6

Ciemność

Tylko to mogłam dostrzec.
Co się właściwie stało?
Pamiętam że... Upadłam?
Nie. Zemdlałam w schowku.
Gdy stopniowo zaczęłam się wybudzać, dotarły do mnie jakieś głosy.

Czyżbym usłyszała Rachel?

Co tu się dzieje?

Delikatnie otworzyłam oczy, lecz oślepiający blask lamp zmusił mnie do ich zamknięcia.

- Wszystko jest w porządku - powiedział ktoś tuż nad moją głową.

Vincent?
Zerknęłam na niego.
Chłopak niósł mnie na swoich rękach, prosto do przerażonej Rachel która wręcz wbiegła do biura szefa w którym aktualnie znajdowaliśmy się wszyscy.

- Ty gnoju - warknęła Rachel próbując wyrwać się z rąk szefa i Jeremiego.

- Uspokój się na chwilę, nic jej nie jest - powiedział Vincent. - Musiała na chwilę stracić przytomność.

- Więc, jaki był tego powód? - zapytała blondynka.

Nastała niezręczna cisza.
Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie dziewczyny, mógłby to zrobić tylko i wyłącznie Vincent ale przecież pewnym było to, że nie powie prawdy.
Skłamie aby uratować sobie tyłek i uniknie konsekwencji.

- Rachel? Jak się tu znalazłaś? - zapytałam cicho. Poczułam jak wszyscy skierowali wzrok na mnie.

- Jeremy zadzwonił do mnie z twojego telefonu. Zwolniłam się z pracy i przyjechałam tak szybko, jak tylko mogłam - powiedziała dziewczyna.
- Co się stało, dlaczego zemdlałaś? - dodała.

Resztkami sił szturchnęłam chłopaka dając mu do zrozumienia żeby mnie postawił na podłodze.
Nie chciałam zgrywać nieszczęsnej ofiary losu i postanowiłam stać już na własnych nogach.
Oparłam się o pobliskie biurko, ukradkiem spojrzałam na Vincenta, ten wpatrywał się we mnie porozumiewawczym spojrzeniem.
Gdybym teraz powiedziała wszystkim prawdę i opowiedziała o tych zmarłych dzieciach, ten psychopata zabiłby mnie bez wahania przy najbliższej okazji.

- Nie zjadłam dziś śniadania... Być może dlatego zasłabłam - powiedziałam. Te wszystkie kłamstwa tak trudno przechodziły mi przez gardło.

- No tak... Następnym razem bardziej cię dopilnuję - oznajmiła Rachel. - Ale czujesz się już dobrze? - zapytała.

- Tak, mogę wracać do pracy - mruknęłam.
Byłam już zmęczona i miałam serdecznie dosyć tego miejsca oraz Vincenta przez którego miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Przez chwilę rozważałam nawet myśl o zostawieniu tej roboty i pójścia w cholerę.
Wiedziałam jednak, że nie odniosłoby to żadnego skutku, a Vincent miałby kolejny pretekst do prześladowania mnie.

- Doskonale, taka postawa mi się podoba. Coś mi się zdaje że zostaniesz tu pracownikiem na dłużej - powiedział szef z uśmiechem klepiąc mnie po ramieniu.

Tak... Póki Vincent nie wykończy mnie tutaj psychicznie.

- Szefie... Czy Rachel mogłaby ze mną zostać do końca zmiany? Chciałabym mieć kogoś bliskiego u boku - zapytałam z nutką nadziei w głosie.

Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad swoją decyzją.

- Dobrze, ale to ostatni raz. Nie mogę pozwolić na to abyś chodziła rozkojarzona w czasie pracy razem ze swoją przyjaciółką.

- Rozumiem. Przepraszam za kłopot - powiedziałam po czym zwróciłam się do Jeremiego który stał w kącie pomieszczenia.

- Dzięki że zadzowniłeś do Rachel.

- Nie ma za co, nie mogłem pozwolić aby coś stało się mojemu współpracownikowi - powiedział po czym wszyscy oprócz szefa wyszli z biura.
- Jeśli chcesz, mogę dzisiaj przejąć twoje obowiązki. Dla mnie to żaden kłopot, i tak nie mam nic ciekawego do roboty.

