the puppeteer
genre: angst, thriller, psychological topics, yandere au
word count: 2k
warnings: mentions of blood and death, obsessive and sadistic behavior, doll kink, suggestive content
Śmierć ukochanej osoby to dziwna rzecz. Wszyscy wiemy, że nasz czas na tym świecie jest ograniczony i w końcu każdy skończy pod tym czy tamtym prześcieradłem, żeby się więcej nie obudzić. A jednak, gdy spotyka to kogoś, kogo znamy zawsze jesteśmy zaskoczeni. To tak jakby się szło po ciemku po schodach do sypialni i miało pewność, że powinien być jeszcze jeden stopień – a nie ma go. Stopa natrafia na powietrze i spada ciężko, a człowieka ogarnia mdlące, mroczne zdumienie.
Czasami to uczucie nie chce zniknąć. Mijają dni, tygodnie, lata, a człowiek wciąż pozostaje pogrążony w goryczy i tłumiącej wszystko pustce. Traci wręcz kontakt z rzeczywistością, nie dostrzegając już promieni słońca, kwitnących kwiatów, śpiewających ptaków. Świat staje się ciemną otchłanią, którą nieustannie wypełnia dźwięk płaczu i łez wsiąkających w ubranie. Człowiek dostrzega, że tak naprawdę jest niczym w całym tym wszechświecie – przypadkowym pociągnięciem pędzla na płótnie.
Ale wystarczy choć jeden impuls, nawet najmniejszy, aby znów znaleźć powód do codziennego wstawania z łóżka.
Jej powód wprowadził się do domu naprzeciwko dokładnie tydzień po pogrzebie. Nie wydawał się zadowolony z tego faktu – niechętnie wnosił kartony, nie odzywając się nawet słowem do rodziców. Uwinął się ze wszystkim w 15 minut, a potem zamknął się w swoim pokoju, którego nie opuścił aż do kolacji.
Z początku nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wolała skupiać się na bólu, będąc przekonaną, że gdy choć na chwilę odpuści, doprowadzi do powtórnej śmierci mamy. Bo zapominając, sprawiamy, że ta ukochana osoba umiera po raz drugi. Tym razem w naszej pamięci.
Ale w końcu nadszedł taki dzień, że znowu wyszło słońce. Zobaczyła go w oknie jego pokoju, gdy odsłaniał zasłony. Po roztrzepanych włosach zgadywała, że dopiero wstał. Ziewnął kilka razy i rozejrzał się po okolicy. Nic specjalnego. Dorośli wyjeżdżali do pracy, dzieci z plecakami większymi od siebie zmierzały do szkoły, listonosz dostarczał pocztę. Było słonecznie i wiał lekki wiatr, który przyjemnie chłodził, więc każdy cieszył się z dobrej pogody.
Ale on nie na tym skupił swoją uwagę. Miał gdzieś co robią inni i jaka jest pogoda. Teraz liczyła się tylko ona i to jak zyskać jej zaufanie.
Co nie było takie proste. Nie mógł nawet z nią porozmawiać, a co dopiero przekonać do siebie. Dziewczyna praktycznie nie wychodziła z domu. Nie opuszczała swojej szklanej bańki, będąc pewną, że wtedy narazi się na jeszcze większy ból niż ten, który odczuwała po śmierci matki. O ile to możliwe.
Ale on zawsze potrafił znaleźć sposób, jeśli mu na czymś bardzo zależało. A tym razem to ona była tym celem, z którego nie potrafił zrezygnować.
Ich domy oddzielała jedynie wąska droga, a odległość między oknami wynosiła zaledwie kilkanaście metrów, więc wpadł na pomysł, żeby wysyłać jej wiadomości.
Pośpiesznie złożone samolociki jakimś cudem do niej dolatywały. Przez pierwsze kilka dni nie wiedziała jak ma na to zareagować – obcy człowiek wysyła jej jakieś dziwne origami, pytając co u niej. Nie było jej tak łatwo zaufać jak kiedyś. Nie zdziwicie się więc, jeśli wam powiem, że wszystkie wiadomości lądowały w koszu.
