10
Jeremy uniósł nagle głowę i spojrzał na szefa.
Wzrok miał przerażony, jakby nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał.
- Mam... Nie wracać do pracy? - zapytał po chwili by upewnić się, że się nie przesłyszał.
- Tak, Jeremy. Podejdź za chwilę do mnie po swoją ostatnią wypłatę - odpowiedział mężczyzna po czym poszedł do swojego biura.
Zaczęłam współczuć chłopakowi.
Nie wiedziałam nawet dlaczego szef podjął taką decyzję.
Gdy cały zebrany tłum zaczął się rozchodzić w rożne strony, podeszłam razem z Vincentem do Jeremiego który nadal stał na środku sali ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Jeremy... Co się stało? - zapytałam po chwili stając tuż obok bruneta.
Wtedy na nas spojrzał.
- Zwolnił mnie - odpowiedział cicho.
Był w naprawdę złym stanie, widziałam że z trudem odpowiada na nasze pytania.
- Ale... Zwolnił cię tak bez powodu?
- Nawet nie wiem co zrobiłem źle - powiedział po czym westchnął.
- Chyba nie przygotowałem dobrze animatroników do występu na przyjęcie. Strasznie się zacinały a ich muzyka i śpiewy były okropne.
To nie powinno się wydarzyć. Jeszcze wczoraj sprawdzałem czy wszystko jest w porządku.
- Może ktoś przy nich majstrował? - zaproponował Vincent z uśmiechem.
- Ciebie to bawi? - zapytałam piorunując chłopaka wzrokiem. - Jeremy został wylany za coś, co w ogóle nie było jego winą.
- Zdarza się - Vincent mruknął i zaczął się rozglądać po sali.
- Spróbuj przekonać szefa, że to nie przez ciebie te roboty nie działały prawidłowo - powiedziałam.
- Szef nawet nie chce tego słuchać. Zaznaczył, że to ja jestem odpowiedzialny za te cholerne maszyny i moim obowiązkiem jest zapewnienie tego, żeby działały perfekcyjnie - Jeremy omal nie zaczął krzyczeć ale zaraz znowu się uspokoił.
- Pójdę po swoje rzeczy i po wypłatę - dodał.
Po tych słowach puściliśmy go wolno.
- Czasami mam wrażenie że te roboty żyją własnym życiem - odrzekłam spoglądając na animatroniki stojące na scenie.
Jak zwykle stały w tych swoich standartowych pozycjach i bacznie obserwowały wszystkich ludzi którzy znajdowali się na sali.
Z czasem zaczęłam do nich czuć urazę.
Nie mam pojęcia skąd to uczucie, ale właśnie to czułam.
Kiedy tylko je zobaczyłam, lub usłyszałam ich sztuczne głosy które były wbudowane w ich system, od razu robiło mi się niedobrze.
Zastanawiam się, jak te dzieciaki mogą tego słuchać całymi dniami, a do tego przychodzić tu co każdy weekend i jak zawsze zamawiać tą samą pizzę.
Nie wiem jak wam, ale mi by się takie coś zbrzydło już po pierwszych 2 tygodniach.
Ale szczerze, ja też kiedyś byłam dzieckiem, i robiłam dokładnie to samo.
Każdego ranka, tuż po przebudzeniu, siadałam przed telewizorem i włączałam sobie swoją ulubioną bajkę którą dostałam kiedyś na święta.
Nie było dnia, żebym nie obejrzała jej conajmniej 2 razy, a cieszyłam się z tego tak, choćbym właśnie została milionerką.
- Idziemy do szatni? - zapytał Vincent po chwili.
- Po co?
- No nie wiem. Może po to żeby się przebrać? Chyba że wolisz coś innego.... - odrzekł robiąc do tego dziwną minę.
- Cicho bądź - powiedziałam po czym pięścią uderzyłam Vincenta w lewe ramię.
Jeremy właśnie wychodził z biura szefa i chciałam jeszcze przez chwilę z nią porozmawiać.
Nim się jednak spostrzegliśmy, chłopak stał już przy nas z różowym kwitkiem w ręku.
- Do zobaczenia. Mam nadzieję że się jeszcze spotkamy - powiedział do nas ze smutnym uśmiechem po czym zaczęliśmy się żegnać.
Bolało mnie to że Jeremy odchodzi, był całkiem miły i do tego sprawiał wrażenie normalnego chłopaka, nie to co Vincent.
Gdy zostaliśmy sami, zaczęliśmy iść w stronę szatni.
- Vincent! - nagle usłyszeliśmy głos za sobą. To był szef. - Zapraszam do mnie - powiedział po czym stanął w drzwiach.
Chłopak bez słowa skierował się w stronę mężczyzny po czym zamknął za sobą drzwi.