- Nie trzeba. Myślę że tym razem nie umrę podczas pracy - zażartowałam po czym dostrzegłam sylwetkę jakiejś postaci stojącej w mroku.

- Och, tu jesteś, szef wszędzie cię szukał - powiedział Jeremy który od razu rozpoznał stojącą o kilka metrów od nas osobę.

- Zaraz do niego pójdę, lecz najpierw, chciałbym porozmawiać z Tequillą. To bardzo ważne.

Rozpoznałam ten głos, czując dziwną niepewność spojrzałam na czarnowłosego chłopaka.
Wyglądał na zdenerwowanego.

- Pozwól na chwilę - powiedział.

Zostawiając Rachel, Jeremiego i Vincenta w tyle, pobiegłam prosto za chłopakiem.

Wchodząc na główną salę, okrążyliśmy duże stoły które całe były zastawione kolorowymi talerzami i kubkami. Wszystko to było dopełnione licznymi balonami.
Wygląda na to że ktoś zorganizował tu imprezę urodzinową.
Przechodząc niedaleko sceny na której stały 3 animatroniki, poczułam że ktoś mnie obserwuje.
Kątem oka dostrzegłam jak roboty wpatrują się we mnie swoimi sztucznymi oczami.
Nawet Foxy przebywający w swojej Pirackiej Zatoce wyłaniał się zza fioletowej kurtyny pokrytej gwiazdami i obserwował mnie, oraz mojego towarzysza.

Nie zwracajac większej uwagi na niepokojące zachowanie animatroników, ruszyliśmy w stronę wyjścia z pizzerii.
Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, stanęliśmy przy bocznej ścianie budynku.
Spojrzeliśmy na rozciągający się za polami krajobraz.

- O co chodzi, Tequilla?

- O nic - oznajmiłam bez większego namysłu.

- Nie. Coś dzieje się z tobą niedobrego.

- Naprawdę wszystko jest w porządku.

Chłopak pominął te słowa milczeniem. 

- Czy... Czy to ma jakiś związek z Vincentem?

Ogarnęło mnie przerażenie, dlaczego tak bardzo mu zależało na mojej odpowiedzi?

- Skąd ci to przyszło do głowy?

- Ponieważ prawdopodobnie... jesteś jego kolejną ofiarą.

Kolejną ofiarą?
Czyli... Nie tylko mnie tak traktował?
Po chwili bicia się z własnymi myślami rozejrzałam się wokół by sprawdzić, czy nikt nas nie podsłuchuje.

- To nie ważne.

Przeciwnie, było to bardzo ważne i oboje o tym dobrze wiedzieliśmy.

- Musisz mi wszystko wyjaśnić. Chodzi tu o twoje życie, dziewczyno.

Przez chwilę nie odpowiadałam. Bałam się cokolwiek mu powiedzieć.
Nagle chłopak lekko odsłonił kołnierz mojej koszuli.

- Dusił cię? - zapytał poważnie.

Zdziwiona szybkim ruchem dotknęłam swojej szyji.
Była cała obolała i miała na sobie sine ślady palców.
Spuszczając wzrok kiwnęłam głową.

- To on zabił dwójkę dzieci, wpakował je do jakichś animatroników- powiedziałam drżącym głosem.
Wiedziałam że nie uda mi się dalej go okłamywać i wreszcie postanowiłam wszystko wyjaśnić.

- Domyślam się co szef powie, kiedy zobaczy na własne oczy, co się tutaj wyrabia. Bedzie zmuszony do zamknięcia tego całego syfu. Wracając do Vincenta... Wiem coś o jego zachowaniu.

- Co masz na myśli?

- Kiedyś, kiedy pierwszy raz przyjąłem się tutaj do pracy, również mnie nachodził. Dosłownie każdego dnia śledził mnie i zachęcał do nieprzyzwoitych rzeczy. Lecz udało mi się od niego uwolnić, musisz mu po prostu pokazać że nie dasz się mu zmanipulować.

- Ale ja... Nie potrafię. Nie mogę.

- Rozumiem, on naprawdę potrafi być przekonujący ale nie możesz mu ulec.
Skończy się to dla ciebie źle. Uwierz mi.