Zawsze jednak musi nadejść taki dzień, kiedy nasze patrzenie na świat drastycznie się zmienia. Ulubiona potrawa przestaje tak dobrze smakować, ukochana płyta zaczyna się nudzić, a to co kiedyś obce, staje się takie bliskie.
Zobaczyła go tej nocy, kiedy nie mogła zasnąć. Siedział przy oknie i właśnie składał kolejny samolot. Nie zrażał się porażkami ani tym, że nawet nie patrzyła na to co miał jej do przekazania.
Przyjrzała mu się uważniej, wykorzystując to, że jeszcze jej nie zauważył. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to jaki był przystojny. Chociaż było późno, jego skóra nie była naruszona żadnym śladem zmęczenia – można by rzec, nieskazitelna. Ciemne włosy opadały mu na czoło i zasłaniały oczy, jeszcze bardziej utrudniając patrzenie w tym nikłym świetle księżyca. Spojrzała jeszcze raz jak zaledwie kilkoma ruchami palców zmienił zwykłą kartkę papieru w kształt aeroplanu. Miał naprawdę ładne ręce.
Tak zachwyciła się jego widokiem, że nawet nie zauważyła, że chłopak w końcu przeniósł na nią swój wzrok. On też na chwilę wstrzymał oddech.
Szybko wyprostował kartkę i zakreślił na niej nowe słowa, tamte prędko zamazując. Przyłożył wiadomość do szyby, mając w środku nadzieję, że światło ulicznej latarni wystarczy, aby cokolwiek zobaczyła.
„Mogę do ciebie przyjść?"
Każdy popełnia błędy. Mniejsze czy większe, co za różnica? Za niektóre trzeba czasami naprawdę drogo zapłacić. Zawsze nachodzi nas w takich momentach chęć cofnięcia czasu. Ale z jakim pożytkiem? I tak zrobilibyśmy to samo, wciąż kierując się niezawodnym głosem serca.
Kiwnęła twierdząco głową, nie zastanowiwszy się nawet nad wszystkimi za i przeciw. Posłuchała tego bijącego równomiernie mięśnia, który w tym momencie zachowywał się tak jakby miał od niej zwiać.
- Co tam masz? - pochylił się nad nią i posłał swój najlepszy uśmiech. Minęły już trzy miesiące, a ona wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do faktu, że ma go tak blisko. Wydawało jej się to tak niemożliwe jak próbować usiąść na chmurze.
- Nic takiego – szybko schowała kartkę w kieszeni kurtki, przy okazji oblewając się szkarłatnym rumieńcem. Zaczesała włosy za ucho, próbując je jakoś ujarzmić, ale otwarta przestrzeń dachu i porywisty wiatr skutecznie to uniemożliwiały. W końcu odpuściła sobie te syzyfowe wysiłki. Jisung widywał ją w gorszym stanie.
Chłopak zajął miejsce obok niej i zapatrzył się na widok jaki z całą okazałością się przed nimi rozpościerał. Zawsze robił tak samo dobre wrażenie. To tak jak z oglądaniem Titanica po raz sety i po raz sto pierwszy zachwycaniem się DiCaprio. Piękno nigdy się nudzi.
Jisung chwycił jej rękę, delikatnie gładząc ją kciukiem. Nie mogła wyjść z podziwu jak łagodnie się z nią obchodził. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem, jakby pytając o pozwolenie i przy okazji znowu obdarzył ją tym uroczym uśmiechem. Umarła po raz drugi w przeciągu dwóch minut.
Wsunął dłoń do jej kieszeni, by zaraz wyjąć z niej złożoną czterokrotnie kartkę.
- Moje największe przeboje – odczytał głośno i znowu posłał jej pytające spojrzenie.
- To metafora, głupku – zaśmiała się cicho, gdy zobaczyła jego minę. - Spisałam wszystkie najlepsze momenty mojej nędznej egzystencji.
Chłopak znowu przeniósł wzrok na listę. Zawierała tylko pięć podpunktów, ale po tym co usłyszał stała się bardziej wymowna. Aż przez chwilę naszło go zwątpienie, czy dobrze robi. Ale ta myśl zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- 1. Tata nauczył mnie jeździć na rowerze na ulicy przed naszym domem – zaczął czytać. - 2. Mama podarowała mi swój naszyjnik, który dostała od babci. 3. Poleciałam na Jeju i zjadłam najlepsze Godeungeo gui roboty pana Kwona. 4. Kobieta przy Guncheong – gil, którą uratowałam przed rabunkiem nazwała mnie bohaterką. Uratowałaś kogoś przed rabunkiem?
