16
Przetarłam oczy. Czułam się tak bardzo wykończona.
Czyżbym zasnęła? Która jest w ogóle godzina? I co z moją pracą?
Tyle pytań krążyło po mojej głowie a na żadne z nich nie znałam odpowiedzi.
Po chwilowym skupieniu wreszcie poczułam coś na swoim ciele. Szybko uniosłam głowę i spojrzałam na swój tułów, do teraz żałuję, że to zrobiłam i do dziś pamiętam ten okropny widok.
Martwa dłoń Fritz'a spoczywała na mojej nodze, zaś całe jego ciało leżało powykręcane w dziwny sposób kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
I właśnie w tamtym momencie przypomniałam sobie wszystko.
Nocna zmiana.
Nagłe uruchomienie się Freddy'ego a następnie Foxy'ego.
Atak cholernego robota.
Gdy moja panika z każdą sekundą wzrastała, niespodziewanie kątem oka dostrzegłam ruch.
Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę jednego z nieoświetlonych korytarzy i ujrzałam tam czarną plamę. Ktoś, albo coś wpatrywało się we mnie z morderczym uśmiechem na twarzy.
Stwór przyszedł, żeby zabrać mnie ze sobą w ciemność.
W końcu nie wytrzymałam.
I wtedy, krzycząc, uciekłam. Zostawiłam ciało mojego nowego znajomego w tamtym okropnym miejscu żywej zgrozy.
Biegłam tak długo, aż nie zabrakło mi powietrza w płucach.
Biegłam tak długo, aż dotarłam do biura, gdzie upadłam po czym wsunęłam się pod biurko wpadając w gęste sieci pajęczyn.
Opuścił mnie cały zdrowy rozsądek, usiadłam pod meblem, z ust leciała mi krew, łkałam i mamrotałam coś niezrozumiałego.
Nie mam najmniejszego pojęcia, jak długo znajdowałam się w tym stanie. Nie mogę tego określić.
Ale kiedy wróciła mi zdolność jasnego myślenia, postanowiłam zamknąć oczy i uspokoić się choć na chwilę. Czułam, że z głowy odpływa mi cała krew.
Oparłam się o drewnianą deskę i jak martwa leżałam tam aż do rana, do momentu, kiedy nie zjawili się pierwsi pracownicy w pizzeri.
Osobą, która jako pierwsza odnalazła mnie w biurze, był zapewne Scott.
Chłopak panicznie zaczął mną wstrząsać, wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie aż w końcu udało mi się przebudzić.
- Co tu się do cholery stało? Jesteś ranna? Halo, Tequilla, słyszysz mnie? - Scott ciągle zadawał jakieś pytania na które nie potrafilam odpowiedzieć. W końcu widząc, że nie jestem jeszcze w pełni przytomna, chwycił mnie za ręce i zaczął wyciągać spod zakurzonego biurka. - Zaraz przyjedzie tu drugi Ambulans. Zajmą się tobą.
Ambulans? A, no tak. Na ten moment chyba faktycznie potrzebuję pomocy.
- Pomogę ci - powiedział chłopak po czym próbował wziąść mnie na ręce na co ja odsunęłam się od niego jak poparzona.
Nadal byłam w ciężkim szoku i nie chciałam, aby ktoś teraz mnie dotykał.
Postanowiłam sama wydostać się na zewnątrz pizzeri, o własnych siłach, na co Scott niechętnie się zgodził.
W końcu jednak uległ ale poprowadził mnie w inną stronę, prosto do tylnego wyjścia, cały czas asekurując mnie, abym nie upadła.
- Chcę już do domu... - jęknęłam wychodząc na zewnątrz.
- Najpierw pogotowie. A później... Myślę, że policja będzie chciała z tobą rozmawiać - powiedział Scott zamykając za sobą drzwi tego przeklętego budynku. - Teraz chodź, musimy przejść bokiem pizzeri bo z tego co słyszę to ratownicy są już na parkingu.
- Policja? Dlaczego policja? Ja nic złego nie zrobiłam! Mówiłam Fritz'owi, że to zły pomysł! On mnie nie posłuchał, ja chciałam dobrze! - znowu zaczęłam krzyczeć próbując wytłumaczyć tą całą chorą sytuację lecz Scott zatrzymał się, złapał mnie za ramiona i zaczął uciszać.
- Spokojnie, wierzę ci i policja też na pewno uwierzy. Ale teraz uspokój się i daj sobie pomóc - odrzekł po czym pomachał w stronę kilku ratowników na co oni od razu do nas podbiegli.
