❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐭𝐫𝐳𝐞𝐜𝐢❞

»»————- ⚜ ————-««

ℤ̇𝕪𝕔𝕚𝕖 𝕞𝕒 𝕤𝕚𝕖̨ 𝕥𝕪𝕝𝕜𝕠 𝕛𝕖𝕕𝕟𝕠

༺༻✧༺༻

Chris siedział w salonie. Przeglądał informacje. Nie mieli prawie nic, z wyjątkiem tego że cokolwiek zabiło mężczyznę, zjadło kilka jego organów. Oderwał wzrok od ekranu urządzenia gdy usłyszał dźwięk otwieranych i zamykanych frontowych drzwi. Do salonu weszła Ethel. Blondynka trzymała w rękach kilka toreb z różnymi logami sklepów odzieżowych. 

— Mówiąc że jedziesz na zakupy, spodziewałem się że wrócisz później. — stwierdził Chris. Ethel pojechała ponad godzinę temu. Kobiety zwykle potrzebują więcej czasu na zakupy, szczególnie te związane z odzieżą. Przynajmniej tak mu się wydawało.

Ethel postawiła torby na podłodze obok stolika kawowego. 

— Gdyby zakupu dotyczyły mnie, to zajęłoby mi to trzy razy dłużej.

— Co masz na myśli?

— Ubrania są dla ciebie. Mówiłam wczoraj że powinieneś ogarnąć ten... — poruszyła dłońmi w powietrzu wskazując na brata. — wygląd. Może i masz prawie pięćdziesiątkę na karku, ale to nie oznacza że musisz ubierać się jak staruszek.

— Ethel... 

Blondynka uniosła rękę tym samym każąc bratu nic więcej nie mówić.

— Gdy z tobą skończę zmienisz zdanie.

Chris zmarszczył brwi. Ethel uśmiechnęła się szeroko. Starszy Argent poczuł się nieswojo. Zdecydowanie ten uśmiech nie wróżył nic dobrego.

Blondynka prawie siłą musiała zaciągnąć brata do łazienki. Kupiła maszynkę do golenia. Nie raz sama podcinała sobie włosy, więc była pewna że poradzi sobie z fryzurą Chris'a. Zdecydowanie był za bardzo zarośnięty na całej głowie. Dla niego była to męka, dla niej zabawa. Ostrzygła jego głowę, górę zostawiła dłuższą, a boki znacznie bardziej przystrzygła. Zabrała się również za brodę, której początkowo chciała pozbyć się całkowicie, ale brat ubłagał ją aby tego nie robiła, więc tylko ją przystrzygła, wyrównała i ładniej podkreśliła linie. Krzaczastych gęstych gąsienic na jego czole również się pozbyła, przycięła je trochę i ukształtowała, ale tak by nie przesadzić. Na sam koniec kazała bratu założyć zestaw nowych ubrań. 

Chris niczym zbity pies wyszedł z łazienki. Miał na sobie błękitną koszulę, która idealnie podkreślała kolor jego oczu. Miał ją włożoną w granatowe jeansy z brązowym paskiem. Do tego brązowe botki do kostki. Outfit był prosty, ale wciąż miał w sobie elegancje. Ethel wiedziała że brat nie nosiłby garniturów, ani innych tak kunsztownych stroi. Dlatego postawiła na bardziej prostszą odzież.

Blondynka uśmiechnęła się zadowolona z swojego dzieła. Brat wyglądał teraz o dziesięć lat młodziej niż przed zmianą. Szczerząc się podeszła do niego i popsikała go męskimi perfumami w boki jego szyi. Chris zakaszlał.

— Po co to? — zamachał dłonią. Zapach był ładny, ale dość mocny i trochę podrażniał nozdrza.

— Za pół godziny wychodzisz. — oznajmiła Ethel. Chris posłał jej zdezorientowane spojrzenie. Ethel miała tendencję do wpychania się w nieswoje sprawy. Tym razem było podobnie. Pozwoliła sobie znaleźć adres Melissy McCall. W listach brat pisał o tej kobiecie oraz o tym co ich łączyło. W ostatnim liście wspomniał, że ich relacja trochę się pogorszyła. Dlatego Ethel postanowiła coś z tym zrobić. Była pewna że brat zaniedbuje strefę romantyczną. Gdy zjawiła się u Melissy z bukietem słoneczników oraz pudełkiem czekoladek twierdząc że to prezent od jej brata, Melissa twierdziła że to niemożliwe, bo nie pamiętała kiedy ostatni raz dostała od niego jakikolwiek prezent. To był dla Ethel dowód nie do podważenia, że trzeba było ratować ten związek. Powiedziała Melissie aby była gotowa na osiemnastą, a wtedy Chris po nią przyjedzie.

