1. (XO Tour Llif3)
Zawsze na początku bohaterka musi przemieścić się z punktu A do punktu B, więc miejmy to już za sobą.
Ilość wyrazów: 905
****
Uprzywilejowana.
Wdech.
Bananowe dziecko.
Wydech
Zawód: córka.
Otworzyłam oczy. Czerń pod powiekami usunęła się przed bielą i szarością wrocławskiego lotniska.
Jakie problemy mogą mieć tacy jak ona?
Za dużo Twittera i TikToka. Po co ja tam w ogóle wchodziłam? Miałam odinstalować. – Zmarszczyłam brwi, naciągając na palce rękawy szarego, bawełnianego swetra, który nisko opadał na krótką, plisowaną spódniczkę w kratę.
Chciałam tylko sprawdzić, jak czuło się tych kilka osób, które lubiłam. Miałam nadzieję, że nigdy nie przerwiemy kontaktu. Zawsze było mi łatwiej rozmawiać z ludźmi z internetu. Podobno kiedyś tak rozmawiało się z przypadkowymi osobami w pociągu. Ale to nie to samo. W internecie można nawiązywać prawdziwe przyjaźnie.
Odinstalowanie aplikacji, detoks od internetu jednocześnie izolowały cię od tych, którzy byli ci bliżsi niż osoby z klasy. Bo osoby, z którymi rozmawiałaś, wybierałaś sama po zainteresowaniach, poczuciu humoru, a ludzi w klasie nie bardzo.
— Martyna w Saint Martins, he he he. – Zaśmiał się tata, po tym, jak skończył pakować wszystkie torby na pasek bagażowy. Oparł dłoń na mojej łopatce i uważnie, opiekuńczo, lecz jak najprędzej, wyprowadził mnie z tłumu ludzi cisnących się w kolejce do lotu na lotnisko Londyn Stansted. – Niech mi ktoś powie, że tak nie miało właśnie być – dodał.
Uśmiechnęłam się cierpko, próbując nie hiperwentylować. Mama czekała na nas na środku szerokiego korytarza. Dyskretnym spojrzeniem, wyćwiczonym latami, pokazała, że znalazła puste miejsce przy oknie, gdzie będziemy mogli stać z dala od innych. Wyminęłam rodziców i pomaszerowałam w tamtą stronę, stukając podeszwami czarnych glanów o marmurową posadzkę.
W końcu wszyscy dotarliśmy w okolice żółtych, powyginanych foteli, przypominających bardziej rzeźby sztuki nowoczesnej niż miejsca, na których można było położyć się i odpocząć.
— Pamiętaj, córeczko – zwrócił się do mnie tata już bardziej poważnym tonem. – Londyn jest tylko dwie godziny samolotem od Wrocławia. – Stanął przodem do mnie i wbił we mnie spojrzenie stalowoszarych tęczówek zza szkieł z pomarańczowo-niebieskimi oprawkami. – Gdyby coś się działo. Gdyby było coś nie tak... Pakuj się i wracaj do domu. Jeszcze tego samego dnia będziesz u siebie. W swoim własnym łóżku.
— Tak, tato. Wiem o tym.
Rozmawialiśmy dużo na ten temat, gdy podejmowaliśmy całą rodziną decyzję o moim wyjeździe. Nie zamierzałam szybko wracać do Wrocławia. Sama czułam, że potrzebowałam zostawić przeszłość za sobą i zacząć życie w innym miejscu. Z czystą kartą, w nowym środowisku.
Moja psychiatra twierdziła, że w otoczeniu innych artystycznie uzdolnionych osób i z jasno ustalonym planem dnia, w bezpiecznym środowisku, zachowywałam się spokojniej. Byłam otwarta na kontakty. Znów zaczynała mnie cieszyć kreatywność. Dlatego powinnam to kontynuować, tylko niekoniecznie już w zamkniętym ośrodku, bo jednak chodziło o to, żebym była w stanie funkcjonować samodzielnie.
Internat należący do Saint Martins High wydawał się dobrym miejscem. Moi rodzice dołożyli wszelkich starań, żeby tak było. Latem uzupełniłam różnice programowe między szkołami w Polsce i Wielkiej Brytanii. Nie było to zbyt trudne, gdyż ich poziom nauczania okazał się znacznie niższy niż u nas. We Wrocławiu uczyłam się w liceum imienia Polonii Belgijskiej, które należało do jednych z najlepszych w kraju.
Poziom moich prac graficznych również okazał się wystarczający, żeby najlepsze londyńskie liceum artystyczne zdecydowało się na przyjęcie mnie do swojego grona. Najwięcej problemów miałam z nauczeniem się szczegółowej historii Wielkiej Brytanii. Wtedy odkryłam dobry sposób na szybką naukę historii. Zaczęłam sobie wyobrażać, że gram w Civilization, World of Tanks czy inną grę, której scenariusz wymyślałam sobie na bieżąco.
— A kiedy będzie ci smutno i będziesz czuła się sama i nie będziesz miała energii na nic, to wyślij wiadomość, tato zaraz przyleci. Razem z mamą. Czy co, czy lepiej bez mamy? – Tata łypnął podejrzliwie na szczupłą brunetkę, ubraną w długą, dresową sukienkę, która stała tuż obok nas. – Czasem trafia się w życiu na takie rzeczy, że musi się nimi zająć tata.
— A czasem musi się nimi zająć mama – odgryzła się sama zainteresowana.
Oczywiście mama miała rację. Ale to właśnie z tatą łączyło mnie jakieś wyjątkowe porozumienie. Nigdy nie czytał mi bajek. Robił dla mnie różne gry, dzięki którym poznawałam świat. Rozwalaliśmy razem wszystkie polskie, a później europejskie i światowe escape roomy. Mieliśmy to samo, lekko nerdowskie poczucie humoru.
— Wiemy, że tam mogą być różne dzieci – kontynuowała mama, a ja skrzywiłam się gdy tylko usłyszałam słowo dzieci. Przecież miałam siedemnaście lat, o jakich dzieciach ona mówiła? O czyimś młodszym rodzeństwie? – Ale przecież znamy już dobrze Scarlett, znasz doktor Cashew. Nie będziesz sama...
— Dobra, Monia, wystarczy. – Tata zmienił ton na wojowniczy, zapewne pod wpływem eliksiru odnalezionego w kawie z automatu. – Martyna nie jest już małym dzieckiem. To silna, duża dziewczyna. Pamiętaj, Martyna, nie jesteś w niczym gorsza od nikogo.
— Tak, tato. Przecież wiem – wymamrotałam zakłopotana. Z jednej strony, chciałam już siedzieć w fotelu w samolocie i móc być sama ze sobą, gdzie wszyscy dadzą mi spokój i nikt nie będzie komentował każdej cząstki mojej psychiki, a potem zacznę swoje życie na nowo, a z drugiej, wiedziałam, że będę okropnie tęsknić za rodzicami i pewnie sam telefon tego nie załatwi, a nasz plan był taki, że zobaczymy się na dłużej dopiero w Boże Narodzenie.
— No to daj się przytulić, duża dziewczyno. – Tata mnie objął, a po pół sekundy dołączyła do nas mama.
Czując zapach ich perfum uroniłam jedną łzę tak, żeby nikt nie widział i nie rozczulał się już nade mną, a potem pospiesznie odwróciłam się i poszłam jak najszybciej w kierunku odprawy osobistej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top