7
Będąc w kuchni poproszono mnie o udekorowanie urodzinowego tortu i zapalenie na nim świeczek.
W pewnym momencie chciałam wymknąć się na chwilę z pomieszczenia aby poszukać przyjaciółki. Ona na pewno zechce mi pomóc. Będziemy mogły też spędzić że sobą trochę czasu i chwilę porozmawiać.
Poprosiłam o krótką przerwę i nie czekając na odpowiedź wyszłam z kuchni.
- Dokąd to się wybierasz? - zapytał Vincent stojący pod ścianą ze skrzyżowanymi rękoma.
Widocznie stał tu cały czas od tamtego niezręcznego wydarzenia.
- Idę po Rachel - odpowiedziałam.
Vincent zaśmiał się.
Ignorując kompletnie chłopaka zaczęłam krążyć po pizzerii.
Przechodząc koło toalet zapełnionych przez wesołe dzieciaki, w oddali dostrzegłam Rachel.
Zaczęłam dokładniej przyglądać się jej i jakiejś osobie która szła tuż obok niej.
To Jeremy.
Rozmawiali ze sobą i śmiali się razem. Blondynka wyglądała na bardzo szczęśliwą.
Stojąc w ukryciu postanowiłam po prostu nie psuć im dobrego nastroju i skazałam się na współpracę z Vincentem.
- Po prostu go olewaj - powiedziałam cicho do siebie wracając do kuchni.
Chłopak już w niej czekał.
Wiedziałam, że unikanie jakiegokolwiek kontaktu z Vincentem będzie trudne, wręcz prawie niemożliwe.
- Przydała by się twoja pomoc, Tequilla - odparł Vincent widząc jak stoję w drzwiach kuchni.
Co z tego że będę go ignorować?
Nie mogę przecież w ogóle się do niego nie odzywać, tym bardziej że to właśnie on zachęca mnie do rozmowy.
- W czym dokładnie? - zapytałam zerkając na kolorowe pisaki cukrowe porozrzucane na drewnianym blacie.
- Trzeba narysować na samej górze tortu podobizny naszych kochanych animatroników - odpowiedział uśmiechając się.
- Nie potrafię.
- Doprawdy? Przecież uwielbiasz rysować i nie brakuje ci talentu artystycznego.
Zatkało mnie.
Skąd on wiedział o moich zainteresowaniach i talentach jakie posiadam?
Spiorunowałam go spojrzeniem.
- Chyba musimy porozmawiać sobie po pracy - mruknęłam po czym złapałam za brązowy pisak.
Na pierwszy ogień pójdzie Freddy.
Vincent natomiast wziął się za Foxiego.
- Nie mogę się doczekać - odrzekł chłopak wysyłając mi dziwne spojrzenie.
Od razu się wzdrygnęłam.
Dlaczego nie ma tu ze mną Rachel?
Nie czułabym się teraz tak bardzo niezręcznie, przebywając z Vincentem.
W ogóle, skąd to uczucie? Dlaczego on tak bardzo wprawia mnie w zakłopotanie?
- Skup się, inaczej nie zdążymy z tym tortem na przyjęcie - odezwał się Vincent po czym chwycił moją dłoń w której trzymałam pisak.
Widząc moje zamyślenie zaczął powoli pomagać mi w rysowaniu Freddiego.
- Trzymaj te łapy przy sobie - sapnęłam po czym odsunęłam się od chłopaka.
- Daj sobie pomóc, daleko tak nie zajdziesz, kochana - powiedział i zaśmiał się.
- Kochana? - mruknęłam marszcząc brwi.
- Wiesz że słodko wyglądasz kiedy jesteś zdenerwowana?
Szybko odwróciłam się w drugą stronę. Ten typ jest straszny, mam wrażenie że wie o mnie wszystko i że jest w stanie prześwietlić każdy milimetr mojego ciała.
Naprawdę podziwiam Scotta za jego cierpliwość i wytrzymałość, dzięki tym cechom udało mu się uwolnić od Vincenta.
Nie zamierzam być gorsza, nie ulegnę temu psychopacie choćby nie wiem co się działo.
Potrzebuje tylko więcej czasu.
▪▪▪
Próbując zapomnieć o Vincencie, zaczęłam kończyć malować robota-niedźwiedzia, a po skończeniu wybrałam Chice.
Z nią będzie o wiele łatwiej.
