4. (Last, last)
Ilość wyrazów: 998
****
— Na Lloyda uważaj – uprzedziła mnie Scarlett, zdejmując buty i pozwalając stopom zanurzyć się w chłodniejącym piasku. – On żadnej nie przepuści. Gdyby coś ci się stało, twoi rodzice chyba by mnie powiesili na drucie kolczastym. Moi zresztą też.
— Dobra, dzięki za protip.
Przez moment zastanowiłam się, czy ściągać trampki, ale w kabaretkach niewygodnie by się chodziło po plaży.
— Który to ten Lloyd?
Imię jednoznacznie kojarzyło mi się z herbatą z Biedronki.
— Taki blondyn. Przedstawię ci go. – Scarlett zatrzymała się i obróciła w moją stronę.
Nieoczekiwanie z trudem nabrała oddechu. Utkwiła wzrok gdzieś pomiędzy naszymi stopami a zgniecionym kubkiem od shake'a walającym się po plaży. Również zatrzymałam się. Pierwszy raz widziałam ją w takim niepewnym stanie.
— Między mną a nim też coś było – dodała. – Lepiej, żebyś dowiedziała się o tym ode mnie, bo prędzej czy później i tak ktoś by ci powiedział.
— Okej – odpowiedziałam zaskoczona.
Nie byłyśmy aż takimi przyjaciółkami, żeby się sobie zwierzać z kłopotów. Najwięcej rozmawiałyśmy o naszych krajach i zabytkach z nimi związanych. Poza tym o grach, popkulturze. O językach. Wiedziałam tyle, że nie miała chłopaka, a ona to samo słyszała o mnie.
Nie powiedziałam jej, że był taki jeden, z którym regularnie całowałam się na imprezach. W szkole zachowywaliśmy się jak zwykli znajomi. Może trochę bardziej flirtowaliśmy ze sobą. Jednak kiedy ta cała afera wybuchła, nabrał wody w usta. Kiedy poszłam do ośrodka zamkniętego, po prostu mnie zghostował.
Próbowałam się z nim kontaktować, żeby mieć jakieś wsparcie po swojej stronie, ale bezskutecznie. Może nie byłam jakoś strasznie zakochana, jednak i tak czułam się, jakby ktoś mi coś odebrał. Poczułam taką okropną pustkę. Niesprawiedliwość, że ktoś, z kim byłam najbliżej, potraktował mnie jak zużyte pudełko, z którego zdążył już wyjąć człowieka.
Tym bardziej cieszyłam się, że miałam zawsze rodziców po swojej stronie, a teraz jeszcze uciekłam z Polski. Mogłam zostawić to wszystko za sobą.
— Wiesz, z Lloydem jest taka sprawa – mówiła dalej, kiedy ruszyłyśmy w kierunku ogniska oraz grupy ludzi siedzącej koło niego – że Lloyd Neville zajmuje dwudzieste miejsce w kolejce do tronu. On jest spokrewniony i z królową Elżbietą, i z księciem Filipem. W ogóle wszystkie dynastie panujące ostatnio w Europie, czy wcześniej też w Ameryce Południowej, są w jakiejś części jego rodziną.
— No to niezłe towarzystwo – rzuciłam, ciesząc się, że w tym miejscu cała uwaga na pewno nie będzie skupiona na mnie.
— Wiesz, jego rodzice mnie akceptowali – dodała z dumą. – Knightonowie też są spokrewnieni z tronem brytyjskim, i to kilka razy na przestrzeni kilkuset lat, tylko że zawsze z nieprawego łoża. Pewnie mój tata wam tego nie opowiadał, bo w naszych kręgach w Anglii to dużo znaczy, ale za granicą w obecnych czasach tego nie rozumieją.
Byłam świeżo po przyspieszonym kursie historii Najjaśniejszego Imperium. Potrafiłam wczuć się w ten klimat, więc tylko pokiwałam głową. Dla lepszego rozeznania w sytuacji, obejrzałam też wszystkie sezony The Crown.
Nagle zdałam sobie sprawę, że Scarlett Kinghton-Wu była kolejnym etapem tej wielowątkowej układanki i trochę dziwnie się poczułam, patrząc na starą znajomą, tym razem pod zupełnie innym kątem.
