Seventy eight
Harry
-Charli-wołam dziewczynę, kiedy stoi do mnie tyłem po rozmowie z królową. Martwię się o nią, bo widziałem minę Alice. Była wściekła. Charli odwraca się do mnie, ale nawet nie zdąży na mnie spojrzeć, kiedy chwyta się za brzuch i upada na podłogę. Jestem przerażony widząc ją w takim stanie, ale od razu podbiegam do niej-Charli, kochanie-staram się ją podnieść, ale nie potrafię. Dziewczyna jęczy z bólu, chwytając się za bolącą część ciała-Niech ktoś zadzwoni po karetkę-krzyczę do zebranych osób koło naszej dwójki.
-Nie zostawiaj mnie-słyszę cichy głos Charli.
-Nigdy-staram się ją uspokoić, gładząc jej włosy. Tak bardzo się o nią boję, boję się o dziecko. To nie może się tak skończy. Dopiero po chwili zauważam, że Charli krwawi. Do głowy przychodzi mi tylko jedno. Nie to nie jest możliwe. Nie jest aż tak żle. Wmawiam sobie, starając się uspokoić. Muszę zachować zimną krew. Trudno mi jest to zrobić, kiedy słyszę jęki Charli. Nawet nie wyobrażam sobie jej bólu. Mój skarb robi się cały blady, a po chwili już nic nie słychać. Mam wrażenie, że przez chwilę moje serce przestaję bić. Przyglądam się uważnie Charli, ale ona tylko zemdlała, jednak to mnie nie uspokaja. Podnoszę ją, chowając w swoich ramionach. Gdzie jest karetka?
*
Siedzimy na korytarzu, ja, Will, Julie i ojciec Charli. Nie wiem co się dzieje, kiedy przyjechała karetka, zabrała ją do szpitala, a ja poszedłem powiadomić resztę. Wszyscy wspólnie udaliśmy się tutaj, a teraz tu czekamy. Nie wiem ile tu siedzimy, ale mam już dość. Dwójka najważniejszych osób w moim życiu walczy tam o życie, a ja nic nie mogę zrobić, niż tylko czekać. Kiedy zabierali ją taką drobną, bladą z moich ramion, czułem, że to najgorzszy moment w moim życiu. To nie może się tak skończy.
-Harry-ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu. Podnoszę głowę, która wcześniej była schowana w dłoniach i widzę przed sobą Julie-Nie znam jej tak długo jak Ty, ale wiem, że jest silna i sobie poradzi. Lekarze nie wychodzą, ale to dobry znak. Przynajmniej wiemy, że nadal żyje.
-Powinienem być tam z nią. A raczej ona tam nie powinna być, to wszystko moja wina. Obiecała mi, że je obie odbierze i dokonała swego-kręcę głową, mając oczywiście na myśli królową.
-Posłuchaj, żadne nie powinno tam być. Ale się stało, a ona jest w dobrych rękach. Poradzą sobie, po prostu uwierz. Charli wyjdzie z tego cała-uśmiecha się lekko.
-A co z moją córką? Nie może mi jej zabrać-zaciskam ręcę w pięści, starając się uspokoić.
Julie chce mi coś jeszcze powiedzieć, ale drzwi od sali się otwierają. Wychodzi stamtąd lekarz, ściąga maskę i patrzy na naszą czwórkę.
-Poproszę ojca dziecka ze sobą-mówi, a Will wstaje z krzesła. Tak jak się umówiliśmy, chociaż to powinenem być ja.
Nie znam się na ciąży, wybaczcie błędy ;-;
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top