The Poem of Life and Death
Historyczna Silla powoli zapadła w głęboki sen, gdy rozpostarł się nad nią cichy mrok, a migoczące diamenty rozsypały się po granacie nieboskłonu. Między kamiennymi domami wieśniaków, eunuchów oraz rzemieślników delikatnie powiewał magiczny wiatr, niosący ze sobą zapach nocy i snu, a znad pałacu leniwie spływała perłowa mgła, która następnie unosiła się, by móc znów opaść na kamienne uliczki. Potężna Silla już nie wykrzykiwała ostrych rozkazów, nie groziła krwawym mieczem i nie biczowała niewinnych niewolników, którzy ze zmęczenia zaprzestali pracy. Nie handlowała, nie spiskowała i nie zdradzała swoich poddanych. Nocą Silla była cichą oazą, gdzie zatrzymać mógł się każdy podróżny, gdzie nie wzburzano się na nowe rozporządzenia króla i gdzie nikogo nie mógł dosięgnąć ból i cierpienie. Noc wyciszała i uspokajała. Nawet kwiaty wolno opadały ku mokrej ziemi, by móc spocząć. Trawa stawała się jakby żywsza, a zarazem senniejsza, drzewa otulały się szmaragdowymi koronami i zasypiały w rytm muzyki swoich listków. Tylko Księżyc na granacie przyglądał się zwalniającej przyrodzie. On sam musiał trwać niezłomnie i pilnować, by nad rankiem uciec przed promieniami słonecznymi, a nocą, by każdy pogrążył się w zaczarowanych marzeniach, które prysną o poranku. Jednak nie każdy poddał się wiatrowi o zapachu nocy i snu i nie każdy był widoczny dla księżyca. Środek Świątyni Haramung wciąż oświetlały miliony świec płonących nieustannie od wieków, a kapłani pochylali się nad Wiecznym Strumieniem i odmawiali modlitwy do bogów. Czym był Wieczny Strumień? Żaden kapłan, nawet najwyższy, nie był w stanie dokładnie wyjaśnić jego magicznej istoty. Pierwsze naczynie, wypełnione czystą, zimną wodą unosiło się nad drugim, wypełnionym gorącą krwią. Obie te misy łączył mały strumyczek, który swobodnie spadał z góry na dół i w połowie spadu zamieniał się z wody w krew. Jednak żadna z tych cieczy nie miała dopływu lub odpływu, choć wciąż płynęła i nie przelewała misy ani jej nie opuszczała. Wieczny Strumień po prostu płynął i, po jego odkryciu, szybko stał się symbolem syntezy życia i śmierci. Szaty kapłanów nagle zapłonęły, ale nie spalały się. Ogień był srebrny i ciepły. Nie rozprzestrzeniał się, pojawił się tylko, by przekazać tajemniczą przepowiednię. Najwyższy Kapłan klęknął i zamknął oczy, by wysłuchać złowrogiego przekazu, jaki niósł wysłannik bogów pod postacią płomienia. Tej nocy niebo miało zgasnąć, gwiazdy spaść na ziemię, a dwie potężne siły zmierzyć się ze sobą. Przekaz był krótki, ale co oznaczał? Czy granat straci swój blask? Odpadną z niego migoczące diamenty? Jakie siły się ze sobą zmierzą? Jest to zagadka bogów czy przekazują oni dosłownie swoją przepowiednię? Duchowny nie wiedział. Wiedział natomiast, że to coś się zbliża. Usłyszał jęki trawy gniecionej cudzymi stopami, szepty więdnących kwiatów i zawodzenie drzew wybudzonych ze spokojnego snu. Widział obraz padających zwierząt, rzeki przemieniające się w krew i znowu w krystalicznie czystą wodę oraz wiatr niszczący kamienne mury i góry. Chwilę później padnięte zwierzęta podnosiły się i zaczynały biegać, zawodzące drzewa znów zasypiały. Świat zachwiał się, stanął na krawędzi i przechylał się raz w stronę przepaści i zniszczenia, a raz w stronę stałego lądu i spokoju. Kapłan opuścił głowę. Dwie moce nadchodziły.