Chcąc sobie przypomnieć dokładny wygląd animatronika, wyszłam na moment z kuchni i skierowałam się w stronę sceny.
Tam miałam idealny widok na robota i na każdy jego detal.
Wracając do kuchni po kilku minutach z kompletnym obrazem animatronika w głowie,usłyszałam jak jeden z kucharzy chwali za coś Vincenta.
- Tobie też dziękuję, Tequilla. Spisaliście się na medal - powiedział pulchny mężczyzna widząc mnie wchodzącą do pomieszczenia.
Zdzwiona zerknęłam na tort.
Był skończony.
- Teraz wystarczy tylko umieścić na nim dziewięć świeczek a później trzeba je zapalić - dodał wyciągając z szuflady papierowe pudełko.
- Przydałyby się jakieś podziękowania, nie sądzisz? - powiedział cicho Vincent zwracając się do mnie.
- Hmm... Dzięki?
Chłopak odetchnął ciężko.
- Liczyłem na coś innego, ale wrócimy do tego jeszcze.
Mając lekki ubaw z ostatnich słów chłopaka, sięgnęłam po pudełko, wybrałam z nich dziewięć kolorowych świeczek i sięgnęłam do swojej kieszeni spodni po zapalniczkę.
Noszę ją ze sobą od momentu kiedy zapaliłam pierwszego papierosa.
W zasadzie nie jestem zawodową palaczką ale lubię sobie zapalić kiedy jestem zdenerwowana albo po prostu kiedy mi się nudzi.
- Zapalniczka? Od zawsze ją tam masz?
- Myślę, że to moja sprawa, co trzymam w kieszeniach - powiedziałam zapalając każdą świeczkę.
- Zapamiętam sobie to - odrzekł śmiejąc się.
Jego ciągłe śmianie się i uśmiechanie doprowadzało mnie do szaleństwa.
Jak można ciągle chodzić z roześmianą gębą?
▪▪▪
Gdy skończyłam zabawę ze świeczkami, Vincent złapał za metalową blachę na której stał tort i przeniósł go do głównej sali gdzie czekała już na nas gromadka dzieci śpiewająca słynne ,,Sto lat!''.
Gdy tort spoczął na stole, chłopak wyciągnął z kieszeni spodni ostry jak brzytwa nóż, robiąc to tak, aby nikt z dorosłych i dzieci tego nie widział.
- Ty tak zawsze paradujesz z tym nożem? - zapytałam niepewnie widząc ostrze w dłoniach Vincenta.
- Myślę, że to moja sprawa, co trzymam w kieszeniach - odpowiedział.
Prychnęłam śmiechem.
Vincent podzielił tort na równe kawałki a ja rozdałam je wszystkim dzieciakom siedzącym przy stole.
Udało nam się skończyć nasze zadanie.
Akurat zdążyliśmy przed moją przerwą obiadową i mogłam przejść do pokoju dla pracowników.
Wchodząc do kuchni, zabrałam z niej mini pizzę która jakby na mnie czekała i udałam się na lunch.
Przechodząc przez korytarz znowu dostrzegłam swoją przyjaciółkę, tym razem i ona mnie dostrzegła.
Widząc mnie idącą z talerzem pizzy, pomachała do mnie, pożegnała się z Jeremym i podbiegła.
- Co ty taka szczęśliwa? - zapytałam widząc jak dziewczyna prawie skakała z radości.
- Szczęśliwa? Zawsze przecież jestem - odpowiedziała z uśmiechem - Masz teraz przerwę? Możemy wreszcie razem posiedzieć - dodała wchodząc za mną do pomieszczenia.
- Jak ci się rozmawiało z Jeremym? - zapytałam zajmując miejsce przy stole.
Dziewczyna momentalnie zarumieniła się słysząc to pytanie i przysiadła się do mnie.
- No... Dobrze. Jest całkiem... Fajny - powiedziała zastanawiając się przez chwilę.
- I przystojny? - dodałam śmiejąc się.
- Ej no weź, lepiej powiedz jak tam ci się układa z twoim Vincentem!
- Moim? Bez przesady. Jest wkurzającym typem człowieka, naprawdę - powiedziałam zajadając się pizzą.
- To znaczy?
- Jest po prostu dziwny... Zna moje zainteresowania, chociaż nigdy o nich nie wspominałam w pracy a do tego mam wrażenie że mnie śledzi...
- Śledzi?