— Coś ty zrobiła? — przeczuwał co siostra wykombinowała. Może nie widzieli się od lat, ale wiedziała jaka potrafiła być. Ethel nie śpiesząc się z odpowiedzią poprawiła kołnierzyk koszuli Chris'a.

— Na osiemnastą macie rezerwacje w restauracji Bish-Mash. A na dwudziestą przedstawienie w teatrze Laoie.

— To nie jest w Beacon Hills.

— Oczywiście że nie. Nie ma tutaj tak wykwintnych miejsc. Później mi za to podziękujesz. I nie martw się rachunkami. — wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni złotą kartkę kredytową oraz bilety do teatru z kartką gdzie pisał konkretny adres miejsca. Wcisnęła przedmioty w dłoń Chris'a. — Na mój koszt. 

— Co? Nie mogę tego przyjąć. 

— Melissa będzie zachwycona. Chyba nie chcesz jej rozczarować? — spojrzała na brata znacząco. Chris westchnął, co oznaczało że Ethel wygrała.

— Nie. Nie powinienem był pisać o niej w listach.

— Nie marudź. Korzystaj z życia. Dobrze wiesz że nigdy nie wiadomo kiedy ono się skończy.

Chris wiedział co miała na myśli. Przez ostatnie lata trochę się zaniedbał, szczególnie zaniedbał relację z na prawdę wspaniałą kobietą. W pierwszej chwili był zły że Ethel wtrąciła się w jego życie osobiste, ale może właśnie tego potrzebował. Solidnego kopniaka na rozpęd.

— Co z tobą? Ledwo przyjechałaś i mam cię zostawić samą?

— Nie martw się o mnie. Zapewnię sobie rozrywkę. I przyjechałam do Beacon Hills na dłużej, więc jeszcze będziesz miał dość mojego towarzystwa.

༺༻✧༺༻

Ethel zaparkowała samochód na parkingu za barem na ulicy Browns. Było kilka minut przed dwudziestą. Wysiadła, po czym skierowała się do budynku. Wnętrze baru przywitało ją średnią klasą wystroju. Nie było zbyt dużo ludzi jak na wieczorną porę. W powietrzu czuć było zapach alkoholu, ale nie był on mocny, a przede wszystkim dało się swobodnie oddychać, nie wyczuwając duszącego smrodu tytoniu i potu. Ethel skierowała się od razu do baru, za którego blatem stał mężczyzna około czterdziestki. Kila par oczu zwróciło na nią uwagę. Miała na sobie brązową zamszową kurtkę, kremową sweterkową luźną sukienkę do kolan oraz czarne kozaki. Włosy miała uczesane w długi luźny warkocz oraz miała łagodny makijaż. Nie zamierzała się jakoś szczególnie stroić. Ani tym bardziej nie zamierzała mu imponować. Tak na prawdę, początkowo nie chciała się tutaj zjawić. Zaproszenie na drinka było tylko luźną propozycją, której nie musiała spełnić. Jednak stwierdziła że przyjdzie tutaj. Być może nie zamierzał się zjawić, ale przeczucie podpowiadało jej że będzie inaczej.

Zajęła wysokie krzesełko przy barze. Zamówiła czystą whisky z kostką lodu oraz kręcone frytki.

Chciała go poznać. Być może ich spotkanie na drodze nie było czystym przypadkiem. Tak sugerował Chris, choć blondynka pominęła fakt że kogoś wtedy spotkała. Ktoś lub coś zabiło tamtego mężczyznę, a wtedy na drodze znajdowali się niedaleko miejsca gdzie znaleźli zwłoki. Może był to błąd, ale sama wolała przyjrzeć się temu nieznajomemu. Przy ich pierwszym spotkaniu, zapaliła jej się czerwona lampka. Miała nosa do ludzi. Była pewna że pod tym stylowym wyglądem i ekskluzywnym autem, kryło się coś drapieżniejszego. I mimo że rozsądek kazał jej uciekać, zamierzała zrobić odwrotnie. Zamierzała wejść w paszczę lwa i nie czuła przy tym ani odrobiny strachu.

Ethel upiła łyk drinka. Wtedy ktoś usiadł obok niej. Zerknęła w bok. Znajome błękitne tęczówki skrzyżowały się z jej bursztynowymi. 

— Pięć minut spóźnienia. — oznajmiła Ethel, choć był to tylko rodzaj zaczepki, rozpoczynającej rozmowę.