Senny las kłaniał się przed pierwszą mocą, która spokojnym krokiem przemierzała ciszę. Korony drzew mieniły się na milion kolorów, wciąż jednak dominując głębokim szmaragdem i odgrywały spokojną muzykę, która towarzyszyła wędrowcowi. Jego otoczenie ożyło i wesoło tańcowało, rośliny rozwijały się, a zwierzęta odprowadzały go wzrokiem. Szedł leśnym traktem w stronę Gyeongju, gdzie spotkać się miał ze swoją drugą połową. Ciepły uśmiech wkradł się na jego usta, a w oczach pojawiły się radosne iskierki. Roztaczał wokół siebie jasną, przyjemną aurę, która budziła do życia i tańca. Białe wiązki światła, które wytwarzała jego postać, wirowały między drzewami, migocząc mocnym blaskiem. Przyroda podnosiła się, gdy przechodził, zieleniała i promieniała. Cały las zaczął grać muzykę, tańczyć i śpiewać dla białego wędrowca. Życie stawiało swe kroki ostrożnie, by nie skrzywdzić najmniejszego robaka i nie zgnieść najbrzydszej trawy. Nuciło swą melodię wystarczająco cicho, by nie zbudzić śpiących drzew i nie wystraszyć podnoszących się zwierząt. Wszystko wokół było piękniejsze, gdy Życie tańczyło, a razem z nim cała natura.
Po drugiej stronie, przez łąki Munmu, wędrowała druga połowa. Kwiaty nie rozkwitały, zwierzęta nie witały, a korony drzew nie przygrywały. Tam wszystko umierało. Roślinność gniła od środka, zżerała ją głęboka żałość i pochłaniał gęsty, duszący mrok. Nie było tam kolorów i zapachów, wszystko atakowała zgnilizna oraz smród tak ostry i tak silny, że rzeki skażone zostały nieprzyjemnym wiatrem. Szmaragdowa trawa wyschła do tego stopnia, że samoistnie zapłonęła, a dym przybrał formę mrocznego żniwiarza, który ścinał zwierzęta i zapalał chmury. Niebo zdawało się spadać, a gwiazdy wygasać razem z księżycem, który musiał przecież pilnować nocy. Śmierć śmiała się tylko nienawistnie. Drugi wędrowiec rozłożył ramiona i zamknął oczy, rozkoszując się zniszczeniem, jakie niósł. Wysłuchiwał płaczu świata i jego krzyków o litość. Szare tulipany i czarne maki jęczały i następnie umierały uschnięte lub zgniłe. Słoneczniki rozsypywały się w ciszy na wietrze, konwalie kruszyły. Świat rozpadał się, gdy Śmierć coraz to śmielej szła przed siebie, dzierżąc w dłoni zakrwawiony miecz.
Postacie dojrzały w końcu Gyeongju, do którego zmierzały. Szafirowy pałac ociekający złotem szczycił stolicę Silli swym bogactwem i pięknem. Gruby mur oddzielał go od reszty miasta, które zawsze za dnia zatopione było w pyle, smrodzie oraz nędzy i zapewniał doskonałą ochronę króla, który spał w swoich diamentowych pawilonach, otoczony zewsząd brokatem tkanym ze srebrnych nici i satyną sprowadzaną z Chang'an. Twierdza była chroniona przez wyszkoloną straż, a od czasu do czasu przez ogromny pałacowy plac przeszedł dostojny hwarang, który pilnował swoich podwładnych wojowników. Miejsce było pogrążone w nocnej ciszy, gdy pod bramy murów podeszły dwie mocne, ciągnąc za sobą przeciwstawne aury. Stanęły przed sobą i w narastającym bezgłosie zmierzyły się wzrokiem. Nastała gęsta atmosfera. Oto Śmierć spotkała Życie, a Życie spotkało Śmierć. Zgnilizna walczyła z żywotnością, martwota z piękną melodią, a mroczny żniwiarz z wiązkami światła. Świece w Świątyni Haramung stopiły się i zgasły. Krew zaczęła przelewać dolne naczynie, a strumień rozgraniczył zimną ciecz od gorącej. Granat nieba ściemniał, a gwiazdy odpadły. Przepowiednia się wypełniała. Dwie moce zmierzą się ze sobą.
- Aekiri, bracie, Vita! Miło cię widzieć.
- Mubiri. Dlaczego chciałeś się spotkać?