Dwóch mężczyzn próbowało mnie jakoś złapać i ułatwić mi dojście do karetki lecz nadal stawiałam wszystkiemu opór i skończyło się na tym, że czterech medyków musiało mnie ogromną siłą przytrzymywać, by w końcu mogli zaprowadzić mnie do samochodu, a tam podać mi zastrzyk z czymś na uspokojenie.
W końcu, gdy środek uspokajający zaczął działać, mogłam pobyć trochę sama we wnętrzu karetki co dobrze wpłynęło na mnie i na przemyślenia całego tego zdarzenia i na przypomnienie sobie wszystkich szczegółów.
Dlaczego Scott nie chciał mnie poprowadzić do głównego wyjścia? W sumie... Wtedy musielibyśmy przejść przez tamto pomieszczenie, tam, gdzie leżał Fritz.
Całe szczęście, że oszczędził mi tego widoku. Byłam mu bardzo za to wdzięczna.
Gdy tak rozmyślałam badając wnętrze samochodu, usłyszałam nagle płacz, a następnie protestowanie jakiejś dziewczyny.
Szybko wyjrzałam przez rozsunięte drzwi na drugi Ambulans.
Po co tu druga karetka? Fritz i tak nie żyje, nikt już mu nie pomoże. Nawet sam Bóg.
Nagle z auta wybiegła zapłakana Rin. Na moje oko nie wyglądała dobrze. Dziewczyna zaczęła się wykręcać i mówić, że musi skorzystać z toalety po czym wyrwała się ratownikowi i wbiegła do pizzeri trzaskając za sobą drzwiami.
Szczerze mówiąc, zdziwiło mnie jej zachowanie. Rin zawsze była spokojna, nawet w najbardziej stresujących sytuacjach, a teraz?
Coś musiało się stać.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! - nagle usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny. To był szef.
- Mi nie... Ale Fritz... - zaczęłam ale nie dokończyłam.
- Nie myśl o tym dla swojego dobra. Musisz odpocząć.
Westchnęłam ciężko.
- Mogę już wrócić do domu? Błagam... - jęknęłam.
- Panowie z policji chcą z tobą porozmawiać. Musisz im wszystko powiedzieć. Ale mam jedną prośbę... - mężczyzna zawahał się po czym ściszył ton swojego głosu. - Nie wspominaj nic o robotach, dobrze?
Zamurowało mnie. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam, ale szef faktycznie chciał, abym zataiła prawdę przed policją.
Przecież powodem śmierci Fritz'a był właśnie Foxy, jak mogłabym to ukryć? Mam im powiedzieć, że chłopak sam z własnej woli odgryzł sobie rękę i takim oto sposobem umarł bo miał taki kaprys?
Byłam wściekła, ale nie mogłam za dużo zrobić.
W końcu przyszli policjanci i wszyscy musieliśmy przejść z powrotem do budynku.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, tam gdzie leżał Fritz ale na szczęście jego ciało zostało już zabrane, jeden z policjantów nakazał mi opowiedzieć wszystko po kolei, co się działo od początku zmiany, gdzie byliśmy i co robiliśmy.
Przyszło mi to z wielkim trudem, ale zrobiłam to, mówiąc dokładnie o wszystkim.
- Nie wiem co się wtedy stało... Nie pamiętam. Ktoś chyba się tutaj włamał, widzieliśmy kogoś na jednej z kamer ale ten ktoś szybko się ulotnił. Później zaczęły się dziać dziwne rzeczy... Najpierw uruchomił się jeden z animatroników, potem drugi...
- I co dalej? - zapytał mężczyzna który tylko notował i udawał, że interesuje go to całe zdarzenie.
- I wtedy... Przepraszam, ale nie pamiętam - mruknęłam.
Właśnie w tamtym momencie zaczęłam nieco ściemniać. Nie chciałam zdradzić szefa, a z drugiej strony ludzie wyśmialiby mnie, kiedy bym powiedziała, że roboty same ożyły i zabiły Fritz'a. Przecież to niedopuszczalne, uznaliby mnie za wariatkę i nikt by mi nie uwierzył.
- Ja... Potrzebuję czasu. Kompletnie nic nie pamiętam - dodałam szybko po czym wszyscy usłyszeliśmy huk. Był bardzo dziwny, wszyscy zaczęli się rozglądać po ścianach pomieszczenia lecz nie zauważyliśmy nic niepokojącego.
- Zatem... Zacznijmy może od początku - policjant ziewnął, teraz kompletnie nie krył swoich oznak znudzenia gdy nagle dołączył do nas Vincent.
Jeszcze jego tu brakowało...
Chłopak wbił się w nasze grono, trochę posłuchał, trochę pochodził wokół miejsca gdzie jeszcze była niewielka ilość zaschniętej krwi po czym wtrącił się w naszą rozmowę.