— Brzmi jakbyś wyczekiwała mojego przyjścia. — kąciki ust Peter'a drgnęły do góry w pewnym siebie uśmieszku.

— Może właśnie tak było. — wzruszyła lekko ramionami nie odrywając spojrzenia od oczu mężczyzny. — Ethel. — wyciągnęła dłoń ku niebieskookiemu.

— Peter. — wziął jej dłoń w swoją i złożył krótki pocałunek na wierzchu jej dłoni.

 Jaki gentelman, pomyślała Ethel, choć uważała że była to tylko sztuczna pokazówka z jego strony, jakby myślał że jego szarmanckie zachowanie zawróci jej w głowie i od razu odda mu się całkowicie.

— Co pijesz? — zapytała Ethel. Peter zerknął na jej drinka.

— To co ty.

Ethel machnęła dłonią do barmana, po czym zamówiła drinka dla Peter'a. W końcu miała to być nagroda za pomoc przy wymianie opony.

W barze zrobiło się trochę bardziej tłoczno niż wcześniej, ale nie było to szczególnie irytujące, a przynajmniej nie dla Ethel. W tłumach czuła się dobrze. Łatwo w nich było się ukryć, zniknąć czy coś komuś ukraść.

— Brat ucieszył się z twojej wizyty? — zapytał Peter.

— Tak. Długo się nie widzieliśmy. Mogłabym powiedzieć że przez pracę, bo dużo podróżuje, ale byłaby to tylko wymówka. — powiedziała swobodnie. 

— A czym się zajmujesz?

— Jestem archeologiem. Wiem brzmi nudno, ale odkąd pamiętam marzyła mi się taka praca. I jest bardziej ekscytująca niż może się wydawać. — dodała z lekkim uśmieszkiem na ustach. To co robiła bywało niebezpieczne, ale tą częścią swojego życia nie chwaliła się byle komu. — A ty? 

— Nie pracuje. Preferuję bardziej luźniejszy tryb życia, niż tracenie prawie każdego dnia na tą samą czynność.

— Szanuję. Choć to trochę hipokryzja. Założę się że każdy twój dzień wygląda podobnie. Wstajesz z myślą że niczego nie musisz. I niczego szczególnego nie robisz. Coś zjesz, wyjdziesz gdzieś, jakaś przejażdżka, wypad do baru czy do bardziej ekskluzywnego miejsca. Może kogoś poznasz, ale to jak zwykle będzie krótkotrwała znajomość. Później wracasz. Do pustego apartamentu gdzie nikt na ciebie nie czeka i zasypiasz. Brzmi znajomo?

— Mylisz się. 

— Czyżby? 

— Tak.

— Możliwe. — wzruszyła ramionami. Upiła łyk drinka, przez co nie widziała grymasu na twarzy Peter'a, który szybko ukrył to pod maską pewnego siebie, zanim blondynka na niego spojrzała.

Po części Ethel miała racje, ale Hale nie zamierzał tego przyznać. Nie miał konkretnych powodów aby wracać do Beacon Hills, choć teraz trochę inaczej do tego podszedł. Słowa blondynki poruszyły pewną istotną kwestię. Samotność. Lubił własne towarzystwo, ale nie miał miejsca gdzie mógłby wrócić i przywitano by go z otwartymi ramionami. Z córką miał nadal słaby kontakt, bardziej wolała swojego przybranego ojca, choć nie dziwił jej się. Nie był przy niej w najważniejszych momentach. Derek i Cora traktowali go na odległość, mieli ku temu powody. Miał krótką listę osób, na których mu zależało i to niekoniecznie z wzajemnością. 

— Hej. — Ethel trąciła lekko ramieniem w ramie Peter'a. Mężczyzna zamyślił się i nieświadomie smutnym wzrokiem wpatrywał w dno szklanki. Oderwał wzrok od przedmiotu i przybrał swobodniejszy wyraz twarzy. Spojrzał na blondynkę, która lekko się do niego uśmiechnęła. — Nie powiedziałam ci tego by cię urazić.

— Nie uraziłaś mnie.

— To dobrze.

༺༻✧༺༻

Ethel wypiła ostatni łyk swojego drinka. Peter również skończył swojego. Hale zamierzał zamówić kolejne drinki, ale wtedy blondynka zdjęła kurtkę z oparcia krzesełka i zeszła z niego po chwili. Zostawiła banknot na blacie, a barman podszedł i go odebrał. Zamierzał wydać jej resztę, ale powiedziała mu aby się tym nie kłopocił. 