— Ale wiesz, tacy, jak on, często zachowują się, jakby im wszystko było wolno – mruknęła. – Nie chciałam być w przyszłości pośmiewiskiem we wszystkich brukowcach. A tak w ogóle, słyszałaś o tej aferze dwa lata temu?
— O jakiej aferze?
Te, które kojarzyłam, dotyczyły świata gamingowego. Było ich bardzo dużo i potrafiłam podać cały ich harmonogram z podpunktami dotyczącymi każdego wątku, ale z pewnością o żadną z tych rzeczy nie chodziło Scarlett.
— Ech, w sumie nic ważnego. – Skrzywiła się. – To akurat nie było nic związanego z Anglią, więc nie musimy się tym przejmować. Po prostu kiedyś chodziły takie plotki.
— Okej. – Wzruszyłam ramionami.
Skoro to nie było nic ważnego i nas nie dotyczyło, szybko straciłam tym zainteresowanie.
Zbliżałyśmy się bowiem wyraźnie do ogniska. Z partyboxów na stojakach z nogami wbitymi w piasek leciał Burna Boy. Mogłam wreszcie dostrzec poszczególne sylwetki.
Dotychczasowa ekscytacja ustąpiła miejsca nieprzyjemnemu zakłuciu w żołądku. W mózg wbił mi się cierń. Ostrzegł wewnętrznym głosem, że za chwilę będę musiała rozmawiać z ludźmi. Ich przestrzeń z każdej strony oklei moje powietrze. Wyrosną z piasku w nieskończonej ilości, aż moje oczy wypełnią się trzęsieniem ziemi.
— Martyna, w porządku?
Zorientowałam się, że Scarlett zadała mi chyba to samo pytanie po raz drugi. Cudownie. Musiałam akurat teraz jej pokazać, że wszystko było ze mną nie w porządku. Stałam w miejscu jak słup od kosza na śmieci, a rękami zasłaniałam się przed niewidzialnym przeciwnikiem.
— Yyy, tak, coś mi wpadło do buta. Chyba... piasek – wydusiłam z siebie.
Cholera.
Osoby nieneurotypowe były jak prawdziwe płatki śniegu.
Każda różna.
Z własnym zestawem deficytów, problemów, lęków, zaburzeń, które uprzykrzały im życie.
Choć czasem też z zestawem możliwości, o których inni mogli sobie jedynie pomarzyć. Niby nie powinnam robić z tego takiego problemu, w końcu jakoś funkcjonowałam, ale miałam dosyć przyciągania do siebie uwagi. Nie chciałam, żeby ktoś myślał, że wymagałam specjalnego traktowania. Że byłam jakąś wyjątkową księżniczką, wokół której należało skakać.
Ludzie stojący na wyciągnięcie ręki zlali się w jedną masę przed moimi oczami.
Rozmyty obraz o nieostrych krawędziach pokazywał mi wyraźniej jedno, oddalone miejsce. Powalony pień w pewnej odległości od ogniska, na którym siedział Pete i jakaś czarnoskóra dziewczyna. Impuls dał mi sygnał, żeby przedrzeć się przez tłum ludzi i to właśnie tam się schronić. Zdrowy rozsądek podpowiedział, żeby uważać. To było miejsce dla outsiderów spoza hierarchii. Z jakiejś przyczyny nie siedzieli wśród głównej grupy i mogłam się tylko domyślać, dlaczego.
Nagle, pośrodku masy iskrzącej krzykiem, przyciągnął mnie spokój. Wśród chaosu zwrócił moją uwagę porządek białej, wyprasowanej koszuli. Ułożony świat czarnych, idealnych spodni. Te czarne, wystylizowane włosy. Czarne oczy, jak u diabła, które pochłonęły całą uwagę i wciągnęły bezkształtną masę dookoła nich w inną czasoprzestrzeń. W piekielny wymiar.
Byłam jednym zagubionym ziarnem piasku, które w nich przepadło. Razem z najstarszym rocznikiem Saint Martins High. Całą plażą w Brighton. A nawet z Oceanem Atlantyckim. Dzieło dopełniło się.
— Martyna, to jest Charlie Evergreen. Charlie, poznaj Martynę Kay-Cee.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top