- Ej. Zdaje mi się, że na terenie budynku mamy jeszcze jednego trupa - odrzekł.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, to było przerażające.
Wszyscy odwrócili się w stronę fioletowowłosego i spojrzeli na niego pytającym wzrokiem na co Vincent tylko się zaśmiał.
- Lepiej wyjdźcie przed pizzerię. Myślę, że jest co oglądać.
Pierwszy, niepewny krok zrobił szef, a zaraz za nim podążyli policjanci. Ja natomiast nadal stałam i nie ruszałam się z miejsca. Wiedziałam, że on coś kombinuje.
W końcu jednak widząc, że Vincent tylko na to czekał, żebyśmy znowu zostali sami, ruszyłam przed siebie wyprzedzając wszystkich przede mną.
Gwałtownie otworzyłam drzwi główne drzwi i stanęłam.
W pierwszym momencie nie wiedziałam co mam zrobić, czy zacząć krzyczeć, śmiać się, czy może płakać.
Wtedy, gdy usłyszeliśmy ten huk, pomyślałam, że coś po prostu spadło, radio, coś może większego i cięższego, ale do głowy by mi nie przyszło, że to mogła być ona.
Wreszcie przyklękłam przy niej i ogarnęłam włosy z jej twarzy, by upewnić się, że jest to ta osoba, o której myślałam.
Nie myliłam się, to była Rin. Leżała na kamiennych stopniach.
Usłyszałam tupot nóg dobiegający z pizzerii więc szybko się odsunęłam od ciała dziewczyny i jeszcze raz na nią spojrzałam.
Zginęła na miejscu, jej krew, zęby, wszystko rozbryzgnęło się naokoło i nikt nie odważył się podejść. Nawet ratownicy lekko zawachali się lecz w końcu udało im się szybko przykryć ciało jakimś materiałem.
Wszyscy zniesmaczeni momentalnie pouciekali z tamtego miejsca, wrócili do budynku, do samochodów. A ja?
Ja natomiast nadal wpatrywałam się w te wszystkie pozostałości po dziewczynie na schodach.
Jej zęby tak ładne lśniły na tle kałuży krwi odbijając od siebie blask porannego słońca, były naprawdę bardzo ładne.
Nie czułam kompletnie nic, powinnam chociażby odejść z tego miejsca, powinnam płakać, smucić się, w końcu to moja znajoma z pracy. Dziewczyna będąca dobrym przykładem do naśladowania. Po prostu ideał.
Dlaczego więc, nie czułam nic?
W końcu nawet ratownicy zwrócili mi uwagę, że powinnam stąd odejść, odpocząć po tym wszystkim a nie jeszcze katować się takim masakrycznym widokiem, na co ja bez słowa usiadłam na najwyższym kamiennym stopniu i patrzyłam, jak ciało Rin znika w czarnym worku.
- Szkoda jej, prawda? Fajna była - odezwał się Vincent dołączając do mnie.
Nie odpowiedziałam.
- No, ale cieszę się, że to jednak była Rin, a nie ty. Co ja bym bez ciebie zrobił?
Na to również nie odpowiedziałam. Gdyby nie ta ogromna dawka środku uspokajającego którą mi podali, pewnie już dawno bym mu przywaliła i też straciłby swoje cenne zęby.
- Jak to się stało? - zapytałam w końcu. - Tylko ty mogłeś to widzieć.
- Jak umarła? To przecież proste, wchodzisz na dach i skaczesz, co w tym skomplikowanego? Ale ja na jej miejscu, wybrałbym inne miejsce. Tutaj biedaczyna spadła prosto na schody, a gdyby stanęła kilkanaście centymetrów dalej na prawo, spadłaby na krzaki. Może by ją to uratowało, a może tylko pogorszyło sprawę. Nabiłaby się na te ostre, grube gałęzie i umierałaby w męczarniach. A ty jakbyś wolała?
- Jesteś psychiczny - mruknęłam po czym wstałam i starannie ominęłam krew spływającą po schodach, tak, by w nią nie wejść.
- Hej, a ty gdzie? - zawołał Vincent.
- Idę do domu, jestem zmęczona - odpowiedziałam nawet się nie odwracając.
- Może Cię odprowadzić? Jeszcze coś ci się stanie. Teraz muszę o ciebie dbać, skoro Rin odeszła, co nie?
- Daruj sobie. Wolę umrzeć, niż być pod twoją opieką.
- Zobaczymy - zaśmiał się. - I tak wylądujesz w moich ramionach - dodał z uśmiechem odprowadzając mnie wzrokiem aż do samego drugiego końca parkingu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top