Między dwójką panował chłód, który mroził ich serca, w spotkaniu dwóch bliźniaków nie było żadnych emocji. Udawana radość Śmierci była niczym więcej, jak kłamstwem, a Życie zdawało sobie z tego sprawę i odpowiadało obojętnością. Dlaczego dwie połówki tak na siebie reagowały? Tak nienawistnie, tak nieufnie. Stali naprzeciwko siebie identyczni, ale jednak tak różni. Ich rysy twarzy, kolor oczu, ust, wszystko było takie samo, ale inne. Jak? Dlaczego? Śmierć zdawała się być mroczniejsza od Życia, jej barwy ciemniejsze, wyblakłe i zgniłe. Za to Aekiri miał żywe rumieńce na twarzy, porcelanową cerę i piękne oczy o odcieniu najdroższego jadeitu. Jednak to było tylko złudzenie.
- Oh? Gdzie jest twój entuzjazm, braciszku? - Mubiri zaśmiał się nieszczerze. - Gdzie twoja radość? Czyżby ktoś lub coś sprawiało ci przykrość?
- Możesz przestać być taki sarkastyczny? Mów, o co ci chodzi i daj mi spokój.
Mubiri i Aekiri nigdy nie byli w zgodzie. Ich istnienie opierało się na wiecznej wrogości, która powstała wieki temu, przed gwiazdami i przed słońcem. Żaden z nich nie mógł powstrzymać rozwijającej się i wzrastającej niechęci, która powoli oddalała ich od siebie i zapalała wieczny ogień spalający resztki przyjemnych uczuć. Nie mogli na siebie patrzeć bez głębokiego żalu do drugiego. Życie i Śmierć gardziły sobą nawzajem, ale z dwóch różnych powodów.
- W pośpiechu jesteś, widzę. Chodź za mną, pokażę ci coś.
Mroczny bliźniak wskazał na kamienne schody, które prowadziły za potężną bramę, na wielki plac przed pałacem królewskim. Mimo niechęci, druga moc ruszyła za bratem. Powoli wspinali się w górę, rozglądając się po po wspaniałym miejscu. Nie widzieli tylko najbliższych domów miasta czy szafirowego budynku ociekającego złotem, widzieli całą Sillę wciąż pogrążoną w głębokim śnie. Widzieli niewolników śpiących na zimnej, błotnistej ziemi oraz hwarangów i damy z wielkich rodzin ułożonych w wygodnej pościeli wykonanej z najdroższych i najlepszych materiałów. Silla była niesprawiedliwa, ale taka silna. Obserwowali jak płyną rzeki i chmury swoim własnym tempem. Patrzyli na świat tak, jak patrzył księżyc, ze spokojem i opanowaniem. Z tym samym spokojem wyszli przed pałac i zatrzymali się w blasku nocy.
- Co chciałeś mi pokazać? - Mubiri nie odpowiedział. Przyglądał się znudzonej twarzy brata i westchnął w myślach. Zbierał myśli, ponieważ chciał zażegnać spór między nimi, po tylu wiekach w końcu zapragnął wyjaśnić sytuację, która zaczęła zabijać i jego - samą Śmierć. To trwanie w niepewności i nienawiści ze swoją drugą połową było niczym zabijanie się każdego nowego dnia i powstawanie każdej nocy. Nieskończone koło. - Hej? Mubiri?
- Powiedz mi, Aekiri. Widzisz tych wszystkich śpiących ludzi? Wszystkich, których stworzyłeś? - Życie niepewnie pokiwało głową. - Dlaczego ciągle ich tworzysz? Nie męczy cię to? Możesz wykorzystać swoją energię w lepszym celu, jesteś bogiem dla nich, ale oni tego nie doceniają. Są zgnili od środka, nie mogą tak żyć wiecznie. Dlaczego gniewasz się, gdy ci ich odbieram?
Bliźniak podniósł na drugiego wzrok. Zgnili? To słowo uderzyło w niego jak lodowata fala. Wiedział, że jego dzieła nie zawsze wychodziły piękne i nigdy idealne, ale nie były zgnite. Tylko martwe ciało gnije i rozpada się, zapomniane przez wszystkich. Życie przyznało natomiast, że dusze jego tworów mogły być skażone przez pychę, zazdrość, nienawiść i tysiące innych negatywnych uczuć. Wciąż nie mógł jednak wybaczyć swojemu bratu, że odbiera mu szczęście, którym były właśnie jego dzieła, cała natura, wszystko, co żyło. Śmierć podle je zabierała w odmęty nicości, do miejsca, gdzie już nikt nie będzie się troszczył i pamiętał o drugim człowieku. Bliźniacy nie mogli żyć w zgodzie, Aekiri nie chciał. Istnieć z kimś, kto celowo wyrządza krzywdę swojej pasującej połowie? Byłoby to dla niego katorgą, wyniszczaniem od środka.