- Czytaj dalej – dziewczyna lekko się uśmiechnęła, nie odrywając wzroku od swoich rąk. Gdyby mogła, zatrzymałaby tę chwilę na zawsze. Czuła się tak dobrze, mając Jisunga przy sobie, widząc ostatnie promienie słońca, które przyjemnie łaskotały po twarzy swoim ciepłem i słysząc jakąś nieznaną piosenkę, z któregoś domu. Tak było idealnie. Po raz pierwszy od tych trzech miesięcy poczuła, że nie chciałaby czegokolwiek zmienić; że być może jej historia będzie jeszcze miała szczęśliwe zakończenie.
- 5. Spotkałam ciebie.
Kiedy przeczytał ostatni podpunkt, zamilknął na moment. Zawsze twierdził, że nie ma serca – a jeśli już, to i tak się nigdy go nie słuchał. W końcu tylko głupcy uzależniają wszystko od uczuć i pozwalają im rządzić swoim życiem. Nigdy nie dawał wiary w te wszystkie opowiastki o sumieniu, wewnętrznym głosie, czy przeczuciu. Uważał je za przedpotopowe bujdy, którymi staruszkowie starali się podporządkować sobie rozwrzeszczane maluchy.
Jednak wraz z tymi słowami, krótkim osobowym zdaniem, zaczął kwestionować swoje złote racje. Samemu tego nie wiedząc, również genialny plan, który już niedługo miał wprowadzić w życie.
Wciąż nie puszczając jej ręki, zbliżył się do niej na kilka centymetrów i pogłaskał ją po zaczerwienionym od wiatru policzku. Dziewczyna momentalnie się spięła, czując na skórze ciepło jego szorstkiej dłoni. Jej oddech momentalnie przyśpieszył. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć mu w oczy, przy okazji nie mając palących wypieków na twarzy. Ale robiła to, a jedyną rzeczą jaką ją w tej chwili paliła był dotyk Jisunga.
Kierując się tym amokiem, który niespodziewanie go ogarnął, przyłożył swoje wargi do jej ust. Delikatnie ucałował ich kącik, jakby prosząc o pozwolenie na coś więcej, a dziewczyna nieśmiało kiwnęła głową, wciąż nie do końca przyswoiwszy sobie, co tak naprawdę się dzieje. Wtuliła się w niego mocniej, na co chłopak delikatnie się uśmiechnął. Jej zachowanie było dla niego tak urocze, że miał ochotę uchronić ją przed wszelkim złem tego świata. Nawet przed samym sobą.
Gdy tylko się od siebie odsunęli, poczuł nieodparte pragnienie czegoś więcej. I nikt już nie mógł go zatrzymać.
Zawsze potrafił przybrać dobrą minę do złej gry, udawać kogoś kim nie jest, kłamać w żywe oczy bez drgnięcia powieką. Był dumny z tej umiejętności, która z roku na rok stawała się jeszcze doskonalsza. Nie zauważył jednak, że wraz z tym tracił wszelkie objawy człowieczeństwa. Jego rodzice załamywali ręce, widząc jak ich dziecko traci kontakt z rzeczywistością, zamykając się w swoim własnym, chorym świecie. Nie pomagały żadne leki, terapie, zmiany otoczenia. On i tak za każdym razem znajdował nową ofiarę do zabawy.
Była idealnym eksponatem do jego kolekcji. Piękna, cicha, zagubiona. Ale też nieufna. Zmarnował na nią trzy miesiące, podczas to których musiał udawać jej przyjaciela. A może kogoś więcej?
Ona pragnęła bratniej duszy. On jej ciała. Układ idealny?
Jakimś cudem zaciągnął ją do swojego domu. Pewnie myślała, że znowu będą rozmawiać o poezji, gwiazdach i sztuce, popijając mleko migdałowe. Ale on miał inne plany. Już nie miała wrócić do domu.
