyna?

Awaria w mechanizmie robota?

Niedopilnowanie przez dziennych stróży?

Jest tyle sensownych opcji ale żadna nie potrafiła do mnie dotrzeć.

To wszystko wydawało się dla mnie jakby było nie realne.

Dlaczego robot stworzony specjalnie dla najmłodszych mógł spowodować takie nieszczęście?

Z zamyślenia wyrwał mnie oczywiście nikt inny niż Vincent który nagle o coś zapytał.

Na moje nieszczęście nie usłyszałam jego pytania i nie wiedząc co odpowiedzieć, kiwnęłam tylko głową.

Chłopak kontynuował.

- Co myślisz o Mike'u?

- Jest w porządku. Dlaczego pytasz?

I wtedy mnie olśniło. Wspomnienie o Mike'u nagle uświadomiło mi coś strasznego.

Pierwszego dnia w pracy, w pomieszczeniu dla nocnych stróży, Mike ściągnął czapkę by odgonić od siebie latające kłębki kurzu. Przy tym odsłonił swoją bliznę na głowie.

Vincent powiedział, że ofiara mimo tak dużych obrażeń przeżyła.

Czyżby... ofiarą tego wypadku był... Mike?
W zasadzie to tłumaczył się małym wypadkiem w dzieciństwie. Czy właśnie to miał na myśli?
Może to po prostu zwykłe nieporozumienie.

A nawet gdyby to prawda, nie powinnam się tym interesować.
Na miejscu Mike'a pewnie źle bym się czuła ukrywając tak przykre wspomnienie.

Próbując nie zagłębiać się już w sekrety chłopaka, zdałam sobie sprawę z tego, że moja ciekawość jest niestety silniejsza.

Kiedyś go o to zapytam.
Mam tylko nadzieję że nie zrozumie mnie źle.
Mike jest jednym z najnormalniejszych chłopaków jakich znam i głupio by było gdybym weszła z nim w jakikolwiek konflikt.

Nagle oślepiło mnie jakiś blask.
Vincent momentalnie przestał mówić.
Spoglądając przed siebie ujrzeliśmy dwa świecące światła samochodu.

- Gliny - powiedział nerwowo Vincent po czym zaczął się rozglądać dookoła, szukając jakiejś dobrej kryjówki.

Zanim zdążyłam odpowiednio zareagować, zostałam objęta przez chłopaka i po chwili wylądowaliśmy w gęstych krzakach.
Ich ostre kolce rosnące na gałęziach bez problemu pozostawiły po sobie liczne zadrapania i ranki na naszych ciałach.
Vincent jeszcze bardziej przygniótł nas do chłodnego podłoża i skupiony zaczął obserwować radiowóz który powoli przejeżdżał obok nas.
Widocznie nas nie zauważyli.

Gdy samochód zniknął w ogromnym labiryncie drzew, odetchnęłam z ulgą.
Chwiejnym ruchem wstałam z ziemi otrzepując się z resztek gałęzi i trawy.

- Czy ciebie kompletnie powaliło? Co to miało w ogóle znaczyć?! - krzyknęłam.

- Gdyby nakryli nas samych w lesie o tej godzinie to mielibyśmy przechlapane.

- Odwieźliby nas może do domu!

- Nie sądzę.

Po chwili wpatrywania się w chłopaka zapytalam:

- Vincent, czy ty masz problemy z policją?

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- Odpowiedz - mruknęłam.

Fioletowowłosy westchnął.

- Nie mam żadnych problemów.

- Doprawdy? Gdybyś nie miał, to nie zareagowałbyś tak panicznie widząc zwykły patrol policji!

- Powiedziałem że nie mam żadnych problemów, rozumiesz?! - Vincent krzyknął na mnie takim tonem że aż przeszły mnie ciarki.

Wystraszona postanowiłam nie kłócić się z nim już więcej i zaczęłam iść przed siebie zostawiając Vincenta w tyle.
Miałam na dzieję że wreszcie mnie zostawi i zawróci ale ten nadal dotrzymywał mi towarzystwa.

▪▪▪

Przez całą drogę powrotną do domu nie odezwałam się ani słowem.
Miałam wrażenie że całkowicie się wyciszyłam.
Nawet moje kroki stopniowo ucichły i mogłam słyszeć tylko szybkie bicie swojego serca.

Vincent też ucichł.
To wszystko sprawiło że poczułam się dziwinie.

Gdy wreszcie znaleźliśmy się pod moim domem, dostrzegłam Rachel która już wyczekiwała w oknie mojego powrotu.

- No to... Dzięki za odprowadzenie do domu - powiedziałam niepewnie.

- Gdzie tak długo byliście? Wystraszyłam się że złapała was straż miejska - powiedziała Rachel wychodząc w szlafroku przed dom.

- Dlaczego mieliby nas zatrzymać? - zapytałam.

- Po zaginięciu tych dzieci, tutejsza policja i straż miejska postanowiły wprowadzić zakaz wędrowania po mieście po godzinie 23.00.

Zrobiło mi się głupio.
Vincent faktycznie mówił wtedy prawdę.
Nie potrzebnie tak naciskałam.
Gdyby nie to, nie pokłóciłabym się z nim.

- Do jutra - powiedziałam do chłopaka bez większych emocji i przekroczyłam bramę wejściową.

- Tequila, a co z Vincentem? Czemu w ogóle przyszliście pieszo? - szepnęła blondynka.

- Zabrali mi rower, a on może spokojnie wracać do siebie - powiedziałam.

Rachel spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.

- Jeśli go złapią, to zostanie zatrzymany - powiedziała po chwili.

Wzruszyłam ramionami dając do zrozumienia dziewczynie że mało obchodzi mnie to czy Vincent wpadnie w kłopoty czy też nie. W sumie, trochę adrenaliny mu nie zaszkodzi.

- Z resztą, zostawienie go o tej porze samego to nie jest dobry pomysł - dodała.

- Czy ty mi coś sugerujesz?

- Niech u nas przenocuje, mamy wolną kanapę w salonie i parę kocy. A rano przynajmniej będziesz miała z kim iść do pracy - odrzekła Rachel z uśmiechem.

- Uknuliście to - przeleciało mi przez głowę.

- Przecież wiesz jaki on jest. Dziwny. Nie chce z nim mieszkać pod jednym dachem - powiedziałam.

Jeśli coś zniszczy albo odwali coś dziwnego to nie daruję mu tego, słowo.

- To tylko jedna noc. Postaw się w jego sytuacji. Wróciłabyś sama do domu narażając się na zatrzymanie przez patrol?

Po chwili namysłu westchnęłam ciężko i odwróciłam się do tyłu.

Vincent powolnym krokiem zdążył już oddalić się od naszego domu o parę metrów.

Z krzywym uśmiechem podbiegłam szybko do chłopaka i złapałam go za ramię.

- Zapraszam do mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top