— Wychodzisz? — zapytał Peter.

— Umówiliśmy się na jednego drinka. — założyła kurtkę. — Do zobaczenia Peter. — zamierzała odejść, ale niebieskooki złapał ją za łokieć i zatrzymał przy sobie. Ich twarze były bardzo blisko siebie. Jego błękitne tęczówki skrzyżowały się z bursztynowymi. Ethel zerknęła na jego usta, ale tylko po to by go rozproszyć. Peter pochylił się trochę ku niej. Ethel miała wrażenie że ją pocałuje, ale tego nie zrobił. Powąchał jej szyję. Blondynka zmieszała się. Po chwili niebieskooki odsunął się i ją puścił.

— Ładnie pachniesz. — mieszanką cynamonu i wanilii. Przyjemny zapach. Wtedy na drodze wiatr poniósł zapach z nutą krwi, jakby pochodził od niej. Powąchał ją tylko po to by sprawdzić czy tym razem również go wyczuje. Jednak pachniała normalnie.

— Dzięki. — pochyliła się ku niemu i tak jak on chwilę temu, powąchała jego szyję. Odsunęła się, a na jej ustach zagościł delikatny uśmiech. — Ty też ładnie pachniesz. 

Ethel wyminęła Peter'a, po czym ruszyła ku wyjściu. Niebieskooki obejrzał się za nią. Musiał przyznać że była atrakcyjną kobietą. Wyczuć można było że również jej się spodobał. Jednak nie przyszedł tutaj aby ją poderwać, przynajmniej nie był to główny powód. Dziwnym trafem znalazła się niedaleko miejsca znalezienia zwłok. Słaby zapach krwi pochodzący prawdopodobnie od niej nie mógł być przypadkiem. Tajemniczy przedmiot przypominający kształtem średnią skrzynkę, który znajdował się przykryty materiałem w jej bagażniku, nasuwał pytania. Możliwe że był to tylko zbieg okoliczności, ale przecież potworem mógł być każdy. Nawet ktoś piękny i o niewinnym wyglądzie.

Ethel wsiadła do swojego samochodu. Odjechała spod baru, po czym skierowała się do jednego z miastowych klubów. Mogła wymienić się z Peter'em numerem telefonu albo umówić na kolejne spotkanie, ale nie zamierzała pójść na łatwiznę. Chciała się przekonać czy zaintrygowała go na tyle aby następnego dnia zjawił się w tym samym barze o tej samej porze co dziś.

Zaparkowała na tyłach klubu. Przesiadła się na tylne siedzenie gdzie miała małą torbę z kilkoma rzeczami. Zdjęła kozaki. Pod spód sweterkowej sukienki założyła krótką przylegającą skórzaną ciemnobrązową spódnicę. Częściowo ściągnęła z siebie sukienkę aby zdjąć stanik i założyć skórzany ciemnobrązowy top bez ramiączek. Zdjęła sukienkę i wrzuciła ją na siedzenie. Wyjęła z torby czarne sandały na cienkim obcasie i założyła je. Rozpuściła włosy, które były lekko pofalowane. Wzięła kosmetyczkę. Wyjęła małe lusterko. Umalowała usta połyskującą szminką w bordowym odcieniu oraz umalowała mocniej rzęsy. Jako dodatek do swojego gorącego outfit'u założyła cienki złoty naszyjnik z literą "E" oraz bransoletkę. Przeniosła telefon i portfel do małej torebki, w której miała mały paralizator o bardzo dużej mocy jak na swój niepozorny rozmiar. Gotowa wyszła z samochodu. Nie przejmowała się tym że ktoś mógł ją zobaczyć jak się przebierała. Nie wstydziła się swojego ciała. Uważała się za atrakcyjną. Miss piękności może nie była, ale akceptowała swoje niedoskonałości. A gdyby komuś się one nie podobały, to byłby jego problem, nie jej.

Weszła do klubu. Miała ochotę rozerwać się. Zabawić bez zobowiązań. Niemalże od razu ruszyła na parkiet. 

Taniec i drinki. Tylko tego potrzebowała dzisiejszego wieczoru.

Ethel podeszła do baru. Usiadła na krzesełku i zamówiła kolejnego drinka. Miała świetny humor. Rozejrzała się po wnętrzu. W jednej z loży zauważyła sześć młodych kobiet. Jedna z nich miała na głowie koronę, co sugerowała że była solenizantką. Obok siedziała szatynka. Ethel przyjrzała jej się uważnie. Zdecydowanie była w jej typie. Szatynka wyczuła jej wzrok na sobie, spojrzała w jej kierunku. Ethel uśmiechnęła się do niej, po czym odwróciła wzrok. Zwróciła się do barmana i zamówiła dwie kolejki drinków z wyższej półki dla solenizantki oraz jej przyjaciółek. 