- Tak... - mruknęłam chcąc powiedzieć dziewczynie o tym jak widziałam Vincenta w naszym ogrodzie ale w ostatnim momencie powstrzymałam się.
Narazie nie będę o tym wspominać.
- Ale pewnie mi się zdaje - dodałam szybko aby dziewczyna nie zaczęła się czegoś domyślać.
- Podoba ci się - krzyknęła Rachel po chwili wpatrywania się we mnie. - Znam cię już tyle lat i nie uda ci się teraz mnie okłamać.
- Co? Przecież powiedziałam że jest dziwny, jak mógłby podobać mi się ktoś z takim... Charakterem? - zapytałam lekko zawstydzona.
- Może pomożesz mi się zmienić?
Razem z Rachel podskoczyłyśmy słysząc głos za sobą przez co omal nie udusiłam się pizzą.
Szybko zerknęłyśmy za siebie.
Kurwa.
- Co ty tu robisz? - warknęłam.
- Jestem pracownikiem pizzeri więc mam prawo do przebywania w tym pokoju tak samo jak ty - odparł Vincent opierając się o ścianę.
Przez chwilę nie potrafiłyśmy razem z Rachel nic powiedzieć.
Byłam tak bardzo zszokowana tym co się właśnie stało.
- Nie ładnie tak obrażać kogoś za plecami - powiedział chłopak widząc nasze miny które pewnie w tym momencie wyglądały bardzo żenująco.
- Nie obrażałam cię.
Vincent uśmiechnął się.
- Czyli mam to uznać za komplement?
- Nie, stwierdziłam tylko fakty, a teraz proszę, mógłbyś stąd łaskawie wyjść? Chce chociaż przez chwilę nie czuć twojej obecności - powiedziałam tak okropnym tonem że aż zdziwiona Rachel ukradkiem na mnie spojrzała.
Vincent wzruszył ramionami.
- W porządku, ale pamiętaj o naszej dzisiejszej rozmowie - odparł znikając w korytarzu.
- Rozmowie? - zapytała Rachel po czym upewniła się że chłopaka nie ma nigdzie w pobliżu.
- Tak... Muszę sobie coś z nim wyjaśnić - odpowiedziałam wracając na krzesło. - Od tego wszystkiego odechciało mi się nawet jeść.
- Czy to trochę nie dziwne że on zawsze pojawia się w najmniej odpowiednim momencie?
- Wręcz nienormalne, Rachel. Dlatego... Trochę się go obawiam.
- Może zmień pracę? Szefowa szuka kogoś chętnego do roboty więc w każdej chwili możesz się przyjąć.
Przez chwilę zaczęłam rozmyślać o propozycji dziewczyny.
Nie byłam do końca pewna czy to coś da, tym bardziej że Vincent wie gdzie mieszkam.
O każdej porze może przecież zapukać do drzwi naszego domu, nie ucieknę mu wtedy.
- Zgoda - powiedziałam. - Ale jak uda mi się go wreszcie spławić raz na zawsze. Wtedy zwolnię się i zacznę pracować razem z tobą.
- Super! - krzyknęła dziewczyna. - Nareszcie będę miała z kim rozmawiać.
- Wystarczy że ze sobą mieszkamy - powiedziałam śmiejąc się. - Dobra, ja wracam do pracy, nie chcę żeby szef się na mne wściekł.
- W porządku, ja wracam do domu, poczekam tam na ciebie.
Odprowadzając dziewczynę do wyjścia, cały czas rozglądałam się za Vincentem.
Znowu gdzieś znikł i pojawi się pewnie wieczorem, nie potrzebnie mu powiedziałam że muszę sobie z nim coś wyjaśnić.
▪▪▪
Nie mając nic ciekawego do roboty, usiadłam niedaleko świętujących dzieci i patrzałam jak świetnie się bawią. Oczywiście pamiętałam o tym aby nie podchodziły do animatroników stojących na scenie i do Foxiego, który znajdował się w Pirackiej Zatoce.
Nie wiadomo co mogłoby się stać.
Do końca swojej zmiany nie robiłam nic innego tylko sprzątałam. Na stołach czekały na mnie brudne talerze,kubki a po całej podłodze walały się brokatowe konfetti. To wszystko musiałam sprzątnąć do czasu przyjścia kolejnego pracownika, który miał później pracować na nocnej zmianie.
Tym pracownikiem był Mike.
- Cześć Tequilla - usłyszałam gdy zaczęłam zbierać brudne naczynia.