Trochę mi wtedy ulżyło.
Przynajmniej będę miała czas żeby się w samotności przebrać.
Nie zwlekając wbiegłam do szatni po czym otworzyłam swoją szafkę i błyskawicznie zaczęłam się przebierać.
Gdy skończyłam, odetchnęłam z ulgą i wychodząc gotowa z szatni wyciągnęłam z kieszeni jedną miętową gumę.
Byłam od nich wręcz uzależniona.
▪▪▪
Stanęłam tuż pod biurem.
Gdy Vincent wreszcie opuści to pomieszczenie, zapytam się szefa co dziś mogę zrobić.
Ale nie liczyłam na wiele, wszystko kręciło się wokół pilnowania dzieci, rozdawania zamówień albo pomaganiu w kuchni.
Nagle drzwi biura otworzyły się a z nich wyszedł Vincent.
Szef coś za nim krzyknął lecz chłopak kompletnie to zignorował.
Stanął tuż przy mnie i powiedział że teraz to ze mną szef chce porozmawiać.
Przeraziłam się.
Bałam się że skończę tak jak Jeremy, a tego nie chciałam.
Do tego przypomniałam sobie o dzisiejszym spóźnieniu.
Drżącym krokiem weszłam do biura i zamknęłam za sobą drzwi.
Mężczyzna siedział przy swoim biurku i podpisywał jakieś papiery.
- Usiądź - wskazał na jedno z metalowych krzeseł po czym posłusznie je zajęłam.
Szef przez chwilę się nie odzywał. W końcu wyciągnął z szuflady biurka jedno cygaro i je zapalił.
Ja natomiast z nerwów zaczęłam zdrapywać lakier ze swoich paznokci.
Gdy mężczyzna wreszcie się odezwał, aż połknęłam gumę z wrażenia która prawie stanęła mi w gardle.
- Mam do ciebie sprawę, Tequilla - zaczął. - Mike podobno zachorował i nie da rady przyjść na dzisiejszą nocną zmianę. W związku z tym, szukam chętnego pracownika który by zastąpił Mike'a na jedną noc czy dwie.
Oczywiście za nocną zmianę płacimy więcej.
Przez chwilę nie odpowiadałam. Kiwałam tylko głową, dając do zrozumienia że wszystko rozumiem.
Zaskoczyła mnie cała ta rozmowa.
- Dobra, przejdźmy do sedna.
Chciałbym abyś to ty zastąpiła Mike'a.
Tak między nami... Nie ufam Vincentowi i za nic nie powierzyłbym mu takiego zadania. Zimny z niego drań... - dodał po chwili.
- Rozumiem... - powiedziałam wreszcie. - Ale nie jestem pewna czy się nadaje na nocną zmianę. Nawet nie wiem co mam na tej zmianie robić.
- Tego już nauczy cię Vincent. Jeden jedyny raz przeniosłem go na nocną zmianę. Później dopiero zorientowałem się, że to był bardzo kiepski pomysł - odrzekł cicho szef.
Oby dwoje wiedzieliśmy że Vincent nadal stoi pod drzwiami biura a nie chcieliśmy żeby cokolwiek usłyszał.
- A, i jeszcze jedno. Zostawiam Ci moje biuro, Mike prosił mnie o spotkanie i muszę do niego jechać - mężczyzna wstał i z kieszeni marynarki wyciągnął klucze które następnie mi podał.
-
Prosiłbym cię o wystawienie ogłoszenia w internecie o ofercie pracy w naszej pizzeri - dodał na co ja zerknęłam na niego pytająco.
- Potrzebujemy kogoś nowego na stanowisko Jeremiego. Napisz w ogłoszeniu że pilnie potrzebujemy kogoś, kto zna się na mechanice czy coś w tym stylu. Liczę na ciebie. Tam masz mój laptop do dyspozycji.
Mimo iż zgodziłam się na to wszystko, byłam oburzona tym, że szef wyrzucił Jeremiego i bez żadnych wyrzutów chce od razu nowego pracownika.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy - powiedziałam odprowadzając mężczyznę wzrokiem po czym wyszedł.
Zawołał jeszcze coś do mnie, ale nie dosłyszałam co.
Jestem prawie pewna, że to było: ,,Powodzenia!''.
Ale mam nadzieję, że się mylę.
Nie przepadam za tym jak ktoś życzy mi powodzenia, jeszcze nigdy nie przyniosło to mi nic dobrego.
Po chwili postanowiłam wziąść się do pracy.
Miałam nadzieję że nikt się nie zgłosi i szef na nowo zatrudni Jeremiego.
Zasiadłam na miejscu szefa i otworzyłam laptopa o którym wcześniej mi wspomniano.
Moim oczom od razu ukazała się strona pizzeri.