- Aekiri, nie jestem twoim przeciwieństwem, zrozum to. Jestem twoim dopełnieniem! - tłumaczyła Śmierć.
- Ha! Dopełnieniem? Odbierasz mi to, co kocham! Gdzie tu masz to dopełnienie?!
- Nie możesz ciągle tworzyć nowego życia, które będzie trwało wiecznie! Ja zamykam cykl, który ty tworzysz! Robię ci miejsce na nowe zabawki!
- Zabawki? Nie waż się nazywać ich tak!
Atmosfera zgęstniała do tego stopnia, że zaczynała dusić. Świat przechylił się bardziej ku przepaści, a niebo wzburzyło się i zaczęło tracić swój piękny, głęboki kolor. Wszystkie gwiazdy już odpadły, została tylko wyblakła głębia pochłaniająca księżyc w swoją pustkę i zapach smutku wywołujący łzy.
- Jak mam ich zatem nazwać? Są to zwykli nędznicy, których stworzyłeś ty, bo chciałeś się pobawić!
- Zazdrościsz, bo jedyne, co potrafisz, to niszczenie i niesienie zagłady?! Jesteś bezużyteczny! Mógłbym spokojnie istnieć bez takiego bliźniaka! - Życie wcale nie żałowało tych słów. Czuł, jak wzrastający w nim gniew zatruwa jego umysł i przyćmiewa myślenie. Czuł odrazę do Śmierci, chęć pozbycia się jej. Dlaczego miałby pozwolić jej istnieć? Jest niczym.
Mubiri w głowie miał podobne myśli. Życie wzbudzało w nim wzgardę, ale nie swoją postacią, a swoją ignorancją i brakiem świadomości. Dlaczego jego brat nie mógł dojrzeć tego, że ciągłe tworzenie, bez oddawania mu dzieł, go zniszczy? Pożre go ogrom ludzi, zwierząt i roślin. W końcu świat by się przepełnił i braknie miejsca dla nowego życia. Wtedy Aekiri musiałby przestać tworzyć i trwałby w niemożności wieki, ponieważ nie byłoby Śmierci, która zbierze żniwa. Życie utknęło w szkodliwym kłamstwie. Jak można zatrzymać Śmierć przed staniem się prawdą? Nie da się. Chyba, że ją zabijesz.
- Mubiri. Byłeś mi bratem, ale dzisiaj to skończymy. Śmierć nie może współistnieć z Życiem. Jesteś błędem tego świata, zniszczeniem, zagładą.
- Ty jesteś za to oślepiony, nie rozumiesz nic. Nie rozumiesz, że robię to dla ciebie, ale skoro wybrałeś tą drogę... Nie zamierzam ci pozwolić mnie zniszczyć.
Mubiri podniósł swój krwawy miecz, ustawiając go sztychem w kierunku drugiego bliźniaka. W tamtym momencie niebo zawaliło się, a świat zalała rozpacz. Wieczny Strumień przestał płynąć, a naczynia, w których znajdowała się zimna woda i gorąca krew, pękły. Musiało do tego dojść, taka była złowroga przepowiednia, dwie moce zmierzą się ze sobą. Śmierć i Życie.
Spokojną noc zakłócały ciężkie kroki mrocznego szermierza. Magiczna zbroja pokryła jego ciało, a broń oznaczała bolesny koniec. Napierśnik błyszczał zgnilizną, hełm pokryła szkarłatna rdza, ale wciąż zapewniały mu ochronę. Srebrne wzory wytworzone na pancerzu układały się w motyle, które zwiastowały cierpienie i nieszczęście. Cała jego postać to zwiastowała. Oczy jego były otchłanią, która chłonęła dusze martwych i tak samo teraz chciała wyssać energię z Życia pragnącego zgładzić Śmierć. Aekiri wysunął z szerokiego rękawa śnieżnego hanboka wachlarz, a po jego rozwinięciu ukazały się różne symbole, które nie były obce jego bliźniakowi. Wszystkie oznaczały życie i wszystkie były równie potężne, mogły zmierzyć się z mocą miecza.