Ethel siedziała przez kilka minut przy barze. Kobiety z loży dostały już swoje drinki. Upiła łyk alkoholu, a kątem oka zauważyła że ktoś do niej podchodzi. Nie śpiesząc się odwróciła się twarzą do szatynki, która imprezowała razem z swoimi przyjaciółkami. Ethel łagodnie się do niej uśmiechnęła.

— Od ciebie dostałyśmy drinki.

To nie było nawet pytanie, choć Ethel skinęła lekko głową. Szatynka zajęła miejsce obok Argent. Miała śliczne błękitne oczy oraz łagodne rysy twarzy, przemknęło to przez myśl Ethel.

— Dlaczego?

— Żyje się tylko raz, a urodziny powinny być czasem do świętowania. Mam nadzieję że dobrze będziecie się bawić.

— Dołącz do nas. — zaproponowała szatynka.

— Nie chcę zepsuć wam wieczoru. — to miał być tylko gest dobrej woli. Nie planowała celowo poderwać jej.

— Właśnie go uratowałaś. W tym klubie zdzierając z pieniędzy. Dwie kolejki drinków z wyższej półki, to sporo pieniędzy tutaj.

Ethel była średnio rozrzutną osobą. Lubiła porządnie zabawić się raz na jakiś czas. Pieniądze tylko to ułatwiały, a skoro miało ich sporo, to nie miała żalu ich wydawać. Mogła nimi zadowolić siebie, a nawet zupełnie obce osoby. Tak jak zrobiła to tego wieczoru. Mogła postawić drinka tylko szatynce, ale to było płytkie. Dlatego postawiła drinki im wszystkim, choć może trochę przesadziła z dwoma kolejkami drogiego alkoholu. Nie chciała aż tak się popisywać.

— Nie daj się prosić. — powiedziała szatynka. Ethel zerknęła w dół gdy poczuła dłoń na swoim kolanie. Argent uśmiechnęła się i skinęła głową. Prawdopodobnie to był zły pomysł aby do nich dołączyć. Zamierzała dzisiejszego wieczoru tylko wypić i potańczyć, a nie poznać kogoś nowego, choć nie była to opcja którą dobrowolnie wybrała. Miała ku temu istotne powody.

Szatynka wzięła Ethel za dłoń i spojrzała jej prosto w oczy, a Argent nie potrafiła odmówić tym ślicznym błękitnym tęczówkom.

Miała na imię Cindy i obchodziły trzydzieste urodziny jej przyjaciółki. Była zabawna, bystra, miała plany na przyszłość. Ethel bardzo miło się z nią rozmawiało. Czuła te przyjemnie elektryzujące napięcie między nimi. Zdecydowanie była gotowa się z nią umówić, ale tego nie zrobiła. Chciała, ale nie mogła. Gdy oznajmiła że musi wyjść, Cindy była smutna i dała jej swój numer. Ethel go przyjęła, ale wiedziała że nigdy nie zadzwoni.

Ethel wyszła na tyły klubu gdzie był parking. Wypiła nie mało, ale nie na tyle dużo aby machać się na boki. Gdy szła do samochodu zaczęła czuć się dziwnie, jakby odrealniona. Pojawiło się mrowie w kończynach. Jej prawa dłoń zadrżała. Wiedziała co to oznacza. Oparła się o swój samochód. Spanikowana zaczęła grzebać w torebce, ale nie było w niej fiolki z tabletkami. Zapomniała zażyć lek. Tak dobrze bawiła się że nie zauważyła ile godzin minęło.

— Cholera. — mruknęła spanikowana. Zamierzała otworzyć samochód. Liczyła że w schowku będzie miała zapasową fiolkę. Niestety jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Traciła kontrolę nad sobą. Oddychanie przychodziło jej z trudem, a panika z każdą sekundą wzrastała. Mrowienie skóry stało się jeszcze bardziej nieprzyjemne i zaczęło się przeradzać w ból. Ethel zjechała bokiem opierając się o samochód. Dłonią próbowała złapać się czegoś, ale i tak upadła na chłodną ziemię. Widziała rozgwieżdżone niebo, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nienawidziła tej bezradności, tego strachu, tej paniki kiedy nie może zapanować nad własnym ciałem, ani umysłem. To było jej osobiste piekło.

*************************

Jak podobał wam się rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top