- Hej, wybacz muszę tu trochę jeszcze zostać, czeka mnie masa roboty - powiedziałam łapiąc powietrze.
- Nie ma sprawy, ale wyrobisz się przed północą?
- Myślę że tak, ale dlaczego pytasz?
Mike przez chwilę nie odpowiadał, widziałam że chciał mi coś powiedzieć ale ostatecznie tego nie zrobił.
- Szef nie lubi jak ktoś z dziennej zmiany zostaje tak długo. Pomogę ci w sprzątaniu, dzięki temu będziesz mogła szybciej wrócić do domu.
- Dzięki Mike, wynagrodzę ci to - powiedziałam uśmiechając się po czym oboje zaczęliśmy porządkować pomieszczenie.
Naczynia na szczęście mogliśmy wstawić do ogromnej zmywarki która odrobiła za nas połowę roboty.
- Marnie wyglądasz, źle się czujesz? - zapytał Mike przerywając ciszę.
Potrząsnęłam głową.
- Słyszałem o twoim wypadku, jesteś pewna że wszystko jest ok?
- Straciłam tylko przytomność na chwilę, nic poważnego mi się nie stało.
- Dziś powinnaś dużo wypoczywać po takim osłabieniu.
Jak zabraknie cię w pracy, szef może znowu marudzić że nie ma rąk do roboty.
Westchnęłam ciężko po czym chwyciłam za dużą miotłę i zaczęłam zbierać wszystkie konfetti.
- Nastepnym razem będę ostrożniejsza.
▪▪▪
Gdy podłoga w głównym pomieszczeniu wreszcie lśniła czystością, Mike przeszedł do sterowni i wyłączył wszystkie animatrony.
Ich oczy powoli zaczęły gasnąć a ich kończyny swobodnie opadły.
- To wszystko, mam nadzieję że chociaż trochę udało mi się pomóc - Mike odezwał się zadowolony.
- Trochę? Odwaliłeś ze mną kawał dobrej roboty. Gdyby nie ty, pewnie siedziałabym tu do rana.
- Nie wiem czy bym ci na to pozwolił - chłopak uśmiechnął się krzywo. - Wysłałbym cię do domu, każdy potrzebuje choć trochę odpoczynku. Nawet te animatroniki.
- Dla mnie, mogłyby być zasilane nawet całą noc. I tak nie robią nic innego tylko śpiewają i obracają się w miejscu. To tylko roboty.
- Tak... Tylko roboty...
Słysząc dziwny ton Mike'a postanowiłam nie rozmawiać już o animatronikach.
Ja jakoś też specjalnie nie miałam ochoty na rozmawianie na ich temat.
- Wracaj lepiej do domu, za niedługo się ściemni.
- Spoko, pójdę się tylko przebrać i zaraz wychodzę - powiedziałam omijając chłopaka.
Wszyscy są tutaj jacyś dziwni.
Mike ewidentnie coś przede mną ukrywa, Vincent jest psychopatą, jedynie Scott wydaje się być normalnym.
A no i zapomniałabym o Jeremym.
On też sprawia wrażenie spokojnego i miłego człowieka.
Rozmyślając nad tym tajemniczym miejscem, otworzyłam swoją szafkę i zaczęłam się przebierać.
Wreszcie, po prawie całym dniu mogłam ściągnąć z głowy tą nie wygodną czapkę która zsuwała mi się na czoło przez co miałam ograniczone pole widzenia.
Zarzuciłam na siebie bluzę i przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam marnie, dokładnie tak jak mówił Mike.
Szybko przemyłam sobie twarz wodą i poszłam pożegnać się z chłopakiem.
- Widzimy się jutro - powiedziałam.
- Tequilla.
Zerknęłam na Mike'a.
- Wcześniej, jak wchodziłem do pizzerii, widziałem Vincenta.
Wyglądało to trochę jakby na kogoś czekał.
Wtedy przypomniałam sobie o rozmowie którą sobie na własne życzenie zaplanowałam.
Zrobiło mi się niedobrze.
- Tak... Muszę z nim... Porozmawiać, i dlatego na mnie czeka.
- Uważaj na niego, proszę - odrzekł patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
- Miłej pracy - powiedziałam po chwili i wyszłam z budynku.
Nareszcie mogłam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Rozejrzałam się wokoło ale zaraz ponownie zrobiło mi się słabo.
On tam naprawdę czekał.
Na mnie.
Z uśmiechem na twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top