- Aekiri, zastanów się. Nie chcesz tego!
Odpowiedź jednak nie nadeszła. Wokół mieszały się dwie aury, ciemna z jasną i wywoływały burzę oraz destrukcyjny wiatr, który zaczął niszczyć mury i góry. Skały pękały pod naporem i lawiną spadały na mniejsze wioski, pozostawiając ludność w śnie, z którego już się nie wybudzą. Ta sama lawina zalewała łąki, niszcząc roślinność i zwierzynę. Mury kruszyły się jak lodowe bryły upuszczone na twardą ziemię, która rozpadała się i zabierała kolejne istnienia. Wszystko umierało, a następnie odradzało się. Ludzie przygnieceni głazami podnosili je i ryczeli gniewnie z pustką w oczach. Chaos zawładną światem, nic nie było stabilne, nic nie było realne.
Pierwszy do ataku podszedł Mubiri. Z dzikim okrzykiem rzucił się na brata, unosząc miecz nad głowę w obu dłoniach. Gniew, jaki nim kierował, sprawił, że nie widział już w Życiu swojego bliźniaka, chciał w tamtej chwili pozbyć się problemu. Każde życie musi zamknąć swój cykl śmiercią - mroczną siłą, która zawsze będzie silniejsza od tej drugiej. Krwawy, złowróżbny oręż uniósł się nad pięknym Życiem i zaczął szybko opadać, strasząc ostrą klingą. Zdawałoby się, że będzie to jedyny cios, jaki padnie, ale broń została odbita z niesamowitą lekkością, Aekiri nawet się drgnął, gdy wystawił swój perłowy wachlarz przeciw miecznikowi. Plac przed pałacem rozświetliły wiązki światła, które owinęły się wokół ostrza i skutecznie je zablokowały przed kolejnym uderzeniem. Gniew wzrósł i wywołał ogromną falę, która uderzyła od tyłu w jasnego bliźniaka.
Silla wciąż pogrążona była w chaosie, ale nic nie mogło przerwać snu ludzi oraz modlitw kapłanów, klęczących przed resztkami WIecznego Strumienia. Czuli oni, jak w świecie prysnęła równowaga, ale nie mogli stwierdzić, co się stało. Dla nich wydarzenia przed szafirowym pałacem były nieznane i nieosiągalne dla oczu. Rozerwane niebo płakało, ale ten płacz nie był słyszalny dla nikogo. Wszystko trwało w smutnej niepewności. Czy Śmierć pokona Życie czy to Życie pokona Śmierć?
Aekiri upadł na kolana. Fala opadła z taką siłą, że wytrąciła mu jedwabny wachlarz z ręki, który służył niczym tarcza. Zacisnął pięść i uderzył w ziemię, która rozstąpiła się i połknęła część pałacu oraz, niestety, jego wachlarz. Mubiri zdążył uskoczyć i podszedł do swojego bliźniaka, by zadać godzący cios. Silny wiatr złagodniał i niósł ze sobą woń melancholii, gdy ich twarze znalazły się blisko siebie. Śmierć spojrzała Życiowi w oczy pełne smutku i... prośby o wybaczenie? To była chwila, gdy Aekiri chwycił gołą ręką głownię miecza i obrócił ją sztychem do brata. Wszystko zgasło, świece, Księżyc, pochodnie, gdy ostrze wbiło się w brzuch drugiego bliźniaka, a czubek pojawił się z drugiej strony. Mubiri upadł obok Życia i chwycił je za dłoń, która trzymała ostrze. Świetlista krew wypływała z ręki i mieszała się z tą mroczną, tworząc razem piękną i doskonałą czerwień. Wtedy Aekiri zaczął żałować tego, co uczynił.
- Mubiri...
- Bracie, czy rozumiesz teraz? Zrozum. Śmierć jest dokończeniem Życia, nie jego przeciwieństwem. Zabieram ci twoje twory, ale nie by sprawić ci przykrość, a byś mógł dalej tworzyć. Czy rozumiesz? Co byś zrobił, gdyby zabrakło miejsca dla nowego życia? Sam zaczął byś zabijać? Aekiri... Musisz w końcu zrozumieć, że każdy cykl się musi zamknąć, natura, którą wytwarzasz jest takim cyklem. Nie istniejemy od wczoraj, dlaczego więc zachowujesz się jak ludzkie dziecko, któremu ktoś zabiera zabawę?