Wszystko na niej wyglądało tak, jak wcześniej lecz teraz byłam zalogowana jako administrator i mogłam robić na niej to, co mi się podobało.
Kliknęłam w ,,Aktualności'' i zaczęłam pisać nowy post, o potrzebie nowego pracownika.
Po kilkunastu minutach, gdy już zaczęłam się rozkręcać i miałam gotowe pół tekstu, nagle ktoś zapukał do drzwi.
Pomyślałam, że to pewnie jakiś klient więc postanowiłam siedzieć cicho i udawać, że nikogo nie ma w pomieszczeniu.
Jednak ten ktoś nie odpuszczał i po mojej zerowej reakcji chwycił za klamkę.
Wystraszyłam się wtedy kompletnie, szczególnie wtedy, kiedy zobaczyłam jego.
Vincent zajrzał do pokoju i gdy już był pewny, że jestem tam tylko ja, wszedł i zamknął po sobie drzwi.
Na klucz.
- Co robisz? - zapytałam próbując nie oderwać wzroku od monitora.
Nie dostałam odpowiedzi.
Chłopak natomiast po cichu zapalił papierosa co mnie zaskoczyło.
Nie sądziłam że Vincent pali.
Skąd on w ogóle do cholery ma zapasowe klucze do drzwi?
- Słuchaj, jeśli masz ochotę palić, może byś wyszedł przed budynek? Próbuję się skupić a ten dym mnie rozprasza - powiedziałam chociaż sama miałam ochotę zapalić.
No ale jakoś musiałam się go stąd pozbyć.
- O czym rozmawialiście? - zapytał wreszcie.
- O niczym. O tym jak się czuję w nowej pracy i takie tam... - odpowiedziałam. Z trudem panowałam nad głosem, tak mi drżał.
- Naprawdę? - zapytał po czym podszedł do mnie. - Tak długo?
- Odczep się - powiedziałam. - Mam coś do zrobienia.
- A co takiego?
Po chwili chłopak dla zgrywu lekko mnie uderzył w ramię.
- Odczep się - powtórzyłam jeszcze bardziej wkurzona.
Rany, ale zrobiłam się nerwowa.
Vincent nagle zaczął udawać zamyślonego.
- Hmm... A może mu coś powiedziałaś? Coś czego nie powinnaś?
Nie odpowiedziałam. Szczerze to nic nie powiedziałam szefowi więc czego się mam obawiać?
- Gadaj: tak czy nie - powtórzył pytanie.
- Nic mu nie powiedziałam. W ogóle o tobie nie rozmawialiśmy!
Wtedy nie wytrzymałam.
Wstałam z krzesła i omal nie rzuciłam się na chłopaka z rykiem.
Niestety i tym razem mi się nie udało.
Znowu zabrakło mi odwagi, ale moje nadgarstki znowu wylądowały w jego łapach.
- Wyluzuj. Tak się tylko droczę - powiedział po chwili ze śmiechem.
- To nie jest zabawne. A teraz mnie puść, do cholery - krzyknęłam po czym siłą wyrwałam mu się.
Z powrotem wylądowałam na krześle.
Byłam wściekła na siebie że nie udało mi się mu przywalić.
Chłopak z uśmiechem wskoczył na jeden z foteli znajdujący się pod ścianą pomieszczenia i się na nim wygodnie rozłożył.
W pewnym momencie myślałam że zasnął, ale on nadal czuwał.
Niekiedy nawet zaczął cicho pogwizdywać.
Po jakimś czasie wreszcie udało mi się skończyć pisać całe to ogłoszenie.
Wyglądało mniej wiecej tak:
Poszukujemy kandydata/kandydatki na stanowisko mechanika/technika od zaraz!!!
Miejsce pracy: Freddy Fazbear Pizza.
Zadania:
- nadzór nad robotami.
- szybkie działanie w razie jakiejkolwiek usterki.
Wymagania:
- znajomość w dziedzinie techniki.
- punktualność.
- umiejętność naprawiania mechanizmów.
Oferujemy:
- miłe miejsce pracy oraz atmosfera.
- obiady na koszt firmy.
- zadowalające wynagrodzenie.
Osoby zainteresowane prosimy o kontakt pod numerem : 507 344 001 763.
Zadowolona ze swojej pracy uśmiechnęłam się w duchu.
W zasadzie trochę naciągnęłam pierwszy punkt w rzeczach oferowanych, no ale pracowników trzeba jakoś zachęcać.
Też dałam się na to nabrać.
Jeszcze raz, dokładnie sprawdziłam tekst i opublikowałam go na stronie.
Miałam tylko cichą nadzieję na to, że Jeremy nie zobaczy tego ogłoszenia.
Sądziłam, że napewno jeszcze bardziej go to zdołuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top