Szybko zasnęła – oczy zawsze zaczynały jej się kleić, gdy robiło jej się ciepło, a trzaskający ogień w kominku tylko przyśpieszył ten proces. Wziął ją na ręce i zaniósł na dół, gdzie jego zabawa dopiero miała się rozpocząć.
Kiedy się obudziła, miała już na sobie ten ohydny strój. Ubrana w te wszystkie falbanki i koronki, wyglądała jak porcelanowa laleczka, ale coś tu nie pasowało. Lalki nie są stworzone do takich zabaw.
- Dlaczego to robisz? - szepnął przez łzy, kiedy wkładał koszulkę. Kiedyś nie mogła oderwać od niego wzroku, teraz brzydził ją każdy fragment jego ciała. A zwłaszcza te usta, którymi szeptał jej do ucha scenariusze, w których to on był władcą, a ona jego poddaną. Była zabawką schowaną w pudełku, do której nie miał dostępu nikt oprócz Hana Jisunga. A on niespecjalnie lubił się dzielić.
Był jej lalkarzem.
- Bo cię pragnę. Ty już nie należysz do siebie. Jesteś moja.
Nie zadawała już więcej pytań. Modliła się tylko w duchu, żeby to był jakiś nieszczególnie zabawny sen, a ona lada moment miała się obudzić w swoim łóżku.
Zamiast tego budziła się na brudnej podłodze jego piwnicy, wśród tony kurzu i przebiegających co chwilę szczurów. Cała obolała po jego zabawie, nie poznawała swojego ciała. Każdy centymetr jej skóry był pokryty siniakami, bruzdami czy śladami wbitych paznokci.
W przeciwieństwie, do niego, który wręcz promieniał. Z każdym dniem jego oczy nabierały coraz to większego błysku. Kojarzył jej się tylko z błyskiem w oczach drapieżnika przed złapaniem swojej ofiary.
Wiedziała, że jej ból przynosi mu radość, ale wciąż nie mogła się pozbyć wspomnienia innego Jisunga - tego, który po raz pierwszy ją pocałował, słuchał, gdy opowiadała o swojej mamie, uspokajał, kiedy się bała. Myślała, że znalazła przyjaciela, nie oprawcę...
Starała się go zapamiętać takim jakim był dawniej i przywoływać ten obraz szczęśliwych chwil, gdy „nowy" Jisung zaspokajał swoje chore żądze, rozbierał ją i bił.
Wciąż kochała tego starego Hana.
Każda zabawka po jakiś czasie się nudzi, prawda? Przestaje fascynować, staje się przestarzała i zniszczona. Tylko nieliczne znajdują schronienie na zakurzonym strychu lub w rękach innego właściciela. Natomiast reszta trafia do kosza i tam kończy swój żywot.
Han Jisung szybko tracił zainteresowanie czymś, co jeszcze niespełna dwa tygodnie temu uważał za swój skarb i jedyny powód egzystencji. Jego zabawki również kończyły swój żywot. W tym jednak przypadku, dosłownie.
- Uśmiechnij się – polecił jej, kucając przed nią z aparatem. - Muszę mieć po tobie jakąś pamiątkę, skarbie.
Nie ruszyła się. Nie miała siły oddychać po tylu dniach życia na jakiś starych krakersach, które pewnie wygrzebał z dna kuchennej szafki, a co dopiero wykonać jakiś ruch.
Chłopak chwycił ja gwałtownie za podbródek i podniósł jej głowę do góry. Teraz mogła dostrzec jak wiele gniewu w sobie tłumił. Była dla niego niczym.
Dostał to na czym mu tak zależało. Musnął ja po raz ostatni po policzku, czekając czy ma coś do powiedzenia.
Już miał wychodzić, ale przerwał mu zachrypły, cienki głos dziewczyny.
- Nie jesteś złym człowiekiem, Jisung. Wierzę, że jest w tobie jakieś dobro, tylko ty sam jeszcze go nie odkryłeś.
Han zaśmiał się pod nosem, usłyszawszy to co powiedziała, a jego usta niemo wyrzuciły z siebie słowo „głupia". Spojrzał na nią, przypominając sobie dzień, kiedy pierwszy raz ją zobaczył, a potem zgasił światło, którego ona już więcej nie zobaczyła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top