- Sprawia ci to przyjemność. Niszczenie - zauważyło Życie.
- Oczywiście, że tak. Jestem śmiercią, zniszczeniem. Nie mogę tego zmienić, a ty nie możesz mnie zabić - powiedział i wysunął miecz ociekający krwią. Z rany wypływała ciemna krew, ale nie osłabiało go to. - Aekiri, naprawdę chciałeś zabić Śmierć?
Bliźniak patrzył w szoku, jak broń upada na ziemię, gdy Mubiri wstawał. Jego brat wyciągnął do niego dłoń, by pomóc mu wstać. Oboje stanęli obok siebie i w spokojnej ciszy myśleli. Spór wydawał się być bezsensowny i, mimo że walka nie trwała długo, męczący. Śmierć dobrze rozumiała istotę Życia, ale Życie musiał również zrozumieć istotę Śmierci. Aekiri trwał pogrążony w myślach. Czy naprawdę nie mógł istnieć bez drugiej połówki? Musiał zaakceptować, że jego dzieła zmierzały do końca? Westchnął i przymknął jadeitowe oczy. Świece w Świątyni Haramung znów zapłonęły, ale Wieczny Strumień się nie odnawiał. Czy synteza Życia i Śmierci już została na wieki zerwana? Wzmocniła się jeszcze bardziej. Odłamki dwóch mis, w których była woda i krew, scaliły się w jedną. Gorąca czerwień nie mieszała się z chłodną cieszą, tylko krążyły wokół siebie, tworząc spiralę, oznaczającą nową, silniejszą więź.
- Ludzie wierzą, że po śmierci jest kolejne życie. Inne, lepsze. Może w takim razie jestem tylko portalem, który ich tam przenosi?
- Portalem? Ale nie ma innego świata, wszystko, co tworzę, jest tutaj - oznajmił Aekiri, podniósł miecz i oddał go właścicielowi. - Przepraszam za to.
- To nic, nasz spór zostaje właśnie zażegnany. To drugie życie... może to zwykłe wierzenia, może prawda, ale każda droga musi mieć koniec. Śmierć może być ostatecznym końcem lub tylko końcem jednej drogi, który otwiera drugą. Czy zaakceptujesz w końcu moje istnienie?
Życie zaakceptowało istnienie Śmierci. Zrozumiało, że nic wiecznie trwać nie może, życie ludzkie, zwierzęce czy nawet roślinne musi zmierzać ku końcowi, by zrobić miejsce dla kolejnych. Czy istnieje Życie pośmiertne? Może. Aekiri trwa tutaj, może Mubiri jest bramą na drugą stronę, gdzie jest inny Aekiri, niecielesny, wieczny? Może koniec jest również początkiem? Nową drogą, której Życie już nie może kontrolować, czymś poza sferami zrozumienia. Te dwie moce od zawsze były częścią jednego poematu czytanego od wieków przez ludzi świata. Zawsze przedstawiane jako przeciwieństwo, lecz nigdy nim nie było. Obie te moce dopełniały się.
Niebo oraz ziemia scaliły się, góry i mury odbudowały, a wiatr zelżał już całkowicie. Między domami znów zaczął się unosić zapach nocy i snu, mgła znów spokojnie wzlatywała i opadała. Wszystko wróciło do normy, gdy Życie i Śmierć znów się pogodziły. Świątynię Haramung oświetlały tysiące świec, a kapłani postanowili zakończyć swe modlitwy. Powoli granat nieboskłonu bladł, świecące diamenciki znikały jeden po drugim i nastawał dzień. Czas mijał, a nocny zapach całkowicie zniknął i zastąpiła go woń wschodzącego Słońca. Księżyc uciekł przed promieniami i wybudził Sillę. Na uliczki wypływali wieśniacy gotowi do pracy, niewolnicy i rzemieślnicy, pałac wymieniał nocną wartę. Wielka ognista kula przebijała się przez mgłę na plac, na którym wciąż stało Życie z Śmiercią. Niedługo po tym na dziedzińcu pojawił się król wraz ze swoją świtą i przeszli obok dwóch mocy, jakby ich tam nie było. Mubiri i Aekiri podali sobie dłoń i chwilę później rozpłynęli się na wietrze jak kryształowy pyłek, by móc wrócić pod inną postacią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top