- Ale szef przydzielił go do mnie i teraz będzie mi towarzyszyć przez jakiś czas. Nie wiem czy będę potrafiła tak po prostu go olać.

- Zrób to dla Rachel. Ona na pewno nie chce cię stracić.

Coś we mnie pękło.
Na wspomnienie o przyjaciółce posmutniałam.
Tak bardzo chciałam jej się zwierzyć, ona pewnie by mi pomogła i coś doradziła. Ale narazie nie chce ją w to mieszać.
Gdyby coś poszło nie tak, ona też mogłaby ucierpieć przez tego wariata.

- Postaram się - powiedziałam chcąc przypomnieć sobie imię chłopaka.
No tak, nadal nie wiem jak on się nazywa.
- Przepraszam że pytam w takim momencie... Jak masz na imię?

- Naprawdę ci się jeszcze nie przedstawiłem? Wybacz - chłopak zaśmiał się. - Ze względu na czerwony telefon i na moją pracę jaką wykonuję, dostałem kiedyś przydomek ,,Phone Guy'', ale wolę jak ludzie nazywają mnie po prostu ,,Scott''. To lepiej brzmi.

- W takim razie, dziękuję Scott za twoją radę.

- Pamiętaj, że jeśli coś było nie tak, możesz od razu zgłosić się do mnie. Pomogę ci w każdej sytuacji.

- Miejmy nadzieję że Vincent szybko sobie odpuści i nie będę musiała dalej przeżywać tu piekła.

- Tak... Miejmy nadzieję - zakończył Scott lecz widać było że wątpił w to, co przed chwilą powiedziałam.
- Wracajmy już do środka. Coś mi się zdaje że zbiera się na deszcz.

Wchodząc do pizzerii zauważyliśmy że od momentu naszego wyjścia, przybyło tu bardzo dużo rodziców razem ze swoimi dziećmi.
Pewnie wszyscy powoli zbierają się na tą całą imprezę urodzinową.

- Coś mi się zdaje że będzie cię tu czekać masa roboty - powiedział Scott odprowadzając mnie pod kuchnię z której wydobywał się cudowny zapach ciasta.

- Najpierw poszukam Rachel, myślę że też będzie chciała pomóc.

- W porządku, właśnie zaczęła mi się przerwa obiadowa więc idę zabrać sobie coś z bufetu. Jakby co,  znajdziesz mnie w pokoju dla pracowników.

- Do zobaczenia - odparłam po czym udałam się na poszukiwanie przyjaciółki.

- Szukasz mnie? - zapytał Vincent stawając u progu drzwi kuchni. W ręku trzymał szklankę z wodą którą następnie mi podał.
Spojrzałam na nią podejrzliwie.

- Spokojnie, nie jest zatruta - powiedział widząc moją niewyraźną minę.

Nie spuszczając wzroku z chłopaka, wzięłam kilka dużych łyków wody. Co jak co, ale przez to zemdlenie trochę zaschło mi w ustach.

- Co próbujesz zrobić? - zapytałam widząc jak uśmiech chłopaka ciągle się powiększał.

- Nic takiego, chciałem Ci po prostu sprawić przyjemność przynosząc szklankę wody. Chyba że mógłbym coś więcej dla ciebie zrobić?

- Nie, dzięki - powiedziałam z wyrzutem. Chcąc odstawić naczynie do kuchni, poczułam jak Vincent zatrzymuje mnie swoją ręką.
Widząc oburzenie wypisane na mojej twarzy, delikatnie pocałował mnie w zranioną szyję.
Momentalnie całe moje ciało przeszły dreszcze.

- Wybacz za tamto - szepnął. - Trochę mnie poniosło, ale obiecuję, że nigdy cię już nie skrzywdzę.

- Wal się - warknęłam po czym odtrąciłam od siebie dłoń Vincenta.
Szybkim krokiem weszłam do kuchni obserwując chłopaka złowrogim spojrzeniem.
Co on do cholery sobie myśli?
Scott miał rację, on powoli próbuje nade mną przejąć kontrolę.
Ale nie mogę na to pozwolić, będę go odrzucać aż do samego końca bez względu na wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top